Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morderstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morderstwo. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 kwietnia 2016

Gdy kompromisem jest śmierć

Dziś ukazuje się kolejny nowy numer „Warszawskiej Gazety”, a w nim mój najnowszy felieton. Dla czytelników bloga i tam i tu. Zapraszam.


Swego czasu rozmawiałem z doświadczonym lekarzem-ginekologiem, który poinformował mnie, że problem prawnej ochrony życia poczętego, przynajmniej w jego początkowej fazie, jest dziś problemem fikcyjnym z tego względu, że sprawę załatwiają skutecznie tabletki przeciwko chorobie wrzodowej, które odpowiednio zdesperowanej kobiecie, ze skutkiem niemal natychmiastowym, przepisze każdy lekarz. Zdaniem znajomego lekarza, dziś walka o powszechne prawo do aborcji ma wymiar ograniczający się wyłącznie, z jednej strony, do dokuczania Kościołowi, a z drugiej, do umożliwienia legalnego mordowania dzieci w późnych tygodniach ciąży, a więc wtedy, gdy tak zwane „czyste” poronienie nie wchodzi w grę i niezbędna jest pomoc fachowca.
Informacja ta zrobiła na mnie na tyle duże wrażenie, że nagle uświadomiłem sobie, że taką samą fikcją, jak wspomniana walka o czy to legalizację, czy delegalizację aborcji, jest to, co przywykliśmy określać mianem „kompromisu aborcyjnego”. Myślę tu o ustawie z roku 1993, dopuszczającej aborcję, gdy zagrożone jest życie i zdrowie matki, gdy badania wskazują na prawdopodobieństwo ciężkiego uszkodzenia płodu i wreszcie, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu. Bo proszę zwrócić uwagę: wszystkie trzy sytuacje razem, przy odpowiedniej desperacji ze strony, czy to matki, czy to jej rodziny, umożliwiają przeprowadzenie późnej aborcji praktycznie na życzenie. By to zrozumieć, wystarczy przypomnieć sobie choćby tak zwaną „sprawę Agaty” sprzed paru lat, kiedy to rodzice dziewczynki, w atmosferze medialnej nagonki, oraz przy aktywnej pomocy ze strony wówczas minister zdrowia, Ewy Kopacz, wręcz zmusili ową Agatę do zamordowania swojego dziecka, czy zupełnie niedawne zabójstwo dziecka z zespołem Downa w warszawskim Szpitalu Świętej Rodziny. Chodzi o to, że jeśli mogło dojść do tego typu zdarzeń, to znaczy, że powinniśmy brać mocno pod uwagę możliwość częstszego ich występowania, a skoro tak, to również fakt częstszego ich występowania.
Tak oto, jak sądzę, dwa z trzech wymienionych wcześniej punktów wypełniają bardzo skutecznie dowód na fikcyjność owego rzekomego „kompromisu”. Nie ma bowiem kompromisu tam gdzie korzysta tylko jedna strona, a druga może się najwyżej unieść moralnym wzburzeniem. Zresztą, gdy chodzi o punkt trzeci, czyli „zagrożenie zdrowia lub życia matki”, również mamy sytuację całkowicie jasną z tego względu, że każdy lekarz nam potwierdzi, że nie trzeba specjalnej ustawy, by w przypadkach naprawdę kryzysowych, jeśli ona sobie nie zażyczy inaczej, to życie matki było stawiane na pierwszym miejscu.
Ale jest jeszcze coś, co już naprawdę mocno obciąża ów „kompromis”. Otóż ponieważ chodzi o ciąże późne, te dzieci z reguły nie są ani masakrowane przy pomocy specjalnych narzędzi chirurgicznych, ani mordowane przy pomocy zastrzyka, ale poddawane sztucznemu poronieniu, co często kończy się śmiercią urodzonego już dziecka z wyziębienia w jakiejś misce w kącie.
I dlatego powinniśmy wszyscy podpisać się pod niedawnym listem biskupów. A jeśli ktoś powie, że nie chcieliśmy kompromisu, to z czystym sumieniem możemy odpowiedzieć: to nie my. Nie my.

Przypominam, że od wczoraj w Warszawie pod Zamkiem odbywają się Targi Wydawców Katolickich. Nasze książki są do kupienia na stoisku nr 101. Jutro i pojutrze z moim nieskromnym udziałem. Zapraszam.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

O pedantycznym Karolu i dziennikarzach, co Diabła spotkali

Po tym, jak dotarła do nas informacja o owym strasznym grudniowym zabójstwie pod Białą Podlaską, natychmiast napisałem na tym bogu tekst, a w kolejnych dniach dwa kolejne, w których, widząc jak wszystkie – a więc zarówno mainstreamowe, jak i tak zwane „offowe” – media nie chcą zauważyć i ogłosić prawdy, sam ją ogłosiłem i wypowiedziałem to straszne słowo „satanizm”. Przez trzy dni pod rząd, 16, 17 i 18 grudnia publikowałem tu w Salonie24 i u siebie na blogu teksty, w których apelowałem do przede wszystkim tak zwanych „naszych” dziennikarzy, by przestali się bać i powiedzieli głośno, wyraźnie i jednoznacznie, że za tą zbrodnią stał Szatan w najbardziej oczywistej postaci. Bez rezultatu. Ja dostarczałem bezpośrednich dowodów na ową czarną inspirację, a oni wciąż powtarzali kłamstwa na temat złego wychowania, czy zgubnego wpływu muzyki heavy metalowej, czy brutalnych filmów.
Jak mówię, od 16 do 18 grudnia opublikowałem tu na blogu trzy teksty, w których wskazałem na satanistyczną inspirację owej zbrodni i zaapelowałem przede wszystkim do dziennikarzy tygodnika „W Sieci” oraz portalu wpolityce.pl, by oni jako pierwsi przekazali tę wieść szerzej i ogłosili autentyczne zagrożenie, wobec którego stoimy, jako społeczeństwo, jako rodzice i jako pojedynczy osoby. Jedynym efektem było to, że każdy z tych tekstów znalazł się na liście trzech najszerzej komentowanych notek na tym blogu. Ogólnopolskie media z zawziętością godną lepszej sprawy, udawały, że nie słyszą. A słyszały. Co do tego, że słyszały, nie ma wątpliwości.
W pewnym momencie, widząc, co się dzieje, 17 grudnia zapisałem następującą refleksję: „Ja jestem niemal pewien, że kiedy oni wreszcie przeczytają ten mój tekst, to jakaś Nykiel napisze wreszcie w tygodniku ‘W Sieci’ tekst o tym, co się dzieje w Internecie. W końcu, w przypadku katastrofy w Bangladeszu ci durnie też musieli najpierw wpaść na mój blog, żeby ruszyć swoje dupy”. Natomiast już następnego dnia zapisałem następujące słowa: „Ja gadam trzeci już dzień i jestem szczerze przekonany, że najzwyczajniej w świecie nie wolno mi zamilknąć, z tego jednego powodu, że oto mamy do czynienia z autentyczną agresją najbardziej brutalnego satanizmu – satanizmu, można by rzecz, zinstytucjonalizowanego – a cały świat udaje, że się nie dzieje nic bardzo szczególnego”.
Ktoś kto nie czytał tamtych tekstów może spytać, skąd ja wiedziałem, że te dzieci dokonały swojej zbrodni z inspiracji Szatana. Otóż ja to wiedziałem, bo to wszystko od samego początku można było przeczytać na facebookowym profilu owej Zuzi i jej znajomych. Ona niczego ani nie ukrywała, ani nie próbowała udawać, że to co widzimy to tylko takie złudzenie. Tam nie było ani telewizyjnej przemocy, ani Nergala, ani narkotyków, ani rodzinnych kłopotów i problemów ze szkołą, ale wyłącznie Szatan i zachwyt nad śmiercią. Tymczasem wokół nas kłębił się tłum kolejnych ekspertów, by nam tłumaczyć, że to jest naprawdę bardzo zagadkowe, jak mogło dojść do czegoś tak wyjątkowego. Jeszcze nawet parę dni temu telewizja TVN24 przedstawiła dłuższy reportaż, którego autorzy posunęli się do tego, by sugerować, że Zuzanna namówiła tego Kamila, żeby zamordował swoją mamę, bo sama miała kłopoty ze swoją i to była taki psychologiczny transfer emocji.
I oto dziś, miesiąc po tym, jak wydarzyło się to nieszczęście, jak słyszę, tygodnik „W Sieci” wreszcie uznał za stosowne zareagować odpowiednim tekstem, licząc zapewne na to, że upłynęło wystarczająco dużo czasu, by nikt nie pomyślał, że oni są tak fatalnie w tej swojej gnuśności niesamodzielni. A gdyby tu jeszcze były jakieś wątpliwości, już na samej okładce wybijają informację: „nasze śledztwo”, że niby oni tego miesiąca potrzebowali na to, by wszystko dokładnie zbadać i posprawdzać. Prawdziwi dziennikarze śledczy, cholera!
A ja bym pewnie nawet się nie zająknął w tej sprawie – w końcu czyż nie o to właśnie chodziło, żeby oni poszli po rozum do głowy i problem odpowiednio opisali? – gdyby właśnie nie ta idiotyczna uwaga o rzekomym śledztwie. Bo dzięki niej, ja nagle sobie uświadomiłem, dlaczego ci wszyscy dziennikarze są już na zawsze skazani na porażkę. Rzecz bowiem w tym, że oni wyłącznie albo komentują, albo na nowo piszą to, co już ktoś dawno przed nimi napisał. Oni nic nie tworzą – oni wyłącznie przetwarzają, to co ktoś, nawet nie im, ale komuś, wcześniej powiedział.
Zacząłem ten tekst pisać już wczoraj w nocy, ale postanowiłem go przerwać, by dziś, idąc na spacer z psem, kupić ów słynny już numer tygodnika „W Sieci” i zobaczyć, co oni tam piszą. I przyznaję, że muszę złożyć samokrytykę. Otóż przede wszystkim autorem relacji z Białej Podlaskiej, gniazda satanizmu, nie jest red. Nykiel, lecz red. Maja Narbutt. Poza tym, wbrew moim podejrzeniom, pisząc swój tekst, red. Narbutt nawet nie zerknęła na mój blog, a swoje śledztwo oparła na całkowicie innych źródłach. I oto, czego się dowiadujemy z najnowszego wydania tygodnika „W Sieci”:
1. Zuzanna i Kamil najprawdopodobniej byli członkami sekty satanistów;
2. W Białej Podlaskiej już kilka lat temu, o czym szeroko donosiły media, działała sekta satanistyczna, która jednak po kilku samobójstwach została przez miejscową policję rozbita;
3. Zuzanna swojej koleżance odgryzła kawałek sutka;
4. Podczas morderstwa i Zuzanna i Kamil działali z taką brutalnością nie dlatego, że byli pod wpływem narkotyków, ale z innych powodów, których możemy się domyślić (patrz punkt 1);
5. Zuzanna wbijając nóż w ciało ojca Kamila, trafiła w kość i wbiła go tak mocno, ze już nie umiała wyjąć;
6. Rodzice Kamila byli bardzo bogaci i Kamil liczył na spadek;
7. Kamil w więzieniu jest spokojny, śpi dobrze, czyta książki, ogląda telewizję, gra w szachy z innymi osadzonymi i nie wygląda na szczególnie przejętego tym, co zrobił.
Wbrew temu, na co mocno liczyłem, nie ma w tekście red. Narbutt ani słowa o Krainie Grzybów, o muzyce, której słuchała, o jej profilu na Facebooku, nawet o Nergalu, który znalazł się na okładce wydania; słowa też nie ma o tym, kto jej wydał i zapłacił za tomik tych wierszy i jak to się stało, że ta książka została zrecenzowana aż na poziomie tygodnika „Polityka”. Natomiast jest jeszcze bardzo wstrząsająca pointa w postaci informacji, że tomik wierszy Zuzanny nosi tytuł 33, a kiedy ona wyjdzie na wolność będzie miała właśnie 33 lata. Brrrrrr…
Oto śledztwo. „Nasze śledztwo”. Asystent Mai Narbut zadzwonił do rzecznika prasowego dyrektora służby więziennej w Lublinie, zapytał go, czy to prawda, że Kamil, od momentu, gdy się zorientował, co zrobił, „wyje i chodzi po ścianach”, powiedział, że to nie jest prawda, i że jest wręcz odwrotnie. A więc potwierdził też to, co w pierwszych dniach po zabójstwie powiedział prowadzący śledztwo policjant, a o czym tu też pisaliśmy: nie wolno zapominać, że jak by nie patrzeć, to jednak to on zamordował swoich rodziców, a nie ona swoich.
Przyznaję jednak, że jest tam coś, czego nie mogłem nie zauważyć, a co mnie, mimo poważnego tematu, rozbawiło. Otóż przez cały tekst, Maja Narbutt, pisząc o Kamilu, używa albo imienia Kamil, albo Karol. A więc raz mamy Kamila, innym razem Karola. Powiem uczciwie, że już wcześniej czując, jaki charakter ma ów tekst, sądziłem, że pod koniec się okaże, że Kamil nosił pseudonim „Karol”, aby wyszydzić świętego papieża Jana Pawła II. Okazuje się, że nie. Wygląda na to, że owo śledztwo polegało głównie na przeklejaniu najróżniejszych raportów, no i ktoś tam się pomylił. Mam tylko nadzieję, że teraz nie trzeba będzie przepraszać osadzonego N.
Jak mówię, takie to jest to śledztwo. Przepraszam bardzo, ale chyba jednak wolę inne, to które przeprowadził wczoraj portal wpolityce.pl, idąc pod kościół w sąsiedztwie i znajdując tam kwestujące dzieci od Owsiaka. Wprawdzie tu też dziennikarze o tym skandalu dowiedzieli się od czytelników, no ale informacja i tak jest sensacyjna:
Nasi reporterzy zauważyli, że zdesperowani słabnącą ochotą Polaków do wspierania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i coraz większymi wątpliwościami co do skali wsparcia tej akcji z pieniędzy publicznych, wysłannicy Owsiaka próbują zdobyć pieniądze… przed kościołami. Zauważyli ich w tych miejscach nasi Czytelnicy, zdokumentował to także nasz fotoreporter”.
I to jest naprawdę coś. Jest i fotoreporter i są zdjęcia. Czyste fakty, a nie żaden głupi fotomontaż, jak ten z Nergalem

Przypominam, że na stronie www.coryllus.pl jest do nabycia moja książka o rock’n’rollu i nie tylko. To nie jest nudna encyklopedia; to jest coś, czego wcześniej zwyczajnie nie było. Polecam bardzo szczerze.

piątek, 5 kwietnia 2013

Wielka Brytania

Wspominałem tu już przy paru okazjach o pewnym, moim zdaniem, z pewnego szczególnego punktu widzenia, wyjątkowym, programie telewizyjnym, a mianowicie czymś, co się nazywa „Rozmowy w toku”, a którego pierwszą gwiazdą jest tefauenowska dziennikarka Ewa Drzyzga. Na czym polega wyjątkowość owej audycji? Przede wszystkim musimy uszanować fakt, że jest ona nadawana nieprzerwanie już od 13 lat – ostatnio wręcz codziennie – co samo w sobie stanowi już swoisty rekord, zagrożony chyba już tylko przez „Szkło kontaktowe”, i co musi świadczyć o tym, że ludziom program się bardzo podoba, a po drugie, jej tematem, że tak powiem, założycielskim jest perwersja w sensie rozumianym ekstremalnie. A zatem, jeśli gdzieś kogoś na przykład podnieca torturowanie małych dzieci, albo przebieranie się za zwierzęta, albo smarowanie się ekskrementami, albo współżycie z psami przebranymi za zakonnice – można liczyć na to, że Ewa Drzyzga któregoś dnia zaprosi go do swojego programu, i poprosi, by opowiedział widzom o swojej pasji, a tam będzie mógł liczyć na sympatię i zrozumienie.
Jeśli gdzieś znajdzie się troje, lub czworo dzieci, które fizycznie znęcają się nad swoimi rodzicami i w dodatku za każdy tego typu wysiłek każą sobie płacić żywymi pieniędzmi, wystarczy, że zadzwonią do TVN-u i powiedzą, że chciałyby się swoimi refleksjami podzielić z ogólnopolską widownią, przy pierwszej wolnym terminie zostaną dowiezione na miejsce i poproszone o szczerą wypowiedź przed kamerami. A kto wie, czy może też nie w obecności psychologa. I tak, jak mówiłem, nikt nie będzie ani na nie krzyczał, ani z nich szydził, ani – przede wszystkim – się dziwił.
Przyznam, że nigdy nie miałem okazji obejrzeć tej audycji od początku do końca, więc jest całkiem możliwe, że stali jej widzowie zarzucą mi jakieś nieścisłości, ale z tego, co sam już wiem, i o czym mi też opowiadano, tak to mniej więcej wygląda. I oto okazuje się, że „Rozmowy w toku” to w żaden sposób nie jest pojedynczy wybryk jakiejś Ewy Drzyzgi, czy choćby kogoś, kto ją do tej roboty wynajął, ale mając coś takiego jak te „Rozmowy” jesteśmy częścią świata cywilizowanego i nowoczesnego. I że aby to zobaczyć nie musimy sięgać aż do Ameryki i choćby ich Jerry’ego Springera, ale wszystko mamy tu u nas w Nowej Europie, a konkretnie w Wielkiej Brytanii.
Otóż dowiaduję się właśnie, że tam na Wyspach, podobnie jak u nas Ewa Drzyzga, niezwykłą wręcz popularnością, cieszy się człowiek nazwiskiem Jeremy Kyle i jego program pod tytułem „Jeremy Kyle Show”. Gdybym miał opisać ten z kolei przypadek, powiedziałbym może, że to jest dokładna kopia programu Drzyzgi, z tą różnicą, że tam już nie ma ani zrozumienia, ani wynajętych psychologów, ale nieustanna walka, podczas której, jeśli między tym Kylem a zaproszonymi gośćmi nie dochodzi do mordobicia, to tylko dlatego, że telewizyjna ochrona na nie im nie pozwala. Oto wczoraj udało mi się obejrzeć fragment jednego z tych „shows”. Proszę rzucić okiem:



Gdyby komuś potrzeba było wyjaśniać, krótko opowiem, w czym rzecz. Otóż ten starszy pan to jest człowiek, który w czasie gdy owa rozmowa miała miejsce miał 15 dzieci z różnymi kobietami, z czego większość z dwiema dwudziestoparoletnimi damami, z którymi do niedawna jeszcze wspólnie żył. Jedna z nich jest to jego żona, druga zaledwie kochanka, jednak oni nigdy, jako osoby przywiązane do tradycyjnych wartości, nie żyją w trójkącie, ale ich życie jest tak zorganizowane, że kiedy jedna z nich, z nim i ze swoimi dziećmi, mieszka w domu, druga spędza czas ze swoimi dziećmi w przyczepie kampingowej. Nie mam tu pewności, ale chyba jakoś tak to wygląda.
Facet nazywa się Phillpot, podobnie jak te kobiety, nie pracuje, natomiast wszyscy utrzymują się z pomocy społecznej. W końcu 15 dzieci to duże obciążenie, i państwo brytyjskie nie może tu pozostawać obojętne. Phillpot zresztą wcale nie ukrywa, że on te dzieci płodzi wyłącznie po to, by otrzymywać coraz większy zasiłek. Taki ma właśnie plan.
Oglądamy więc ten program, patrzymy na tego człowieka, później tam pojawiają się te kobiety, Kyle prowokuje tradycyjną awanturę, publiczność śmieje się i bije brawo, ale nas już ten program sam w sobie nie interesuje, bo w międzyczasie znaleźliśmy się już w dzisiejszej Anglii i czytając wiadomości dowiadujemy się, że oto nie dalej jak wczoraj wspomniany Phillpot został skazany przez brytyjski sąd na dożywocie z możliwością zwolnienia po 15 latach pod zarzutem „nieumyślnego spowodowania śmierci”, a ta ohydna idiotka dostała 17 lat.
Cóż takiego się stało? Otóż proszę sobie wyobrazić, że oni sobie tak we trójkę – a licząc dzieci, w dziewiątkę – mieszkali między tą przyczepą, a domem, i któregoś dnia kobieta nr2 zaczęła coś kombinować, co Phillpotowi i kobiecie nr1 się nie spodobało, więc tych dwoje uknuło bardzo inteligentną intrygę, polegającą na tym, że spalą swój dom w taki sposób, by wina poszła na kobietę nr2, i w ten sposób na jednym ogniu upieką aż trzy pieczenie: pozbędą się tej suki, wydębią odszkodowanie za spalony dom, a w dodatku może jeszcze coś ekstra za uratowane z pożogi dzieci.
Niestety plan na każdym możliwym poziomie nie wypalił, a więc przede wszystkim, kiedy oni zobaczyli ten ogień, wpadli w panikę i na te dzieci machnęli ręką, no a poza tym cała reszta też się z czasem też wysypała, no i wczoraj, właśnie ze względu na ów „manslaughter”, dostali te swoje nędzne wyroki za spalenie żywcem 6 dzieci. Niechcąco.
Jak kto chce, wszystko co jest potrzebne do tego, by całą sprawę zrozumieć od początku do końca, może sobie dziś obejrzeć w Internecie. A więc przede wszystkim to miejsce – bardzo typowe angielskie miasteczko, z tymi pięknymi, równymi – też tak bardzo typowymi – jednorodzinnymi domkami, tych ludzi – zwykłych, typowych Anglików, których możemy zobaczyć zarówno jak wyprowadzają na spacer swoje pieski, lub gdy wracają z pracy lub z meczu metrem, ewentualnie, gdy grzecznie piją sobie piwo w którymś z londyńskich pubów i ile jeśli zdarzy im się nas potrącić, nieodmiennie klepią nas po ramieniu i mówią „sorry mate”.
A kiedy już sobie obejrzymy tych ludzi, jak się kręcą wokół tych spalonych ciał, jak idą smutni jak jasna cholera za tymi sześcioma trumnami, jak płaczą (proszę sobie wyobrazić, że oni potrafią płakać), popatrzmy jeszcze raz na nich, jak siedzą tacy rozbawieni w telewizyjnym studio u tego Kyle’a, i ani im do głowy nie przyjdzie, że choć to wszystko nie tam się zaczęło, to tam właśnie nabrało sił. A potem może machnijmy ręką na te całą pieprzoną Anglię i włączmy sobie telewizję TVN w dowolny dzień tygodnia, i zobaczmy, jak się owa stal hartuje tu, u nas. Popatrzmy na Ewę Drzyzgę, posłuchajmy słów tej zatrudnianej tam regularnie pani psycholog, spójrzmy na twarze tych ludzi… nasze twarze. I zrozummy wreszcie, że innego świata już nie ma. Przez chwilę próbowaliśmy o niego walczyć. Jak idzie o mnie, próbowałem go trochę opisać w książce o biustonoszu i dolarach. Ale wygląda na to, że on nas ostatecznie nie przekonał.
Ciekawe, czego zabrakło.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zareagowali na mój miniony apel. Wieści są wciąż jednak nie najlepsze. Przed nami weekend, a później poniedziałek. Proszę o pamięć. I, jak zawsze, dziękuję.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...