Nie bardzo się orientuję, jak teksty, które tu się pojawiają, są odbierane, jak idzie o poziom wylewającej się z nich agresji. Ja oczywiście jestem zawsze gotów przyznać, że jeśli mnie coś bardzo irytuje, to staram się tę irytację zademonstrować w sposób jak najbardziej obrazowy. Ale też nie mam najmniejszych problemów, by podczas tej demonstracji wyrzucać z siebie, to co niektórzy nazywają nienawiścią, a ja wołałbym traktować jak zwykłą szczerość emocji. Natomiast bardzo bym nie chciał, żeby ten blog był przez kogokolwiek – no może poza tymi, na których opinii mi zwyczajnie nie zależy – jako dziennik pisany przez kogoś, kto w pierwszej kolejności stanowi kłębowisko wściekłości.
Czasem – czemu nie? Czasem ja, nawet jeśli mam w sobie głównie łagodność, staram się wręcz z siebie wydusić to, co we mnie najgorsze. Bo wiem, że sytuacja wymaga powiedzenia tych paru słów, których normalnie mówić nie wypowiada. Czasem. I bez większego wysiłku mogę wskazać tu na teksty, których celem była, po prostu i tylko, jak najbardziej brutalna egzekucja. Jednak, jak mówię, mam nadzieje, że wszyscy ci, którzy traktują to miejsce jako pewnego rodzaju przystań, robią to, nie ze względu na te wyjątki, ale bardziej z uwagi na to, co tu się pojawia, by zaledwie wywoływać radość, żal, smutek, czy nadzieję. Nadzieję przede wszystkim.
Z czego to wynika? Przede wszystkim, jak myślę, z tego, że ja naprawdę niewiele się spodziewam po ludziach. Ja bardziej, jeśli już na coś liczę, to na to, że choć paru z nich się pewnego dnia przebudzi i choć na ułamek chwili pokaże, że jednak mają w sobie to coś, bez czego ani rusz. A, mówiąc jak najbardziej ogólnie, że jednak będą się stawać stopniowo lepsi, a nie gorsi. Jednak w życiu by mi nie przyszło do głowy, by od większości osob, z którymi mam w swoim życiu do czynienia, wymagać jakichś super wybitnych popisów człowieczeństwa. Weźmy polski film współczesny. Ja wcale nie oczekuję, że zapowiadany od pewnego czas film o skorumpowanym Systemie – podobno niezwykle demaskatorski i, oczywiście, jak większość z nich, wybitny – zwali mnie z nóg. Więcej. Jeśli on się okaże taki jak te wszystkie wspaniałe polskie komedie w stylu „Dnia Świra”, czy „Testosteronu”, czy dramaty w rodzaju „Psów”, ja wzruszę na to najwyżej ramionami. Natomiast, jeśli on będzie zaledwie taki sobie, na tyle taki sobie, by dało się go obejrzeć od początku do końca, to już będę bardzo zadowolony.
Popatrzmy, dla odmiany, na to co się dzieje na innych blogach. Od jakiegoś czasu, nie wiedzieć czemu, zacząłem częściej niż zwykle zaglądać do Salonu24, który to Salon – a trzeba to w tym miejscu zaznaczyć – jest przez naszą współczesna bolszewię nazywany „psychiatrykiem”. A więc jest jak najbardziej „nasz”. I przyznam, że poziom do jakiego się ów Salon zsunął od kiedy tam przebywałem na stałe, jest porażający. Zaglądam dziś do wpisu Marka Migalskiego. Standard. Migalski uznał za stosowne skomentować kolejny wybryk Radka Sikorskiego, no i skomentował. Żadnych sensacji. Po prostu – Migalski w nowym garniturze. Natomiast niżej mamy już prawdziwą eksplozję zidiocenia w wersji hard. I to własnie w wykonaniu przede wszystkim wspomnianych „naszych”. A wśród nich pewnego krakowskiego patriotę o nicku Sowiniec, który z nimi wszystkim się przekomarza, informując, że albo „bingo”, albo „powiało grozą”, lub po prostu „:)”. Czy ja się mam z tego powodu jakoś szczególnie napinać? Po co? Tamtych bałwanów nawet nie znam, a jak idzie o Słowińca, nawet wtedy, gdy się zorientowałem, że on nie jest w niczym lepszy od całej tej pozostałej bandy – to też zaledwie machnąłem na niego ręką.
Niezmiennie staram się czytać wszystko, co napisze mój kolega Coryllus. A zatem przeczytałem też jego tekst, w którym dostaje on ciężkiej cholery na niejakiego Gadowskiego. Najpierw sobie pomyślałem, że ja na miejscu Coryllusa, swoją wściekłość trzymałbym na lepsze okazje, niż na dokuczanie jakiemuś Gadowskiemu. Jednak do Gadowskiego zajrzałem. I już na samym początku czytam coś takiego: „Niedawno zrozumiałem dlaczego tak jest. Tak jest z Polską i w ogóle z polskością. Spacerowałem po jesiennym parku, lało mi się za kołnierz i zrozumiałem”. No dobra. Znów standard. Gadowski jest podobno dziennikarzem, i to dziennikarzem bardzo szanowanym przez wspomnianego Sowińca, a więc ktoś bardziej ode mnie naiwny, mógłby się zdziwić. Ale ja? Niby czemu? Przecież ja to wszystko wiem od zawsze. Natomiast, przyznać muszę, że na mnie zrobił wrażenie ten fragment o kołnierzu. No bo może ja jestem jakiś mało pojętny, ale co Gadowskiemu się lało za kołnierz? Domyślam się, że deszcz. Chodzi Gadowski po parku, zadumany, refleksyjny, no a że oczywiście bez parasola – kto w końcu prawdziwie wrażliwy nosi parasol? – to mu się deszcz leje za kołnierz. Tyle że ponieważ, jak wszyscy wiemy, deszczu od trzech miesięcy nie ma ani kropli, natomiast jest susza jak sto pięćdziesiąt, wygląda na to, że Gadowski zwyczajnie łże. I do tego łże głupio. Po co? Żeby zrobić na nas wrażenie, jaki to on jest myślący, i jak to jemu taki deszcz zwisa – że zacytuję innego salonowego celebrytę – kalafiorem.
Ponieważ wiedziałem, że Coryllusa może to zainteresować, zadzwoniłem do niego i mu o tym deszczu opowiedziałem, a on oczywiście od razu dostał cholery. I ja nagle zdałem sobie sprawę z tego, że coryllusowa cholera jest jednak dobra, a moja zgoda na to dziadostwo oczywiście zła. On przynajmniej jest jak dziecko, które, kiedy widzi, że coś nie działa tak jak ma działać, to się złości. A ja, zamiast walczyć – coraz bardziej tępieję. Kiedy widzę bandę bałwanów, zajętych wyłącznie niszczeniem i propagowaniem powszechnego zidiocenia, myślę sobie, jak by to dobrze było, gdyby któryś z nich nagle oprzytomniał, i pełen nadziei rozglądam się, czy przypadkiem czegoś nie przegapiłem. I czytam dalej Coryllusa, i myślę sobie, że zupełnie nie mam pojęcia, co go tak nosi. Oczywiście, pewnych rzeczy już nie przeskoczę. Może mi się naturalnie zdarzyć, że napiszę gdzieś w jednym zdaniu, że Ziemkiewicz to ani wyborny pisarz, ani wybitny publicysta, ale żeby to powtarzać w każdym swoim tekście – mowy nie ma! Natomiast pomyślałem sobie, że ja jednak bardzo dobrze rozumiem ludzi takich jak Coryllus, którzy patrzą na to wszystko i z tej złości powoli wariują. A kiedy ktoś do nich przychodzi i im to szaleństwo zaczyna wytykać, to wpadają w jeszcze większy szał. A gdy ktoś życzliwy radzi im uczciwie, że może lepiej nie przesadzać, bo to się źle skończy – dopiero wtedy zaczynają przesadzać. Sam taki nie jestem, ale tę postawę rozumiem. Bo to co się wokół nas dzieje, to naprawdę syf wołający o pomstę do nieba.
Popatrzmy choćby na najnowszy numer magazynu „Uważam Rze” – przypominam, że magazynu, wedle powszechnej opinii, grupującego najwybitniejsze i najbardziej, jak one same o sobie mówią, niepokorne pióra polskiej mysli konserwatywnej – a w nim na satyryczny kącik Mazurka i Zalewskiego. Po kolei: „Donald Tusk zapowiedział współpracownikom, że rząd ma być taki, że mucha nie siada. Ale słowa nie dotrzymał. Mucha zasiada”. Dalej o tej samej damie: „Choć ona podobno wolała resort lotnictwa. Mogłaby sobie na gąsiory zapolować”. Dalej o pośle Nowaku: „Tusk zapowiadał, że Sławek świetnie się sprawdzi w kolejnictwie. Dotychczas znany był z tego, ze żadnej kolejki nie opuszczał”. Dalej: „Cóż, Sławek to człowiek, który wielu resortom może dać stopę. To jest, przepraszamy, twarz”. Teraz o Grupińskim: „Ale akurat to co widzi Grupiński jest mało ważne. I tak ma zeza”. O Niesiołowskim: „Gorzej że w Prezydium Sejmu zabraknie Stefana Niesiołowskiego. Żal nam faceta. Musi się rozstać z ostatnią laską w swoim zyciu”. O Ziobrystach: „Pożytku z nich było, co Wróbel napłakał”. O Hofmanie: „A pan, panie Hofman, to nawet Ziobrze możesz podskoczyć dopiero, jak panu prezes pozwoli”. O byłym pośle i senatorze PiS, Zdzisławie Pupie: „Ech, Sejm bez Pupy, to już nie będzie to samo miejsce. Dobrze chociaż, że z Platformy wszedł Cycoń”. Dalej – nie bardzo wiadomo o czym – jest tak: „Kaczyński zaproponował kompromis – wszystkich przyjmie, jeśli mu Kempa przyniesie na tacy głowę Kury. A Wróbel pieczonego Cymę”. O pośle Mularczyku: „Arkadiusz Mularczyk, zwany pieszczotliwie Mułem”.
Oto poziom. Oto ostatni bastion w naszej wojnie z zepsuciem i zaprzaństwem. Oto nasza brygada specjalna gotowa do walki z – że się zatrzymam na sprawach najnowszych – nie sprzedawaniem, ale już tylko oddawaniem Polski Niemcom w arendę. Oto nasza nadzieja. Ktoś mi natychmiast pewnie powie, że to nieprawda. Że „Uważam Rze”, to tak naprawdę agentura. Że naprawdę nasi, to „Gazeta Polska”, niezależa.pl, „Nasz Dziennik”, no i oczywiście SKOK Stefczyka. No ale, przepraszam bardzo – tu w tej sytuacji, ja już tylko wolę milczeć. Coryllus do kościoła nie chodzi i pewnie nawet się nie bardzo modli, ale w jednym z ostatnich tekstów napisał, że z jego punktu widzenia, na tej „scenie tak marnej”, jedynym prawdziwym wojownikiem, niezłomnym, cudownym uzurpatorem, wbrew całej potędze tego parszywego Systemu, jest już tylko ksiądz Natanek. Nawet ja muszę przyznać, że ta opinia robi wrażenie lekko ekscentrycznej. No ale już w następnym zdaniu, muszę też przyznać, że to wszystko chyba jednak mnie zwyczajnie przerasta. Więc chyba jednak dalej będę pisał te swoje refleksje. Smutne, czy wesołe – obojętne. Jak się trafi. Ale złościć się już nie zamierzam.
Przypominam już tradycyjnie o nadchodzących Świętach i o owej miłej konieczności dawania bliskim prezentów. Obok jest ta okładka. Wystarczy w nią kliknąć. A dalej już tylko same przyjemności. Ewentualnie, jeśli komuś zbywa, proszę o pomoc doraźną. Numer konta też obok. Dziękuję.