Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigracja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Bóg, Honor, Ojczyzna, czyli o ludziach z Google Translate

      Pisząc wczorajszy tekst o Brytyjskim Imperium, słowo daję, że nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przyszło mi do głowy, że spotka go jakieś większe zainteresowanie, a co dopiero kompletnie bezprzytomna agresja, z jaką ostatecznie przyszło nam tu mieć do czynienia. Przeczytałem wcześniej tamten tekst w „Kurierze Galicyjskim”, dowiedziałem się z niego czegoś dla mnie zupełnie nowego, tego mianowicie, że polscy generałowie, którzy po II Wojnie Światowej trafili do Wielkiej Brytanii, zostali przez rząd brytyjski potraktowani jak bezdomne śmieci i pomyślałem, że to jest wiadomość na tyle ciekawa, że być może kogoś zainteresuje. Z drugiej strony, wiedząc, jak wielkie antybrytyjskie nastroje wzbudza tu od lat Coryllus, brałem pod uwagę, że jedyną reakcją na ten tekst będzie wzruszenie ramion i krótkie pytanie: „I cóż to za sensacja? Gabriel o tym pisał wielokrotnie”.
      Dlatego też, jak może niektórzy zauważyli, bardzo mało miejsca zostawiłem na osobiste refleksje, gdy natomiast chodzi o sam temat, tak naprawdę ograniczyłem się wyłącznie do zacytowania fragmentu rozmowy z Wojciechem Markertem i apelu o zajrzenie do oryginału. I nawet nie znalazłem odpowiedniego miejsca, by wspomnieć sam początek owej rozmowy, gdy Markert mówi:
     „Brytyjczycy zachowali się podobnie jak w jakiejś mierze traktowały nas inne narody, czyli jako narzędzia, służące do utrzymania własnego imperium”.
     No ale napisałem ów tekst – powtarzam, nie o generałach Sosabowskim, Maczku, czy Borze-Komorowskim, ale o Brytyjskim Imperium – i nagle, zupełnie ni stąd ni z owąd parka komentatorów, zamiast trzymać się tematu, nadzwyczaj skutecznie i całościowo strolowała mi ów tekst, kierując całość dyskusji na temat rzekomej pierdołowatości owych zapomnianych żołnierzy, którzy zamiast zachowac się honorowo, czyli, albo poszukać sobie pracy zgodnej ze swoimi ambicjami, albo sobie strzelić w łeb, kompromitowali siebie i Polskę, jako owa tytułowa „srebrna brygada”, na której widok każdy odpowiednio zmotywowany człowiek może się najwyżej posrać ze śmiechu.
      Oczywiście każdy w miarę doświadczony czytelnik tego bloga wie, że tego typu zachowanie budzi we mnie wyłącznie furię, tym razem jednak zamiast furii przyszła pewna, moim zdaniem, dość ciekawa refleksja. Otóż ja od pewnego czasu zauważam, że tu na blogu – szczególnie owej jego wersji zamieszczanej pod adresem szkolanawigatorow.pl – pojawiają się komentarze ludzi, których całe życie  intelektualne zbudowane jest w oparciu o trzy, czy cztery koncepty, które ci eksploatują na zmianę, w każdej możliwej okoliczności. A zatem, załóżmy że ja napiszę tekst o tym, że Roger Federer, odbierając kolejny puchar za zwycięstwo w Australian Open, znów się pobeczał, a w tym samym momencie, jako pierwszy, pojawi się ktoś, kto mi napisze, że to jest z mojej strony niepoważne emocjonować się Federerem, bo Federer to Szwajcar, a, jak wiemy, Szwajcarzy to banda satanistów. Jeśli z kolei napiszę tekst o tym, że Roald Dahl pisał świetne powieści, natychmiast pojawi się ktoś, kto mi zacznie wypominać, że Dahl był niesławnym brytyjskim agentem, a, jak wiemy, Imperium to zło.
     No ale jest jeszcze coś, i to, moim zdaniem, znacznie nam owo spektrum ludzkiej nędzy rozszerza. Otóż gdy ja napiszę tekst o tym, że gdzieś w Polsce do miejscowego sklepu przyszło dwoje dzieci, położyło na ladzie dwa czterdzieści i poprosiło dwa jajka plus kilogram ziemniaków, natychmiast znajdzie się ktoś kto na tę wiadomość uśmiechnie się z pobłażaniem i powie, że on też kiedyś tak miał, ale dziś pracuje w korporacji, bo swego czasu, zamiast jęczeć bez sensu, zakręcił się i dziś ma to co ma, a mnie poradzi, bym przestał zajmować się głupstwami, tylko napisał coś może na temat zbyt wysokich podatków.
      I w tym momencie pojawia się element naprawdę złowieszczy. Jednym z nielicznych komentatorów na moim oryginalnym blogu pod adresem toyah.pl jest od miesięcy człowiek podpisujący się Chris Horse. Jego ostatni komentarz, dotyczący mojego wcześniejszego  posta, na temat Bertolda Kittela, brzmi tak: „Lache swietnie obciagala ...a Bertold nein ... 8-))))) Przypadek z procesem kretyna szeremietiewa - dlatego debil zyje - gdyby nie blowjob dziadek bylby w piachu”. Ktoś mi powie, że mamy do czynienia z człowiekiem chorym i ja tę opinie potwierdzam. To co mnie natomiast uderza, to fakt, że gdyby pominąć to szaleństwo, to komentarz owego dziwnego człowieka tak naprawdę nie różni się niczym od tego, z czym mieliśmy do czynienia pod wczorajszym tekstem o Imperium. Tu mamy dokładnie ten sam poziom obsesji i ten sam rodzaj trollingu.
      No ale porzućmy te złośliwości i wróćmy do świata ludzi, co by o nich nie mówić, to żywych. W swojej, dziś już niedostępnej, książce. „Twój pierwszy elementarz” jedną z notek poświęciłem tak zwanemu liberalizmowi. A było tak:
      „Liberalizm – System, który każe człowiekowi wierzyć, że jego powodzenie jest zasługą systemu właśnie, natomiast jego porażka, jego osobistą winą. Z tego właśnie powodu, jedni liberałowie, kiedy słyszą głos ‘poniżonych i bitych’, zatykają sobie uszy, a inni nachylają się nad tymi co proszą o zmiłowanie z zaciekawieniem i pytają: ‘A dlaczego wy uważacie, że wasze problemy są moimi problemami?’ Oczywiście, liberałowie twierdzą, że to nieprawda, że oni chcą tylko ludziom dać wędkę, i takie tam. Tyle że ja akurat nie widziałem jednego z nich, który by szedł z wędką. Może dlatego, że sami łowią na prąd”.
      Powiem uczciwie, że kiedy pisałem tamten tekst, w życiu bym się nie spodziewał, że przyjdzie czas, że i oni tu na mój blog przylezą i w dodatku będą występować z pozycji jego przyjaciół. Gdzieś musiałem popełnić błąd. Może ktoś mi pomoże dojść do tego, na czym on polegał? I proszę mojego kumpla Valsera, by mi nie tłumaczył, że Stanisław Sosabowski to był dupek, bo jak w tej kwestii nie mam ani wiedzy ani zainteresowania. Ja na wszelkie uwagi na ten temat ziewam.
       No i jeszcze jedna rzecz. Na toyah.pl nie pojawił się w tej kwestii ani jeden komentarz, nawet w wykonaniu wspomnianego wczesniej wariata, natomiast, owszem, ową notkę przeczytało 1280 osób, co jak na niedzielę, stanowi bardzo dobry wynik. Kocham to miejsce i jestem z niego bardzo dumny. Tu ludzie przychodzą, czytają, wracają do swoich codziennych zajęć i pojawiają się ponownie w kolejnym dniu. Tu nikt nie przychodzi po to, by się popisać tym, co odkrył, kiedy jeszcze był dzieckiem.

Zapraszam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można kupować moje książki. Polecam gorąco.


wtorek, 10 marca 2015

Z ostatniej chwili: System ogłasza casting na prowokatorów

Nie wiem, czy, a jeśli tak, to ilu z nas jeszcze pamięta, jak wiele lat temu bloger Matka Kurka, kiedy jeszcze utrzymywał się z tak zwanego „hejtowania” PiS-u, założył w Salonie24 blog, prowadzony rzekomo przez studentkę pierwszego roku polonistyki, która całym sercem kibicuje Prawu i Sprawiedliwości, jednak bardzo ubolewa nad tym, że jej ukochany PiS często jest wypełniony czystą i nieskażoną nienawiścią. Ja dziś już nie pamiętam, w jaki sposób Matka Kurka się tam wówczas podpisywał, ale oczywiście tam nie było śladu Matki Kurki, lecz było coś w rodzaju „KochamPiS”, „PiSwygra”, czy jakoś tak.
Ów blog zrobił natychmiastową karierę, a to z dwóch, czy może nawet trzech powodów. Po pierwsze, owa „studentka” była tak naiwna, by nie powiedzieć głupia, że niemal od pierwszej notki została otoczona przez całą bandę komentatorów, najczęściej sercem związanych z PiS-em, którzy za swój podstawowy cel postawili sobie jej wytłumaczyć, jak bardzo się myli. Po drugie, przekaz, jaki te teksty niosły, był tak fantastycznie „rozkraczony”, że administracja Salonu w jednej chwili się w nich zakochała, i to do tego stopnia, że nie dość, że one natychmiast zaczęły lądować na „pudle”, to jeszcze sam Igor Janke zechciał się tam pofatygować i osobiście wygłosić powitalną mowę, połączoną z gratulacjami z powodu manifestacji tak fascynującego obiektywizmu. Po trzecie wreszcie, ponieważ dla tak zwanych lemingów, nie ma większej atrakcji, niż wątpiący pisowiec, na blogu owego „dziewczęcia” rozpanoszyła się cała kupa codziennego antypisowskiego hejterstwa, które powtarzało praktycznie jedno i to samo: „Widzisz, jaki ten Twój PiS jest beznadziejny? Chodź lepiej do nas”.
Ponieważ ja od samego początku podejrzewałem, że z tą „studentką”, mamy do czynienia z jakimś przekrętem, w to co się tam wyprawiało nie angażowałem się, w związku z tym Matka Kurka przylazł na mój blog i zaczął mnie z całą tą niewinną, dziewczęcą słodyczą brać pod włos, jednak zanim zdążyłem z nim na dobre gadać, jemu nagle strzeliło do głowy, by na tym swoim lewym blogu opisać historię, która była tak głupio absurdalna, że ja do dziś nie rozumiem, jak człowiek jednak jakoś tam inteligentny mógł na coś takiego wpaść. Tego też za dobrze już nie pamiętam, ale mniej więcej szło to tak, że szedł sobie człowiek ulicą i został przejechany przez samochód. Nasza „studentka” błyskawicznie rzuciła się go reanimować, ale w tym momencie sprzedawczyni z lokalnego sklepiku nawrzeszczała na nią, że trzeba było tego człowieka zostawić, żeby zdychał, bo to jest znany zwolennik Platformy Obywatelskiej. W tym momencie ja już wiedziałem na pewno, że za tym blogiem stoi prosta prowokacja, napisałem na ten temat notkę, no i w tym momencie Matka Kurka dostał cholery, przyznał, że to co zrobił miało na celu tylko pokazać, jacy wyborcy PiS-u są chamscy i głupi, i że mu się to świetnie udało i wtedy też Igor Janke go z Salonu wyrzucił.
Jeśli ktoś w tym momencie myśli, że mi właśnie strzeliło coś do głowy, by się poznęcać nad – dziś już całą gębą „naszym” – Matką Kurką, to jest w oczywistym błędzie. Oczywiście, ja jestem głęboko przekonany, że nigdy zbyt dużo słów ostrzegających przed tym cwaniakiem, niemniej tym razem akurat chodzi mi o kogoś kompletnie innego, a mianowicie blogera podpisującego się Recma, który w tych dniach robi w Salonie24 wręcz oszałamiającą karierę, a która to kariera przebiega niemal dokładnie tak samo, jak przed laty kariera owej „studentki”. Tu też mamy do czynienia z tak zwanym „głosem rozsądku”, też ów „głos rozsądku” zostaje natychmiast zaatakowany przez „pisowską dzicz”, też dokładnie tak samo, jak wtedy, natychmiast na ratunek skrzywdzonemu przez swoich pędzą najbardziej prominentni hejterzy z Platformy, i wreszcie, niemal identycznie, jak w przypadku tamtej prowokacji, administracja Salonu stawia owemu Recmie prawdziwy łuk triumfalny. Bo przecież wszystkim nam zależy na tym, żeby nasza debata przyjęła wreszcie cywilizowaną formułę, i żebyśmy wszyscy sobie porozmawiali, czy na przykład propozycja PiS-u, by tylko Polacy mieszkający w Polsce mogli głosować, to dobry pomysł. Widzimy już, jak to się robi, prawda?
Ale jest jeszcze coś, co dla mnie stanowi prosty dowód, że mamy do czynienia z niemal identycznym przekrętem, co wówczas. Otóż ów Recma, ciężko pracujący na obczyźnie polski patriota, człowiek kulturalny i wiedzący, czym jest mądry umiar i czystość spojrzenia, chce jedynie zwrócić uwagę na karygodne błędy, jakie Andrzej Duda – również jego kandydat na prezydenta – popełnia w swojej kampanii, a przy tym pogadać o polskich sprawach i to, co go spotyka, to hejt ze strony swoich, i życzliwe wsparcie ze strony obcych. I wszystko pewnie byłoby dobrze, gdyby nie jeden jedyny fragment tekstu Recmy, gdzie ten, krytykując Andrzeja Dudę za to, że przyjechał do Londynu i zamiast emigrantów rozbawiać, nudził na temat ZUS-u, napisał co następuje:
Problem jednak w tym, że ten wyjazd na Wyspy nie miał z tego akurat punktu widzenia, najmniejszego sensu. Mało że nikogo już ze swoich nie przyciągnął, to na dodatek spieprzył sobie opinię na Wyspach. Jaki przy tym idiota leitmotivem wystąpienia uczynił emerytury i reformę ZUS. No, litości! Co do cholery mnie interesuje Wasz pieprzony polski ZUS! Ja i tysiące mieszkańców na Wyspach, mają już wypracowane emerytury w tych krajach! Dziwi mnie, że sam Duda dał się wpuścić w taką tematykę. Sądziłem że ma więcej rozumu niż przeciętny członek władz PiS! Może go zatem przeceniłem i przedwcześnie uznałem za dobrego kandydata? Czuję się teraz głupio, bo od konwencji występuję w jego interesie. Pierwszy raz tak zaangażowałem się w agitację. A tu może się okazać że konwencja to było wszytko na co stać Dudę”.
Czy jest tu może ktoś na tyle tępy, by uznać, że powyższe słowa napisał człowiek szczerze zatroskany kampanijnymi błędami Andrzeja Dudy? Czy znajdzie się wśród czytelników tego tekstu choć jedna osoba, która uwierzy, że to jest język tak zwanej „pisowskiej mniejszości”, pozbawionej owego tak powszechnie już skompromitowanych jadu, nienawiści i chamstwa? To ma być głos prawdziwego polskiego emigranta-patrioty, który, otwarty na prawdę, chce zwyczajnie kulturalnie podebatować na temat sposobów wyjścia z naszej polskiej matni? Nie oszukujmy się, przecież to jest coś jeszcze głupszego, niż tamta historia o pisowskich faszystach z budki z gazetami, i przepraszam bardzo, ale trzeba mieć w sobie coś bardzo szczególnego, by tego nie widzieć. A zdanie „Ja i tysiące mieszkańców na Wyspach, mają już wypracowane emerytury w tych krajach!” dowodzi wręcz, że ów Recma nawet nie gada do nas z Irlandii, lecz z jakiegoś Szczecina, czy Piły, a i to w najlepszym wypadku.
Niedawno, na fali dyskusji związanej z kościelną kampanią skierowaną przeciwko cudzołóstwu, napisałem notkę, w której przestrzegłem wszystkich nas tu przed propagandą, która jest tak rozległa, tak potężna i tak perfidna, że praktycznie nie mamy przed nią najmniejszych szans obrony i jedyne co nam pozostaje to głęboka, możliwie najgłębsza, nieufność. I rozwaga. Maksymalna rozwaga w stosunku do tych, którzy nas zapraszają do udziału w swoich czarnych przedsięwzięciach. Wbrew pozorom, to nic szczególnie trudnego. Wystarczy odwrócić się plecami i odejść bez słowa. To bardzo ważne – bez słowa. To co mamy do powiedzenia będziemy mogli powiedzieć 10 maja.

Jak zawsze zapraszam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl i do kupowania moich książek. I nie tylko moich.

wtorek, 10 lutego 2015

O tym jak Czesław Mozil postawił naszych pod ścianą

Każdy dzień przynosi tyle refleksji i tyle jest do powiedzenia, że minął weekend, a my wciąż mamy zaległy felieton z „Warszawskiej Gazety”. Ponieważ nadszedł już kolejny wtorek, a więc czas na to, bym Bachurskiemu wysyłał kolejny tekst, proponuję jednodniową przerwę w Dudzie i rzut oka na tych, co się wokół Dudy próbują kręcić. I wcale nie mam na myśli Czesława Mozila.

Mam jak najbardziej świadomość, że czytelnicy „Warszawskiej Gazety” zajmują się sprawami, których powaga wyznaczana jest przez tematy naprawdę poważne, i mam nadzieję, że przez dotychczasowe teksty owej świadomości dowiodłem. Dziś jednak, narażając się na zarzut niepotrzebnego zaniżania poziomu, chciałbym się zająć tematem z pozoru błahym, a mimo to, w moim przekonaniu zasługującym na to, by powiedzieć parę słów prawdy.
Jestem pewien, że wielu z nas słyszało o reżimowym artyście nazwiskiem Czesław Mozil, popularnie występującym pod artystycznym pseudonimem Czesław Śpiewa. Jeśli ktoś nie wie, o kim mowa, to trudno. Nie mamy tu ani miejsca ani ochoty, by wchodzić w szczegóły, a poza tym, kim on jest, nie ma większego znaczenia.
polega na tym, że ów Mozil, który w Polsce jest artystą dość popularnym, pojechał z występami do Wielkiej Brytanii, by pośpiewać dla Polonii. Podczas występu w Liverpoolu, jakaś kompletnie pijana Polka nieustannie Mozilowi przeszkadzała, rozmawiała na głos, dogadywała, w końcu odebrała dzwoniący telefon i zaczęła prowadzić normalną rozmowę. W tej sytuacji, Mozil przerwał występ i kazał – skutecznie i przy solidarnym wsparciu ze strony publiczności – dziewczynie wyp…dalać.
I oto na konserwatywno-prawicowym internetowym portalu wpolityce.pl, będącym bezpośrednim przedstawicielem tygodnika „W Sieci” w Internecie, ukazała się relacja z tego wydarzenia, którą nasi dziennikarze przedstawili w taki sposób, że oto reżimowy piosenkarz Czesław Mozil występował dla brytyjskiej Polonii, ponieważ jednak przede wszystkim jego występ stał na bardzo niskim poziomie, a poza tym podczas występu obrażał przebywających na emigracji Polaków, w pewnym momencie któraś z dziewcząt zwróciła się do Mozila z widowni, by wykazał szacunek, na co ten jej kazał – i tu akurat wszystko pozostaje zgodne z prawdą – ...ier….
Po co ja zatem piszę ten tekst? Otóż po to, by zwrócić uwagę na jedną, moim zdaniem, niezwykle istotną sprawę. Sytuacja jest taka, że jesteśmy otoczeni przez wilki, a artysta Mozil jest jednym z nich. Jako wilk powinien być niszczony z pełnym poświęceniem, to jednak co zrobił portal wpolityce.pl, przynosi same szkody i żadnej – powtarzam, żadnej – korzyści. Wiem doskonale, jak redakcja portalu wpolityce.pl sobie wszystko skalkulowała: mamy tego Mozila, należy mu dowalić, bo zasłużył, a co się do niego przylepi, to nasze. A zatem mieliśmy do czynienia z czymś, co od wielu lat przeżywamy, obserwując propagandową agresję skierowaną przeciwko Prawu i Sprawiedliwości. Różnica polega na tym, że o ile oni, przez to że trzymają władzę na każdym poziomie, mogą sobie pozwolić na wiele, nam pozostaje wyłącznie uczciwość i maksymalna staranność. Wszelkie próby pójścia na skróty przynoszą wyłącznie straty. Straty nie do odrobienia.
Ktoś powie, że Mozil musiał oberwać, bo obrażał Polaków. I tu muszę poinformować o czymś bardzo smutnym. Polacy w Wielkiej Brytanii w swojej masie zasługują na absolutnie najgorsze epitety. No ale to akurat jest temat na inną rozmowę.

Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl trwają różnego rodzaju promocje, a więc ostatnie już egzemplarze dwóch pierwszych książek Toyaha idą po 15 złotych zaledwie, no i przede wszystkim od paru dni rock’n’roll nokautuje za jedyne 25. Jeśli ktoś będzie zawiedziony, zwracam bez mrugnięcia okiem.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...