Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że dotychczas nie napisałem nic większego o człowieku nazwiskiem Jan Tomasz Gross. W końcu, wprawdzie przez trzy lata istnienia tego bloga, zdarzyło się wiele rzeczy, wśród których coś takiego jak ten dziwny człowiek ze swoimi interesami – a przede wszystkim interesami tych, którzy się nim opiekują – mogło się zgubić, jednak skoro już zdarzyło mi się poświęcić stosunkowo dużo miejsca komuś takiemu choćby, jak Artur Zawisza, to naprawdę trudno znaleźć powód, dla którego nie należałoby się zająć Grossem. A mimo to, Grossa – poza drobnymi, nicnieznaczącym dygresjami – tu nie było. Ciekawe czemu?
Na pewno nie dlatego, że on ze swoimi książkami, i tym wszystkim co one wywołują był nieinteresujący, lub wręcz nieważny. Owszem, Gross i plan, który on nosi dla Polski są i ważni i interesujący, a więc to nie to. Ktoś powie, że może problem w tym, że to całe zjawisko jest tak oczywiste i trywialnie jednoznaczne, że nie da się z niego nic dodatkowego wystrugać. Może i tak, ale i tu nie sądzę, żeby to było powodem. Z wszystkiego można wyciągnąć jakąś pożyteczną naukę. Nawet z czegoś tak mało inspirującego, jak jakiś bezczelny Żyd, który nie wiadomo jakim cudem znalazł sposób na to, by zrobić karierę w kraju, gdzie każdy powtarzam, każdy – jest od niego mądrzejszy i zdolniejszy. No właśnie – Żyd. Może to jest powodem, dla którego dotychczas unikałem zajmowania się Grossem? To że on jest Żydem i każdy jeden cent, jaki zarobił na drażnieniu się z Polską i Polakami zawdzięcza właśnie temu swojemu żydostwu. No bo jeśli tak to właśnie jest, to ja nie mam żadnego sposobu, żeby pisząc o nim, nie zabrać się za Żydów w ogóle. A tego nigdy nie chciałem robić. Raz, że jakoś głupio, a dwa, że znam wielu większych specjalistów od tego typu debat ode mnie.
No ale wygląda na to, że się dłużej unikać tematu nie da. Że wreszcie przyszła i na mnie chwila. Że i mnie spotkał ten niemiły obowiązek zajęcia się problem stosunku Żydów do Polski, do Polaków, do katolików i w tym wszystkim oczywiście do mnie. Co się takiego stało, że piszę dziś o Grossie, a skoro o Grosie, to o Żydach? W końcu, ktoś powie, ów Gross nie od wczoraj pęta się po różnych publicznych miejscach w naszym kraju, i nie od wczoraj też, jak najbardziej publicznie i z odpowiednim nagłośnieniem, pokazuje, jak wiele mu wolno i jak bardzo mu wolno. Otóż poszło o niedawną debatę, jaką on, w związku z tym, że Znak wydał mu tę jego kolejną książkę, kazał sobie zorganizować, i którą telewizja TVN24 – jak podejrzewam, dwukrotnie – nadała parę dni temu na całą Polskę, naturalnie w całości. Co to była za debata. Z pozoru nic szczególnego. Normalna debata, gdzie jest stół, publiczność, zaproszeni goście, no i się gada. Jedni tak, a drudzy inaczej. Jest oczywiście też Gross i ta kobieta o twarzy steranej życiem i pracą katechetki. Swoją drogą to ciekawe, ona wygląda trochę tak ja by była ofiarą przemocy domowej i ktoś ją przy byle okazji tłukł. Odezwie się nie proszona, i od razu w pysk. Bardzo ciekawe. No ale to była dygresja.
A zatem, z pozoru mieliśmy zwykłą debatę. I jedyne co ją różniło od innych, to to, że tematem byli Polacy, jako właściwie oficjalnie jedyny naród na świecie, który ma we krwi mordowanie, Kościół Katolicki jako instytucja, która do tego mordowania od początku dawała Polakom wsparcie teoretyczne, zawsze do niego Polaków zachęcała i im owo bezkarne mordowanie umożliwiała, no i wreszcie cała oprawa tej debaty. Otóż widzieliśmy przytulną salę teatralną, pogrążoną w dyskretnym, przyciemnionym świetle, no i tę scenę, również nastrojowo oplecioną przyciemnionym światłem, z pojedynczymi reflektorami pięknie eksponującymi stół i dyskutantów. Wszyscy byli bardzo inteligentni, bardzo grzeczni, bardzo stonowani, no i jedni opowiadali to co już opowiedziałem wyżej, podczas gdy inni chwalili tych pierwszych, że oni są wielkimi historykami, niezwykle mądrymi obserwatorami, wręcz pomnikami, tyle że to tu to tam chyba jednak nieco się mylą. No i ten Gross – człowiek, którego twarz, sylwetkę i głos znamy na tyle dobrze, że naprawdę niepotrzebne już są słowa.
Oglądałem trochę tę debatę, na drugi dzień jeszcze poczytałem jakieś relacje, w tym wypowiedź Grossa właśnie, że on jest jedyny odważny, który potrafi głośno powiedzieć: „Tak to Kościół zrobił. To wina Kościoła Katolickiego. To Polacy, będący częścią tego Kościoła”. I pomyślałem sobie, że dobra. Skoro tak, to możemy gadać. A kiedy odwaga jest już tak tania, to nie widzę powodu, żebym i ja nie skorzystał. Oczywiście wiem, że ktoś mi zaraz powie, żebym się natychmiast zamknął, bo nawet nie wiem, co mi grozi za dotykanie rzeczy, których nie należy dotykać. Ale trudno. Skoro już zacząłem, to niech już będzie jak będzie. Zwłaszcza, że niedawno czytałem, po raz kolejny już, wspomnienie o pewnym człowieku, który najpierw nazywał się Natan Grynszpan, a później Roman Romkowski i mieszkał tu w Polsce w czasie, kiedy Jan Tomasz Gross był małym dzieckiem i jego rodzice dopiero zaczynali mu mówić wierszyki o Kościele Katolickim i Polakach. I pomyślałem sobie, że biedny Romkowski, jaka szkoda, że przyszło mu umrzeć w tak nie późnym przecież jeszcze wieku. Gdyby jeszcze trochę pociągnął, to może by wyjechał z Grossem w 1968 do Stanów Zjednoczonych i napisał nam parę ciekawych książek o Polakach.
Więc przeczytałem sobie o tym Romkowskim, i pomyślałem, że jest więc sobie taki Gross, który, mieszkając sobie gdzieś w Nowym Jorku i żyjąc z jakiejś tam standardowej pensji, wpada na pomysł, by napisać książkę, w której zarzuci Polakom, że ich sama natura, ich charakter, ich dusza i krew zmuszały ich do najbardziej brutalnego mordowania swoich sąsiadów – Żydów. Że on napiszę tę książkę jako Żyd, następnie, korzystając ze swoich polskich kontaktów, ją opublikuje, a następnie – wciąż korzystając z tych kontaktów – zrobi wokół niej odpowiedni szum i w ten sposób sprawi, że przez pewien dłuższy czas problem owej duszy, krwi i natury będzie zaprzątał uwagę publiczną, a jemu pozwoli z jednej strony zarobić, a z drugiej przetrzeć drogę pod kolejną książkę, zapewne na podobny temat, za parę lat. I taki to jest plan. Jak się okazuje bardzo skuteczny.
I dalej się zastanawiam, czy kiedy Gross po raz pierwszy siadał do pisania tej książki, wiedział, że ten plan się powiedzie, a jeśli wiedział to skąd? A może, żeby mieć czas na jej pisanie, na wcześniejsze zbieranie do niej materiałów, na jeżdżenie po Polsce i przepytywanie ludzi, i w ogóle na podejmowanie tego ryzyka, on zebrał już wcześniej odpowiednio dużo funduszy i w ogóle się nie musiał martwić, czy ktoś to co on napisze i wyda, kupi czy nie? Może jego interesował tylko sam początek, a resztą już zajęło się wydawnictwo Znak? Bardzo bym chciał wiedzieć, jak to się odbyło. Czy on skontaktował się ze Znakiem zanim w ogóle się za tę robotę zabrał i upewnił się, czy oni zajmą się promocją? Czy oni mu obiecali, że wszystko załatwią tak, by on dobrze na tym przedsięwzięciu wyszedł? Czy oni mu dali wcześniej jakąś zaliczkę, która go mogła ochronić przed jakimś ryzykiem? Czy może to nie Znak, tylko ktoś kompletnie inny zadbał odpowiednio o wszelkie zabezpieczenie? Może nawet nie w Polsce, tylko tam na miejscu, w Nowym Jorku? Nie wiem, jak to było, ale wiem z całą pewnością, że nie odbyło się to tak, że Gross zmarnował najpierw rok życia na pisanie książki, następnie przyjechał do Krakowa, zaszedł do kogoś ze Znaku, powiedział mu że ma fajną książkę, a oni podrapali się po głowach i powiedzieli, że dobra, niech już będzie. To wszystko musiało być od początku do końca przez kogoś przygotowane. A ja chcę wiedzieć, kto w tym brał udział? I na jakich zasadach?
Wszyscy pamiętamy tych parę tygodni, kiedy to cała medialna propaganda została podporządkowana temu, by niejakiej Henryce Krzywonos dać zarobić na książce, którą ona niby napisała. Za co spotkała ją taka nagroda? No, wiadomo. Za to, że ona pokornie zgodziła się, by w kampanii prezydenckiej wziąć w udział w gnojeniu Jarosława Kaczyńskiego. Ktoś prawdopodobnie poprosił ją, żeby ona dała tam swoją twarz i głos, obiecał, że za to paru umyślnych napisze dla niej jakieś wspomnienia, zrobi się kilka spotkań autorskich, no i się jej odpali część ze sprzedaży, tak by starczyło na flaszkę dziennie przez następne paręnaście lat. Tu chodziło o to, żeby Jarosław Kaczyński nie został prezydentem. Natomiast tutaj gra już nie szła ani o Kaczyńskiego, ani o flaszkę. Więc ja bym chciał wiedzieć, jaki interes i kto miał w tym, żeby rozpętać aż taką kampanię nienawiści wobec Polski i Polaków? Czy to było wydawnictwo Znak? Możliwe, że tam są jacyś zapaleńcy gotowi na wiele, byle przez jakiś czas mogli sobie ponabijać się z katolickiej Polski. Jednak nie sądzę, żeby to oni za tym stali. Owszem, ktoś wcześniej musiał ich wciągnąć w ten proceder, jednak oni tu byli tylko pionkiem. Trzeba było znaleźć odpowiednie, duże i renomowane wydawnictwo i padło na nich. Natomiast wciąż chciałbym wiedzieć, kto to wszystko zorganizował i dlaczego?
Myślę nad tym wszystkim i jedyne co mi przechodzi do głowy, to to, że za tym stoją interesy pewnej bardzo wpływowej grupy Żydów, która w bardzo samozwańczy sposób obwołała się przedstawicielem Izraela na świecie, a owe interesy polegają na tym, żeby zniszczyć reputację Polski i Polaków na całym świecie i po wieczne czasy. W jakim celu? Czyżby chodziło o pieniądze, lub o jakieś biznesy? Ależ skąd! Jakie biznesy oni mogą mieć w Polsce? O jakich pieniądzach my mówimy? Otóż moim zdaniem poszło o zwykła, żydowską niechęć do Kościoła Katolickiego, a przez to, że najbardziej wiernym i silnym bastionem tej religii i tej wiary jest Polska, cały atak skupił się właśnie na Polsce? Za co? Po prostu. Za Chrystusa i za to, że Chrystus od dwóch tysięcy lat tkwi w świadomości całego cywilizowanego świata, jak żydowski wstyd, hańbę i wyrzut sumienia. Niewykluczone, że tylko za to jedno zdanie: „Krew Jego nas i na nasze dzieci”. Jestem bardzo mocno wypełniony podejrzeniami, że ta wręcz histeryczna nienawiść do Polski i Polaków, jaką demonstrują niektórzy Żydzi, reprezentowani dziś skromnie przez tego Grossa, musi być spowodowana właśnie tą zadrą. Tym, co oni zrobili dwa tysiące lat temu i tym, że oni nie potrafią się z tego otrząsnąć. A Polacy, jako ludzie pobożni i wierni, chcąc nie chcąc, im nieustannie o tym przypominają. Więc oni Polaków za to nienawidzą.
Jestem bardzo mocno przekonany, że gdyby oni tylko mogli znaleźć sposób, żeby Chrystus, jako Człowiek i Znak, został skutecznie usunięty ze świadomości świata, gotowi by byli za to zapłacić połową swojego majątku. To wszystko musi się do tego sprowadzać. Ja nie widzę innego wytłumaczenia dla tego, co oni już od tylu już lat wyprawiają. Żydzi straszliwie ucierpieli z rąk niemieckich, ale przecież i nie tylko. Nawet dziś są dręczeni w każdym możliwym zakątku świata. Z jakiegoś nie do końca wyjaśnionego powodu, gdziekolwiek się pojawią, budzą złość lub co najmniej niechęć. Jak idzie o nas Polaków natomiast, mogą nam właściwie tylko dziękować. A jeśli już nie chcą dziękować wszystkim Polakom, to choćby tym, którzy ratując ich rodziców i dziadków, a niekiedy nawet i ich samych, zostali przez Niemców rozstrzelani jak psy. Mogliby spędzać swój czas na wdzięcznym wspominaniu tych, którzy dla nich ponieśli śmierć. Choćby z tego względu, że – o ile się orientuję – takich bohaterów oni u siebie raczej nigdy nie mieli. Tymczasem oni machnęli ręką na wszystkich. Na Niemców, Francuzów, Rosjan, na Ukraińców, Szwedów, na wszystkich. I jedyne czego się uczepili, to Polska. Skupili się na nas i plują. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie ma innej możliwości jak tylko to, że oni nas nienawidzą za Chrystusa. Po prostu.
Patrzę na tego Grossa, człowieka który, gdyby nie ten temat, byłby prawdopodobnie dokładnie takim samym nikim, jak miliony anonimowych ludzi na świecie. Słuchając jak on mówi, czytając te fragmenty jego tekstów, patrząc na sposób jego argumentacji, myślę nawet, że gdyby nie to jego zaangażowane w tak szczególny sposób żydostwo, nie zostałby nawet tym profesorem. Bo tak głupi jak on nie jest nawet Władysław Bartoszewski, który – jak wiemy – też potrafi odstawić parę interesujących popisów, a profesorem nie jest. Słucham tego Grossa, patrzę na niego i jak bym się nie napinał, to jedyne do czego go mogę porównać to ten Taras, który żyje z tego, że ściąga na Krakowskie Przedmieście bandy nieprzytomnych dzieciaków, żeby się pobawiły przed Krzyżem. Na tym akurat poziomie dziś nie widzę nic więcej. Przecież on nawet w konfrontacji z Moniką Olejnik nie jest w stanie utrzymać postawy dłużej niż przez parę sekund. Do następnego pytania. Patrzę więc na tego Grossa i myślę, co on się tak zacietrzewił? I znów, odpowiedź mam jedną – to jest desperacja. Albo jego indywidualna desperacja, żeby się w tej Ameryce utrzymać na powierzchni, albo desperacja tych, co nim potrząsają, żeby się nie lenił, tylko robił co mu się każe. Zaryzykuję tezę, że on tu jest stosunkowo jeszcze niewinny.