piątek, 23 grudnia 2022

Gdy popularna kultura wzięła Rosję za twarz

       Oglądałem wczoraj w nocy najpierw przyjazd, a następnie wystąpienie prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu i, jak pewnie wielu z nas, byłem pod wrażeniem, które mnie nie opuszcza od samego początku roysjskiej napaści na Ukrainę, że, owszem, tu dzieje się historia, tyle że ta akurat historia jest bardziej wyjątkowa, niż wszystko co miałem okazję obserwować przez całe moje dorosłe życie. Oglądałem pojawienie się Zełeńskiego na Kapitolu, następnie jego wejście do tej wyjątkowej sali, słuchałem jego przemówienia, przyglądałem się wpatrującym się w niego jak w święty obrazek amerykańskim senatorom i kongresmenom, no a potem brał mnie już tylko czysty śmiech, kiedy praktycznie po każdym jego zdaniu oni wszyscy wstawali i nie przestawali klaskać, a w pewnym momencie autentycznie się wystraszyłem, że ta stara wariatka Nancy Pelosi spadnie ze swojej trybunki, kiedy się zbyt niebezpiecznie wychyli by Zełeńskiego pocałować. Patrzyłem na to wszysko i nie opuszczała mnie wciąż ta sama myśl, że choć wydaje mi się, że ja to świetnie rozumiem, to jednak jest w tym coś takiego, co sprawia, że tak naprawdę o tym co się naprawdę dzieje nie mam bladego pojęcia.

        I oto już rano, gdy opowiedziałem córce o tym co to się w nocy działo, ona mnie zapytała, czy ja sądzę, że świat by dostał takiej samej histerii, gdyby Putin zaatakował nie Ukrainę, lecz Polskę. Czy gdyby Rosjanie miasto po mieście, dzielnicę po dzielnicy, dom po domu zrównywali z ziemią nie na Ukrainę, ale w naszej Polsce, gdyby oni mordowali Bogu ducha winnych Polaków, wywozili nie ukraińskie, ale nasze dzieci w głąb Rosji, gdyby to my, a nie oni musieliśmy się tułać po świecie, by żyć. Czy wtedy również cały świat wznosiłby w niebo biało-czerwoną flagę, a Nancy Pelosi nie marzyłaby o niczym innym jak o tym, by rzucić się na prezydenta Dudę i go ucałować.

        Ktoś powie, że odpowiedź jest prosta. Sytuacja by się w żaden sposób nie powtórzyła, przede wszystkim dlatego, że Duda to kretyn, a nie wybitny mąż stanu, poza tym połowa społeczeństwa to nie bohaterowie jak Ukraińcy, ale tępa, nie płacąca podatków, zapijaczona hołota, słuchająca Zenka Martyniuka i dająca schronienie księżom pedofilom, a ja do tego dodam od siebie, że świat by na wieść o rosyjskiej agresji na Polskę ani by nie mrugnął, bo najbardziej wpływowi polscy politycy, związane z nimi wpływowe media, oraz wspierający jednych i drugich wpływowi artyści, pisarze, profesorowie uniwersytetów, oraz panoszący się wokół celebryci stanęliby na głowie, by świat od Polski się odwrócił; no i oczywiście rząd Zjednoczonej Prawicy zostałby natychmiast skutecznie odwołany, Putin by tu natychmiast powołał zarząd tymczasowy, a Donald Tusk z przyległościami natychmiast zaczęliby z Rosjanami robić interesy.

       Ktoś mi powie, żebym już może przestał żartować, bo sprawa jest jak najbardziej poważna, a ja, choć wcale nie wydaje mi się, bym żartował bardziej niż zwykle, już się robię jak najbardziej poważny. Otóż po solidnym przemyśleniu pytania mojego dziecka, muszę bardzo poważnie odpowiedzieć, że gdyby Rosja w lutym mijającego roku napadła nie na Ukrainę, lecz na Polskę, to świat by zareagował dokładnie tak samo jak zareagował w stosunku do agresji przeciwko Ukrainie, a to dlatego mianowicie, że w moim najgłębszym przekonaniu tu wcale nie chodzi o Ukrainę czy Polskę, ale o Rosję i o diabli wiedzą gdzie przygotowany plan zniszczenia owej Rosji jako państwa o jakimkolwiek międzynarodowym znaczeniu. Nie wiem oczywiście, czy rosyjska agresja na Ukrainę była częścią tego planu, ale nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Ktoś Tam Jeszcze znależli sposób by się w ową agresję wręcz znakomicie wstrzelić i teraz szansy, jaką ona postawiła przed cywilizowanym światem, już z rąk nie wypuścić. Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim, widząc co się dzieje i jak się sprawa rozwija, nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób, niezależnie od tego, czy Ukraina wygra tę wojnę, czy przegra, czy Putin zostanie zamordowany, czy może  w wyniku procesu w Hadze posadzony, czy zwyczajnie umrze, i niezależnie od tego kto zajmie jego miejsce, Rosja – a zwłaszcza może sami Rosjanie – już na zawsze będą w powszechnej świadomości funkcjonować, jako parias tego świata. Wystarczy też spojrzeć na zachowanie wobec nowej sytuacji Niemiec i Francji. Oni robią wrażenie, szczególnie dziś, już po wizycie Zełeńskiego w Waszyngtonie, jakby kompletnie oszaleli ze strachu i już tylko jak osaczone zwierzę walczą o życie. A oni lepiej ode mnie muszą wiedzieć jaki los zgotowała sobie Rosja przez te wszystkie wieki, a już zwłaszcza przez minione stulecie. Ale jest jeszcze coś, być może nawet ważniejszego, a mianowicie stary, nigdy nie zmordowany pop.  Otóż sposób w jaki kultura poppularna, w ciągu zaledwie  paru dni po wybuchu wojny, została postawiona na nogi, dowodzi, że tu musiało dojść do społecznej manipulacji nie dającej się porównać z niczym co miało miejsce wcześniej w całej naszej historii. A skoro tak, to ja nie wyobrażam sobie, by przedsięwzięcie o takiej sile zostało przygotowane z dnia na dzień.

        Popatrzmy na Polskę. Spróbujmy sobie policzyć, ile czasu potrzebowała czarna propaganda tak zwanej liberalnej demokracji, by doprowadzić do tego, by na dźwięk nazwiska Kaczyński pół Polski zrywało się na równe nogi i zaczynało wrzeszczeć: „Jebać PiS”. Przecież, jeśłi za początek tej fali przyjąć rok 2005, to w grę wchodzą lata. Dziś wszyscy ci, którzy przedstawiają się światu wznosząc w niebo unijne i tęczowe flagi, a na ramionach tatuując sobie albo czerwone błyskawice albo osiem gwiazdek, albo jedno i drugie, dosłownie z dnia na dzień zaczęli wywieszac flagi Ukrainy. Z dnia na dzień. Od pierwszego dnia wojny. Bo co? Bo tak się nagle przejęli? Tak nagle zrozumieli, że Rosja to zło? Nie żartujmy.  Wczoraj na Twitterze, w reakcji na wiadomość, że Jarosław Kaczyński jest w szpitalu, któryś z nich wrzucił czarno-białe zdjęcie Prezesa z podpisem: „Test”. Komentarze pod tym zdjęciem, niemal wszystkie ograniczające się do życzenia Kaczyńskiemu śmierci, idą w setki, a większość z nich jest autorstwa osób, które w swoim opisie jak najbardziej mają niebiesko-żółtą flagę Ukrainy. Mówię o ludziach, którzy na jednym oddechu modlą się o śmierć Putina i Kaczyńskiego, by już chwilę później wołać: „Sława Ukrainie, gierojom sława!”. Oni tak sami z siebie? Chciałbym to widzieć.

        A zatem jest dla mnie czymś oczywistym, że oni zostali w sposób absolutnie bezwzględny zmanipulowani. Oni i nie tylko oni. Politycy na całym świecie, artyści, profesorowie uniwersytetów, pisarze, piosenkarze, dziennikarze i wielu, bardzo wielu zwykłych ludzi nawet się nie zorientowali, jak nagle pokochali Ukrainę i Ukraińców i znienawidzili Rosję. Oglądałem wczoraj w nocy transmisję z wystąpienia prezydenta Ukrainy – dziś prawdopodobnie najważniejszego obok prezydenta Stanów Zjednoczonych światowego przywódcy – patrzyłem na wciąż powracającą twarz kongresmenki Rosy DeLauro, jak ona w pewnym momencie cała swoją postawą już niemal błaga o to, by mogła umrzeć na Ukrainie, i wiedziałem, że jest już po Rosji, a w naszym interesie jest już tylko to, by nie oddać władzy tym niemieckim zdrajcom, bo byłoby bardzo źle, gdyby obok Rosji, Niemiec i Francji, na śmietniku historii wylądowała też Polska.

         A ja jeszcze mam jedną uwagę, już do samego prezydenta Zełeńskiego. Jak już wspomniałęm, on dziś jest być może pierwszym przywódcą wolnego świata i wszystko wskazuje na to, że jego pozycja może już tylko rosnąć. Mam nadzieję, że on dobrze wie, że tylko część z tego  znaczna bo znaczna, ale jednak tylko część – to zasługa jego i jego narodu. Mam nadzieję, że on pamięta, że wystarczy chwila, a o każe się, że to wszystko był tylko sen. Mam nadzieję, że tego nie spieprzy, bo jest naprawdę dobry.



wtorek, 20 grudnia 2022

Gdy minister Czarnek wlazł w szkodę i nie chce wyleźć

 

       O sytuacji panującej w polskiej edukacji pisałem tu wielokrotnie, obserwując ją z wszelkich dostępnych mi perspektyw, jednak wciąż mam wrażenie, że tego co najważniejsze, powiedzieć mi się nie udało. I pewnie nie udałoby mi się już nigdy, gdyby nie minister Przemysław Czarnek i jego wieloletnia już krucjata na rzecz zreformowania owego systemu dla naszej wspólnej korzyści. Od razu jednak muszę tu wspomnieć, że o owej krucjacie nie mam do powiedzenia jednego dobrego słowa, a wręcz przeciwnie. Uważam bowiem, że dotychczasowe zasługi ministra Czarnka i kierowanego przez niego resortu są odwrotnie proporcjonalne do tego co on i jego urzędnicy w swoją pracę wkładają, a raczej mówią, że wkładają, i jak wiele na to wskazuje, nic się na tym polu nie zmieni, a już na pewno nie wtedy, gdy zastąpi go kolejny minister, może lepszy, może gorszy, ale z całą pewnością taki, który o szkole i o zarazie, która ją toczy nie ma bladego pojęcia.

          Przyjrzyjmy się więc polskiej szkole w perspektywie historycznej, a więc, powiedzmy, od roku 1946, i zastanówmy się co się od tego czasu w niej zmieniło, jeśli owe zmiany oddzielimy od naturalnych zmian, jakie przeszło polskie państwo przez te wszystkie lata. Jest dyrektor, są zastępcy dyrektora, są nauczyciele, są 45-minutowe lekcje, niezależnie od tego czy dotyczą dzieci siedmioletnich, czy 19-letnich byków, takie czy inne podręczniki, są dzienniki – kiedyś papierowe, dziś elektroniczne – i to samo co zawsze bezhołowie, z tą różnicą, że kiedyś nauczyciele mogli uczniów lać, linijką, czy specjalnie wyszykowanymi plecionkami, a dziś, jeśli już, to raczej uczniowie nauczycieli, no i że kiedyś dyrektorów za mordę trzymała partia i bezpieka, a dziś oni sobie mogą robić cokolwiek im przyjdzie do głowy i pies z kulawą nogą nie zwróci im choćby uwagi na niestosowność tego czy innego ich postępowania. Jedyne konkretne zmiany, za którymi stały decyzje ministerstwa, to to że kiedyś gimnazjów nie było, potem były, a dziś znów ich nie ma, to – tak naprawdę jedyna prawdziwa reforma – że matury zostały wyprowadzone poza szkołę i nie da się już przy nich grzebać, że raz na liście lektur jest Sienkiewicz, a nie ma Gombrowicza, a innym razem nie ma Wencla, a jest Tokarczuk, no i może jeszcze to, że dziś nauczyciele są znacznie głupsi niż byli kiedyś. I to wszystko.

       Gdy na scenie pojawił się Przemysław Czarnek, najpierw jako wojewoda lubelski, a następnie członek rządu, przyznam że byłem do niego nastawiony bez mała równie entuzjastycznie, jak do pamiętnych trzech miesięcy pracy Ryszarda Legutki. Wydawało mi się, że po tej całej dotychczasowej nędzy, od Krystyny Łybackiej, przez Katarzynę Hall, Romana Giertycha, Krystynę Szumilas, Joannę Kluzik-Rostkowską, po Dariusza Piontkowskiego, pojawił się ktoś kto przede wszystkim będzie wiedział jaką ma przed sobą  pracę, podejmie ją i z sukcesem zakończy. Liczyłem na to, że to właśnie Przemysław Czarnek weźmie to całe towarzystwo pochowane w dyrektorskich gabinetach i pokojach nauczycielskich za twarz i pokaże im, że szkoła to służba, a nie miejsce schadzek; że jeśli oni na znaczną część dnia dostają pod swoją opiekę nasze dzieci, to tym samym biorą na siebie bardzo poważne zobowiązanie. Ale nie chodzi tylko o dyrektorów i nauczycieli, ale może jeszcze bardziej, o tych co pracą szkół zarządzają, czyli kuratoria, lokalne wydziały edukacji, ośrodki metodyczne i oczywiście wydawnictwa tak zwane naukowe. Na to bardzo liczyłem, tymczasem okazuje się, że zamiast tego, dostaliśmy Lex Czarnek 1.0, Lex Czarnek 2.0, a teraz obietnicę Lex  Czarnek 3.0, a tam prawdziwa sensacja, czyli zakaz promowania dewiacji seksualnych na terenie szkół. Kolejne trzy wielkie reformy Zjednoczonej Prawicy, których jedynym realnym efektem będzie to, że w tych paru warszawskich poznańskich, czy gdańskich szkołach, każdy zboczeniec, który będzie chciał wejść do szkoły, będzie musiał najpierw poprosić o pozwolenie rodziców. A ja już wiem, że większość z nich, włącznie z ich dziećmi, przygarnie kazdego do swojego serca. No i oczywiście stałe podnoszenie pensji dla dotychczas najmniej zarabiających nauczycieli, dzięki czemu oni nie będą dostawali tak jak dotychczas 1800 zł., ale może nawet i 2500 zł. I Czarnkowi się wydaje, że jak on im da te kilka stów więcej, to oni ten gest docenią i go polubią. Otóż nie. Oni będą go mieli w najwyższej pogardzie nawet jeśli on im te pensje podniesie do 4000 zł. Dlaczego? Bo zawsze będą widzieli, ile zarabia sąsiadka, która pracuje na kasie w Auchanie, jej mąż informatyk, brat męża lekarz i siostra męża sędzia. No a poza tym, jeśli się odpowiednio postara, to będzie miała gwarancję, że z okazji Dnia Nauczyciela prezydent miasta każdego roku będzie jej przyznawał okolicznościową nagrodę w wysokości 10 tys. złotych, a dyrektor szkoły też coś dorzuci.

       Kiedy pracowałem jeszcze w szkole, miałem dyrektora, który wymyślił sobie, że jest moim największym przyjacielem i przez cały ten czas jak on tkwił w swoim błędzie, dostawałem od niego, albo na jego wniosek, wszelkie możliwe premie, nagrody i wyróżnienia. W pewnym momencie to była taka sztama, że dziś myślę, że gdybym w to wszedł, to już wkrótce zostałbym wicedyrektorem i żadna siła by nas nie rozdzieliła, by naruszyć ową fantastyczną współpracę. W momencie jednak gdy on się na mnie obraził, wszystko z dnia na dzień szlag trafił, a ja, poza gołą pensją, nie dostawałem już nic. I nie o to mi chodzi, że on mógł coś takiego zrobić. To akurat rozumiem. To co stanowiło problem, to to, że on tego rodzaju ruchy mógł wykonywać całkowicie bezkarnie, i, jak sądzę, wykonuje bezkarnie do dziś. I przecież nie tylko on. I nie tylko gdy chodzi o te głupie premie. A minister Czarnek nawet o tym nie wie.

        I oto rzeczony Czarnek, zamiast spróbować się zorientować, jak wyglądają układy w polskich szkołach, zamiast popytać tu i ówdzie i spróbować uzyskać szczere wypowiedzi na temat tego, co sprawia, że w tych szkołach dzieje się tak bardzo źle, że uczniowie już dawno przestali liczyć na to, że szkoła ich czegoś nauczy i zaraz po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, już do samego wieczora siedzą na tzw. korkach, a sami nauczyciele, wiedząc, że i tak nie są nikomu do niczego potrzebni, robią wszystko by mieć z uczniami jak najmniejszy kontakt. Dzięki owym korepetycjom, których sam udzielam i w Katowicach i w Lublinie i w Poznaniu i w Toruniu, doskonale wiem, jak często lekcje zwyczajnie się nie odbywają, uczniowie siedzą sami w klasach, a co najgorsze, nikt ani nie ma o to pretensji, ani przede wszystkim się nie dziwi. Czemu? No właśnie przez to, że polska szkoła chyba od zawsze stanowiła wyłącznie pretekst, dla jednych i drugich.

        Z tego co obserwuję, minister Czarnek nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Z jego punktu widzenia, wystarczy, że on zadba o to, by wprowadzić do szkół wychowanie patriotyczne (swoją drogą, ciekawe, kto je będzie realizował?), wyprowadzić z nich edukatorów LGBT i będzie git. Wtedy tym dzieciom nie będzie się już chciało nosić tęczowych toreb, a na paradach równości wrzeszczeć „Jebać PiS!” Pisze więc minister Czarnek swój kolejny projekt, daje mu strasznie wypasiony tytuł Lex Czarnek 2.0, wysyła go do Prezydenta i jest bardzo zdziwiony, kiedy ten mu go odsyła i mówi, żeby nie zawracał głowy.

       Wszystko to stanowi oczywiście obraz mocno ponury, zabawne natomiast w tym wszystkim jest to, że gest Prezydenta szalenie spodobał się zarówno samym aktywistom spod znaku LGBT, jak i politykom opozycji. Oni, dowiadując się, że będą mogli nadal bezkarnie zabawiać szkolną młodzież swoimi obsesjami, zachowują się jakby autentycznie wierzyli, że ta decyzja cokolwiek zmieni, że bez niej oni nie mieliby co wśród polskiej młodzieży szukać. Co za tępota! Dziś, tak jak dotychczas, cała tęczowa i cholera jeszcze wie jaka propaganda dociera do dzieci i młodzieży wieloma kanałami, a te ich pojedyncze akcje nie mają żadnego znaczenia. Oni powinni to wiedzieć i decyzja Prezydenta powinna ich raczej zmartwić, bo to ona może w końcu doprowadzić do tego, że kiedy minister Czarnek wyprodukuje swój kolejny Lex, to w końcu Premier zauważy w czym problem i na to stanowisko powoła kogoś, kto będzie wiedział od czego należy zacząć i co robić dalej, by tej szansy już z rąk nie wypuścić.

       


       

       

piątek, 16 grudnia 2022

Gdy znów dostaliśmy w mordę

 

       Kilka dobrych już lat temu w mojej okolicy znajdował się mały sklep z serami i był to sklep zupełnie wyjątkowy. Pierwszym powodem jego wyjątkowości było to, że tam faktycznie były tylko sery – wszelkie możliwe sery, jakie można sobie wyobrazić – drugim natomiast to, że stołował się tam nie kto inny jak poseł Borys Budka. Zaszedłem tam kiedyś, a tam, proszę sobie wyobrazić zakupy robił on sam we własnej osobie, a z boku doradzały mu żona i mała córeczka. I proszę mi teraz powiedzieć, czyż to nie była wspaniała wręcz okazja, by w tej właśnie rodzinnej konfiguracji dać Budce w łeb i go zwyzywać, a jego żonie – gdyby próbowała interweniować – powiedzieć żeby zamknęła mordę i zabrała dziecko, bo jeszcze i ono niechcąco oberwie. Pytanie jest oczywiście retoryczne, bo choć przede wszystkim wszyscy wiemy, że okazja po temu, owszem, była wyśmienita, to takich rzeczy się nie robi. Po prostu. Pomarzyć jak najbardziej oczywiście można, ale tego typu egzekucje my, ludzie cywilizowani, zostawiamy chołocie, czy jak to pięknie kiedyś zacytował klasyka sam Prezes – innym szatanom.

        A zatem, my tu wszyscy mamy świadomość owego porządku, natomiast, jak już pewnie część z nas słyszała, wczoraj własnie jeden z owych innych szatanów w którymś ze sklepów gdzieś w Polsce zauważył marszałka Karczewskiego jak próbuje zrobić zakupy, wyrwał mu z ręki telefon, walnął nim o ziemię, a następnie, wykrzykując znane z różnego rodzaju politycznych manifestacji wulgarne hasła, zabrał się za samego Karczewskigo, pobił go i posłał w ślady telefonu. Czemu on to zrobił, wszyscy wiemy. Powód jest zawsze ten sam i to jest też ten sam powód, dla którego ja miałem ochotę zelżyć i dać w mordę Borysowi Budce przed laty w sklepie z serami: nienawiść i pogarda. Różnica jest tylko taka, że ani ja, ani nikt kogo znam nie biega po mieście drąc mordę, szarpiąc się z policją i plując na obcych ludzi, a już tym bardziej waląc kogo popadnie po pysku.

        Ale jest jeszcze jedna różnica, i moim zdaniem absolutnie kluczowa. Otóż gdybym ja pobił Borysa Budkę, popchnął policjanta, czy zwyzywał i opluł kogokolwiek, stanął bym przed sądem i się od kary nie wywinął. Tymczasem nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że nawet jeśli człowiek który zaatakował marszałka Karczewskiego zostanie zidentyfikowany, a prokuratura postawi mu zarzuty, to każdy sędzia albo jego sprawę umorzy, albo go uniewinni, albo nie wymierzy żadnej kary ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu. Mało tego. Gdybym ja dał w mordę Borysowi Budce, to wszyscy moi bliźsi i dalsi znajomi uznaliby mnie za idiotę, a niewykluczone że prezes Kaczyński na specjalnie zwołanej konferencji prasowej ogłosił, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Gdy chodzi o tego żula co pobił Marszałka, on już z cała pewnością jest w swoim środowisku bohaterem, jego sojusznicy już szykują transparenty z napisem „murem za”, a kto wie, czy Donald Tusk nie zastanawia się, czy nie przydałoby się tego dzielnego człowieka umieścić na listach wyborczych.

         Czytałem niedawno rozmowę jaką tygodnik „Sieci” przeprowadził z premierem Morawieckim i tam padły słowa, które z jednej strony zmroziły mnie swoją ponurą bezwzględnością, a z drugiej stanowiły zwiastun czegoś co już za chwilę, jak się okazało musiał nastąpić. Otóż, zapytany o sytuację Polski wobec unijnej agresji i zablokowane pieniądze z KPO, Premier powiedział co następuje:

To, co powiem, niektórym się pewnie nie spodoba, ale dla mnie są to sprawy trzeciorzędne i powoli wpadają w czwartorzędność. Wiem że inni widzą w tym jakieś funhdamentalne wybory; ja – powiem szczerze – tego nie dostrzegam. Większego chaosu i kłopotów, niż mamy obecnie w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy, a to, czy jeden sędzia może powiedzieć coś o drugim, nie ma chyba aż tak fundamentalnego znaczenia, by z tego powodu tkwić w tym pacie. Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i myślę, że będzie wegetowało do momentu gdy nastąpi jakaś poprawa, a może i szersza zgoda na zmiany. Dziś jest gorzej niż było”.

      A więc – nie daliśmy rady. Jeszcze, jak słyszę, Prezydent próbuje się stawiać i ogłasza, że on nie pozwoli na to, by ktokolwiek obcy powoływał i odwoływał nam sędziów, ale jest oczywiste, że nawet jeśli on rzeczywiście nie pozwoli, to od razu usłyszy, że nie pozwalać to on może najwyżej ministrowi Czarnkowi, a od nas wara. 

      Nie daliśmy więc rady.  Natomiast ja do tego co powiedział Premier mogę dodać już tylko tyle, że choć oczywiście podzielam jego diagnozę, że nigdy tak źle jak dziś nie było, i dziś nie ma najmniejszego sensu, by prowadzić dotychczasową, tak strasznie doraźną walkę z tym złem, to jestem pewien, że z każdym miesiącem będzie jeszcze gorzej i jedyne na co możemy liczyć, to to, że jakimś cudem dotrwamy do jesiennych wyborów i jeśli tylko Polacy wytrwają, wtedy owo zło w sposób naturalny zdechnie. Tak nam dopomóż Bóg!



 

wtorek, 6 grudnia 2022

Jak zostać brzydką panną na wydaniu

 

      W poprzednim tekście, zakładając dość mało przecież prawdopodobną opcję, że polska reprezentacja pokona na mistrzostwach w Katarze Francję, wyraziłem przekonanie, że jeśli się tak stanie, to cały, znany nam tu tak dobrze, antypolski kompleks eksploduje z podwójną mocą i okaże się, że nie mamy się z czego cieszyć, bo i tak jesteśmy do dupy i nasze miejsce jest, jak tej lichej pannie na wydaniu, w kącie. Polska przegrała i wydawało się, że przez samą tę porażkę, odetchniemy na chwilę od owego zalewu medialnych tytułów, informujących z ową przedziwną wyższością, jak to cała Francja, Niemcy, Hiszpania i Brazylia się z nas śmieją. Tymczasem stało się tak, że piłkarze, choć owszem przegrali, to jednak po ambitnej i miejscami całkiem dobrej grze i w tym momencie się okazało, że tego i tak jest za dużo.

       Jak wiemy, a szczególnie osoby raczej już starsze, sport zawsze był traktowany przez państwa jako paliwo polityczne. Widzieliśmy to przez wiele ostatnich lat choćby w Rosji, natomiast w dawnych czasach PRL-owskich ów standard również obowiązywał jak najbardziej. Każdy polski sukces, a czym bardziej spektakularny, tym bardziej, był niezmiennie odtrąbiany jako przede wszystkim sukces władzy. Ale tak nie tylko się działo w Polsce i w krajach tak zwnej demokracji ludowej. Różnica była tylko taka, że tu traktowano owe zwycięstwa jako sukces komunistycznej władzy, a tam – w Londynie, Paryżu, Rzymie czy w Bonn – sukces państwa i narodu. Było jak było i tak jest tu i ówdzie nadal, a gdy chodzi akurat o Polskę, to choć z satysfakcją widzę, że polski rząd stara się nasze ewentualne sukcesy sportowe przekładać na sukces Polski, to wciąż, z naszą pozycją obciążoną tak bardzo złą przeszłością, no i – co nie mniej ważne – toczącą się straszną agresją przeciwko Polsce ze strony Unii Europejskiej i kolaborujących z nią osób i oraganizacji tu na miejscu, rząd, siłą rzeczy, stara się przedstawiać każdy sportowy sukces jako sukces władzy, której oczywistym celem jest to, by Polska zajęła ostatecznie należne jej miejsce przynajmniej tu w Europie. I stąd między innymi tak widoczne zaangażowanie w mistrzostwa w Katarze Premiera, Prezydenta i propaństwowych mediów z publiczną telewizją na czele.

       Ale stąd też, jak możemy dziś wszyscy zauważyć, ów atak ze strony środowisk antypolskich już nie tylko na polskich piłkarzy, ale również na trenera, Związek, a nawet Premiera, który bezczelnie zaangażował się w równie bezczelną propagandę, mającą na celu stworzenia sobie kolejnego przyczółka przed przyszłorocznymi wyborami do parlamentu. Oto niemal w ten sam dzień, gdy Polacy przegrali mecz z Francją, dowiedzieliśmy się z niesławnego portalu sport.pl, że Robert Lewandowski i paru innych piłkarzy „odmówili powrotu do kraju rządowym samolotem”. Nieważne, że oni i ich rodziny, chcąc wykorzystać czas przed startem rozgrywek ligowych, postanowili od razu z Dohy pojechać na wakacje i polski samolot nie był im do tego potrzebny, zwłaszcza że, jak słyszymy, zwyczajowe powitanie piłkarzy w Warszawie w ogóle nie było planowane. Mało tego. Niemal w tym samym czasie pojawiła się kolejna informacja, że premier Morawiecki, jeszcze na spotkaniu przed mistrzostwami, obiecał piłkarzom 30 milionów złotych za wyjście z grupy. I tu również nieważne, że nie piłkarzom, tylko specjalnie powołanej fundacji, z przeznaczeniem na rozwój polskiej piłki nożnej. Ale i tego mało. Już chwilę później pojawiły się komentarze związane z wypowiedzią Lewandowskiego, że on liczy w przyszłości na bardziej radosny futbol, gdzie próbowano nam wmówić, że w ten oto sposób piłkarz wypowiedział posłuszeństwo trenerowi. No i nie trzeba było już dłużej czekać na  doniesienia, wszystkie z zastrzeżeniami typu „jak się dowiadujemy”, że podczas wspomnianego spotkania z Morawieckim doszło do awantury między piłkarzami, trenerem, a Premierem, w sprawie podziału owych 30 milionów. Nie należy przy tym zapomnieć, że to wszystko jak najbardziej na tle zwyczajowych informacji że niemiecki były piłkarz Lothar Matthaus w wypowiedzi dla onetowskiego „Przeglądu Sportowego” wyszydził polskich piłkarzy. Lothar Matthaus, piłkarz, którego Niemcy przegrali na tych mistrzostwach wszystko co było do przegrania.

        I można by było machnąć na to wszystko ręką, gdyby nie fakt, że gdy dziś zaglądamy do komentarzy w Internecie, ich ogólny ton jest w całości oparty na wspomnianych kłamstwach i z satysfakcji, że przynajmniej w ostatnim swoim meczu Polacy się nie zhańbili, nie zostało już nic, a ostatecznym efektem tego przekrętu jest przekonanie, że ani nie potrafimy grać, ani się zachować, ani w ogóle funkcjonować we współczesnym świecie, no i jeszcze przy tej swojej nędzy uważamy, że nam się coś należy. Gówno. Nic się nam nie należy. Jesteśmy jak ta brzydka panna na wydaniu prof. Bartoszewskiego i tak ma zostać. Na zawsze.

      Proszę, nie dajmy sobą tak fatalnie kręcić.

PS. Już po napisaniu tego tekstu media poinformowały, że Robert Lewandowski odmówił spotkania z premierem Morawieckim. Ciekawe dlaczego. Czy poszło o to, że spudłował pierwszego karnego w meczu z Francją i jest mu wstyd? A może o to Morawiecki coś brzydko w związku z tym o nim powiedział i nasz napastnik się obraził? Czy może on miał chrapkę na te pięć baniek premii, by mieć dzięki temu równe pół miliarda, i jest rozżalony. No a może wreszcie – oj, chyba tak  to jest protest Roberta przeciwko gwałceniu w Polsce wolności sądów? Wygląda na to, że poza mną nikogo to nie interesuje.



niedziela, 4 grudnia 2022

O tym jak dać się skutecznie znienawidzieć

 

        Parę dni temu, jak chyba już wiedzą nawet ci co na co dzień piłką nożną się nie interesują, stało się tak że reprezentacja Niemiec, nie wychodząc nawet z fazy wstępnej, wyleciała z mistrzostw świata. To natomiast co najbardziej ciekawe w całym szumie spowodowanym owym wydarzeniem, jest wbrew pozorom nie to, że Niemcy uchodzili za jednego z głównych faworytów mistrzostw, bo tak akurat nie było. Oni akurat już od wielu lat ciągną się w ogonie Europy i tak naprawdę sami od początku na jakikolwiek sukces nie liczyli. Głównym natomiast powodem tego, że o tym co się stało rozmawia dziś cały świat, to to że Niemców już chyba nikt poza Rosją i jej kolaborantami tam i tu nie lubi, i każda ich porażka siłą rzeczy jest dla każdego normalnego człowieka swego rodzaju świętem. I nie chodzi tu przede wszystkim oczywiście o zwykłych Polaków, Anglików, Francuzów, czy Ukraińców; radość z niemieckiego wstydu jest, jeśli się tylko rozejrzeć, powszechna.

         Co jednak, gdy chodzi o kolaborantów? Tam również jest pewien podział. Otóż z jednej strony, mamy środowiska, które swoją proniemieckość, czy niekiedy wręcz niemieckość, wpisaną w swoją historię, z drugiej natomiast te, dla których owa proniemieckość jest czystą wypadkową ich antypolskości – antypolskości obecnej niestety w całej Europie. Europejska internacjonalistyczna lewica tu akurat nie będzie nas interesowała, natomiast z naszego lokalnego punktu widzenia ciekawy jest sposób w jaki przedstawiają ów problem śląski europoseł Łukasz Kohut, który aspiracje do zostania Niemcem ma już chyba wdrukowane w swoje serce, oraz niezwykle aktywny w internecie ksiądz jezuita Krzysztof Mądel, zamieszczając na swoim koncie twitterowym co następuje:

Przeciwko Niemcom są tylko nacjonaliści i nieudacznicy, zwykli Polacy utożsamiają się z Niemcami nie z Japonią, bo wielu pracuje lub pracowało w Niemczech, a inni ubijają z nimi doskonałe interesy, bo to nasz główny partner handlowy, wymianę z Japonią mamy niewielką”.

      I tu znów konfidentura w rodzaju Kohuta, jako organizm obcy, nas nie zainteresuje, natomiast chciałbym powiedzieć kilka słów na temat jak najbardziej Polaków, dla których jednak pogarda do wszystkiego co polskie jest tak silna, że oni aż padają na kolana – w przypadku ks. Mądla, dosłownie – prosząc by Francuzi, Belgowie, Szwedzi, czy w tym wypadku Niemcy wzięli nas za łeb, postawili do pionu, a następnie łaskawie nas pogłaskali i powiedzieli: „Gut Polack”. Proszę zwrócić uwagę, na sposób w jaki ks. Mądel przedstawia sytuację. Kiedy on pisze o naszych związkach z Niemcami, nie pisze o korzyściach jakie ci mieli czy to z niewolniczej Polaków w czasie okupacji, czy z quasi-niewolniczej przez długie lata po wojnie, nie pisze o tym jak to dzięki tzw. współpracy gospodarczej dziś Niemcy opanowali znaczną część branży spożywczej, elektronicznej i kosmetycznej w Polsce, ale wręcz odwrotnie – dla ks. Mądla to co ważne to to, że to Polacy mają to szczęście, że mogli robić dla Niemca kiedyś za marki, a dziś euro i że mogą liczyć na jakieś promocje w Lidlu czy w Rossmanie, a nie Niemcy że rok w rok ciągną z Polski ciężkie pieniądze. To nie my jesteśmy ich partnerem handlowym, to oni łaskawie zgadzają się ubijać z nami interesy. I to wreszcie my ciężko pożałujemy, jeśli w Polsce wygra nacjonalizm i nieudacznictwo i nie będziemy potrafili się cieszyć z sukcesów niemieckich sportowców, a oni sobie stąd pójdą.

       Jest jednak w tweecie ks. Mądla coś, co jego pozycję wobec Niemców mocno osłabia. Otóż, jak pewnie zauważyliśmy, wspomina on o „utożsamianiu”. Jest oczywiście możliwe, że on się u tych swoich jezuitów słabo uczył i nie wie, co oznacza owo słowo. Jeśli jednak użył go świadomie, to, jak mówię, wyszło słabo. Jeśli bowiem tak to właśnie było, to każdy Niemiec, słysząc że jakiś Polak zamarzył, by się z nim utożsamić, natychmiast w jego stronę z pogardą splunie i powie mu, żeby nie wychylał się z szeregu i pamiętał, że jest tylko głupim Polakiem, a jeśli już chce, to utożsamiać się może tylko z tą swoją podczłowieczą masą, ciesząc się ewentualnymi drobnymi przywilejami.

      Ktoś może mnie zapytać, co mnie obchodzi jakiś upadły ksiądz, a ja chętnie odpowiem. Otóż ks. Mądel nie obchodzi mnie nic, a jeśli poświęcam mu nieco miejsca, to tylko jako komuś to dał mi pretekst, by wreszcie powiedzieć coś, do czego zabierałem się już wielokrotnie, ale jakoś nie potrafiłem zacząć. Jest bowiem tak, że ów straszny podział, jaki przecina Polskę niemal na pół musi mieć jakąś inną przyczynę niż tylko tę, że Kaczyński to stary pierdziel z kotem i bratem, którego wysłał na śmierć, a Donald Tusk to przystojny, inteligentny i szanowany w świecie europejski polityk z piękną żoną, jeszcze piękniejszą córką i cudownymi wnukami. To nie może być tak, że przez zwykłą, choćby nawet i bezczelnie głośną propagandę, doszło w części naszego społeczeństwa do takiej histerii, by jednemu Bogu ducha winnemu człowiekowi aż tak powszechnie życzyć najbardziej okrutnej śmierci, a tych którzy do owych życzeń nie chcą się dołączyć, wyzywać od śmierdzącej, burackiej hołoty, nie zasługującej na prawa wyborcze. I oto stało się tak, że po przeczytaniu tweeta ks. Mądla, zrozumiałem że owa nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego i wszystkiego co on reprezentuje wynika z tego przede wszystkim, że za nim stoi Polska piękna i dumna. Ludzie którzy są już na granicy, by zacząć podkładać bomby i strzelać, żyją w tym swoim świecie denerwują się głównie tym, że ktoś od tylu lat, z nieprawdopodobną determinacją, próbuje im powiedzieć, że to nie my powinniśmy się wstydzić przed światem, ale jeśli już, to świat – a przynajmniej pewna ważna jego część – przed nami. I to sprawia, że oni tracą rozum.

        Zaczęliśmy od piłki i na piłce może skończmy. Jest oto tak, że po to by śledzić na bieżąco wydarzenia sportowe, zainstalowałem sobie w telefonie aplikację sport.pl, jak się okazuje, zarządzaną przez niesławną spółkę Agora. Proszę sobie wyobrazić, że dziś nie ma praktycznie dnia, by tam się nie ukazał tekst pod tytułem „Francuzi szydzą z Polaków”, „Niemiecka prasa nie zostawia na Polakach suchej nitki”, „Według światowych mediów Polska najgorsza drużyną na mistrzostwach w Katarze”, „Hiszpanie śmieją się z Lewandowskiego”.  Nie chodzi mi o to, że oni, choćby bezlitośnie i okrutnie, krytykują naszą grę. Nie. Agora chce nam powiedzieć, że dla świata Polska to kupa śmiechu. Część z nas to czyta, a następnie widzi premiera Morawieckiego, czy prezesa Obajtka jak dumnie stoją i ogłaszają wielki polski sukces i dostają cholery na tak nieprzystojną w ich rozumieniu bezczelność.

      Znałem kiedyś pewnego pana, który kiedy usłyszał że Borussia sprzedaje Roberta Lewandowskiego do Bayernu, tłumaczył mi że jeśli tak wielka drużyna jak Bayern kupuje Polaka, to nie po to, by się wzmocnić, ale po to, by osłabić głównego rywala w Bundeslidze. Był mój znajomy szczerze przekonany, że Lewandowski będzie w Bayernie wyłącznie grzał ławkę, bo oni mają mnóstwo znacznie lepszych piłkarzy i im Lewandowski jest potrzebny tylko jako pionek w poważnej grze. Tak było i Bóg mi światkiem, że nie zmyślam. Dziś mojego znajomego już z nami nie ma, więc trudno mi zgadnąć, w jakim nastroju byłby on dziś, przed meczem z Francją, no i oczywiście tym bardziej nie umiem powiedzieć, czy jeśli Polska dziś jakimś cudem wygra ten mecz, on by się cieszył, czy raczej byłoby mu przykro, że Polska nie potrafiła zrozumieć, gdzie jest jej miejsce. A co z innymi? Co choćby z portalem sport.pl? Co wreszcie z tymi wszystkim, dla których zwycięstwo Polski w takim momencie to jedynie powód do rozpaczy, bo w ten sposób owa Polska – nie ich Polska – będzie mogła mówić że Niemcy z mistrzostw wylecieli, a my gramy dalej. I kto wie, czy niektórzy z nich nie zażądają od takiego Facebooka, by usuwał wszelkie szowinistyczne komentarze polskich nieudaczników i nacjonalistów, jako naruszające europejski szyk i porządek. Niemożliwe? Ależ skąd! Proszę popatrzeć choćby na to, ledwie sprzed tygodnia.

      


       


O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...