Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL Bis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL Bis. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 października 2010

Ucieczka spod czerwonego kapturka

Przed wielu, wielu laty, kiedy wszyscy byliśmy bardzo młodzi, albo nawet nas jeszcze nie było na świecie, mistrz Wojciech Młynarski wymyślił tę piękną linijkę: „Bo chleba dosyć, ale rośnie pora na igrzyska”. Myśl ta, jak wszystkie wielkie mysli, ma to do siebie, że mijają lata, a my tak do końca wciąż nie wiemy, czy to cośmy sobie o niej myśleli na początku, to wciąż aktualne, czy może w tym wszystkich chodziło o coś zupełnie innego? A może nasze pierwsze wrażenie było słuszne? A może wciąż nie wiemy, o co tak naprawdę tu chodziło?
Piosenka ta przypomina mi się dziś raz po raz, kiedy obserwuję, w jaki sposób zmienia się kształt i nastrój medialnego przekazu, który nas od tylu lat zadręcza i niszczy. I wcale nie mam na mysli tego, czym nas karmią telewizje i prasa, jeśli idzie o tak zwaną rozrywkę. Tu nic się nie zmienia właściwie już od dwudziestu lat, czyli od czasu gdy Aleksander Gawronik uruchomił na naszej zachodniej granicy sieć kantorów, a PRL został przetransformowany w demokratyczne państwo prawa. No może tylko tyle, że wszystkiego jest tylko więcej i bardziej wytworne. Kiedy mówię o pewnej zmianie kulturowej, mam na myśli przekaz dla intelektualistów, ludzi wykształconych i wszystkich tych co wprawdzie nie są ani inteligentni, ani wykształceni, ale za to bardzo poważnie aspirują do tego, żeby chociaż tę szybę polizać. Idealnym przedmiotem obserwacji byłaby tu pierwsza prawdziwa telewizja informacyjna w tej części świata, czyli TVN24.
Jeszcze do niedawna, co by o tym nieszczęsnym TVN-ie nie mówić, trudno było zaprzeczyć, że oni – z wyjątkiem Szkła Kontaktowego i tej laluni Domagalik – mieli jakieś ambicje. Nawet jeśli one miały służyć wyłącznie robieniu ludziom wody z mózgu. Dziś praktycznie cała ich oferta sprowadza się albo do szperania po polskiej prowincji, żeby zobaczyć, czy ktoś się przypadkiem nie zapił na śmierć, czy może kogoś podpalił, lub może tylko pobił – a i to nie w oparciu o normalną pracę dziennikarską, lecz wyłącznie o doniesienia wysyłane przez dzieci i młodzież z komórkami w dłoniach – lub komentowania wyglądu którejś z prezenterek pogody. Standardowy program głównej telewizji informacyjnej wygląda następująco: stoi dwóch lub trzech, lub czterech gości w garniturach – ostatnio coraz częściej bez krawatów – i prowadzą ze sobą szalenie śmieszną pogawędkę w stylu dawnych „Dialogów na cztery nogi”, a więc z intencją taką, żeby gadać jak najdłużej o niczym i żeby było śmiesznie. Nawet jeśli ową ‘śmieszność’ ma im zapewnić tylko to, że będą się do siebie zwracać per „proszę pana”. Jeśli wśród nich pojawi się któraś z tych ‘pogodynek’, to atmosfera się robi mniej więcej taka jak w trzeciej klasie osiedlowego gimnazjum, kiedy nagle pojawia się nowa koleżanka i wszyscy zaczynają mlaskać i kołysać na boki. Kamera najeżdża na błyszczek na ustach jednej czy drugiej damy, potem na jej buciki, i tak to leci. Kiedy już się wszyscy pobawią, realizator pokazuje jakiegoś niedźwiedzia, który pogryzł w ruskim cyrku tresera, albo rozmowę z dyrektorem prowincjonalnej szkoły, gdzie jedna z nauczycielek miała 0,4 promila alkoholu we krwi o 9 rano. A wszystko to po to, żeby po chwili do studia wpadł specjalista od ekonomii i pokazał, jak mu się mocno rozwinęło ADHD.
Czy to znaczy, że dla osób interesujących się sprawami ważnymi, a więc na przykład polityczną sytuacją w kraju, nie ma już absolutnie nic? Otóż nie do końca. Kiedy już dowiemy się, jaką fryzurę ma cizia od pogody i ile misiów panda urodziło się w chińskim zoo, redaktorzy zaproszą do studia posła Kalisza i posłankę Piterę – tak żeby demokratycznie dać głos wszystkim stronom sporu – którzy nam opowiedzą, jakie szanse ma PiS pod przywództwem psychicznie zdemolowanego Jarosława Kaczyńskiego. W końcu, nawet w czasach wyjątkowych nie wolno zapominać o misji.
Wspomniałem o czasach wyjątkowych nie bez kozery. Otóż trzeba nam wiedzieć, że jeśli ja dziś zajmuję się ofertą telewizji TVN24 i tej oferty kształtem, to wcale nie dlatego, że ona mi się podoba mniej lub bardziej. Jeśli śmieję się z tego pajacowania, które nam demonstrują poszczególni redaktorzy, to też nie po to, by pokazać, jakie to wszystko zrobiło się żałosne. Moim zamiarem jest coś znacznie poważniejszego. Sprawa bowiem polega na tym, że moim zdaniem ta ewidentna i niezwykle interesująca zmiana ma swoje przyczyny. I wbrew temu co możnaby było sądzić, tu wcale nie chodzi o ogólną komercjalizację przestrzeni publicznej. Tu mianowicie w grę wchodzi czysta, jednoznaczna polityka. I to akurat jest fakt. To natomiast czego nie wiemy, to to, czy to co oni robią, to fanfary na cześć końca polityki, a więc pieśń zwycięstwa, czy może odwrotnie – czysty dowód na to, że ich ta właśnie polityka, którą planowali przez całe lata zniszczyć, ostatecznie pokonała. Nie możemy niestety wciąż mieć pewności, czy to że oni postanowili, że wszystko co ważne i decydujące dla Narodu, można bezpiecznie przekształcić w głupią, szczeniacka zabawę, czy może ta zabawa to już dla nich ostatnia deska ratunku. Czy może jest tak, że oni zrozumieli, że każdy kolejny dzień prawdziwej polityki, to kolejny krok do ich upadku. I zaczęli się zwyczajnie wygłupiać.
Jak mówię, nie wiem, jak jest, ale mam dużo powodów, żeby przypuszczać, że oni jednak stanęli pod ścianą. Bo o czym oni dziś mogą mówić, jeśli nie o PiS-ie? I jak długo ludzie jeszcze będą znosić nieustające debaty na temat posuwającej się psychicznej choroby Jarosława Kaczyńskiego i ludzi przychodzących na Krakowskie Przedmieście z różańcami w dłoniach? W końcu przyjdzie moment, że choćby przypadkiem, jakiś dziennikarz wpadnie na któregoś zbłąkanego ministra i zapyta co u niego słychać, albo uzna że może warto by było zobaczyć, co się dzieje z Prezydentem. Czy on pojechał na polowanie, czy może siedzi w domu i przegląda stare gazety, czy może własnie pojechał do tej swojej Ruskiej Budy i jeszcze nie wrócił z? A jest przecież jeszcze Premier. A z nim też nie jest łatwo. Najpierw spędził z żoną tydzień na wycieczce na Dalekim Wschodzie, potem umordowany zniknął gdzieś na dłuższy czas w okolicach Grecji. I co można sensownego o tym pisać, czy mówić? A to i tak jeszcze nie najgorzej. Dziś się okazuje, że któryś z oficerów BOR-u zeznał, że był świadkiem, jak z lotniska w Smoleńsku rankiem 10 kwietnia odjeżdżały na sygnale trzy karetki pogotowia, i ktoś sobie nagle przypomniał, że wedle pierwszych relacji tamtego strasznego dnia, trzy osoby jednak przeżyły. W końcu wszystkich pozabijać nawet i można, szczególnie gdy na szali jest kariera, ale to jest jednak już bardzo poważne przedsięwzięcie logistyczne. I jeszcze ktoś po raz kolejny potwierdza, że słychać było strzały i krzyki. A tu jeszcze Jarosław Kaczyński w sposób oczywisty zbiera siły!
Mam w tej dziwacznej sytuacji głębokie podejrzenie, że to co wyprawiają media – a to przecież nie tylko chodzi o TVN – to całe przesuwanie uwagi ludzi na wszystko co najmniej istotne, na wszystko co pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, na każdą najbardziej idiotyczną bzdurę, te nieustanne żarty i figle, to efekt bardzo poważnej decyzji, by, skoro Polska jakoś nie straciła zainteresowania tym co ważne i poważne w sposób naturalny, wobec wszystkich zacząć udawać, że i tak pozostała już tylko zabawa. Że skoro oryginalny zamysł, by ludzie albo chodzili do sklepu, albo siedzieli w domu przed telewizorem i oglądali teleturnieje i sędzię Annę Marię Wesołowską, a na samą myśl o tym, że żyją, ogarniał ich niemiły lęk istnienia, nie wypalił, to należy sobie wmówić, że jednak wypalił.
Miało być tak sympatycznie… a tu jedni się modlą, inni zadają pytania, ktoś szepce po kątach, jeszcze inni patrzą, by ich nie opuściła siostra pogarda, dla szpiclów, katów i tchórzy, oni wygrają… A na tę całą resztę i tak, jak się nagle okazuje, nie można było nigdy tak naprawdę liczyć. Bo oni od samego początku po ten ich nędzny koniec, byli i tak w większości zwykłymi idiotami. I dziś to widać jak nigdy wcześniej.


W związku z pamiętnym wywiadem, mamy pewne opoźnienie. Dziś kolejny wpis, dopiero co publikowany w Warszawskiej Gazecie

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...