Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sylwia Spurek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sylwia Spurek. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 listopada 2022

O tym co widać w najciemniejszym kącie tabakiery

  Kilka dni temu, polska posłanka do Parlamentu Europejskiego Sylwia Spurek, w wywiadzie dla Interii, zaapelowała o prawny zakaz produkcji mleka oraz jajek, a stawiając tzw. kropkę nad literką i, zakomunikowała że jej celem na dziś jest likwidacja akcji „mleko w szkole”. Aby wzmocnić swój apel, przedstawiła listę nieszczęść, jakie spadają na człowieka spożywjącego mleko i powiedziała co następuje:

Pijąc szklankę mleka dziennie, kobieta zapewnia sobie zwiększone ryzyko rozwoju raka piersi. Czy ktoś mówi o tym Polkom? I czy wie pan, że pijąc mleko zwiększa pan ryzyko zachorowania na raka prostaty? Wiem, jestem bardzo nietypową polityczką, mówię ludziom rzeczy, które niekoniecznie chcą usłyszeć, które są nieprzyjemne, a w pierwszej chwili wypierane”.

      Większość z nas, nawet jeśli nie zna bliżej Sylwii Spurek, to o niej tu i ówdzie słyszała, i nie sądzę by jej kolejne wypowiedzi robiły jeszcze na kimkolwiek wrażenie. Kobieta ta stanowi rozdział zamknięty i to co mówi, czy powiedzieć zamierza, może zainteresować już tylko desperacko poszukujące nowych tematów media... i, jak się okazuje przewodniczącego najnowszego wydania starego jak Polska Ludowa ZSL-u, Władysława Kosiniaka-Kamysza. Proszę sobie wyobrazić, że na słowa Spurek ów Kosiniak zareagował na Twitterze ostrym jak brzytwa komentarzem:

Po zakazie hodowli, wędkarstwa, promocji mięsa i nabiału, pani Sylwia Spurek proponuje likwidację barów mlecznych i programu ‘szklanka mleka’ w szkołach. I co następne? Delegalizacja rosołu i schabowego? Kontrola naszych talerzy? Co za ABSURD!

       Rozumiemy to, prawda? Najpierw likwidacja barów mlecznych i programu „szklanka mleka”, a potem pora na schabowego? Słucha Kosiniak-Kamysz Sylwii Spurek, jak ta wzywa do zakazu spożywania mleka i aż serce mu zaczyna krwawić na myśl, że teraz to już tylko pora na schabowego i można umierać.

      Ja znam ten rodzaj zidiocenia. Pamiętam jak lata temu nieświętej pamięci red. Grzegorz Miecugow miał w TVN-ie autorski program, gdzie w specjalnie zaaranżowanych przestrzeniach prowadził bardzo mądre rozmowy z różnego rodzaju profesjonalistami. Któregoś razu gościem Miecugowa był lekarz neurochirurg, który opowiadał o ludziach, cierpiących na chorobę, która sprowadza ich do stuprocentowego stanu wegetatywnego. Atmosfera rozmowy robiła takie same wrażenie jak cały wystrój, było poważnie i posępnie, wsłuchany w słowa lekarza red. Miecugow mądrze kiwał głową, ten mu opowiadał o ludziach, którzy nie są w stanie nawet poruszyć ustami, i w pewnym momencie padło pytanie:
Chce pan powiedzieć, że taki człowiek nie potrafi sobie nawet zrobić herbaty?

      Ja oczywiście już wcześniej wiedziałem, że oni są zwyczajnie głupi, ale przyznaję ze wstydem, że dość często oglądając wówczas wspomniany program, myślałem sobie, że kto jak kto, ale ten Miecugow to jednak intelektualnie stoi nieco wyżej. Tymczasem padło to pytanie o herbatę i uświadomiłem sobie nagle, że to wszystko stanowi czyste złudzenie. Nagle zrozumiałem, że w momencie gdy sam on tak się odkrył, to dla całej tej reszty nie ma żadnego ratunku. Później jeszcze miałem okazję czytać z nim jakąś rozmowę, gdzie opowiadał ów mędrzec o tym, jak to on właściwie nie wierzy w jakikolwiek absolut, ale na swój własny użytek wyznaje osobiste przekonanie, że człowiek po śmierci wciela się w jakiś realny obiekt, i na przykład staje się krzesłem, czy stołem. No ale to już na mnie takiego wrażenia jak owa herbata nie zrobiło.

        Grzegorz Miecugow już od lat nie żyje, natomiast mamy tu nadal całą tę resztę i dziś akurat na czoło wychodzi przewodniczący Kosiniak-Kamysz ze swoim kotletem schabowym. A ja siedzę, piszę ten tekst i myślę sobie, że ani jeden ani drugi ani nie są, ani nigdy nie byli, szczególnymi wyjątkami. Jest więcej jak prawdopodobne, że tak naprawdę, jedyne co oni potrafią, to ustawić się w odpowiedniej pozie, znaleźć ów niepowtarzalny ton głosu, zrobić odpowiednią minę i to tyle. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby większość z nich, czy to polityka, czy dziennikarza, czy znanego prawnika, pisarza, czy artystę przyłapać w sytuacji całkowicie prywatnej, to moglibyśmy się poważnie zdziwić. I tu nawet chyba nie trzeba by było wchodzić im do kuchni. Myślę że wystarczyłoby im dać do przeczytania ten tekst i zapytać, czy zauważyli tam coś interesującego o sobie i swojej branży.



niedziela, 26 stycznia 2020

Ale za to niedziela będzie dla nas!


        Jak się właśnie dowiedziałem, na okładce najnowszego wydania „Warszawskiej Gazety” znalazły się zdjęcia 18 polskich posłów do Europarlamentu, którzy w niedawnym głosowaniu opowiedzieli się przeciwko Polsce, a redakcja „Warszawskiej” uznała za stosowne opatrzyć tę prezentację tytułem „Antypolskie polityczne szmaty”. Jak ja się o tym dowiedziałem? Ktoś powie, że odpowiedź jest oczywista. Ponieważ od lat jestem członkiem redakcji owego tygodnika, powinienem wiedzieć, co się tam wyprawia. Otóż tym razem było inaczej. Zanim bowiem zdążyłem się osobiście zapoznać z tym akurat wydaniem, trafiłem na twitterowy komentarz niedawno tu wspominanej Sylwii Spurek, której legitymacyjne zdjęcie znalazło się na wspomnianej wystawie, a w którym to komentarzu Spurek ze zgryźliwą ironią o niej wspomniała i, jakby tego było mało, wrzuciła skan owej okładki.
        Przyznam uczciwie, że w tym momencie zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że przeżywając w Brukseli najpiękniejsze dni swojego życia, Spurek poświęca swój czas, by czytać „Warszawską Gazetę”, a po drugie, że ona w ogóle czuje konieczność komentowania faktu, że redakcja akurat tej gazety, której profil jest powszechnie znany, uznała za stosowne nazwać Spurek szmatą. Gdyby ktoś z mojego otoczenia kiedykolwiek nazwał mnie szmatą, w dodatku antypolską i bez przymiotnika „polityczną”, to ja bym oczywiście się oburzył, natomiast gdyby tym kimś była telewizja TVN24, czy „Gazeta Wyborcza”, albo nawet tygodnik „Sieci”, to ja bym na to coś zwyczajnie splunął, a jeśli nie, to ewentualnie bym się ucieszył, że ci których od lat tępię, o mnie mówią i to w dodatku źle.
      Zapytałem więc Spurek na twitterze, czy ona się tak oburza, bo została nazwana szmatą, czy dlatego, że szmatą nazwała ją „Warszawska Gazeta”. Spurek sie oczywiście nie odezwała, natomiast zareagował nieznany mi internauta, który zwracając się bezpośrednio do Spurek, zaapelował do niej, by mi wytoczyła sprawę o zniesławienie.
     I to jest coś co mnie autentycznie zainteresowało. Co mają w głowie niektórzy z nich, że wpadają na tego typu pomysły? Jak oni muszą być dziś zdesperowani – i już nie mówię o Spurek, która kompletnie bez sensu dostaje cholery na okładkę jednego z tygodników – ostatniego ratunku szukając już tylko w skorumpowanych sądach, licząc na to, że one będą nas wsadzać za kraty już tylko za to, że zechciało nam się odezwać?  Byłoby to straszne, gdyby w gruncie rzeczy nie pocieszające. Nie powinniśmy się bowiem zdziwić, jeśli już niedługo poradnie leczenia nerwic, których i tak jest już coraz więcej, staną się głównym źródłem zarobków owej bezrobotnej masy niedorobionych psychologów.
      A my? Co z nami? My, tak jak dotychczas, będziemy  siedzieć na tej ławeczce, kopać w zamyśleniu jakiś zbłąkany kamień i dzielić się z innymi tym, co nam chodzi po głowie. Oto więc mój najnowszy felieton dla wspomnianej „Warszawskiej Gazety”.

      Mieliśmy tu już w zeszłym tygodniu marszałka Grodzkiego, ale ponieważ nieszczęścia chodzą parami, musimy się znów z nim męczyć. Otóż, kiedy ów dziwny mąż, ogłosił że wedle poważnych zagranicznych ośrodków medialnych, jest on najpotężniejszą osobą w polskiej opozycji, i jemu się należy natychmiastowy awans w strukturach  Platformy Obywatelskiej, znaczna część opinii publicznej uznała, że ów biedny człowiek oszalał i w tej chwili należy już tylko czekać aż on zacznie biegać w kółko po Warszawie, machać rękoma i wrzeszczeć: „Jestem chirurgiem i wiem czym jest skromność i pokora”. Niestety, a może dla nas wszystkich, na szczęście, wspomniany Grodzki postanowił pójść za ciosem i ogłosić kolejną sensację, a mianowicie, że niejaka Nancy Pelosi, przewodnicząca amerykańskich demokratów, w drodze do Jerozolimy na ruski event związany z wyzwoleniem niemieckiego obozu w Auschwitz, postanowiła zahaczyć o Polskę, głównie po to, by jak najbardziej prywatnie spotkać się z Grodzkim i wypytać go o to, co się w tej cholernej Polsce dzieje. Gdyby ktoś miał wątpliwości co do rangi zapowiadanego zdarzenia, marszałek Grodzki poinformował media, że rzeczona Pelosi jest najpotężniejszą kobietą na świecie, tuż za powoli znikającą niemiecką kanclerz Merkel, a więc biorąc pod uwagę fakt, że Grodzki, co już zostało wspomniane, jest najpotężniejszą osobą wśród polskiej opozycji, owo spotkanie stanie się wydarzeniem na skalę światową.
       Przy okazji ostatnich awantur związanych z walką o odzyskanie przez polskie państwo wymiaru sprawiedliwości z rąk skorumpowanych sędziów i półprzytomnych z nienawiści polityków, głos zabrały również moralne autorytety, w tym profesorowie prawa i nie tylko, i wszyscy udowodnili, że gdy chodzi o poziom intelektualnego upadku, skaliste dno nie jest już dłużej zajmowane przez reklamy maści na ból pleców, czy past do zębów, ale polityczne analizy samozwańczych autorytetów. A w tej sytuacji, musimy poważnie rozważyć taką możliwość, że w ostatecznym rozrachunku, marszałek Grodzki, zwłaszcza gdy przewodnicząca Pelosi, faktycznie poda mu rękę, a może nawet szepnie mu do uszka parę czułych słówek, może w rzeczy samej stanąć na czele owego hufca polskich zdrajców.
      Jest jednak pewien całkiem świeży problem. Otóż całkiem niedawno zgłosił się kolejny świadek korupcyjnych zachowań profesora doktora Grodzkiego, tym razem jednak nie poszło już o głupie 500 dolarów, czy równie śmieszne tanie tak zwane koniaki z Pewexu, ale aż o 7 tysięcy złotych, w dodatku wytargowane z początkowych dziesięciu patyków. Co ciekawe, opowieść wspomnianego świadka, jeśli założymy, że mamy całkiem naturalne sposoby rozróżniania zmyśleń od prawdy, stanowi najprawdziwszą prawdę i kiedy już przyjdzie do ostatecznej rozprawy, nie będzie sposobu, by ją zakwestionować. I wówczas marszałkowi Grodzkiemu pozostanie już tylko żyć wspomnieniem tej krótkiej chwili, kiedy to jego rozpoznawalność w polskiej polityce rosła w tempie geometrycznym.
      O ile oczywiście nie okaże się że wpływy tych wszystkich cudacznych profesorów nie są większe niż nam się wydawało. 

        

czwartek, 23 stycznia 2020

Donna Donna, czyli co się przewozi w bydlęcych wagonach


       W życiu bym nie przypuszczał, że przyjdzie taki moment w życiu tego bloga, że wśród kto wie, czy nie kilkunastu tysięcy etykiet, jakimi oznaczałem te teksty znajdzie się również nazwisko europosłanki Sylwii Sprurek. Mało tego. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że nadejdzie dzień, gdy ja postanowię poświęcić cały tekst obronie Sylwii Spurek przed atakami tak zwanych „naszych”, to w ogóle bym wzruszył ramionami i w jednej chwili o tym czymś zapomniał. Ponieważ jednak z jednej strony uznałem dziś za stosowne wziąć ją w obronę, przy tym jednak sumienie nie pozwala mi, by ją bronić w sposób bezwzględny, to umówmy się, że w pierwszej części tego tekstu wezmę tę wariatkę w obronę, a następnie jej przyłożę tak, że się od tego nie pozbiera.
      O co poszło? Otóż, jak pewnie część z nas już wie, owa Spurek, kobieta dotychczas znana głównie ze swojej działalności na rzecz walki z systemowym gwałceniem krów w tym jednym jedynym celu, by, kiedy one urodzą i wejdą w fazę karmienia, móc je następnie w nieskończoność bezkarnie doić, opublikowała na swoim profilu na Twitterze obraz przedstawiający prowadzone na rzeź krowy w oświęcimskich pasiakach. Wspomniany obraz nie był wprawdzie ani dziełem Spurek, ani nawet jej pomysłem, lecz pracą malarską pewnej australijskiej artystki, która całą swoją twórczość poświęciła walce z mordowaniem zwierząt, stało się jednak tak, że wszystkie możliwe gromy, jakie po owej publikacji się posypały, nie spadły na ową artystkę z Australii – która, zauważmy swoją drogą, że nie tylko ten jeden raz i nie tylko wczoraj, czy przedwczoraj, nawiązała w swojej twórczości do Holocaustu – lecz na Spurek właśnie. Ktoś się zapyta, czy nie było może tak, że ów wpis Spurek zawierał jakieś kontrowersyjne sformułowania w rodzaju sugestii, że Żydzi gazowani w Auschwitz to bydło, czy że picie mleka to nowy Holocaust. Otóż nic podobnego. Ów twit jest całkowicie niewinny i brzmi następująco:
Jo Frederiks daje do myślenia, otwiera oczy na to, jak traktujemy zwierzęta. Ten obraz przypomniała Fundacja_Viva dobrze, bo czas na poważną dyskusję o traktowaniu zwierząt, o warunkach, w jakich żyją, o tym, jak je zabijamy. Czy to jest humanitarne? Czy to nadal rolnictwo?
      Co my tu mamy? Nic takiego, moim zdaniem, co by w ogóle zasługiwało choćby na splunięcie. Tekst – a przy okazji i obrazek – taki jak setki tysięcy, czy miliony, jakie ukazują się w przestrzeni publicznej od lat, i to nie tylko gdy chodzi o środowiska histeryzujące na temat hodowli zwierząt, ale nawet w kwestii używania symboliki Holocaustu do podkreślania wszelkich innych, choćby nawet nieporównywalnych z Holocaustem zjawisk. A czymże innym, jak nie tym właśnie była kultowa wręcz w wielu bardzo postępowych, ale i nie tylko, środowiskach piosenka „Donna Donna”, napisana, co warto podkreślić, przez dwóch utalentowanych autorów o nazwiskach Sholom Secunda i Aaron Zeitlin, a zaśpiewana przez Joan Baez, której leitmowtyw stanowi obraz wagonów wiozących bydło na rzeź. I co się stało, kiedy owa piosenka po raz pierwszy zabrzmiała w publicznej przestrzeni? Ktoś się obraził? Ktoś protestował? Nowojorscy Żydzi może podnieśli wrzask na owo rzekome obrażanie pamięci mitycznych „pięciu milionów”?
       A to się dzieje właśnie dzisiaj. Spurek, za wklejenie tego beznadziejnego obrazka, jest atakowana i to nie tylko przez takie organizacje jak Amerykański Komitet Żydowski, From The Depth znanego nam skądinąd Jonny’ego Danielsa, czy nasze Stowarzyszenie Polskich Rodzin Ofiar Obozów Koncentracyjnych, ale również przez takie instytucje jak kandydat na Prezydenta RP, Krzysztof Bosak, który zarzuca Spurek, że ta „porównuje obozy koncentracyjne do hodowli bydła”, czy – uwaga, uwaga – portal TVP Info tytułujący swój główny materiał na swojej stronie internetowej: „Porównała bydło do ofiar III Rzeszy”. Swoją drogą, mógłby się Pereira dogadać z Bosakiem, kogo Spurek porównała do kogo: bydło do Żydów, czy Żydów do bydła.
       Skoro już to mamy załatwione, chciałbym wejść, nomen omen, into the depth i poruszyć kwestie, które jakimś cudem poruszane nie są. Otóż przede wszystkim, ja nie mam pretensji do Spurek, że ona tak strasznie przeżywa los zwierząt. Jak już tu wspomniałem, nie ona jedna i nie ona najbardziej. Powiem więcej, ja tę postawę, zakładając, że ona jest szczera, tak jak to jest niewątpliwie w przypadku piosenkarza Morrisseya, w pewnym sensie szanuję. Ten rodzaj wrażliwości, kiedy człowiek patrzy na te wszystkie mordowane świnie, owce, czy cielęta i nagle widzi Auschwitz, robi naprawdę wrażenie. Co więcej, ja wierzę głęboko, że Spurek w istocie rzeczy przejmuje się losem tych krów. Wbrew pozorom, granica między rozsądkiem, a obłąkaniem wcale nie jest taka gruba. Natomiast bardzo mnie tu zastanawiają dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że reakcja – pomijając oczywiście TVP Info i Bosaka, którzy Spurek nienawidzą i tylko czyhają na to, by jej się przydarzyła jakaś przykrość – opinii publicznej na to co ona zrobiła, publikując obraz tej Australijki, jest w sposób oczywisty dęta. Jeśli dziś się okazuje, że cała masa Żydów, którym nie dość, że dotychczas nie przeszkadzała ani piosenka „Donna Donna”, ani nawet wegańskie manifestacje owej Frederiks, chce Spurek za to co zrobiła wsadzić za kraty, to znaczy, że coś tu jest bardzo grubo szyte. I podejrzewam, że świetnie wiem, o co chodzi. Dziś jak wiemy, rozpoczyna się niesławny rusko-żydowski event w Jerozolimie, podczas którego, jak można podejrzewać, dojdzie do próby linczu na Polsce i Polakach. Ponieważ Polska, dzięki godnościowej polityce swojego rządu, oraz godnej jak najbardziej postawie samych Polaków, nie jest tu wcale taka bezbronna, a dodatkowo jeszcze już za parę dni dojdzie do bardzo poważnych uroczystości na terenie Auschwitz, gdzie parę słów prawdy świat usłyszy, nie zdziwiłbym się gdyby ktoś tam gdzieś tam postanowił wykorzystać szaleństwo Spurek i użyć ją w swoich wcale już nie tak szaleńczych celach.
       I znów ktoś powie, po co komu kompromitacja Spurek? Komu może zależeć, szczególnie na wyższych poziomach tej sceny, by tę nieszczęsną kobietę wbić w ziemię? Otóż tu wcale nie chodzi o Spurek. Ona sobie świetnie poradzi i nic jej nie będzie. W końcu nawet Jarosław Kaczyński wie, że miłość do zwierząt potrafi człowiekowi zawrócić w głowie. Jest jednak bardzo możliwe, że ona, przy okazji swojej dbałości o los krów, postanowiła upiec dwa sojowe kotlety – a kto wie, czy nie trzy, jeśli przyjąć, że jej za jej twitterowy komentarz zapłacono – na jednym ogniu, i załatwić swoje porachunki z Polską właśnie. A zatem tu moim zdaniem wcale nie o Spurek chodzi, ale o, jak to wciąż słyszymy, polską europarlamentarzystkę. Nikt bowiem na świecie nie zastanawia się dziś, co to za jedna ta Spurek i co ona ma wspólnego z Polską, poza tym, że w owym Europarlamencie reprezentuje Polskę właśnie. I taka zatem dziś płynie wiadomość w świat: Polska porównała zagazowanych w Auschwitz Żydów do bydła.
      I, powiem szczerze, niewiele by mnie to obchodziło, gdyby nie fakt, że to jest również informacja, którą przekazuje portal TVP Info. I nie ma znaczenia, że oni zamiast słowa „Polska” dają nazwisko Spurek. To już akurat obchodzi tylko małą grupkę interesujących się polityką pasjonatów, takich jak my. Reszta wejdzie w to kłamstwo jak te krowy do wagonów.





Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...