Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orjan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orjan. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 kwietnia 2020

O kadencji Prezydenta w oku ludzi złych i gnuśnych


Minęły nam trzy kolejne dni kazań naszego drogiego księdza Rafała Krakowiaka, skądinąd znanego nam tu pod ksywką Don Paddington, i choć weszliśmy właśnie w Wielki Piątek i pewnie wypadałoby się obejść bez mięsa, dziś jak najbardziej mięso, a więc mój felieton z najnowszego wydania „Warszawskiej Gazety” – pisany jeszcze w miniony poniedziałek, ale wciąż bardzo na temat – który czekał na swój czas i tak długo za długo.
Przy okazji, chciałbym powiedzieć, że jest to okazja równie dobra jak każda inna, by podziękować naszemu wspaniałemu komentatorowi Orjanowi za inspirację i za to, że zgodził się swój tak naprawdę tekst podpisać imieniem Toyah. A zatem, bardzo proszę.        


        Wydaje się, że pod właśnie nam zakomunikowaną i jakże szczęśliwą nieobecność Jarosława Gowina musimy sobie powiedzieć parę rzeczy, które wydają się być całkowicie zlekceważone. Otóż w całej dyskusji na temat terminu oraz sposobu przeprowadzenia wyborów niebezpiecznie pomija się element podstawowy, a mianowicie kwestię kadencji. Rzecz w tym, że dziś absolutnie podstawową sprawą jest niedopuszczenie do wakatu na funkcji Prezydenta RP, który może automatycznie zaistnieć z chwilą upływu kadencji Andrzeja Dudy, a więc 5 sierpnia o godz. 24:00. Przez utratę ciągłości władzy, Polska stanie się wówczas niezdolna do sprawowania każdej czynności, do której potrzebny jest udział prezydenta, takiej jak choćby przyjmowanie ustaw, co realnie prowadzi do zablokowania prawa. Oznacza to także niezdolność Polski do wykonywania funkcji i jej czynności międzynarodowych, uzupełniania kadr sędziowskich, kadr najwyższego dowództwa wojskowego i tym podobnych. I wreszcie, last but not least, od tej chwili Polska jest pozbawiona konstytucyjnego uprawnienia do organizowania jakichkolwiek nowych wyborów. Tego braku nie da się zalepić platfusią śliną, klejem i dyktą, a w szczególności nie da się awaryjnie podstawić kogoś, kto będzie pełnił funkcję prezydenta, bo wprawdzie Konstytucja przewidziała rozwiązania na wypadek śmierci prezydenta, lecz już nie braku wyboru przed upływem kadencji. Nie pojawi się więc nawet niejaki interrex.
      W tej sytuacji istnieje tylko jedno wyjście awaryjne, choć technicznie dysponuje nim wyłącznie Andrzej Duda jako człowiek, a nie jako Prezydent. Polega ono na tym, że dzień przed końcem kadencji prezydent Andrzej Duda składa rezygnację i w ten sposób, zgodnie z zapisami Konstytucji, funkcję Prezydenta obejmuje lege artis marszałek Witek, po to by w ciągu 14 dni ogłosić wybory w terminie do 60 dni, czyli gdzieś z początkiem października 2020 roku. Pan Andrzej Duda spokojnie sobie do tych wyborów staje jako prywatny obywatel i oczywisty zbawca suwerenności Rzeczypospolitej i jej Konstytucji, zgnojonej i zamienionej w durny cyrk przez platfusiarnię. Innej drogi konstytucyjnej nie będzie, a więc ratunek zależeć będzie od osobistego poświęcenia się tzw. Adriana.
      Jak już wspomniałem, szczęśliwie nie musimy już wysłuchiwać doradczego głosu ministra Gowina, warto jednak skomentować choć w paru słowach jego propozycje. Otóż nie ma możliwości, by obywatel dobrowolnie zrzekł się biernego prawa wyborczego i to na dwa lata naprzód. Nie można też obywatela zmusić środkami prawnymi (poza wyrokiem w pewnych sprawach kryminalnych), żeby przyjął obowiązek dwuletniego przedłużenia kadencji, a w zamian za te dwa lata utracił czynne prawo wyborcze. Wydając mu taki zakaz Polska, stoczy się poniżej podstaw demokracji.
      Z drugiej strony, ponieważ my już mamy konstytucyjne czynne prawo do głosowania korespondencyjnego, to biorąc pod uwagę zasadę równości wyborów, a spuszczając z wodą platfusi jazgot, trudno występować przeciwko obdarzeniu tym prawem wszystkich posiadających czynne prawo wyborcze. A zatem, wbrew apokaliptycznym nastrojom, przed nami cały wachlarz możliwości, z bardzo jasną i radosną perspektywą.




wtorek, 7 września 2010

O moźliwych pożytkach z Wietnamu

Do pisania tego co poniżej, zachęcił mnie nasz kolega Orjan swoim komentarzem na temat rzekomo niezwykłej przewagi, jaką strona patriotyczna uzyskuje w sieci. Poszło o to, że inny nasz kolega, Rolex, umieścił w Salonie24 swój kolejny wpis, w którym z należytą i charakterystyczną dla siebie swadą podsumował ostatnie wyczyny Donalda Tuska, i w tym momencie uzyskał całą masę komentarzy od ludzi, którzy wiedzą kim jest Tusk, co sobą reprezentuje i na co zasługuje. Orjana uderzyło, a poniekąd chyba też ucieszyło to, że fakt iż pod tekstem Roleksa pojawiły się głosy osób wyłącznie Premierowi niechętnych, i to w dodatku głosy wyjątkowo agresywne, podczas gdy dotychczasowi zwolennicy projektu o nazwie Platforma Obywatelska, najwyraźniej położyli po sobie uszy, musi świadczyć o czymś co w swoim komentarzu Orjan nazwał „przetasowaniem w opinii publicznej”.
Odpisałem Orjanowi, nawet nie jednym, a dwoma komentarzami, jednak ponieważ uważam, że temat jest niezwykle ciekawy i wcale nie tak prosty, jakby się mogło wydawać, zasługuje on na coś znacznie więcej niż przypadkowa wymiana myśli między dwoma przyjaciółmi. W mojej sytuacji i w sytuacji tego bloga, to więcej może tylko oznaczać osobny wpis. O co więc chodzi? Otóż wpis Roleksa i dyskusja pod nim, to nie jest pierwszy przypadek, jak zwróciłem uwagę na zjawisko, które Orjan nazywa przetasowaniem. Parę tygodni temu zajrzałem na Salon24 i tam, na samej górze strony głównej znalazłem wpis jednego z najświeższych faworytów pana Janke i jego drużyny, niejakiego ‘obserwatora z daleka’. Wpis jak wpis, bardzo pod każdym względem dla owego autora charakterystyczny, natomiast to co mnie zdumiało, to ponad dwieście komentarzy pod spodem, a wszystkie w sposób wręcz brutalny atakujące tego – przyznaję – dziwnego człowieka, i niemal wszystkie – co akurat w tym wypadku najbardziej istotne – na poziomie bardzo, ale to bardzo zbliżonym do Onetu.
Wrażenie, jakie na mnie zrobił ten wypływ kompletnego debilizmu, przypomniał mi pewien dzień, kiedy jeszcze dość dawno temu, jako młody nauczyciel języka angielskiego udałem się na jakieś metodyczne spotkanie anglistów, i nagle, w jednej porażającej chwili, ujrzałem stado kompletnych, niepodobnych do niczego co wcześniej widziałem durniów. Ich widok i dźwięk ich głosów zrobił na mnie takie wrażenie, że przez chwilę, jedyne co mi przychodziło do głowy, to myśl: „Co ja tu, kurwa, robię?” I podobnie teraz. Kiedy przeglądałem komentarze naszych domorosłych patriotów, próbujących zębami, pazurami i łokciami – ku zresztą jego kompletnej uciesze – wyprowadzić z równowag autora wspomnianego tekstu, ani przecież mądrego, ani też dobrze napisanego, ani w ogóle w żaden sposób interesującego, z jednej strony przypomniały mi tamten dzień w tak zwanym WOM-ie, a jednocześnie kazały mi powtórzyć to stare pytanie: „Co ja tu robię?” Bo, bardzo przepraszam, ale jeśli to ma być towarzystwo, z którym ja mam zdobywać kolejne pozycje Systemu, to wolę walczyć sam i, jeśli przegrać, to przynajmniej w poczuciu, że ani nie zrobiłem, ani nie powiedziałem nic co by mnie miało zawstydzić. A więc, jeśli wygram, albo przegram z tym pieprzonym nieszczęściem, to będę wiedział, że to z pewnością nie dlatego, że pisałem o Tusku, że to rudy Niemiec i nie publikowałem tu zdjęć o dowcipie rodem z ruskiego Krokodiła.
Jak jednak słusznie zauważył Orjan, problem jest znacznie szerszy. Bo to że ta nienawiść, którą się od tylu już lat karmi System wykreowała dokładnie ten sam zbydlęcenia po naszej stronie, nie jest jeszcze największym problemem. Zawsze bowiem można sobie powiedzieć, że podobnie jak ta banda onetowców plująca od rana do wieczora sama już nie wie na co, czy ta grupka nawiedzonych starszych pań dzwoniących każdego wieczora do Szkła Kontaktowego, żeby powiedzieć, że to Jarosław Kaczyński zamordował swojego brata, ci dzielni bojownicy zgłaszający do Tuska pretensje, że jest rudy i śmierdzi, to jednak margines. Natomiast faktem niezbitym, a słusznie zauważonym przez Orjana, jest to, że faktycznie dotychczasowi przyjaciele Platformy najwyraźniej się kompletnie zamknęli. Ich nie ma, gdzieś się pochowali, i tylko już niektórzy dzielnie prowadzą swoje blogi, by powiedzieć, że Macierewicz to „Antoś”, a Kaczyński to „Jareczek”. Dlaczego? W pierwszym odruchu, kiedy zapoznałem się choćby z serią tych zdjęć spod tekstu Roleksa, pomyślałem sobie, że oni zwyczajnie nie chcą zawyżać poziomu, który na nich świetnie pracuje. Po zastanowieniu się jednak doszedłem do wniosku, że tam jest coś znacznie poważniejszego. Oni najwyraźniej zaczęli mieć tę całą Platformę w nosie. Oni, jak mi się coraz bardziej zdaje, doszli do wniosku, że i Tusk i Komorowski i Schetyna i każdy pojedynczy poseł, polityk, czy dziennikarz reprezentujący ten projekt, to gówno, którym nie ma się co zajmować. Mam bardzo silne przekonanie, dziś już niemal graniczące z pewnością, że ogromna większość osób, które dotychczas popierały Platformę, świetnie wiedzą, że to kompletna ruina, z której nic już nigdy ciekawego nie powstanie. Odnoszę wrażenie, że wszystko to co się w Platformie Obywatelskiej dzieje od mniej więcej początku roku, a szczególnie już od 10 kwietnia, i jeszcze może bardziej od zakończenia kampanii, w której oni udowodnili na co ich stać, jeśli idzie o Prezydenta RP, sprawiło, że znaczna część ich wyborców pomyślała sobie, że to jest wszystko gówno warte. I dziś, jedyna rzecz jaka ich podtrzymuje w ich obywatelskim zaangażowaniu, to nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. Zostało już tylko to. Jakimś niezwykłym cudem, kiedy i Prezydent i Premier i Posłowie i Ministrowie, a nawet chyba już i sam mistrz Palikot, okazali się kupą nicnieznaczących dupków, cała publiczna uwaga skupiła się na tej jednej osobie – na Jarosławie Kaczyńskim. To on dziś już będzie wszystkim. I niczym.
Obawiać się więc należy, że już niedługo, wszystkie dotychczasowe informacje o tym, co robi Prezydent, co robi Kaszalot, czym zajmuje się Donald Tusk, jakie zajęcia mają ministrowie, i jaki kolejny program dla Polski na kolejne 197 lat wypichcił Michał Boni, zostaną wyparte przez tę jedną – co słychać u Jarosława Kaczyńskiego? A jeśli przy jakieś szczególnej okazji Monika Olejnik zaprosi do swojego programu na przykład Hannę Gronkiewicz Waltz – dożywotniego prezydenta Warszawy – obie panie będą gadały wyłącznie albo o tym, gdzie Jarosław Kaczyński ostatnio składał kwiaty i czemu nie na Wawelu.
Bo tak to się najwidoczniej ostatnio układa. Ostatni wariaci, którzy dotychczas wierzyli w to, że rząd Platformy Obywatelskiej to pełna kompetencji i pomysłowości ekipa, która naszą Polskę poprowadzi ku choćby minimalnemu postępowi, machnęli na to wszystko ręką. Niedługo wręcz zapomną, że coś takiego kiedykolwiek nasz kraj zaatakowało, i będą sobie o tym czymś przypominali tylko przy okazji kolejnych wyborów. Popatrzmy, skoro już jej nazwisko tu się pojawiło, na Hannę Gronkiewicz Waltz. Ona na 100% wygra zbliżające się wybory w Warszawie i na kolejne 4 lata zostanie prezydentem Stolicy. Czy to się stanie dlatego, że przez te minioną kadencję ona wzbudziła takie uznanie mieszkańców Warszawy, że oni nikogo innego nie chcą? A może ona wprawdzie nie jest szczególnie sprawna i fachowa, ale wszyscy ją kochają, bo to mila osoba? A może ona, jak prezydent Katowic, wprawdzie nie jest wybitna, ale jakoś tam ciągnie i lepiej nie ryzykować? A może chodzi o to, że ona jest wprawdzie do bani, ale każdy inny jest od niej jeszcze gorszy? Nic podobnego. Żadna z tych rzeczy nie wchodzi w grę. Ona jest niesympatyczna, tępa, niekompetentna, i od niej lepszy jest każdy… z wyjątkiem może Olejniczaka. I jestem pewien, że z tej prawdy zdają sobie sprawę również ci wszyscy, którzy w listopadzie tego roku ją wybiorą, by im prezydentowała. Oni świetnie wiedzą, że od Gronkiewicz Waltz lepszy będzie i Poncyliusz i Korwin Mikke i Kowal i Ołdakowski i Kluzik i Jakubiak, i z nich wszystkich tylko Korwin nie zostanie wybrany, bo on jest po prostu niewybieralny, natomiast cała reszta przegra, bo nie można pozwolić, żeby ten bydlak Kaczyński wrócił do władzy! I każdy z tych, którzy pojdą na Gronkiewicz glosować, przez te wszystkie lata został już tak wytresowany, że nawet jeśli na co dzień on jej autentycznie nie znosi, śmieje się z niej i nią pogardza, w momencie jak słyszy nazwisko Kaczyński, dostaje takich emocji, że jedyne co potrafi to kląć.
I oto wreszcie nadeszła pora na odrobinę optymizmu. Otóż wspomniana na początku obserwacja Orjana na temat owego interesującego „przetasowania”, ma w sobie pewną siłę. Może się bowiem niedługo okazać, że liczba tych, którzy szczerze, serdecznie i ostatecznie nie znoszą Donalda Tuska jako symbolu i jako osoby, znacznie przekroczy wielkością i zaangażowaniem grupę osób, dla których symbolem wszelkiego paskudztwa jest Jarosław Kaczyński. I stanie się to po cichu, bez udziału mediów, bez specjalnych instrukcji ze strony przedstawicieli kultury popularnej, w sposób naturalny i jak najbardziej czysty. Ludzie spojrzą na – jak mówię, chodzi mi tu wyłącznie o symbol – Donalda Tuska i zapytają: „Co ja tu, kurwa, robię” I nie będzie miało znaczenia, czy większość z nich to mądrale tacy jak my, czy to będą akurat ci biedni, ogłupiali miłośnicy tak zwanego „jedzenia nożem i widelcem”, czy nawet cała ta banda przygłupów, którzy dotychczas nienawidzili Tuska dlatego tylko, że był rudy i miał za dziadka Niemca – oni wszyscy najpierw się zbiorą do kupy, a później całe to beznadziejne towarzystwo wystrzelą na księżyc. Albo – ukłony dla Roleksa! – do Wietnamu.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...