Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maria Stepan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maria Stepan. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 listopada 2018

Gdy piosenka szła na wojnę


     Gdy chodzi o polską piosenkę, moje zdanie znane jest tu aż nazbyt dobrze i nie ma sensu, bym je tu ponownie prezentował. Rzecz natomiast w tym, że, podobnie jak pewnie znaczna część z nas, zanotowałem niewątpliwy sukces tego dziecka z Jasła. Co więcej, zaintrygowany tym, co owa dziewczynka zaprezentowała, może niekoniecznie na poziomie artystycznym, ale czysto wykonawczym, owszem, obejrzałem sobie parę z nią wywiadów i powiem uczciwie, że tym razem się nie zawiodłem.
     Co mam na myśli mówiąc o poziomie wykonawczym? Otóż cytowany tu od czasu do czasu Bob Greene opowiedział historię, jak to któregoś dnia zaszedł do pewnego przeciętnego baru w Chicago i tam nagle, przy kompletnie pustej sali, miał okazję wysłuchać krótkiego wokalnego występu, jaki przy akompaniamencie pianina, dała miejscowa babcia klozetowa. I pisze Greene, że poza tym, że ona śpiewała naprawdę znakomicie, na nim główne wrażenie zrobiło to, że ona, stojąc tam w tej pustej sali, pokazywała całą swoja postawą i każdym swoim gestem, że wie znakomicie, czym jest scena i co to znaczy być artystą.
       Otóż kiedy oglądałem występ tej dziewczynki, a może jeszcze bardziej jej zachowanie podczas telewizyjnych wywiadów, przypomniał mi się tekst Greene’a i uwaga o tym, jak ważna jest u wykonawcy świadomość sceny. Ona bowiem przez cały czas kontrolowała każdy jej element. Uśmiechała się, kiedy trzeba, patrzyła w kamerę, kiedy trzeba i kiedy trzeba wykonywała dokładnie taki jak trzeba gest ręką. A więc, bez względu na to, jak wiele jej jeszcze brakuje do tego, by odnieść autentyczny sukces, ona już w wieku 13 lat z pewnością wie, co to znaczy być artystą. A tego w Polsce nie mieliśmy dotychczas nigdy. A w wypadku Kory, ani u Nosowskiej, ani tym bardziej u jakiejś Majki Jerzowskiej, czy Jopek.
       Ale nie o tym przede wszystkim chciałem mówić. Zanim jednak przejdę do sedna, nie uniknę dygresji. Otóż jest w TVP osoba, której całym swoim sercem nie toleruję bardziej niż kogokolwiek innego w tym towarzystwie, włączając w to red. Cezarego Gmyza, a mam tu na myśli dziennikarki Wiadomości TVP, o nazwisku Maria Stepan. Moja niechęć do niej jest czysto fizyczna, wręcz irracjonalna, a bierze się wyłącznie z jednego epizodu. Otóż kiedy w roku śmierci Zyty Gilowskiej, przy okazji dnia Wszystkich Świętych, Wiadomości TVP wspominały zmarłych w minionych miesiącach, owa Stepan uznała za stosowne przedstawić prof. Gilowską, jako „wspołzałożyciela Platformy Obywatelskiej oraz ministra finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza”. Kropka. Tym samym też wpędziła mnie w stan, z którego już nie wyjdę do końca życia. Otóż rozmowę z Roksaną Węgiel, trzynastoletnią zwyciężczynią konkursu Eurowizji dla dzieci, prowadziła wspomniana Stepan i w pewnym momencie padło takie mniej więcej pytanie, które mnie natychmiast utwierdziło przekonanie, że ja na Stepan reaguję zgodnie z naturą : „Czy bierzesz pod uwagę, że twój sukces związany jest przede wszystkim z tym, że jesteś jeszcze dzieckiem? Czy nie boisz się, że kiedy będziesz starsza, nie będziesz już robiła takiego wrażenia? Czy masz już na taką okoliczność przygotowany plan B?
     I proszę sobie wyobrazić, że zamiast wstać i pokazać tej dziwnej kobiecie środkowy palec, tak jak by to zrobił porządny młody artysta ze Stanów, czy Wielkiej Brytanii, to dziecko wprawdzie najpierw lekko straciło rezon, za to potem oświadczyło:
     Nie. Oczywiście może być różnie, ale póki co nie mam planu B, ponieważ zamierzam zostać gwiazdą światowego formatu”.
      Wiem oczywiście, że za chwilę ktoś powie, że to nie jest żadna artystka, lecz zaledwie bezczelny gówniarz, któremu brakuje skromności i szacunku dla większych. Nie zgadzam się. Uważam, że oto przed nami wreszcie ktoś, kto - niezależnie od wszystkiego - przynajniej wie, czego chce i się nie boi świata, w który postanowił wejść ze świadomością swojej wartości.
       Wielki rockowy gitarzysta, Johnny Marr, autor wszystkich jakże klasycznych melodii dziś już kultowego zespołu The Smiths, opowiada jak w wieku 5 lat dostał swoją pierwszą gitarę-zabawkę i pierwsze co zrobił, to ją przemalował, tak by wyglądała jak prawdziwe rockowe gitary, następnie zaczął do niej przyklejać kapsle od piwa, by te imitowały prawdziwe gitarowe pokrętła i trzymając w dłoniach to coś udawał, że jest gwiazdą światowego formatu. A potem, jak oni wszyscy, nie zatrzymał się choćby na chwilę. Choćby na moment nie wystraszył się przyszłości. Jak oni wszyscy.
       Podoba mi się ta Roksana. Mam nadzieję, że będzie twarda i nie da się ustawić w tym ponurym szeregu.



Moje książki - naprawdę jedne z najlepszych - są tam gdzie zawsze. Zbliżają się Święta i nie ma co czekać.
     

środa, 2 listopada 2016

Dobra zmiana, czyli Maria Stepan wraca z Kijowa

              Dzień Wszystkich Świętych, jak to się dzieje każdego roku, został przez media – jedne i drugie – potraktowany w podobny sposób, a więc przez przypomnienie nazwisk znanych osób, które w ciągu minionego roku od nas odeszły. Tego, co nam na ten temat miały do powiedzenia stacje takie jak TVN, czy Polsat zwyczajowo nie śledziłem, natomiast, owszem, obejrzałem sobie Wiadomości TVP i oto między wspomnieniem reżyserów Żuławskiego i Wajdy przypomniano postać Zyty Gilowskiej, którą przedstawiono w taki sposób: „Jedna z założycieli Platformy Obywatelskiej, minister w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, bardzo wyrazista postać”. Tyle. Koniec. Zyta Gilowska, Platforma i Marcinkiewicz. A dalej już wielki polski reżyser Andrzej Wajda bez którego nic już nie będzie takie jak wcześniej.
      Otóż ja mam swoją zarówno wrażliwość, jak i czujność, i doskonale widzę, kiedy ktoś próbuje mnie podejść od tak zwanego „tyłu”. A zatem i tym razem, słysząc o tej Platformie, a może zwłaszcza o Marcinkiewiczu, stężałem. Rzecz bowiem w tym, że ja absolutnie nie wierzę, by wydawcom wczorajszego wydania „Wiadomości”, przy okazji wspomnienia Zyty Gilowskiej, ten Marcinkiewicz przyszedł do głowy bez jakichkolwiek złych intencji. Oni mieli mnóstwo sposobów, by uczcić pamięć Zyty Gilowskiej bez wymieniania nazwiska Kazimierza Marcinkiewicza, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie fakt, że Marcinkiewicz był w rządzie Prawa i Sprawiedliwości zaledwie pionkiem, który, owszem, mógł wyrosnąć na króla nawet, gdyby tylko chciał, tyle że przez swoją gnuśność stracił wszystko, a może nawet i więcej niż wszystko. Oni mogli, choćby nawet i przypominając ową, prawda, że bardzo krętą drogę, jaką przeszła Zyta Gilowska do swojej ostatecznej wielkości, poinformować, że ona była ministrem i wicepremierem w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, że na jej pogrzebie obecni byli Andrzej Duda, Beata Szydło, oraz Jarosław Kaczyński, że wreszcie, gdyby nie jej choroba, mogła być dzisiaj prezesem NBP, a kto wie, czy nawet nie premierem. Niestety tego nie zrobili. Zamiast tego, puścili w obieg informację, że ona najpierw założyła Platformę, potem była na pensji u Marcinkiewicza, a w końcu umarła. Szkoda.
     I teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości, że to była akcja starannie zaplanowana i przemyślana. Ktoś za nią od początku stał i zadbał, by została zrealizowana od początku do końca zgodnie z planem. Ktoś z TVP. Znamy już nawet jej nazwisko – Maria Stepan, dziennikarka „Wiadomości” TVP.
     W tym momencie pojawia się pytanie, czemu? Co sprawiło, że akurat gdy idzie o Zytę Gilowską, oni postanowili być aż tak pryncypialni? Red. Stepan oszczędziła księdza Kaczkowskiego, reżysera Żuławskiego, a nawet, jak już wspomnieliśmy, samego Andrzeja Wajdę. W ich wypadku była wyłącznie zaduma i szacunek. Gdy idzie o Gilowską, nikt już się nie litował.
      Powiem szczerze, że ten rodzaj pogardy, gdy mowa o kimś takim jak Zyta Gilowska, mnie zwyczajnie obezwładnia i ja odpowiedzi nie znam. Jest jednak coś co wiem, to mianowicie, że bardzo dobrze się stało, że udało nam się opublikować listy Zyty Gilowskiej i w ten sposób sprawić, że tego, kim ona była, już nikt nie ukryje. Oczywiście, oni będą próbować, udawać, że nic się nie stało, jednak czas jest cierpliwy i w końcu prawda się objawi. Kiedy? Nie wiem. Ale tego, że się objawi, jestem pewien. Determinacja, z jaką oni próbują ów moment odwlec, każe mi wierzyć, że to się stanie prędzej niż później. I to jest wiadomość bardzo dobra.

Książka zawierająca, wśród wielu innych rzeczy, listy, jakie Zyta Gilowska pisała do mnie przez trzy lata jest do kupienia tu: http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-samotnej-wyspie-zapomnianej-lodzi-i-oceanie-bez-kresu. Nie pozwólmy, by oni ten głos zagłuszyli.
    


Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...