Pokazywanie postów oznaczonych etykietą listy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą listy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 czerwca 2017

Do widzenia się z panem, panie ka

       Jak może część z nas pamięta, parę tygodni temu opublikowałem tu notkę pod tytułem „Za co masoni nie lubią listów Zyty Gilowskiej”, w której poskarżyłem się na pewnego Stanisława Krajskiego za to, że ten jeździ po Polsce z wykładami na temat masonerii i wspomagając się cytatami z mojej książki zawierającej wspomniane listy, nie dość, że uporczywie odmawia podania nazwiska jej autora, to jeszcze powtarza kłamliwą informację, jakoby listy od Zyty opublikowane zostały wbrew życzeniu rodziny. I oto, proszę sobie wyobrazić, że jeden z czytelników – a diabli wiedzą, czy nie sam zainteresowany – poinformował mnie, że pan K. trzyma rękę na pulsie i właśnie odpowiedział na moje pretensje na swoim blogu w wyjątkowo bezczelnym wpisie, w którym po pierwsze kłamliwie twierdzi, że on o listach od Zyty wspomniał podczas zaledwie jednego wykładu, że on nie miał nawet pojęcia, że listy od Zyty ukazały się drukiem poza tym co się pojawiło na jakimś anonimowym blogu, no i że on nie miał żadnego sposobu, by owego „anonimowego prawicowego blogera” zidentyfikować.
      Czemu ja z takim przekonianem używam słowa „kłamliwie”? Przede wszystkim, ja sam znam dwa różne, dostępne w Internecie wykłady Krajskiego, gdzie on powołuje się na listy od Zyty, a więc mogę z czystym sumieniem sądzić, że ich jest więcej, a on faktycznie dopuszcza się tego przekrętu notorycznie. Po drugie, nie ma takiego sposobu, by ktoś taki jak Krajski, jak sam pisze, „przypadkiem” trafił na mój blog i to akurat na tę jedną notkę z jednym z listów od Zyty. Mogło się oczywiście zdarzyć, że jemu ktoś o tych listach powiedział i wysłał mu link akurat do tekstu o Fogelmanie, no ale w tej sytuacji, pozostaje zagadką, skąd on ma taką wiedzę na temat moich początkowych targów z rodziną prof. Gilowskiej? On musiał czytać całość tych listów, a jeśli to faktycznie robił na moim blogu, to miał dziesiątki możliwości, by się dowiedzieć, że owe listy zostały wydane w formie książkowej i poznać nazwisko ich adresata. Ja oczywiście biorę pod uwagę ewentualność, że Krajski, tak jak wielu z nich, to w swojej gnuśności osoba w sposób naturalny dramatycznie beztroska, no ale nie aż tak. Przepraszam bardzo, ale nie aż tak.
      No i wreszcie rzecz trzecia. Pisze Krajski, że „przez swoją krótką wypowiedź chciałem złożyć hołd autorowi bloga za to, że te listy jednak opublikował w internecie”. I to jest już bezczelność niewyobrażalna. Krajski, opowiadając swoim słuchaczom o Fogelmanie i jego interesach tak jak to relacjonowała Zyta Gilowska w listach do „anonimowego prawicowego blogera”, połowę swojej wypowiedzi poświęca na to, by publiczność zapamiętała bardzo dokładnie ów fakt, że te listy ukazały się mimo prostestów rodziny, tak jakby bez tej informacji jego wykład tracił sens, i on dziś chce nas przekonać, że zrobił to tylko po to, by „złożyć hołd” anonimowemu autorowi owej publikacji?
      Ale jest jeszcze coś, o czym Krajski napisał na swoim blogu (https://kukonfederacjibarskiej.wordpress.com/2017/05/30/dlaczego-zostalem-zaatakowany-i-obrazony-nie-wiem/), a czego ja akurat wcześniej nie wiedziałem. Otóż okazuje się, że on opowiadając o listach od Zyty na publicznie organizowanych spotkaniach, przede wszystkim promuje swoją kolejną książkę o masonerii, gdzie się wspomaga opublikowanymi przeze mnie listami od Zyty jednocześnie, jak się sam chwali, „zgodnie z zasadami pracy naukowej podając w przypisach adres internetowy tej strony”, owe listy cytuje. A skoro zatem jest tak, to ja muszę uznać, że ta cała gadka, jaką Krajski zabawia swoją publiczność na spotkaniach to nie jest tak zwany „heat of the moment”, lecz dokładnie opracowana akcja.  Ja wiem, jak się pisze książki, a więc też wiem, że on nad tymi listami musiał siedzieć i je opracowywać na tyle uważnie, by wiedzieć, co i jak. A zatem, kiedy on dziś cytuje fragment mojej wypowiedzi, że „kiedy już wydawało się, że sprawa jest do końca rozstrzygnięta, zainterweniował syn Zyty Gilowskiej i poinformował nas, że on sobie nie życzy, żeby listy, jakie jego mama wysyłała do mnie, wydawać drukiem [co sprawiło, że] w tej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego, jak całość tej korespondencji opublikować tu na blogu”, tym bardziej wtedy, kiedy tę książkę pisał, musiał mieć świadomość, że zastrzeżenia Pawła Gilowskiego nie dotyczyły publikacji na blogu, lecz wydawania tych listów drukiem. A to dowodzi, że kiedy Krajski podczas swoich spotkań z takim namaszczeniem podkreśla, że owe listy zostały opublikowane wbrew stanowisku rodziny, nie mówi o blogu, lecz o książce. A skoro o książce, to wie też na pewno, że na książkę zgoda być musiała, no a przede wszystkim, że ta książka w ogóle istnieje. A zatem, kiedy zapewnia nas o tym, że o książce nie miał pojęcia, kłamie jak bura suka. Czemu to robi, to już problem jego i jego sumienia.
      I to jest wszystko co chciałem przekazać Krajskiemu dziś, kiedy wiem, że on doskonale wie, z kim ma do czynienia. I to nie od dziś.
     Gdy chodzi o resztę, to już w całości dla Czytelnika. I tu też nigdy nie było inaczej.


Zapraszam wszytskich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można kupowaćmoje ksiązki.

środa, 21 września 2016

O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu

           Wczoraj – oczywiście przy kompletnym bojkocie z każdej możliwej strony – ukazała się moja ósma książka, niewykluczone, że najważniejsza z dotychczasowych i możliwe też, że w ogóle jedna z najważniejszych książek mijającego roku, pod tytułem „O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu”, wśród paru innych, może już nie tak poruszających akcentów, zawierająca całość mojej trzyletniej korespondencji z Zytą Gilowską.
      Każdy kto w miarę uważnie śledzi ten blog zna historię tych listów. Kilka miesięcy temu, w szczerym przekonaniu, że niewybaczalnym grzechem z naszej strony byłoby zamilczenie owego świadectwa, wspólnie z Gabrielem Maciejewskim zaplanowaliśmy opublikowanie tych listów w kwartalniku „Szkoła Nawigatorów”. Ze względu jednak na sprzeciw syna Pani Profesor, wszystko nie przekroczyło granic tego bloga. W międzyczasie jednak skontaktował się z nami pan Andrzej Gilowski, mąż Pani Profesor, i po niekiedy naprawdę ciężkiej dyskusji, w sposób w moim przekonaniu jednoznaczny, ostatecznie uznał, że publikacja owych listów Zycie Gilowskiej się należy. No i, tak jak to często bywa, to co z pozoru złe, doprowadziło do większego dobra i dziś ukazuje się ta książka. Nie jeden tekst w jednym z kwartalników, lecz osobna książka.
      Zdecydowaliśmy jednak, że będzie to wydawnictwo znacznie obszerniejsze, niż te listy, a nawet obszerniejsze, niż zarówno te listy, jak i listy, które ja pisałem do niej. W końcu nie oszukujmy się, Zyta Gilowska i ja nie byliśmy przyjaciółmi, ona mnie nie szanowała jako człowieka, z tego prostego powodu, że mnie jako człowieka praktycznie nie znała. Myśmy mieli okazję rozmawiać bezpośrednio zaledwie raz. Ja nawet nie miałem jej numeru telefonu. Ona ze mną rozmawiała wyłącznie dlatego, że podobały się jej moje teksty. A zatem to jest wydarzenie tego typu, jak gdybym ja zaczął korespondować z którymś z moich ulubionych artystów, tylko dlatego, że podoba mi się jak on śpiewa, gra, lub tańczy. A zatem, książka, która się właśnie ukazała, zawiera też wszystkie teksty z tego bloga, które Zycie Gilowskiej się spodobały i które w swojej uprzejmości zechciała skomentować, w tym – co już stanowi wydarzenie najwyższej rangi – dwa znakomite teksty księdza Rafała Krakowiaka, czyli znanego nam wszystkim Don Paddingtona. A zatem, książka, która właśnie się ukazała pokazuje wyłącznie to, co Zyta Gilowska uznała za godne skomentowania.
     Z mojej strony, tam tak naprawdę jest niewiele. Pierwsza część tej książki, zatytułowana „Ocean” to dość rozbudowany esej poświęcony właśnie Zycie Gilowskiej. Druga część natomiast, którą nazwałem po prostu „List”, to już tylko owe listy i teksty, które Zyta Gilowska w nich komentowała. No i wreszcie część trzecia „Wyspa”, która stanowi faktyczny epilog owego przedsięwzięcia i swego rodzaju pieczęć je autoryzującą. Tu jednak nie powiem już ani słowa więcej. Kto będzie chciał, kupi tę książkę i osobiście sprawdzi, w czym rzecz. Dla tych, którzy liczą na to, że uda im się przewieźć na gapę, mam wiadomość smutną. Tej książki nie będzie w księgarniach, ale też nie napiszą o niej ogólnokrajowe media – te czy tamte. To oczywiście ma swoją nazwę: małostkowość, jednak jest jak jest, więc pozostaje mi tylko zachęcać do minimalnej otwartości. Naprawdę warto. A ja już może tylko zacytuję fragment:
       „Trzy długie dni czekała ekspedycja na ustanie szalejących wiatrów, i wreszcie 2 kwietnia zdecydowano, że można bezpiecznie wylądować na wyspie śmigłowcem. Już w chwilę po tym, jak postawił swoją stopę na brzegu, Crawford zauważył, że w niedużej zatoczce unosi się opuszczona, choć robiąca wrażenie całkowicie sprawnej, łódź.  Łódź nie posiadała jakichkolwiek oznaczeń, natomiast sto metrów dalej, już na skałach, podróżnicy natrafili na 160-litrową beczkę, parę wioseł, nieco drewna oraz rozcięty zbiornik balastowy. Licząc na odnalezienie choćby tylko ciał rozbitków, ekipa Crawforda przeszukała okolicę, jednak poza samą łodzią i krążącymi nad nią ptakami, nikogo nie znalazła.
      Crawford opisał łódź, jako ‘szalupę ratunkową statku wielorybniczego’, która jego zdaniem musiała być częścią większej jednostki. To co dziwiło, a następnie już być może tylko przerażało, to fakt, że w odległości tysięcy mil od Wyspy Bouveta nie przebiegały żadne szlaki handlowe. A kolejne pytania pojawiały się jedno po drugim. Jeśli rzeczywiście była to szalupa, to gdzie podział się statek i co sprawiło, że udało jej się dopłynąć aż tak daleko, no i jak przetrwała podróż po oceanie? Nie znaleziono na niej śladów ożaglowania, brak było silnika, a za jedyny napęd musiały służyć wiosła, które znaleziono w pobliżu”.
       
      I ani słowa więcej. Kto pragnie autentycznych wrażeń, niech zajrzy do księgarni pod adresem Coryllusa i kupi to co mieć zwyczajnie trzeba. Droga jest prosta. Wystarczy kliknąć zdjęcie tuz obok.

      

piątek, 17 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 20

Ostatnie dni mijają mi w towarzystwie tych listów. Czytam je, edytuję, przygotowuję do publikacji… no i przede wszystkim zastanawiam się, jakie intencje kierowały wówczas śp. Zytą Gilowską, kiedy je pisała i do mnie wysyłała. Co ona by mi dziś powiedziała, kiedy po tych wszystkich latach postanowiłem je na tym blogu opublikować. Jak już tu pisałem, mąż Pani Profesor, pan Andrzej Gilowski, ale też syn, Paweł, do pomysłu, by publikować te listy podeszli z wielkim dystansem. Dystans ów był tak wielki, że Coryllus na przykład zrezygnował z ich niemal już pewnej publikacji w najbliższej „polskiej” „Szkole Nawigatorów”. Ja w pewnym momencie z kolei obiecałem, że nie opublikuję tych fragmentów, gdzie pani Zyta pisała o tym, jak to polska służba zdrowia wprowadziła ją na ścieżkę, z której już nie było odwrotu. Jak mówię, czytam te listy, znam je już niemal na pamięć i nagle widzę, że ona je pisała – każdy osobno, jeden po drugim – w nadziei, że ja je opublikuję. Słyszę ten krzyk przeciwko tej części polskiej służby zdrowia, na której łaskę została wydana Zyta Gilowska, i nagle widzę, że to jest ostatni moment, kiedy te jej słowa mogą stać się publiczne. Wycofuję więc swoją obietnicę i wszystko biorę na swoje sumienie. Tym samym też kończę ów szczególny cykl.

Szanowny Panie Krzysztofie!
Wszystkiego najlepszego w Święto Trzech Króli, takie piękne święto.
Nic się nie zmieniło, nadal regularnie Was czytuję (Pana i Coryllusa) i prawie zawsze mam z tego pożytek, a bywa, że po prostu świetnie się bawię. Bardzo serdecznie Panu dziękuję! Przy okazji tej nieszczęsnej słomianej debaty na temat mojego „oberkandydowania” zorientowałam się, że martwi się Pan o mnie i że powinnam dać Panu znać co u mnie się dzieje.
Otóż, walczę. Byłam super zdrowa, ale tylko do 54 roku życia. Potem zachciało mi się operować wrodzoną wadę serca (podobno była to konieczność) i od tej chwili już nigdy do zdrowia nie wróciłam. A to była dość banalna operacja, tyle że pacjent nietypowy. Usiłuje więc wyplątać się z sieci takich błędów medycznych, że tylko „ten który nie przepuszcza żadnej okazji” mógł to namotać. Błędy te zostały popełnione podczas czterech operacji przeprowadzanych w dwóch ośrodkach przez trzy zespoły. Ostatnia próba była dwa lata temu, trwała 9 godzin (planowano 2,5 godziny) i już nikt w Polsce niczego się nie podejmie. Wszyscy się boją i tego pecha i tej mojej żywotności. To fakt. Już parę razy umierałam, ale jakoś zawsze w pobliżu zestawu ratunkowego. To też fakt. Dobre, prawda? Z medycznego punktu widzenia – zestaw numerów nie do uwierzenia. Ja walczę, organizm też, reszta w rękach Opatrzności. Ale jedno jest pewne – kajdany mi nałożone są mechaniczne! Dosłownie – wewnętrzne, metalowe, nieusuwalne. Innych nie ma. Szczegóły są mało komu znane, ponieważ środowisko musiałoby umrzeć ze wstydu, a ja milczę z wielu powodów. Ale widzę, że kuzyni „TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji” mają wręcz nieograniczoną bezczelność i takież pole do działania.
Na dokładkę mąż rozchorował się przy mnie (a nie chorował na nic od wielu lat) i teraz chorujemy solidarnie, coś okropnego. Wszystko jest niestety winą lekarzy, którzy mnie źle zoperowali (a następnie to ukrywali), źle naprawiali (wstawili nieodpowiednie urządzenia, które się zresztą popsuły) oraz źle naprawiali te urządzenia. Nie padłam na miejscu podczas tych zabiegów tylko dlatego, że „co ma wisieć nie utonie”. Ale część zdrowia straciłam na zawsze i trzymam się głównie siłą woli, a gdy to nie starcza, wpadam w pułapkę zapalenia oskrzeli albo zapalenia płuc. Wtedy leczenie trwa kilka tygodni. W polityce „jechałam” na adrenalinie, ale od Katastrofy Smoleńskiej to nie działa. Polska zaczyna mi się jawić jak w tandetnych horrorach o niejakim Eddim Kruegerze (chyba tak jakoś się nazywał krwawy clown?) jako mroczny obszar zarządzany przez okrutnych durniów z zamiłowaniem do szmiry i przemocy. Ten samobójca pilnie zażywający poranną dawkę leków, to czerwone serduszko na fasadzie Pałacu Prezydenckiego i ci rządcy dusz – wnuczkowie Fejgina (jak słusznie pisał Michalkiewicz – Fejginiątka) to jest przecież zestaw z najczarniejszego snu!
Ojejki, nie pocieszyłam Pana, przepraszam. Coś okropnego, jak te antybiotyki źle na psychikę działają. Ale walczę zawsze, teraz też. Proszę o tym pamiętać – nie poddaję się. Nigdy
Najserdeczniej pozdrawiam
Zyta Gilowska


I to jest koniec. Niech Pan da Jej należne miejsce w Swojej chwale.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić moje książki. Dalej nie ma co szukać. Naprawdę.

czwartek, 16 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 19

Tym razem chyba najdłuższy list, jaki Zyta Gilowska zechciała do mnie napisać. Jak widać, była bardzo wzburzona i z jednej strony bała się, że ja będę chciał Ją cytować, a z drugiej, tak naprawdę, najwyraźniej, chciała, by to zostało powiedziane przynajmniej tutaj. Poza jednym zdaniem, które zdecydowałem się ukryć, wszystko jest słowo w słowo.

Cieszę się, że znów Pan pisze. Ta trzydniowa przerwa trochę mnie zasępiła. Ładnie Pan dzisiaj napisał. Ale smutno (http://toyah1.blogspot.com/2011/11/gdy-niebo-milczy.html). Przyznaję, że w ubiegły piątek bardzo się wściekałam. Jak nigdy przedtem (chodzi o Marsz Niepodległości – przyp. mój) Trzy dni byłam w Warszawie, w pracy (przecież w finansach dzieje się jeszcze więcej niż na warszawskich ulicach). No a teraz jestem po prostu chora z upokorzenia, jeśli to nie jest skoordynowana „jazda”, to co nią mogłoby być? Jesteśmy głupi, głupi i głupi, strasznie wstyd aż takiej durnoty. Okropna sytuacja. Jątrzenie, ranienie i szyderstwa. Lawina sadyzmu. Chyba byłam pierwszą osobą, która publicznie powiedziała – w telewizji, w styczniu 2009 r. w programie Moniki Olejnik – że Donald Tusk jest kapryśny i ma skłonność do okrucieństwa. I że Polacy nie potrzebują takiego typu przywódcy, że to nie czasy starożytne. No i teraz siedzę i myślę – czyżbym się pomyliła? Aż tak?
Coś jeszcze – z tym „długami europejskimi” to trochę głupiego szukają. Duże europejskie banki finansowały konsumpcję państw PIIGS aby Niemcy mogły plasować tam swój eksport i rozwijać przemysł. Co ważne, wewnętrzna konsumpcja w Niemczech prawie „stała”, podobnie jak prawie stoi w Chinach, które zrobiły ten sam numer, co europejskie banki, ale na rzecz konsumpcji w USA (Chiny finansowały w ten sposób swój eksport do USA). W efekcie władze USA miały u siebie święty spokój (na kredyt) i mogły „się umacniać” poza granicami, a w ten sposób podtrzymywać dolara – cały czas drukowanego w ciemno, aż furczało. No, ale któż nie uwierzy walucie imperium? Świat wierzył, to i Chiny „wierzyły”. Teraz wyciągają łapki po amerykańskie firmy (już kupiły np. afrykańskie złoża i grunty rolne), Europa chciałby podobnie, ale na to Chiny nie pójdą, co to, to nie. Euro, to nie dolar. Tu udawać, że się „wierzy” nie ma interesu. Euro nie jest zwykłą walutą papierową, to jest waluta podwójnie papierowa, dla Europejczyków by wystarczyła, ale do ekspansji dobra nie jest. A zachciało się ekspansji i nie ma gdzie!! USA warują przy swoich (Irak, Libia) i ani rusz. No i jest problem, ponieważ Europa zafundowała sobie (Pokolenie marzec '68) taki niby hedonizm. Na kredyt. Tej tandety wystarczyło na tyle akurat, by zniszczyć system wartości (co nawiasem mówiąc, u nas też zbyt lekko poszło) i teraz jest problem. Nikt nie chce „postąpić” a chętnych do finansowania nie widać. To jest prawdziwe źródło obecnej paniki. Kto da pieniądze? I za co? W sumie państwa UE będą netto potrzebowały w 2012 roku ok. minimum 800 mld euro, by podtrzymać obecny poziom wydatków publicznych. Netto!!! Są więc dwie możliwości – dodrukuje się (ale aż tyle nie da rady) albo się uruchomi łańcuszek bankructw. Ten łańcuszek dotrze do USA (via tzw. CDS-y) i też zdrowo przetrzepie tamtejsze odnóża tzw. Rynka Finansowego. Konkludując, trwa szukanie kompromisu między imperialnymi interesami państw (USA, Niemcy, Francja, może Rosja) oraz interesami Rynka Finansowego. Chiny zapowiedziały brak zainteresowania, co mnie wcale nie dziwi.
B. bardzo prywatnie […]. Niech ta komedia się skończy. My też zbiedniejemy, ale mniej i nie jesteśmy tak zepsuci. Natomiast nasi celebryci są zepsuci w stopniu megaeuropejskim, oni się boją, oni są na etatach u Rynka Finansowego, oni wymagają modlitwy. My zresztą też, ale my chyba z innego powodu. W ogóle Świat wymaga modlitwy, strasznie się pogubiła ta nasza cywilizacja chrześcijańska, gania nas kto chce. A chcą wszyscy, a najbardziej niby swoi.
Uff... Ale się rozpisałam. Piszę prywatnie rzecz jasna, staram się odwzajemnić Pana trud. Ale jestem zadowolona. Przynajmniej jednej osobie wyłożyłam „kawę na ławę”. Niech Pan z tym zrobi co chce, właściwie to nie wyszłam poza tezy z wywiadu dla portalu „w polityce”, może Pan to przedstawić jako własne wnioski z tego wywiadu. Nie wolno tylko jednego – napisać czego ja im życzę. To jest życzenie sekretne. Bo w Polsce jest średniowiecznie – kto pierwszy krzyknie „pożar” jest brany za podpalacza. Na to pójść nie mogę.
Pozdrawiam,
Z.G.

Wspomniane „życzenie”, zgodnie z oczekiwaniem Z.G. ocenzurowałem. Szczerze powiedziawszy, uważam, że dziś to już byłoby bez szkody, ale pewności nie mam, więc zamiast tego, mamy te kropki.

Przypominam, że moje książki można kupić w księgarni pod adresem www.coryllus.pl.


środa, 15 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 18

Strasznie dużo się dzieje, ale my już może lepiej trzymajmy się tych rekolekcji. Dziś odcinek 18.

Panie Krzysztofie Szanowny,
otrzymałam obydwa maile. Jest Pan niezawodny. Zawsze i z całego serca się wzruszam na przejawy takiej niezawodności. Muszę dodać – to zdarza się nieczęsto, niestety. Ojej, jest mi bardzo miło. Bóg zapłać! Użyłam słowa „niezawodny”, ponieważ tylko takie pasuje mi do nas, biednych grzeszników. Ale oczywiście byłam pod wielkim wrażeniem słowa przypomnianego przez księdza prof. Waldemara Chrostowskiego w środę podczas wieczornej Mszy Świętej w Warszawskiej Katedrze. Jakaś dobra dusza przypomniała mi, że słowa „wierny” sama użyłam w jednominutowym (było takie ograniczenie – dosłownie 60 sek.) „wystąpieniu”, jakim telewizja publiczna raczyła poprzedzić wstępne ogłoszenie wyników wyborów prezydenckich w 2010 roku. Potem to powtórzyłam w kilku miejscach – jak wiadomo, bez żadnego skutku.
Cóż, zobowiązują nas słowa modlitwy – „Ufam Tobie, boś Ty Wierny, Wszechmocny i Miłosierny”. Do ludzi lepiej mówić zwyczajnie... Co do pracy – to fakt. Za darmo nie. Ale niekoniecznie za pieniądze! Niekoniecznie. Ale to, to pan wie.
Najserdeczniej pozdrawiam. A Coryllus pisze ostatnio jak natchniony! Dobry jest, naprawdę dobry. Jak się zmęczy i zezłości. Ciekawa sprawa, prawda?
Zyta Gilowska

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić wszystkie moje książki. Z wyjątkiem pierwszej, której trzy egzemplarze mam u siebie i które można zamówić pisząc na adres toyah@toyah.pl.

wtorek, 14 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 17

Po jednodniowej przerwie wymuszonej na nas przez bardzo doraźny wybryk jednego durnia i usłużnych mediów, wracamy do listów, jakie przez trzy bite lata słała do mnie śp. Zyta Gilowska. Oto część 17.

Wielce Szanowny Panie Krzysztofie!
Tekst o Wielkim Indyjskim Żywopłocie oczywiście przeczytałam! [Mój tekst opublikowany w „Szkole Nawigatorów z czerwca 2014 r. plus fragmenty na blogu http://toyah1.blogspot.com/2014/07/czego-nie-pozwalaja-nam-wiedziec.html - przyp. mój]. Zdumiewająca zmowa przez dziesięciolecia, naturalnie nic o tym nie wiedziałam, tak jak o innych zmowach ciągnących się przez stulecia. Cóż my, robaczki malutkie. Prawie nic nie wiemy, jeszcze mniej możemy zrobić, ale wiadomo – należy się starać ze wszystkich sił, aby jak najmniej złego dołożyć do tego łańcucha zmagań.
Niestety, nie mam kompetencji by wypowiedzieć się w sugerowanej przez Pana sprawie [chodzi o prośbę naszego byłego kolegi Bosona, by „ktoś uczciwy i kompetentny” zechciał skomentować opinię niejakiego E. Michaela Jonesa, że „Kapitalizm to wspierana przez państwo lichwa; katolicyzm, tradycyjny wróg kapitalizmu, wierzy w pierwszeństwo pracy. Nie ma sposobu by rozwikłać tę dychotomię. Jeden system musi przezwyciężyć drugi” – przyp. mój]. Zresztą, zagadnienie jest źle postawione moim zdaniem. Nie wiem, co to jest „kapitalizm”. To jakaś propagandowa zbitka. Na pewno wrogiem Kościoła Powszechnego jest korporacjonizm, ale tenże przyjmuje postać państw! Proszę popatrzeć na Chiny – to olbrzymia korporacja, bardzo złożony holding nie odwołujący się do żadnej religii – „ubóstwione” są tylko ogólnikowe „niebiosa”, no i przodkowie. Bardzo pierwotne podejście – kult przodków jest przecież archetypiczny. Nasz Pan Jezus Chrystus nauczał w epoce niewolnictwa, Kościół najlepiej sobie radził (na razie!) w feudalizmie, natomiast my zmierzamy do jakiegoś „niewolnictwa bis”. Może tym poszukiwaczom prostych wskazówek chodzi tylko o lichwę? Z lichwy wywiodło się sporo zła. Ale islam – usuwając lichwę – pozwolił temu złu eksplodować w inny sposób. Przyznam, że nie umiem zinterpretować takich bon motów. Proszę zrozumieć, naprawdę nie czuję się kompetentna. Ja się znam tylko na kilku wzorach (ekonometria) i finansach publicznych (też głownie współczesnych).
Najserdeczniej pozdrawiam,
Zyta Gilowska

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie przez 24 godziny na dobę można kupować moje książki. Polecam.

niedziela, 12 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 16

Drogi Panie Krzysztofie,
przeczytałam Pana wpis o pieniądzach (http://toyah1.blogspot.com/2013/02/co-jesc.html) – jak mawiała moja Babcia – „Święte słowa”! Jak zwykle jest Pan rzetelny, przenikliwy i bezlitosny, co tu gadać. Te nieszczęsne kredyty hipoteczne zbudowały w Polsce już nie feudalizm (ten był w latach dziewięćdziesiątych) ale po prostu niewolnictwo. Mamy kilka milionów niewolników, część już się pogodziła z losem, część jeszcze walczy. Jak ludzie mogli być tak lekkomyślni – nie wiem i nie mogę pojąć. Samych „frankowiczów” jest 700 tysięcy. Na razie korzystają z wojenek walutowych (główne waluty światowe walczą o to, która będzie słabsza) toczonych w obronie eksportu, ale i tak wielu po 3-4 latach spłacania ma dług wyższy od wartości nieruchomości. Perspektywa 25-30 lat jest w dzisiejszych czasach zupełnie nieludzka. Ciekawe kiedy zgłosi się jakiś Spartakus i z jakim skutkiem, bo że się taki obudzi jest więcej niż pewne. Bo oni wiedzą jakiego typu jest to przedstawienie. Albo JUŻ wiedzą (Hiszpania, Włochy) albo zawsze wiedzieli (Niemcy, Holandia, Dania, Austria, Szwecja),albo mają to w nosie, bo łatwo ustąpić nie zamierzają (Portugalia, Grecja), albo nie mają powodu (Czechy). Albo toto rozkręcają (USA, GB). Tak orientacyjnie podaję.
Przy okazji, proszę pogratulować Don Padingtonowi wpisu o Świętej Jadwidze Andegaweńskiej, cóż za imponująca staranność i pomysłowość [dwa kolejne teksty http://toyah1.blogspot.com/2013/02/don-paddington-o-sw-jadwidze-i-pewnym.html oraz http://toyah1.blogspot.com/2013/02/don-paddington-o-abdykacji-benedykta-sw.html - przyp. mój]. Faktycznie, dla Kościoła to był ciężki czas. I ten jaspis. Zadziwiające. Skała, opoka, ha!
Muszę iść do innych zajęć. Serdecznie pozdrawiam,
Z.G.

Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl są do kupienia moje książki. Polecam szczerze.

sobota, 11 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 15

Zapraszam wszystkich do kolejnej części tego święta, jakie przeżywamy od pewnego już czasu, w postaci listów, które od jesieni 2011 roku do jesienie roku 2014 otrzymywałem od śp. Zyty Gilowskiej.


Panie Krzysztofie!
Bingo! Gratuluję wpisu, kondycji intelektualnej i odwagi. Fragmenty są po prostu mistrzowskie. [Chodzi o tekst http://toyah1.blogspot.com/2012/03/o-kamstwie-w-blasku-sceny-raz-jeszcze.html - przyp. mój]. Tak trzymać, a i Coryllus też nieźle Towarzystwo leje, aż furczy. Tak jest, dość tej pseudo-patriotycznej chałtury, tej nędzy umysłowej i tego bęcwalstwa. A za „połówkę kartofla na pieńku”, Coryllusowi szczere gratulacje. Tych „naszych” przyrasta jak Piłsudskiemu legionistów po latach istnienia II RP. Większość wolt jest zupełnie bezwstydna, wręcz wstrętna. Pamiętam to towarzystwo z okresu swojego ministrowania. Teraz się przepoczwarzają na naszych oczach, łajzy i padalce. Coryllus ma rację – te kredyty frankowe na okoliczność kolejnych żon i/lub kochanek to tylko katalizator. Formatują się także niektórzy eksperci i ekspertki. Biorą nas za jętki jednodniówki, ale instynkt padlinożerców mają silnie rozwinięty. Brrr…
Radzę rzucić okiem na wpis na portalu "wpolityce" nt kondycji polskich uniwersytetów – wszystkie spostrzeżenia tej Pani Profesor są trafne, zaczynają ludziska gadać ludzkim głosem (niestety, ta Pani wpadła w duże emocje i wykrzyczała bardziej przez serce niż przez głowę, przez co zużyła za wiele słów). Serdecznie Pana pozdrawiam, oczywiście - także Szanowną Małżonkę oraz Toyahątka.
Zyta Gilowska
Ps. tenże Seguela wymyślił Sarkozy'emu Carlę Bruni i nawet mają dziecko! Tak kreatywna bywa narracja polityczna!

Gdyby ktoś był tu nowy i nie wiedział, informuję, że w księgarni na stronie www.coryllus.pl można kupić moje książki. „Elementarz” podpisany jeszcze jako Toyah i pozostałe, pisane już pod nazwiskiem.

piątek, 10 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 14

Odpowiedź na następujący mail:

Pani Profesor!
Dziękuję za plastyczną prezentację stanu rzeczy. Ja jednak chciałbym wiedzieć, jak to wszystko będziemy odczuwać my? I jak to wpłynie na nasz pejzaż? Jak w wymiarze zupełnie realnym będzie wyglądać nasz świat? Czy ludzie będą tracić pracę? Czy nastąpi fala eksmisji? Czy ulice się zaczną wypełniać żebrzącymi ludźmi? Czy galerie handlowe opustoszeją? Czy masło pójdzie w górę o kolejne dwa złote. Czy banki zajmą się wyłącznie windykacją? Czy może ten kryzys dotknie głównie tych co się napożyczali na te domy i inne luksusy, a ci co dotychczas nie mieli, dalej mieć nie będą. O to mi chodzi. Bo wie Pani, jak ja to widzę? Dopóki ludzie słyszą tylko o tych liczbach i procentach - nie wiedzą nic. To znaczy, wiedzą tyle, że podobno są jakieś kłopoty, ale to przecież nie pierwszy raz... Przeżyliśmy komunę, przeżyjemy i to... i na tym wszystko się kończy. Te liczby i te prognozy jak gdyby w ogóle nie dotyczą ich życia osobistego.
No i jeszcze jedno, co Pani ma na myśli, mówiąc, że na przykład Czesi i inni już się nie boją, a nas się próbuje przestraszyć. Czego się już nie boją i czym przestraszyć?
Z szacunkiem,
Krzysztof Osiejuk


Panie Krzysztofie Szanowny!
Jest Pan niemożliwy! Naprawdę!
Skutki zależą od przebiegu, przebieg zależy od decyzji, a te mają niby być podjęte w przyszłym tygodniu. Nie będzie nędzy i głodu jak w kryzysie z lat 1929-1932, jesteśmy na innym piętrze rozwoju. Nie widzę też powodów do konfliktu zbrojnego w naszym zasięgu, a taki konflikt mógłby nas zrzucić do piwnic. Ale – bezrobocie wzrośnie (już jest wysokie), galerie się przerzedzą, żywność na pewno podrożeje (na dodatek mamy bardzo suchą jesień – oziminy!), z zadłużonymi hipotecznie będzie ostro, zwłaszcza z „frankowcami”. Będzie biedniej, sporo biedniej po prostu. Warto pamiętać przysłowie – „nim gruby spadnie, chudy przepadnie”. Czy ten proces przebiegnie powolutku czy raczej szybko, zależy od decyzji politycznych. Nie naszych. Już od 2008 roku żyjemy na kredyt. I wiemy o tym. Wiemy! Ci, co niby nie wiedzą, też wiedzą łachudry jedne. Lemingowatość jest właśnie takim „nie wiedzeniem”. Jak się ta delewaryzacja rozłoży wg struktur społecznych? Przy obecnej władzy łatwo tę rzecz przewidzieć. Groźniejsza jest dalsza perspektywa, ponieważ różne początki tej trajektorii mają potem wspólną ścieżkę z marnymi impulsami rozwojowymi. Ale wtedy do głosu dojdzie ludzka kreatywność i będzie na pewno inaczej, niż nam się dzisiaj wydaje. Jestem pewna, że lepiej, już się biskupi budzą.
Pozdrawiam,
Zyta Gilowska

Szczerze namawiam do korzystania z księgarni pod adresem www.coryllus.pl. I to nie tylko ze względu na moje książki.

wtorek, 7 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 12

Dziś pierwszy list, jaki otrzymałem od Zyty Gilowskiej, jeszcze jesienią roku 2011. Stąd pewnie to „Szanowny Panie”, które już po krótkim czasie zmieniło się w coś bardziej osobistego. No ale, jak widać, sam list – jak wszystkie.

Szanowny Panie,
uff.... Od wczoraj chodzi za mną myśl by napisać do Pana kilka słów. Jasne, że przez pierwsze 24 godziny byłam w stanie wyłącznie dziwić się i zdumiewać. Potem musiałam (naprawdę, musiałam) udzielić wywiadu agencji Bloomberg. No i przyszedł czas na te kilka słów do Pana. Jak wszyscy prostoduszni ludzie - a nie ma ich wcale tak wielu – uległ Pan nadziei, że bliźni („bracia i siostry w Chrystusie” – co wczoraj powiedziałam Synowi, a On słusznie zauważył, że niekoniecznie „bracia i siostry”, ponieważ „braterstwo” jest relacją dwustronną, co wcale nie jest powszechne) patrzą na świat tak jak Pan i chodzi im o podobne priorytety. Znam ten ból, towarzyszy mi od wczesnej młodości i nie da się go usunąć. Jest to ból niejako konstrukcyjny, jak się przytrafi, to już na amen. A przecież Poeta ostrzegał, że „każdy takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”. Ale na tę usterkę psychiczną (a może raczej duchową?) nie ma rady, trzeba z tym żyć. Bardzo serdecznie myślę o Panu jak czytam Pana blog, jak słyszę te miłosne okrzyki dookoła i jak widzę, co się dzieje.
Czytałam Pana dzisiejszy wpis [wydaje się, że chodzi o to: http://toyah1.blogspot.com/2011/10/walczymy-w-cieniu-jest-pieknie.html przyp - mój] Rodzina i Pan jako Głowa tej Rodziny. To jest trudne położenie, zawsze takie nie będzie, na to jest Pan zbyt zdolny. Nie jest Pan sam! Proszę o tym pamiętać w chwilach zwątpienia. Nie jest Pan sam.
Bardzo się cieszę z poznania Pana. I żałuję, że nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać. Moja wyprawa do Katowic była słabo przygotowana, ponieważ się przeziębiłam i miałam zamiar nigdzie nie wyjeżdżać, ale wyszło na to, że „nie da rady nie przyjechać”. To jest fakt, czasami naprawdę „nie da rady”. Na tę okoliczność mam śliczną anegdotkę ś.p. Jana Tadeusza
Stanisławskiego, który opowiadał, jak to Jego Mama w biedzie powojennej postanowiła się ratować hodowlą szynszyli. Nabyła parkę szynszyli i na wsi pod Lublinem (w miejscowości Motycz) czekała na efekty. Czekała i czekała, a tu nic. Zdesperowana poprosiła o pomoc sąsiada, który szynszyle dokładnie obejrzał i zasępiony stwierdził - „łaskawa Pani, nie da rady, oba samce”. Prawda, że to piękne?
Serdeczne pozdrowienia,
Zyta Gilowska

Proszę sobie wyobrazić, że udało mi się wczoraj odzyskać z jednej księgarni pięć egzemplarzy mojej pierwszej książki o siedmiokilogramowym liściu. Jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę pisać na adres toyah@toyah.pl. Cała reszta jest jak zwykle dostępna w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Nie wiem, jak jest z "Listonoszem", ale proszę próbować.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 11

Targi bytomskie zakończyły się, a ja nie mam wątpliwości, że jeśli uda się zachować ten poziom, no i organizatorzy nie stracą zapału, to w ciągu paru lat będziemy tu na Śląsku mieli dwa wydarzenia o randze ogólnopolskiej. Więcej na ten temat z pewnością napisze Coryllus, a ja wracam do listów śp. Zyty Gilowskiej. Zapraszam:

Oczywiście, że czytałam [notkę, o którą Pan pytał – przyp. mój] i bardzo mi się podobało, zresztą to nic nowego, ponieważ wszystkie Pana teksty mi się podobają. Są świetnie napisane i uczciwe. Jest Pan jak aparat rentgenowski. Nicuje Pan ten Matrix. Teraz to już i ja jestem wstrząśnięta. Wiadomo, że pornografia rozpanoszyła się na całego (Onet, Wirtualna, nawet Dziennik) ale dzisiejszy news „Fakt-u” jest przerażający - zoofilia! Chyba coś się ostro załamuje, bardziej niż ktokolwiek mógłby sobie życzyć, bo wprawdzie „zawirowania” finansowe bywają użyteczne, a obyczajowe ekscesy zawsze się przydadzą, ale dekoracje przewracają się za szybko i chyba już bez kontroli. Niebezpieczna sytuacja. Kiedy spod ozdóbek wychyla się brutalna machina dziejów, ludziska tracą azymut, niekiedy na całego. Trzeba zwrócić się do Opatrzności, pamiętać o Przodkach i łapać dystans. W takich przypadkach cytuję sobie świętego Augustyna - „Ziemia jest naszym okrętem, nie siedzibą”. Zresztą, „Wszystkie włosy na naszej głowie są policzone”. To fakt. I broń Panie Boże bym Pana podpuszczała. Zresztą, jak Pan chce, to niech Pan cytuje, proszę bardzo. Ale rzecz w tym, że ja wcale nie czuję się wybitna, miałam kilka dobrych okresów i wiedziałam co mnie ogranicza. To wszystko. Natomiast problem grzechu pierworodnego zajmuje mnie naprawdę serio. Nic o tym nie czytałam, a już broń Panie Boże żadnych dzieł teologicznych. Zwyczajnie, miałam w życiu dużą amplitudę doświadczeń, to musiałam się nad tym fundamentalnym felerem zastanawiać. To jest problem naprawdę frapujący - dotrzeć do istoty swojej słabości jako konkretny human being, bo przecież to nie jest słabość konstrukcyjna (w to nie wierzę, zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo) ale nabyta „gatunkowo”. Ale zostawmy to, dobrze że opisuje Pan nastroje. W długiej perspektywie tylko to się liczy, pamięta Pan tę „różyczkę” Orsona Wellesa? Tylko ta różyczka pozostała, tylko nastrój.
Serdecznie pozdrawiam, dobranoc,
Zyta Gilowska

Przypominam, że moje książki są do nabycia na stronie www.coryllus.pl. Z tego co wiem nakład „Listonosza” jest wyczerpany, ale proszę sprawdzać.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...