Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Darski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Darski. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 października 2018

O tym jak Adam Darski przewrócił Antona LaVeya w grobie


       Wbrew popularnej opinii, w żaden sposób nie jest tak, że ja się interesuję satanizmem. Owszem, mam na niego oko, ale nie jest to oko badacza, lecz zaledwie kogoś, kto nie lubi być zaskakiwany, a już zwłaszcza zaskakiwany przez kogoś o bardzo wypielęgnowanych paznokciach i licznych językach. Wystarczyło mi jednak to oko i niekiedy też ucho, by najpierw zauważyć, a potem też znaleźć odpowiednie oficjalne potwierdzenie, że mamy dwa rodzaje tego samego satanizmu, a więc z jednej strony satanizm teistyczny, a więc wulgarny, a więc taki który głosi chwałę Szatana takiego, jakiego znamy z ikonografii chrześcijańskiej, a więc paskudnej koziej mordy z rogami, a z drugie satanizm ateistyczny, zwany inaczej satanizmem laveyańskim, gdzie Diabła jako takiego podobnie jak zresztą Boga, nie ma, a chodzi głównie o głoszenie filozofii życia opartej na rachunku zysków i strat, gdzie zyskiem jest przyjemność, a stratą jej brak. I tyle. Konsekwentnie więc, owi wulgarni sataniści paradują ubrani na czarno, noszą na szyi odwrócone krzyże, regularnie uczestniczą w jakichś mrocznych rytuałach, w skrajnych przypadkach urywają głowy kotom, lub ewentualnie swoim rodzicom. Inaczej, sataniści laveyańscy często wyglądają jak normalni ludzie, prowadzą życie podobne do naszego, tyle że oczywiście nie wierzą w nic, włącznie z tak zwanymi „wartościami humanistycznymi”. Owi ateistyczni sataniści, w odróżnieniu od zwykłych ateistów, jeśli nie kradną, nie oszukują i nie zabijają, to nie dlatego, że ich zdaniem tak czynić nie wypada, ale przez ów rachunek zysków i strat, a zatem czerpanie z życia jest u nich ściśle związane z bardzo intensywną pracą umysłową, choćby związaną ze studiowaniem pism ich mistrza, LaVeya.  I dlatego też można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że podczas gdy sataniści teistyczni to banda durniów, ci drudzy, to już są bardzo poważni intelektualiści.
      Zacząłem od tego, że na satanizmie się praktycznie znam, i to jest oczywiście fakt. Natomiast z pewnością nie jest tak, że ja ich, tych satanistów, to tu to tam nie rozpoznaję. Na przykład doskonale ich rozpoznałem parę lat temu, gdy próbowali przejąć parę krakowskich kościołów. Rozpoznałem ich też wtedy, gdy pewna dziewczynka spod Białej Podlaskiej, wraz ze swoim kolegą, zamordowali tego chłopaka rodziców. Zauważyłem ich też wtedy, gdy pewien kolega zwrócił mi uwagę na internetowy projekt pod tytułem „Kraina Grzybów”. I pewnie byłbym bardzo skory do tego, by dołączyć do tego towarzystwa muzyczny projekt pod nazwą Behemoth, gdyby nie fakt, że tu akurat nie mam do końca pewności, czy mamy do czynienia z autentycznym ateistycznym satanizmem, czy ze zwykłym zaledwie ateizmem, który próbuje na satanizmie robić pieniądze.
        Poświęciłem temu niezwykłemu zjawisku rozdział w swojej książce o muzyce, ale też parę razy wspomnialem o nim tu na blogu, i za każdym razem dochodziłem do wniosku, że wszystko to stanowi zwykły przekręt, gdzie ten cały Behemoth to jest zwykły biznes uprawiany przez paru dziś już w sile wieku facetów, którzy uważają, że Boga nie ma, natomiast jest dość duża grupa pobłądzonych dzieci, które gotowe są na wiele, by przynajmniej spróbować usłyszeć ten syk, i z nich da się dobrze wyżyć. Były to jednak tylko domysły, natomiast dziś, zupełnie niespodziewanie, otrzymałem bezpośredni dowód na to, że moje początkowe diagnozy były jak najbardziej słuszne. Zanim jednak przejdę do sedna, chciałby wrócić do pewnego zdarzenia sprzed lat, o którym pisałem tu na tym blogu, a mianowicie o rozmowie jaką dla telewizji TVN24 z liderem wspomnianego Behemotha, Adamem Darskim, wystepującym pod ksywą Nergal, przeprowadziła dziennikarka Małgorzata Domagalik. Otóż mieliśmy naprzeciwko siebie tę Domagalik oraz tego piosenkarza i już po paru minutach można było odnieść wrażenie, że jeśli ktoś nie zainterweniuje, Domagalik nie wytrzyma, wskoczy Nergalowi na kolana i go zwyczajnie zgwałci. Czemu tak? A to temu, że Nergal – choć oczywiście opowiadał wyłącznie o tym, że panem świata jest Zły nr1 – był przystojny, szarmancki, grzeczny, inteligentny, dowcipny i w pewnym momencie miedzy nim, a dziennikarką stacji powstała przestrzeń, gdzie ona już nie była w stanie sobie radzić.
      Krótko potem, zarządzający stacją Domagalik usunęli, natomiast ja wciąż pamiętam tamtą rozmowę i to co sobie wówczas pomyślałem: czy ów Nergal to jest jedynie cwany biznesmen, czy może ci sataniści są faktycznie tacy zdolni? Odpowiedź otrzymałem parę dni temu i chętnią ją tu przekażę.
     Otóż zespół Behemoth wydał nową płytę i kupił sobie w związku z tym trasę po najróżniejszych mediach. Rozmowy z owym Darskim przeprowadziły liczne internetowe portale, z których zapamiętałem tvn24.pl, onet.pl, czy wirtualnapolska.pl i on wszędzie trzyma ten sam fason, czyli pozostaje uprzejmym, inteligentnym, wykształconym zapewne człowiekiem, który zna takie słowa jak „de facto” oraz „quasi”, jednak w przypadku rozmowy z Onetem dochodzi do zdarzenia, którego ja osobiście nie jestem w stanie wyjaśnić inaczej niż w sposób, który zaproponowałem w pierwszej kolejności. Proszę sobie zatem wyobrazić, że mamy owego Darskiego, zdeklarowanego ateistę, zdolnego muzyka, lidera – tu przepraszam wszystkich ale muszę to powiedzieć – naprawdę znakomitego black metalowego zespołu, który konsekwentnie i niezmiennie prezentuje się, jako klasyczny oświecony satanista, którego zainteresowania i emocje pozostają w wymiarze, którego, my, zwykli, zanurzeni w bieżącej polityce ludkowie nie jesteśmy w stanie dotknąć, ni stąd ni z owąd zaczyna wygłaszać następujące słowa:
(Tu drobna uwaga. Otóż w swojej wypowiedzi ów Darski nieustannie używa słów uważanych powszechnie za wulgarne, które Onet konsekwentnie wykropkowuje, a co ja uważam za wyjątkowy rodzaj zakłamania. Cóż to bowiem ma kurwa znaczyć, że akurat ten przekaz ma być w jakikolwiek sposób cenzurowany? Darski mówi, że niech kurwa żyje zło, a my się czepiamy tej kurwy? Przepraszam bardzo, ale na mnie tu proszę nie liczyć. Wszystko będzie tak jak leci w oryginale).
      Powtórzę coś, co już przy okazji jakiejś batalii sądowej mówiłem: Drogie państwo, drodzy decydenci, droga autorytarna władzo - jestem artystą, który ciężko i uczciwie pracuje. Żadnym Dyzmą. Od 30 lat zapieprzam na to, co mam, a mój status na świecie jest niepodważalny. Ja nawet nie pracuję, ja zapierdalam. I zarabiam pieniądze, które przywożę do Polski, ponieważ to w Polsce zarejestrowana jest spółka Behemoth.       
       Zostawiam w tym kraju rocznie setki tysięcy złotych, które wy oczywiście z otwartymi rękoma przyjmujecie i rozdajecie darmozjadom. Dajecie im po 500 zł, żeby się, kurwa, rozmnażali, by sami bezmyślni ludzie powiększali wasz elektorat, przedłużając waszą kadencję. To jest skandal i ja się na to nie zgadzam.
       Jesteśmy na jakimś tam etapie przenoszenia naszych podmiotów za granicę. Wolę płacić podatki w Wielkiej Brytanii czy w Czechach, gdzie, wydaje mi się, dużo rozsądniej podchodzi się do wielu rzeczy. Większość naszych dochodów zostawiamy w Polsce, ale dużo lepiej byśmy się czuli, wiedząc, że władza jest mądra i wie, co zrobić z tymi pieniędzmi, zamiast rozdawać je nierobom. A to się dzieje od początku kadencji PiS. I to mnie wkurwia przemożnie. Dostaję białej gorączki, jak tym myślę, bo tego szczerze i z całego serca, kurwa, nienawidzę.
      Jeżeli przyjmujecie ode mnie te pieniądze, to ja żądam od aparatu państwowego, żeby mnie chronił przed sobą samym, przed pseudopolitykami, domorosłymi rycerzami walczącymi z sektami i przed innymi kuriozami. Bo inaczej ich nazwać nie można. I żeby dali mi spokojnie wykonywać moją pracę. Nie zgadzacie się z tym, co mówię i co robię, to się nie zgadzajcie, ale dajcie mi pracować. Ja też się z wami nie zgadzam. I was nie cierpię z całego serca, ale nie napierdalam kamieniem w Pałac Prezydencki. Żyjemy w państwie pluralistycznym, mam więc prawo mówić, że nie cierpię władzy i że prezydent Duda nie jest moim prezydentem. Dni jego, jak i PiS-u, są policzone i to jest oczywiste, bo tak znienawidzonej władzy i tak spolaryzowanej opinii w polskim społeczeństwie nie było od czasów komuny. […]
      Wkurwia mnie, że przez coś takiego w wielu miejscach nie możemy zagrać. Życzyłbym sobie, żeby sztuka - a muzyka jest jedną ze sztuk - była apolityczna. Sam się na polityce nie znam, ale pewne rzeczy odczuwam i widzę. Dlatego o tym głośno mówię. Mówię, ponieważ mnie to dotyka, uderza i blokuje. Ale, paradoksalnie, im bardziej czuję tę pisowską siłę, z tym większym wkurwieniem oddaję w drugą stronę”.
      I to ma być pierwszy satanista III RP? I to jeszcze ten od LaVeya? O co tu kurwa pretensje? Że ktoś sobie kurwa robi dobrze? Przepraszam bardzo, ale to ja już wolę Schuering Wielgus. Ta przynajmniej to też satanistka, ale robi wrażenie zdecydowanie bardziej zrównoważonej.

Zachęcam wszystkich do kupowania moich książek. Do nabycia w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl oraz tu u mnie. Email: k.osiejuk@gmail.com.


       
    

środa, 26 września 2018

Czy artysta estradowy Adam Darski pomoże w nawróceniu swojej suczki Stelli?


        Zaprzyjaźnieni internauci poinformowali mnie, że na Twitterze ukazał się kuriozlny apel. Otóż któryś z patriotycznie uwarunkowanych użytkowników zwrócił się z osobistą prośbą do posła Dominika Tarczyńskiego, by ten zainterweniował w sprawie filmu, jaki na Youtubie zamieścił znany nam artysta estradowy występujący pod pseudonimem Nergal, na którym ów Nergal karmi swojego psa, a przy okazji sam też podjada, ciasteczka w kształcie krzyżyków. Ponieważ informacja wydała mi się bardzo interesująca, obejrzałem ów filmik, przy okazji wysłuchałem wygłoszonego przy okazji  przez Nergala komentarza, jak się zdaje, w języku angielskim, i powiem szczerze, że mnie ów występ nie oburzył. Otóż, jak wiemy, Nergal to zadeklarowany satanista, a zatem bardziej bym się po nim spodziewał, że on swojego psa będzie karmił na przykład swastykami, lub ulepionymi z jajek i mąki herbatniczkami w kształce sierpa młota. Tymczasem, on nie dość że z apetytem wcina krzyżyki, to jeszcze je zachwala, jako bardzo smaczne, zdrowe, pożywne, a nawet ekologiczne.
      Weźmy mnie. Ja sobie nie wyobrażam, bym karmił swojego psa wspomnianymi swastykami, czy choćby ciasteczkami w kształcie kozich łbów. Mowy nie ma. Ja bym przede wszystkim nie chciał robić mu, wykorzystując jego psią ignorancję, tego typu przykrości, no ale też zwyczajnie bałbym się, że on się po zjedzeniu czegoś takiego rzuci na mnie i przegryzie mi gardło. Podobnie też sam bym za nic na świecie nie zjadł czegoś takiego, ze strachu, że nagle coś we mnie wstąpi i oszaleję. No a tu proszę, Nergal opycha swego psa i siebie tymi krzyżykami i cieszy się jak głupi. A ja sobie już tylko myślę, że to będzie figiel jak nagle na dźwięk dzwonów kościelnych jego pies zacznie merdać ogonem, a on sam nagle otworzy oczy i zobaczy, że klęczy przed ołtarzem i płacze rzewnymi łzami.
      No dobra, ale skończmy już z tym bałwankiem i wróćmy do wspomnianego na początku apelu. Czy ktoś może wie, o co chodzi z tym Tarczyńskim? Wszyscy pamiętamy, jak on jeszcze całkiem niedawno interweniował w Stanach Zjednoczonych, by miejscowe władze zwolniły z więzienia i oddały Polsce jakąś bandę satanistów, którzy zostali tam zamknięci pod zarzutem zbiorowego gwałtu. I co? Nagle się okazuje, że on robi za męża zaufania w walce z kimś takim jak Nergal?
      Wygląda na to, że Tarczyńskiemu, ale również tym, którzy traktują go jak zbawcę, przydałoby się wysępić od Nergala po paczuszce tych herbatniczków, a potem je zażywać przez tydzień po trzy razy dziennie.

Dziś na portalu Prawy Górny Róg ukazała się moja trzecia z kolei pogadanka, tym razem o książce o piosenkach i okolicach. Bardzo polecam: https://prawygornyrog.pl/tv/2018/09/krzysztof-osiejuk-toyah-o-ksiazce-rock-and-roll-czyli-podwojny-nokaut/



czwartek, 4 grudnia 2014

Panie Nergalu, niech Pan tego nie robi. Polska Pana potrzebuje

Muszę zacząć od pewnej szczególnej deklaracji, która może u części czytelników tego bloga wywołać pewną konsternację, niemniej tego już nie unikniemy. To co ma zostać powiedziane, powiedziane będzie. Otóż, aczkolwiek osobiście, ani do zwykłego heavy metalu – pomijając Black Sabbath i Motorhead – ani tym bardziej black metalu (sataniści!) nie mam serca, uważam jak najbardziej szczerze i uczciwie, że najwybitniejszym polskim produktem rozrywkowo-pochodnym jest człowiek o artystycznym pseudonimie Nergal i jego zespół Behemoth. Jeśli rzucić uchem (i okiem) na całą współczesną polską produkcję popularną, jedynym towarem eksportowym, jak nam się zdarzyło mieć teraz i kiedykolwiek, nie jest ani Maryla Rodowicz, ani Marek Grechuta, ani Czesław Niemen, ani Maanaam, ani Perfect, ani nawet mój ulubiony zespół Chochoły, ale właśnie sataniści z zespołu Behemoth. Cokolwiek powiemy o ich występkach, jakkolwiek będziemy szydzić z intelektu ich leadera, a więc owego Nergala, jak bardzo tego typu muzyka będzie nam niemiła, fakt pozostaje faktem: w polskiej muzyce popularnej Behemoth jest najlepszy i niestety jedyny. Gdyby to można było jakoś porównać, to oni są jak Led Zeppelin, albo Rolling Stonesi, w końcu też sataniści, tyle że bardziej od Nergala inteligentni. No ale tak się właśnie sprawy mają – po prostu.
Czemu, ktoś się spyta, postanowiłem dziś nagle pisać o owych Behemotach? Otóż sprowokował mnie do tego – czyż nie można się było tego spodziewać? – nasz patriotyczny portal wpolityce.pl. Otóż z odpowiednio podkręconym oburzeniem poinformował on nas o tym, że zespół Behemoth wyprodukował nowy klip z nową piosenką zatytułowaną „Ora pro nobis, Lucifer”, co, gdyby ktoś nie wiedział tłumaczymy na język polski jako „Módl się za nami, Lucyferze”. Jakby tego było mało, nawet ten rodzaj idiotyzmu, zdaniem Adama Darskiego, człowieka ukrywającego się pod ksywą „Nergal”, nie realizował intelektualnych ambicji miłośników owego „czarnego metalu”, producenci teledysku postanowili wykpić modlitwę „Ojcze nasz”, a przy okazji pobożne zachowania ludzi z tak zwanej Krucjaty Różańcowej. A zatem mamy oczywiście tak, że słyszymy tę elektronicznie przetworzoną modlitwę, natomiast obraz modlących się ludzi jest zniszczony przez klasyczne zakłócenia, no a potem już leci sama piosenka.
I to ona stanowi faktyczny powód, dla którego postanowiłem poświęcić ten tekst Nergalowi i jego najświeższej twórczości. Otóż w pewnym momencie, podając swój tekst jak najbardziej w języku angielskim, Nergal ryczy: „Petition the Lord with fire”… Właśnie tak. Ja nie żartuję. To się dzieje naprawdę.
Otóż ja zdaję sobie sprawę z tego, że część z czytelników tego bloga może nie mieć świadomości, w czym rzecz, ale sprawa polega na tym, że owa fraza jest ściągnięta prosto z klasycznego już bardzo zawołania wielkiego Jima Morrisona: „Petition the Lord with prayer”. Mało jest w muzyce popularnej kwestii-symboli tak potężnych, tak znanych i tak zapisanych w historii, jak owo „Petition the Lord with prayer”. Każdy miłośnik muzyki popularnej zna te słowa, zna owych słów autora, a ich dźwięk brzmi w jego uszach na zawsze. I oto nagle okazuje się, że Adam „Nergal” Darski, wybitny polski artysta popularny, napisał swoją nową piosenkę, a pisząc do niej tekst nie był w stanie zrobić nic więcej, jak powyciągać skądś jakieś stare jak świat frazy, i pozastępować ich fragmenty elementami satanistycznymi, poczynając od tytułu, a kończąc na tym biednym Jimie Morrisonie. I to jest dla mnie rozczarowanie nieporównywalne z niczym. Takiego upadku to ja się po Behemocie nie spodziewałem. Od pierwszego razu, kiedy ich usłyszałem – jak mówię, nie lubiąc tej muzyki i jej z zasady nie słuchając – miałem przekonanie, że oni przynajmniej mają poważne podejście do tego co robią, że to są zawodowcy, że się nie spóźniają na koncerty, nie lekceważą publiczności, grają zawsze na trzeźwo i z pełnym rozmachem, no i starają się, by ci, co płacą za bilety, nawet jeśli są tylko bandą durniów, mieli tę swoją satysfakcję. A tu nagle okazuje się, że Nergalowi nie dość, że się nie chciało napisać oryginalnego tekstu, to jeszcze, zamiast poszukać czegoś mniej rzucającego się w oczy, wyrwał Doorsom owo „Petition the Lord with prayer”. I myślę sobie, że mógł przynajmniej tę „modlitwę” zastąpić czymś bardziej oryginalnym, jak na przykład „… with hatred”, czy „with murder”, a tu mamy to nieszczęsne „fire”. Prayer – Fire. Strasznie oryginalne!
Nie wiem, czy Darski czyta te teksty, ale może jeśli nawet nie on, to któryś z jego kumpli się o nim dowie, i mu przekaże – w końcu mieliśmy tu już kiedyś samego Abelarda Gizę, wybitnego polskiego artystę kabaretowego, więc czemu nie miałby przyjść sam Nergal? A zatem, mam dla niego parę słów.
Otóż Szanowny Panie Adamie! Czy Pan wie, że gnuśność to bardzo ciężki grzech i kto wie, czy nie bardziej nawet w świecie pozostającym pod kontrolą Pańskiego szefa? Proszę się naprawdę zastanowić, czy jemu by się podobał ten rodzaj dezynwoltury? Proszę pamiętać, że wystarczy się raz opuścić, a później wszystko poleci jak lawina. Wie Pan, jaki to będzie wstyd, kiedy w kolejnych Pańskich tekstach zaczną się pojawiać frazy takie, jak „Come on, Satan, light my fire”, „Weird scenes inside home of the evil’, a potem już, jak mówię, z górki: „Whole lotta hate”, czy „With a little help from my sin”? W końcu nawet te biedne dzieci się zorientują, że ktoś ich zwyczajnie próbuje wydymać i wszystko szlag trafi z dnia na dzień.
Zapyta Pan, co mnie to obchodzi? Otóż obchodzi mnie bardzo. Ja naprawdę bardzo ubolewam nad stanem polskiej oferty kulturalnej. Jak mówię, sam nie słucham, ale jest mi miło, ile razy jestem gdzieś za granicą, widzieć dzieci w czarnych koszulkach z napisem Behemoth, bo jak by nie patrzeć, to Polska właśnie, a ja jestem polskim patriotą. Jak oni na nowo zaczną nosić Metallikę, to ja się naprawdę obrażę. Proszę mi tego nie robić.

I tyle, gdy chodzi o Nergala. Czytelników tego bloga natomiast zapraszam do księgarni www.coryllus.pl, gdzie, obiecuję, nie ma mowy o jakimkolwiek opuszczaniu się. Tam wszystko jest zawsze najlepsze. No i już pojutrze jadę do Wrocławia na targi. Zapraszam. Jestem od początku do końca.


poniedziałek, 10 października 2011

...

Oczywiście, jakoś głupio jest komentować zdarzenie, które z jednej strony, musimy traktować, jako naszą osobistą porażkę, a z drugiej, jako dowód naszego kompletnego braku zdolności oceny. Szczególnie ta druga kwestia boli wyjątkowo. Akurat w moim wypadku, sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że ja swój optymizm i wiarę w człowieka wyssałem z mlekiem mojej mamy, i nie widzę takiej możliwości, by się tu miało kiedykolwiek coś zmienić. A zatem, jeśli widzimy dwoje ludzi, którzy patrzą na zachmurzone niebo i jeden mówi „Będzie lało”, a drugi „Na pewno się przejaśni”, to jest więcej jak pewne, że ja jestem tym drugim. Ale też, jeśli dziś stoimy oko w oko z tą bardzo przykrą porażką, to nikt nie może ode mnie wymagać, bym wpadał w nastrój bardziej czarny, niż on jest ze mną w sposób naturalny, i na przykład zaczął brać udział w debacie na temat koniecznych zmian po prawej stronie politycznej sceny, czy organizował konkurs na tego, kto powinien zastąpić Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku prezesa mojej partii. Odmawiam udziału w tego typu przedsięwzięciach przede wszystkim dlatego, że uważam Jarosława Kaczyńskiego za najwybitniejszego i najskuteczniejszego polskiego polityka w ogóle, a poza tym wiem doskonale, że w momencie gdy dojdzie do owej spektakularnej rezygnacji, polska prawica – od środowisk Gazety Polskiej zaczynając, a kończąc na najbardziej radykalnych środowiskach katolickich – dopiero wówczas pokaże, na co ją stać. A ten pokaz będzie tak spektakularny, że nawet wtedy, gdy już się skutecznie wyrzygamy, nie zrobi nam się ani trochę lepiej.
Ktoś powie, że czym innym jest zaprzeczanie całej swojej naturze i występowanie przeciwko temu, w co się zawsze wierzyło, a czym innym jest nieumiejętność przyznania się do błędu. Otóż ja się do błędu przyznaję. Tak, to prawda. Widząc co się dzieje w Polsce od czterech lat, obserwując bardzo uważnie tegoroczną kampanię wyborczą, analizując postawy tej kampanii uczestników, i wreszcie starając się dochodzić do konkretnych ocen, pomyliłem się i udowodniłem swoją, w najlepszym wypadku, naiwność. Uznałem, że musi się rozpogodzić, podczas gdy, jak się właśnie okazuje, nie dość, że nie musiało, to – wręcz przeciwnie – wiadomo było, że będzie lać. I to mocno. I to długo. A zatem, zupełnie uczciwie, mogę dziś zaapelować do czytelników tego bloga, ale też do wszystkich moich przyjaciół, którzy ufali moim politycznym i społecznym analizom, by następnym razem, jeśli już będą chcieli mnie słuchać, moje słowa traktowali, jako słowa człowieka, który już tak ma, że kiedy niebo się chmurzy, on wierzy, że na pewno się przejaśni. No i jeszcze, ewentualnie, takiego kogoś, kto pokazuje nie jak jest, ale jak – wedle najbardziej podstawowego ludzkiego porządku – być powinno.
A jak być powinno? Myślę, że bardzo dobrze wyraziła to moja starsza córka wczoraj, kiedy zalewając się łzami, powiedziała, że to wszystko jest tak strasznie niesprawiedliwe, że ona już dłużej nie jest w stanie tego znieść. Że nie może być tak, by to kłamstwo, ta bezczelność, ta zbrodnia zostały tak bardzo niesprawiedliwie oczyszczone. A więc, z całą pewnością, powinna istnieć sprawiedliwość i powinien istnieć najbardziej podstawowy, ludzki instynkt, który sprawia, że kiedy człowiek widzi wreszcie to zło, które tak bardzo każe mu cierpieć – to na to zło reaguje wzburzeniem. A nie spuszczoną pokornie głową. Powinno być tak, że jeśli człowiek stoi przed oknem, z którego zdjęto kraty, to powinien to okno otworzyć i przez nie wyjść.
Pewnie ze względu na te kraty, przypominają mi się tu końcowe sceny z filmu „Lot nad kukułczym gniazdem” i to nasze bezradne niegdysiejsze zdziwienie, że oni tam wszyscy zostali, a McMurphy wraz z nimi, bo jakoś mu było żal ich opuścić. Ale wydaje mi się, że dziś o wiele lepszym przykładem będzie dla nas tamta przetragiczna historia dziewczyny sterroryzowanej przez dwóch mężczyzn, którzy kazali jej sobie towarzyszyć przez dzień i noc i dzień, i którzy ją w końcu - znudzeni tym jej irytującym beczeniem - zabili, a ona przez ten cały czas była przerażona, bo wiedziała, że oni ją ciągną za sobą na śmierć, ale też i posłuszna i pokorna i oddana, bo prawdopodobnie uznała, że jeśli się zacznie bronić, to tylko będzie gorzej. Straszna to historia. Najstraszniejsza. A ja sobie myślę, że gdybym w jakiś magiczny sposób mógł obserwować tamtą gehennę, a jednocześnie nie byłbym w stanie jej zatrzymać, to z całą pewnością bym do końca wierzył, że ona się jednak poderwie i im zwieje. No i modlił się, by okazało się, że miałem rację. I oczywiście i wtedy, tak jak dziś, naraziłbym się na złośliwe docinki, że jednak jestem strasznie głupi i naiwny.
Wspomniałem o modlitwie. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, żyję przekonaniem, że tak naprawdę, to była jedyna rzecz, jakiej nam zabrakło. Oczywiście wiem, że ta kampania – choć, moim zdaniem, zupełnie dobra – mogła uniknąć paru wręcz dramatycznych błędów i wykorzystać parę naprawdę dobrych pomysłów. Myślę sobie na przykład, że może jednak trzeba było Jarosławowi Kaczyńskiemu skorzystać z pomocy Jacka Kurskiego, o którym, cokolwiek by nie myśleć, trzeba powiedzieć jedną rzecz na pewno – on wygrywa wybory. Można było – skoro nie dało się bezpośrednio wykorzystać talentów Zyty Gilowskiej – zauważyć, jaką siłę stanowi proponowana przez nią narracja, i wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Można było skorzystać z jej wręcz rewolucyjnego pomysłu z kartką papieru i prostym dzieleniem, zrobić z tego wyborczy klip i wydać na jego emisję, codziennie od rana do wieczora, wszystkie pieniądze. Trzeba było zrozumieć, że droga do zwycięstwa leży w zaapelowaniu do tak bardzo ludzkiego pragnienia przeżycia. A więc można było wiele, i ja to dziś bardzo boleśnie czuję.
Wiem jednak z całą pewnością – i wciąż to powtarzam – że tego, czego nam zabrakło najbardziej, to modlitwa. I to modlitwa zarówno indywidualna, jak i powszechna. I że brakuje nam tej modlitwy od wielu już lat, i tak samo jak brakuje nam tej modlitwy, tak też nam brakuje tego, kto by nam tę modlitwę pomógł prowadzić, a mianowicie polskiego Kościoła. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia, czy za tym stoi jakiś plan, czy tylko przypadek, czy zaledwie błąd, czy jakaś potężna zdrada, ale faktem jest, że już wiele lat temu polski Kościół opuścił swój lud. Opuścił swój lud i wydał go na pastwę najbardziej podłych żywiołów. Widziałem to wielokrotnie – jeszcze wtedy, gdy ci biedni, zapłakani ludzie, ściskający swoje różańce byli obszczywani przez hordy pijanej warszawskiej żulii, kiedy te znicze i te kwiaty, na polecenie warszawskich urzędników, były przez warszawskie służby miejskie pakowane do śmieciarek, kiedy wygarniturowani urzędnicy
prezydenta Komorowskiego zabierali otumaniałym warszawskim księżom sprzed ich zadartych z zadowolenia nosów Krzyż, ale też i wczoraj, gdy w moim kościele nasz ksiądz proboszcz, z okazji ważnego przecież wydarzenia, jakim są wybory parlamentarne, nie dość, że nie wezwał do modlitwy za Ojczyznę, to nawet na temat tych wyborów się nie zająknął. Zupełnie jakby nic szczególnego się nie działo. Jak słyszę, nie tylko mój ksiądz, ale w ogóle polscy księża we wczorajszą niedzielę bardzo powszechnie zademonstrowali, że ich te wybory nie dotyczą.
No ale, czego się mogliśmy po nich spodziewać, skoro, jak się wydaje, nawet Episkopat nie uznał za stosowne zauważyć, że coś się właśnie decyduje? Zupełnie jakby ich zaczarował tryumfujący dziś Adam Darski. Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” uczciła Dzień Zwycięstwa wezwaniem do prawa do aborcji dzieci walczących o przetrwanie w inkubatorach. Wczoraj, jak podały rozbawione media, ksiądz kardynał Dziwisz tak pędził do wyborów, że zapomniał zabrać ze sobą dowód osobisty i jego kierowca musiał szybko wracać po dokument do Kurii, czy gdzie tam była ta szufladka. Wszystko się jednak dobrze skończyło i głos został oddany. Jest dobrze.
A więc dziś, kiedy wiem, że znaleźliśmy w bardzo przykrym położeniu, a ja sam okazałem się tak głupi, że tego co się kroi nie przewidziałem, nie bardzo mam ochotę ani na wypominanie sobie swojej naiwności, ani innym ich słabości. Natomiast zdecydowanie mam żal do Kościoła. Czuję ten żal i jednocześnie się modlę, by ta zdrada nie spuściła na nas jeszcze większej kary. Bo tego jestem już naprawdę pewien. Zasłużyliśmy sobie na nią stuprocentowo.

Zachęcam wszystkich do kupowania książki. Jest tuż obok i wystarczy kliknąć, by wejść do księgarni. Gwarantuje że warto. W samych Katowicach i w sąsiednich miastach głosowało na mnie ponad 400 osób. Gdyby oni wszyscy kupili po jednym egzemplarzu (a czemu nie?), już byśmy mogli się szykować do wydania kolejnej. A to przecież tylko Śląsk. A gdzie cała Polska?

czwartek, 12 marca 2009

O rzucaniu kamieniami, czyli powrót Mistrza

Mój wcześniejszy tekst, w którym próbowalem zrozumieć stanowisko Episkopatu wobec lustracji i powszechnych oczekiwań kierowanych pod jego adresem w tej samej kwestii, wywołał najróżniejsze reakcje, z kórych wiele wskazywało na kompletne niezrozumienie moich intencji. Kiedy przedstawiałem swoje refleksje, miałem na myśli sytuację kompletnego chaosu na linii Państwo-Kościół. Chodziło mi o to, że, jeśli mamy traktować ten układ, jako stan sprawiedliwy, idealny i nienaruszalny, dobrze by też było, żeby żadne siły – ani wewnątrz Kościoła, ani po stronie Państwa, ani, tym bardziej, spoza tych dwóch porządków – nie próbowały zdobywać punktów kosztem drugiej strony.
Ani jednym słowem nie usprawiedliwiałem biskupów-agentów i księży-zdrajcow. Ani jednym słowem nie zaatakowałem ks. Zaleskiego za jego działalność na rzecz prawdy. Ani jeden fragment mojego tekstu nie sugerował, że my, jako ludzie Kościoła i uczciwi obywatele, mamy się zamknąć i odczepić od Kościoła. Nie zwracałem się do historyków, żeby zaprzestali swojej działalności. Ja tylko zwracałem uwagę na nieprawdopodobna bezczelność sytuacji, w której Państwo, które jako jedna połówka tego odwiecznego porządku, nie będąc w stanie – a czasem wręcz nie mając ochoty – realizować swoich najbardziej podstawowych obowiązków, przyjmuje w stosunku do Kościoła postawę recenzenta. Proszę zwrócić uwagę, że ja nie zajmuję się dziś grzechami Kościoła i jego pasterzy. Jak będę o nich pisać, to dam Wam znać. Dziś mam na uwadze wyłącznie Państwo, które to wszystko, z czym sobie nie potrafi poradzić – lustracja, agentura, sądy, trybunały – rzuciło do kościelnego ogródka i powiedziało: „Zróbcie z tym porządek, a my za parę dni sprawdzimy, jak wam poszło”. A samo poświęciło się zagarnianiu pod siebie i w wolnych chwilach pisaniu nieludzkich ustaw.
A jeśli mówiłem cos na temat Kościoła, to tylko wyrażałem przekonanie, że gdyby w tej sytuacji, z jaka mamy do czynienia, kościelne instytucje pozbierały pokornie te wszystkie podrzucone im materiały i równie pokornie zaczęły realizować to absolutnie wyjątkowe zlecenie, to ja bym pierwszy protestował. Bo ja zbyt szanuję mój Kościół i zbyt mi zależy na tym, żeby nikt go nie wystawiał na kpiny i pośmiewisko motłochu, żebym miał kibicować planom kompletnego zburzenia jedynej instytucji, która jeszcze jako tako realizuje swoją misję i swoje obowiązki wobec tych, którzy tego od niej oczekują. Ja zdaję sobie sprawę, że to co tu pisze to nie jest przesadnie proste i oczywiste, ale też nie piszę dla idiotów, więc bardzo proszę o troszkę większe skupienie, niż w przypadku zwykłego blogowania. Więc jeszcze raz, najbardziej prosto jak umiem, powiem o co mi chodzi. Gdyby w roku 1990 Polskie Państwo stworzyło system, w którym zło zostałoby pokazane palcem i nazwane, przedstawiciele i współpracownicy tego zła ukarani i odsunięci od wpływów, to ja bym dziś słowem się nie odezwał. Gdyby to Państwo przedstawiło projekt uczciwy i sprawiedliwy, w którym publiczne kłamstwo uważane byłoby za eksces, wartości na których Europa rozkwitała przez 2000 lat były traktowane jako coś stałego, czego warto się trzymać, a Kościół był traktowany z szacunkiem i powagą, a nie z pogardliwym grymasem, to ja bym mógł spokojnie się cieszyć, że żyję w kraju niezbyt bogatym, ale za to porządnym. I gdyby dziś nagle okazało się, ze na tej czystej i uczciwej ziemi jest kilku sprzedajnych i tchórzliwych biskupów, którzy nagle poczuli się zbyt mocno, to ja bym ich poprosił, żeby się zamknęli. Ale nie dzisiaj. Dziś nie mam żadnego powodu, żeby się na nich demonstracyjnie krzywić. Bo jeśli oni z tą całą swoją nędzą stoją przed tłumem – nie ludzi siedzących przed nimi spokojnie podczas niedzielnej mszy – ale tzw. opinii publicznej, żądającej od nich, żeby się oczyścili, a jednocześnie wieszającej na szyi Lecha Wałęsy kolejne ordery, to ja się im nie dziwię, że pokazują tylko to, co im zostało – swoją dumę i purpurowe dostojeństwo.
Kiedy pod tym nieszczęsnym tekstem, który wzbudził takie emocje, toczyła się dyskusja, dotarła do mnie wiadomość, że Ryszard Nowak z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami został przez sąd w Gdańsku skazany za nazwanie Adama Darskiego, muzyka trójmiejskiej, satanistycznej grupy Behemoth, przestępcą. Darski, jeszcze kiedyś, podarł publicznie Pismo Święte i ogłosił, że Kościół Katolicki, którego członkiem jest Ryszard Nowak, to „grupa zbrodnicza”. W tej sytuacji, Nowak nazwał Darskiego „przestępcą”, a tym samym – jak twierdzi gdański sędzia, Krzysztof Solecki – „porównał go do przestępców z ulicy i naruszył jego dobre imię i cześć.”
Ja oczywiście zdaje sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym i ja, jako dumny członek Kościoła Katolickiego, czując się dotknięty sugestią, ze biorę aktywny udział w „zbrodniczym” projekcie, mógł Darskiego też pozwać o conajmniej „porównanie mnie do przestępców z ulicy i naruszenie mojego dobrego imienia i czci”. Tyle że, jak czytam na portalu http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/news.php?&id_news=31961&strona=3 , już jakiś czas temu, sam Nowak „zarzucił liderowi Behemotha obrazę uczuć religijnych i zniesławienie Kościoła Katolickiego. Złożył doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa, ale sprawa została umorzona”. Inną sprawą jest, że mnie to w ogóle nie dziwi, Taki jest własnie stan mojego Państwa – nie mojego Kościoła, ale mojego Państwa – że nic nie jest takie, jak by się mogło zwykłemu człowiekowi wydawać. W komentarzu pod moim tekstem o pasterzach i wilkach, mój kolega rosemann pisze, ze ten wyrok, to oczywiście wstyd i hańba, ale w sumie nic takiego się nie stało, bo to przede wszystkim nie pierwszy raz i nie ostatni, a poza tym – standard.
I ja się zgadzam. Tak. To jest własnie standard proponowany przez Polskie Państwo. Katarzyna Moritz, dziennikarka portalu trójmiasto.pl, przedstawicielka tego Państwa (a może ktoś sądzi, że ona reprezentuje w tym sporze Kościół?) pisze tak: „Decyzja sądu nie ostudziła Ryszarda Nowaka. Zapowiada odwołanie od wyroku. Ponadto chce złożyć nowy wniosek do prokuratury. - Złożymy zawiadomienie o jego nowych przestępstwach. Darski napisał utwór wychwalający zabijanie chrześcijan - mówi szef Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami.”. Właśnie tak. Ponieważ decyzja sądu „nie ostudziła” Nowaka, teraz on będzie lazł z tymi swoimi głupimi pozwami, żeby wolnemu artyście zakazać prawa do swobodnej ekspresji. I ja własnie do tego typu filozofii, prezentowanej przez redaktor Moritz, się odwołuję. Sądy w Polsce próbują ostudzić kościelne łby, a tymczasem okazuje się, że się za bardzo nie da. W tej sytuacji, skoro te łby są tak bardzo rozpalone, to Państwo apeluje, żeby może one zabrały się – zamiast tropić satanistów i „naruszać ich dobre imię i cześć” – za lustrację i egzekucje prawa na poziomie, gdzie to prawo jest tak bardzo zaniedbane, a ta lustracja tak bardzo wyczekiwana. I jeśli ktoś się oburza na to, co ja tu piszę, i już planuje siąść do ramki z komentarzem i zarzucić mi, że cierpię na jakąś paranoję, to może niech znajdzie wcześniej jakiś sposób, żeby dotrzeć do pani Kasi Moritz z tego trójmiejskiego portalu, albo nawet do sędziego Soleckiego i się ich zapytać, jakie jest ich zdanie na temat wczorajszego oświadczenia Episkopatu. Myślę, że można by było nawet spróbować przepytać w tej sprawie mużyków zespołu Behemoth. To są podobno bardzo dobrze wykształceni ludzie i pewnie jakieś zdanie na ten temat mają. Poważnie. Ja uważam, ze to by było bardzo pożyteczne działanie. Pojechać do Gdańska i spytać ich, czy Episkopat dobrze postąpił, czy nie. I w ogóle pogadać sobie na temat tej kościelnej nędzy. To byłoby o wiele pożyteczniejsze, niż czekanie na to aż jakaś prokuratura uzna słowa o zabijaniu chrześcijan za społecznie szkodliwe, a któryś z polskich sędziów zdecyduje pouczyć pana Darskiego o tym jakie on ma obowiązki i ograniczenia, jako członek tego społeczeństwa. Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że już prędzej arcybiskup Życiński – a za nim Lech Wałęsa – przyzna się, że donosił, niż Państwo Polskie poczuje się pełnoprawnym i odpowiedzialnym członkiem tego cudu, jakiemu na imię Polska.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...