Wydawało mi się, że sprawę wyjaśniałem już wielokrotnie, ostatnio nawet w odpowiedniej notce swojego Elementarza, a mimo to, wciąż to tu to tam pojawiają się pytania o moje pretensje do Dominikanów. Czemu ja się akurat ich tak fatalnie czepiam? Nie Franciszkanów, nie Jezuitów, nie Salezjanów, ale akurat tych biednych Dominikanów. Za co?
Najprościej byłoby powiedzieć, że wystarczającą rekomendacją dla Dominikanów mogłoby być to, że właściwie jedyny zauważalny punkt sporu wśród tych, którzy uważają, że cokolwiek by sądzić o Katastrofie Smoleńskiej, to jedno jest jasne: Kaczyńscy dostali za swoje, to ten, czy fajniej jest u Dominikanów w Warszawie, czy może u Dominikanów w Krakowie. I to zupełnie niezależnie od tego, czy dyskutują osoby związane z Kościołem, czy od niego bardzo zdystansowane. Można powiedzieć, że temperatura zachwytu nad Dominikanami wśród walczących antyklerykałów jest nawet wyższa. Weźmy takiego młodego Maziarskiego. Jak się dowiaduję, on niedawno w „Gazecie Wyborczej” napisał coś takiego:
„Najbardziej bym chciał, by [wrak tupolewa] czym prędzej przetopić na żyletki, puszki, czy co tam się robi z samolotowego złomu. Jeśli jednak w tej chwili jest to niemożliwe, to z dwojga złego wolę, żeby ten wrak był jak najdalej od Krakowskiego Przedmieścia. Moskwa jest niezłym miejscem, ale jeszcze lepsze byłyby Władywostok, Bangkok albo Sydney. Gdyby więc dało się przewieźć tego tupolewa gdzieś dalej od Polski, to ja bym bardzo prosił”.
Albo spójrzmy na znaną nam wszystkim Dominikę Wielowieyską. Oto ona: „Sprawa wraku i to, gdzie on leży, jest kompletnie drugorzędna. Jest mi kompletnie wszystko jedno, gdzie leży wrak”.
Ktoś spyta, co mają wspólnego z Dominikanami Wielowieyska i Maziarski, lub co Dominikanie mają do Katastrofy w Smoleńsku. Otóż ja nie mam oczywiście pewności, ale czuję pod skórą, że zarówno Wielowieyska jak i Maziarski, nawet jeśli sami tam nie bywają, to już ich dzieci z tego ich kościoła wychodzą, tylko po to, by coś zjeść, choć i to nie jest pewne. I że tam tego typu teksty, jakie zacytowałem powyżej, są na porządku dziennym. Dlatego że – nie oszukujmy się – to co mówią Wielowieyska i Maziarski, to żadna egzotyka. To jest najczystszy mainstream. Ani on, ani ona nigdy nie byli na tyle undergroundowi, by sobie pozwalać na jakiekolwiek ekscesy. Każde słowo, jakie wychodzi z ich ust, to coś, co słychać na mieście.
No dobra. Już słyszę, jak ktoś mówi, że owszem, Wielowieyska z Maziarskim mogą tam nawet służyć do mszy, ale jaka to wina Dominikanów? Czy oni mają cierpieć za to, że ich Słowo jest tak dźwięczne, że dociera nawet do najbardziej zakutych pał? No i skąd wreszcie ja mam taką pewność, że wśród tych pał są właśnie ci, którzy chcieliby, aby wrak tupolewa przetopić na żyletki? Ja to po prostu wiem. Nie chce mi się tego tłumaczyć, ale ja to najzwyczajniej w świecie wiem. To wszystko jest jedno towarzystwo. A polscy Dominikanie, w swojej masie tworzą część tego właśnie środowiska, i je systematycznie pompują na tak zwanym poziomie duchowym. W zamian za to, ze tamci z kolei ich pompują intelektualnie. Nie będę się nad tym dłużej rozwodził, bo ja to po prostu wiem. Z doświadczenia, umiejętności obserwacji i dzięki jakiejś tam swojej inteligencji.
Na początku tego tekstu zaznaczyłem, że odpowiedź na pytanie, co ja chcę od Dominikanów, mogłaby się ograniczyć jedynie do tych paru wspomnień i doświadczeń, jakie nabyłem, mając na oku ludzi takich jak Katarzyna Kolenda-Zaleska, czy Justyna Pochanke. Nie oznacza to jednak, że nie miałem okazji widzieć w akcji samych Dominikanów. Owszem, ich też znam na tyle dobrze, by ich obchodzić z daleka, i wcale nie mam tu nawet na myśli tych paru pijaków i dziwkarzy, którzy niejednokrotnie przynosili wstyd polskiemu Kościołowi. Ja tu mówię o Dominikanach jak najbardziej aktywnych i cieszących się świetną formą.
Tu gdzie mieszkam, jak już wspominałem, mamy kościół garnizonowy, do którego chodzimy. Ponieważ w Katowicach nie ma już wojska, w pewnym momencie pojawiła się najpierw informacja, że ten nasz kościół zostanie przekazany Duszpasterstwu Akademickiemu, a następnie, że go jednak przejmą Dominikanie. Szczęśliwie, póki co, nie nastąpiło ani jedno ani drugie, natomiast, owszem, Dominikanie dostali parafię przy ulicy Sokolskiej. Ponieważ moja starsza córka jest osoba bardzo religijną, i niestety religijną w sensie tym, że zadaje się moim zdaniem z ludźmi, jak idzie o wiarę, nie do końca poukładanymi, ona na tych Dominikanów trafiła niemal natychmiast. No i przy pierwszej okazji poszła tam na spotkanie z jakąś krakowską gwiazdą, która tu przyjechała z naukami rekolekcyjnymi. Był to starszy już ksiądz, i wedle relacji mojej córki te jego rekolekcje to był niemal w stu procentach kabaret na tematy tak między Radiem Maryja a Smoleńskiem. Jej się akurat nie podobało, ale reakcja publiczności była oczywiście jak należy. Po imprezie ona poszła do jakiegoś swojego pobożnego kolegi i mu powiedziała, że tam był ten staruszek i że jej się nie podobał. No i pobożny kolega wyjaśnił, że jej tak mówić nie wolno, bo to jest fantastyczny ksiądz, że on już o nim słyszał wcześniej, no i opowiedział o nim pewną anegdotę. Otóż któregoś dnia do niego do spowiedzi przyszedł któryś z ich kolegów, i przyznał się, że on nie bardzo lubi chodzić do normalnego kościoła, bo go denerwują te wszystkie ławki. Na to ów krakowski gwiazdor powiedział coś takiego: „Mnie też te ławki wkurwiają”. No i że to było takie wspaniałe. I to właśnie tego typu poczucie humoru sprawia, że ten ksiądz jest w środowisku postacią kultową.
Opowiedziała mi moja córka tę historię, i zamiast machnąć na tych Dominikanów ręką i trzymać się – skoro już musi – dalej tych swoich Ślązaków w Krypcie, uznała za konieczne pójść do spowiedzi na Sokolską. Wróciła, powiedziała, że było tak sobie, natomiast ona nie bardzo wie, o co temu księdzu chodziło, kiedy jej powiedział, że ona „nie powinna być takim pokurczem”. Ja jej wyjaśniłem, że, moim zdaniem, „pokurcz” to ktoś niezgrabny i brzydki, jednak ustaliliśmy, że jemu nie mogło o to chodzić. I to nawet nie ze względu na to, że moje dziecko jest zgrabne i, wedle powszechnie obowiązujących standardów, ładne, ale przez to, że on, siedząc w konfesjonale, nie był nawet w stanie tego ocenić. Ostatecznie ustaliliśmy, że jemu musiało chodzić o to, że ona w tej spowiedzi zaprezentowała się – z jego punktu widzenia – mało atrakcyjnie. I tyle. Że on pomyślał, że ona musi być jakaś do dupy. Że z niej po prostu żadna „bitch”, tylko właśnie taki „pokurcz”. I że powinna coś z tym zrobić.
A zatem, wróćmy do podstawowego pytania: Co jest nie tak z tymi Dominikaninami? Przez co ja ich tak tępię? Otóż ja osobiście jestem przekonany, ze na czym jak na czym, ale zarówno na Kościele jak i na księżach, to ja się akurat znam. Związany jestem z Kościołem od urodzenia, moje życie jest wypełnione Kościołem, i myślę, że jak idzie o ten temat, nic mnie nie zaskoczy. Wiem, że księża są różni: dobrzy, wspaniali, bohaterscy, zabawni, inteligentni, sympatyczni, ale też podli, głupi, występni, i nudni jak wojskowa latryna. Powiem więcej – ja zdaję sobie sprawę, że wśród księży są też tacy, co za księży się tylko przebrali i jeśli wciąż robią to co robią, to dlatego, że jest im tak towarzysko i finansowo wygodnie. Jak idzie o Dominikanów natomiast, mam wrażenie, że oni mają w sobie cos takiego, co sprawia, że oni są zupełnie inni. Oni mogą być naprawdę pobożni i inteligentni i uczciwi, tyle że mają na koncie ten jeden jedyny grzech, mianowicie nieskończoną pychę, i ta pycha właśnie sprawiła, że jako księża stali się całkowicie bezużyteczni. Swoim istnieniem czynią więcej szkody niż pożytku, i uważam, że nie byłoby źle, gdyby gdzieś tam – pewnie w Watykanie – uznano, że dla dobra Kościoła przydałoby się ich wszystkich zebrać do kupy i powiedzieć im bardzo stanowczo, że albo niech się opanują, albo, jeśli nie są w stanie już wrócić do korzeni, niech sobie założą jakąś sektę.
Osobiście, nie bardzo wiem, dlaczego początek kolejnego roku kalendarzowego ma być jakąś szczególną okazją do składania sobie życzeń, jednak szanując tradycję, każdemu, który lubi tego typu refleksje, jak najszczerzej życzę wszystkiego dobrego w nowym roku. A przyjaciół tego bloga zachęcam, by byli tu ze mną jak najczęściej. Dziękuję.
Osobiście, nie bardzo wiem, dlaczego początek kolejnego roku kalendarzowego ma być jakąś szczególną okazją do składania sobie życzeń, jednak szanując tradycję, każdemu, który lubi tego typu refleksje, jak najszczerzej życzę wszystkiego dobrego w nowym roku. A przyjaciół tego bloga zachęcam, by byli tu ze mną jak najczęściej. Dziękuję.