Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotr Natanek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotr Natanek. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 listopada 2011

Koniec wściekłości?

Nie bardzo się orientuję, jak teksty, które tu się pojawiają, są odbierane, jak idzie o poziom wylewającej się z nich agresji. Ja oczywiście jestem zawsze gotów przyznać, że jeśli mnie coś bardzo irytuje, to staram się tę irytację zademonstrować w sposób jak najbardziej obrazowy. Ale też nie mam najmniejszych problemów, by podczas tej demonstracji wyrzucać z siebie, to co niektórzy nazywają nienawiścią, a ja wołałbym traktować jak zwykłą szczerość emocji. Natomiast bardzo bym nie chciał, żeby ten blog był przez kogokolwiek – no może poza tymi, na których opinii mi zwyczajnie nie zależy – jako dziennik pisany przez kogoś, kto w pierwszej kolejności stanowi kłębowisko wściekłości.
Czasem – czemu nie? Czasem ja, nawet jeśli mam w sobie głównie łagodność, staram się wręcz z siebie wydusić to, co we mnie najgorsze. Bo wiem, że sytuacja wymaga powiedzenia tych paru słów, których normalnie mówić nie wypowiada. Czasem. I bez większego wysiłku mogę wskazać tu na teksty, których celem była, po prostu i tylko, jak najbardziej brutalna egzekucja. Jednak, jak mówię, mam nadzieje, że wszyscy ci, którzy traktują to miejsce jako pewnego rodzaju przystań, robią to, nie ze względu na te wyjątki, ale bardziej z uwagi na to, co tu się pojawia, by zaledwie wywoływać radość, żal, smutek, czy nadzieję. Nadzieję przede wszystkim.
Z czego to wynika? Przede wszystkim, jak myślę, z tego, że ja naprawdę niewiele się spodziewam po ludziach. Ja bardziej, jeśli już na coś liczę, to na to, że choć paru z nich się pewnego dnia przebudzi i choć na ułamek chwili pokaże, że jednak mają w sobie to coś, bez czego ani rusz. A, mówiąc jak najbardziej ogólnie, że jednak będą się stawać stopniowo lepsi, a nie gorsi. Jednak w życiu by mi nie przyszło do głowy, by od większości osob, z którymi mam w swoim życiu do czynienia, wymagać jakichś super wybitnych popisów człowieczeństwa. Weźmy polski film współczesny. Ja wcale nie oczekuję, że zapowiadany od pewnego czas film o skorumpowanym Systemie – podobno niezwykle demaskatorski i, oczywiście, jak większość z nich, wybitny – zwali mnie z nóg. Więcej. Jeśli on się okaże taki jak te wszystkie wspaniałe polskie komedie w stylu „Dnia Świra”, czy „Testosteronu”, czy dramaty w rodzaju „Psów”, ja wzruszę na to najwyżej ramionami. Natomiast, jeśli on będzie zaledwie taki sobie, na tyle taki sobie, by dało się go obejrzeć od początku do końca, to już będę bardzo zadowolony.
Popatrzmy, dla odmiany, na to co się dzieje na innych blogach. Od jakiegoś czasu, nie wiedzieć czemu, zacząłem częściej niż zwykle zaglądać do Salonu24, który to Salon – a trzeba to w tym miejscu zaznaczyć – jest przez naszą współczesna bolszewię nazywany „psychiatrykiem”. A więc jest jak najbardziej „nasz”. I przyznam, że poziom do jakiego się ów Salon zsunął od kiedy tam przebywałem na stałe, jest porażający. Zaglądam dziś do wpisu Marka Migalskiego. Standard. Migalski uznał za stosowne skomentować kolejny wybryk Radka Sikorskiego, no i skomentował. Żadnych sensacji. Po prostu – Migalski w nowym garniturze. Natomiast niżej mamy już prawdziwą eksplozję zidiocenia w wersji hard. I to własnie w wykonaniu przede wszystkim wspomnianych „naszych”. A wśród nich pewnego krakowskiego patriotę o nicku Sowiniec, który z nimi wszystkim się przekomarza, informując, że albo „bingo”, albo „powiało grozą”, lub po prostu „:)”. Czy ja się mam z tego powodu jakoś szczególnie napinać? Po co? Tamtych bałwanów nawet nie znam, a jak idzie o Słowińca, nawet wtedy, gdy się zorientowałem, że on nie jest w niczym lepszy od całej tej pozostałej bandy – to też zaledwie machnąłem na niego ręką.
Niezmiennie staram się czytać wszystko, co napisze mój kolega Coryllus. A zatem przeczytałem też jego tekst, w którym dostaje on ciężkiej cholery na niejakiego Gadowskiego. Najpierw sobie pomyślałem, że ja na miejscu Coryllusa, swoją wściekłość trzymałbym na lepsze okazje, niż na dokuczanie jakiemuś Gadowskiemu. Jednak do Gadowskiego zajrzałem. I już na samym początku czytam coś takiego: „Niedawno zrozumiałem dlaczego tak jest. Tak jest z Polską i w ogóle z polskością. Spacerowałem po jesiennym parku, lało mi się za kołnierz i zrozumiałem”. No dobra. Znów standard. Gadowski jest podobno dziennikarzem, i to dziennikarzem bardzo szanowanym przez wspomnianego Sowińca, a więc ktoś bardziej ode mnie naiwny, mógłby się zdziwić. Ale ja? Niby czemu? Przecież ja to wszystko wiem od zawsze. Natomiast, przyznać muszę, że na mnie zrobił wrażenie ten fragment o kołnierzu. No bo może ja jestem jakiś mało pojętny, ale co Gadowskiemu się lało za kołnierz? Domyślam się, że deszcz. Chodzi Gadowski po parku, zadumany, refleksyjny, no a że oczywiście bez parasola – kto w końcu prawdziwie wrażliwy nosi parasol? – to mu się deszcz leje za kołnierz. Tyle że ponieważ, jak wszyscy wiemy, deszczu od trzech miesięcy nie ma ani kropli, natomiast jest susza jak sto pięćdziesiąt, wygląda na to, że Gadowski zwyczajnie łże. I do tego łże głupio. Po co? Żeby zrobić na nas wrażenie, jaki to on jest myślący, i jak to jemu taki deszcz zwisa – że zacytuję innego salonowego celebrytę – kalafiorem.
Ponieważ wiedziałem, że Coryllusa może to zainteresować, zadzwoniłem do niego i mu o tym deszczu opowiedziałem, a on oczywiście od razu dostał cholery. I ja nagle zdałem sobie sprawę z tego, że coryllusowa cholera jest jednak dobra, a moja zgoda na to dziadostwo oczywiście zła. On przynajmniej jest jak dziecko, które, kiedy widzi, że coś nie działa tak jak ma działać, to się złości. A ja, zamiast walczyć – coraz bardziej tępieję. Kiedy widzę bandę bałwanów, zajętych wyłącznie niszczeniem i propagowaniem powszechnego zidiocenia, myślę sobie, jak by to dobrze było, gdyby któryś z nich nagle oprzytomniał, i pełen nadziei rozglądam się, czy przypadkiem czegoś nie przegapiłem. I czytam dalej Coryllusa, i myślę sobie, że zupełnie nie mam pojęcia, co go tak nosi. Oczywiście, pewnych rzeczy już nie przeskoczę. Może mi się naturalnie zdarzyć, że napiszę gdzieś w jednym zdaniu, że Ziemkiewicz to ani wyborny pisarz, ani wybitny publicysta, ale żeby to powtarzać w każdym swoim tekście – mowy nie ma! Natomiast pomyślałem sobie, że ja jednak bardzo dobrze rozumiem ludzi takich jak Coryllus, którzy patrzą na to wszystko i z tej złości powoli wariują. A kiedy ktoś do nich przychodzi i im to szaleństwo zaczyna wytykać, to wpadają w jeszcze większy szał. A gdy ktoś życzliwy radzi im uczciwie, że może lepiej nie przesadzać, bo to się źle skończy – dopiero wtedy zaczynają przesadzać. Sam taki nie jestem, ale tę postawę rozumiem. Bo to co się wokół nas dzieje, to naprawdę syf wołający o pomstę do nieba.
Popatrzmy choćby na najnowszy numer magazynu „Uważam Rze” – przypominam, że magazynu, wedle powszechnej opinii, grupującego najwybitniejsze i najbardziej, jak one same o sobie mówią, niepokorne pióra polskiej mysli konserwatywnej – a w nim na satyryczny kącik Mazurka i Zalewskiego. Po kolei: „Donald Tusk zapowiedział współpracownikom, że rząd ma być taki, że mucha nie siada. Ale słowa nie dotrzymał. Mucha zasiada”. Dalej o tej samej damie: „Choć ona podobno wolała resort lotnictwa. Mogłaby sobie na gąsiory zapolować”. Dalej o pośle Nowaku: „Tusk zapowiadał, że Sławek świetnie się sprawdzi w kolejnictwie. Dotychczas znany był z tego, ze żadnej kolejki nie opuszczał”. Dalej: „Cóż, Sławek to człowiek, który wielu resortom może dać stopę. To jest, przepraszamy, twarz”. Teraz o Grupińskim: „Ale akurat to co widzi Grupiński jest mało ważne. I tak ma zeza”. O Niesiołowskim: „Gorzej że w Prezydium Sejmu zabraknie Stefana Niesiołowskiego. Żal nam faceta. Musi się rozstać z ostatnią laską w swoim zyciu”. O Ziobrystach: „Pożytku z nich było, co Wróbel napłakał”. O Hofmanie: „A pan, panie Hofman, to nawet Ziobrze możesz podskoczyć dopiero, jak panu prezes pozwoli”. O byłym pośle i senatorze PiS, Zdzisławie Pupie: „Ech, Sejm bez Pupy, to już nie będzie to samo miejsce. Dobrze chociaż, że z Platformy wszedł Cycoń”. Dalej – nie bardzo wiadomo o czym – jest tak: „Kaczyński zaproponował kompromis – wszystkich przyjmie, jeśli mu Kempa przyniesie na tacy głowę Kury. A Wróbel pieczonego Cymę”. O pośle Mularczyku: „Arkadiusz Mularczyk, zwany pieszczotliwie Mułem”.
Oto poziom. Oto ostatni bastion w naszej wojnie z zepsuciem i zaprzaństwem. Oto nasza brygada specjalna gotowa do walki z – że się zatrzymam na sprawach najnowszych – nie sprzedawaniem, ale już tylko oddawaniem Polski Niemcom w arendę. Oto nasza nadzieja. Ktoś mi natychmiast pewnie powie, że to nieprawda. Że „Uważam Rze”, to tak naprawdę agentura. Że naprawdę nasi, to „Gazeta Polska”, niezależa.pl, „Nasz Dziennik”, no i oczywiście SKOK Stefczyka. No ale, przepraszam bardzo – tu w tej sytuacji, ja już tylko wolę milczeć. Coryllus do kościoła nie chodzi i pewnie nawet się nie bardzo modli, ale w jednym z ostatnich tekstów napisał, że z jego punktu widzenia, na tej „scenie tak marnej”, jedynym prawdziwym wojownikiem, niezłomnym, cudownym uzurpatorem, wbrew całej potędze tego parszywego Systemu, jest już tylko ksiądz Natanek. Nawet ja muszę przyznać, że ta opinia robi wrażenie lekko ekscentrycznej. No ale już w następnym zdaniu, muszę też przyznać, że to wszystko chyba jednak mnie zwyczajnie przerasta. Więc chyba jednak dalej będę pisał te swoje refleksje. Smutne, czy wesołe – obojętne. Jak się trafi. Ale złościć się już nie zamierzam.

Przypominam już tradycyjnie o nadchodzących Świętach i o owej miłej konieczności dawania bliskim prezentów. Obok jest ta okładka. Wystarczy w nią kliknąć. A dalej już tylko same przyjemności. Ewentualnie, jeśli komuś zbywa, proszę o pomoc doraźną. Numer konta też obok. Dziękuję.

piątek, 3 czerwca 2011

Kto pomaga sobie, komu Pan Bóg, a komu ktoś jeszcze

Jeśli przyjrzeć się rynkowi reklam, można odnieść wrażenie, że jest on zdominowany przez reklamy lekarstw, banków, piwa i samochodów. W tej kolejności. No, ewentualnie samochodów bardziej niż piwa. Te cztery jednak poziomy realizowania się naszego świata – a więc bank, lekarstwo, samochód i piwo – wydają się, z pewnego szczególnego punktu widzenia, stanowić jego formę i sens.
Mam wrażenie, że rozumiem logikę, jaka stoi za tym stanem rzeczy. Mając od wielu już lat, w taki czy inny sposób, kontakt z młodzieżą, mogę potwierdzić autorytatywnie fakt, że poza dość przypadkowym zamiłowaniem, jakie ona czuje do muzyki, polska młodzież jest całkowicie i bezwarunkowo oddana idei żłopania piwa, trzeźwienia po piwie, i liczenia dni do czasu kiedy będzie się mogła tego piwa ponownie napić. Dorośli piją wódkę, lub brandy, lub wino, ewentualnie jakieś inne, bardziej wysmakowane alkohole – młodzież napędza się piwem. A zatem, rozumiem, że koncerny piwowarskie mają w młodzieży klientelę bezcenną, i stąd ta niezliczona liczba reklam.
Co do samochodów, pozostaję w lekkim chaosie poznawczym, bo przede wszystkim niemal wszystkie znane mi osoby posiadają samochód, w dodatku mają w kwestii samochodów dość ściśle określoną opinię, i nie bardzo jestem w stanie zrozumieć, jaki sens jest tłumaczyć komuś, kto uważa Volkswagena za najlepszy samochód świata, że najlepszym samochodem świata jest Volkswagen, lub że lepszym od niego jest Fiat. Z piwem sprawa jest prostsza. Chodzi głownie o to, żeby dzieci to piwo miały cały czas w głowie, żeby je kupowały i żeby nie zapominały, że bez piwa nie ma życia. A to wystarczy, by od czasu do czasu kupiły też i nasze. Co do samochodów – nie bardzo wiem, jak działa ten rynek, ale muszę uznać, że sam fakt iż znaczna liczba Polaków ma kompletnego fioła na punkcie samochodów sprawę w jakiś sposób załatwia.
Doskonale natomiast rozumiem, co się kryje za tak bardzo agresywną polityką koncernów farmaceutycznych. Jak informuje mnie moje życiowe doświadczenie, dla przeciętnego obywatela, często nie ma innego tematu, jakim on gotów jest żyć od rana do wieczora i znów do rana przez nieprzespaną noc, jak zdrowie i sposoby, by o owo zdrowie dbać i je ratować. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia. Niektórzy mówią, że taka jest ludzka natura. Ze człowiek jest już tak zbudowany, ze cały czas się musi wsłuchiwać w to, co się w nim dzieje. Czy jest za gruby, czy za chudy; czy śpi dobrze, czy źle; czy go brzuch boli trochę, czy bardzo; często, czy może za rzadko; oddycha za wolno, czy może za szybko. No i przede wszystkim, czy umrze już dziś, czy może jest jakiś sposób, by umarł dopiero w przyszłym roku. Są też jednak i takie głosy, które mówią że nasze zdrowie interesowałoby nas dokładnie tyle, ile wymaga sytuacja, kiedy już zachorujemy, gdyby nie fakt, że koncerny farmaceutyczne już prędzej zaczną przeznaczać połowę swojego utargu na walkę z rakiem, niż zostawią człowieka w świętym spokoju, co do jego samopoczucia. Otóż jest teoria – i ja jestem bardzo chętny, by ją poprzeć – że koncerny farmaceutyczne mają jeden, i tylko jeden interes – żeby każdy człowiek był zawsze i wiecznie przekonany, że z nim jest coś nie tak. A najlepiej – i o to one starają się równie mocno, co o człap resztę – żeby z nim rzeczywiście zawsze było coś nie tak.
A więc ta zupełnie nieprawdopodobna liczba reklam zachęcających do kupowania lekarstw na każdą możliwą – urojoną, czy faktyczną – dolegliwość, mnie nie dziwi. Ale i wreszcie pojawia się bank. I tu sprawa jest jeszcze prostsza, niż to się ma w wypadku lekarstw. Tu nie ma nawet o czym dyskutować. Pomysł jest czysty – chodzi o to, by ludzie pożyczali pieniądze po to, żeby ich było stać na ten samochód, to lekarstwo, no i oczywiście na to piwo.
Powtórzę raz jeszcze – świat w jakim żyjemy, zdaje się rozwijać niemal wyłącznie przez pragnienie samochodu, lekarstwa i piwa. Czy to mnie martwi? Owszem, trochę. Tak jak wiele innych rzeczy. Nie podoba mi się to, że dzieci piją piwo i że dorośli ich do tego zachęcają w tak perfidny sposób. Nie podoba mi się, że współczesny świat stworzył sytuację, gdzie człowiek jest w stanie wydać 50, 60, czy 100, czy czasem nawet 200 tys. żłotych – tak strasznie dużo pieniędzy – po to tylko, by mieć coś, z czego mógłby z niemal identycznym skutkiem korzystać za głupie 5 tys. No i oczywiście nie podoba mi się też to, że tak zwana lichwa została w Polsce usankcjonowana, i że to w gruncie rzeczy ona – lichwa właśnie – jak najbardziej oficjalnie, z pełnym błogosławieństwem państwa, obsługuje nasze życie publiczne.
To jednak, co mi się tu nie podoba najbardziej, to fakt, że w ten cały szalbierczy proceder zostało wplątane ludzkie zdrowie i życie. Jeśli ktoś chce się karmić piwem i w dodatku jeszcze wmawiać sobie, że nie ma nic smaczniejszego pod słońcem – jego sprawa. Jeśli ktoś jest tak głupi, żeby najpierw harować od rana do nocy na te 200 tys. żłotych, a później je wydać na samochód – Bóg z nim. Jeśli nawet ktoś jest tak naiwny, by brać od kogoś pieniądze na 7 lat – w dodatku tylko po to, by sobie kupić duży telewizor i pojechać na wycieczkę do Grecji – licząc na to, że będzie mu musiał oddać zaledwie dodatkowe 5,6 procent – trudno. Jego sprawa, jego nerwy. Natomiast to, że oto powstał system, który jednocześnie człowieka doprowadza do kompletnej psychicznej i fizycznej ruiny, a następnie oferuje mu na ten jego stan zestaw fantastycznych leków, które oczywiście mu nie pomogą, a jeśli nie pomogą, to zwyczajnie, przez brak leczenia – zabiją, uważam za znak czasów. I jeśli ktoś się spodziewał tu jakiegoś mocniejszego określenia, to mu powiem, że ja nie mam nic mocniejszego pod ręką.
Oto system, gdzie najpierw człowieka zapędza się do roboty ponad jego siły, do jedzenia mu się daje szybkie żarcie z torebki, czy bardzo estetycznego pudełka, w ramach rozrywki oferuje mu się darmową pornografię w Internecie, a kiedy już mu nerwy kompletnie wysiądą, serce się odpowiednio otłuści, a w dodatku poczuje zanik popędu seksualnego i żona zacznie go traktować nieuprzejmie, to będzie mógł sobie kupić super telewizor i tam – w pełnym pakiecie – otrzyma informacje o lekarstwie na dobry sen, niski cholesterol i super wzwód. Wszystko z pełną gwarancją. Zupełnie jak w tym niezwykłym dowcipie Larsona: „Gwarantujemy satysfakcję, albo nie zwracamy pieniędzy”.
Ktoś kto jakimś cudem dotrwał do tego momentu, może sobie pomyśleć, że to dziwne, że w tym tekście dotychczas nie pojawił się człowiek. W końcu ja sam wielokrotnie się zaklinałem, że skoro mam już pisać, to przede wszystkim o ludziach, a nie o sprawach. A tu, jak wszystko na to wskazuje, wyłącznie mamy do czynienia z sprawami. Pragnę więc wszystkich uspokoić. Ludzie będą. Będzie wręcz człowiek, ale to za chwilę. Najpierw kilka słów wprowadzenia. Otóż nie wiem, czy pamiętam dobrze, ale pamiętam, że był taki czas, kiedy to dziennikarzom nie wolno było występować w zewnętrznych reklamach. Chodziło o to, że jeśli na przykład Szymonowi Majewskiemu Bank PKO zaproponuje, żeby on za parę baniek parokrotnie zrobił z siebie na rzecz tego banku idiotę, to on niestety musi odmówić, a już na pewno ta reklama nie może być nadawana w telewizji TVN. Wydaje mi się, że tak to kiedyś było, ale kiedy dziś widzę, jak dziennikarze stacji TVN bez jakiejkolwiek żenady dorabiają w reklamach, mam tu pewne wątpliwości. Nieważne. Jest tak, że oni w tych reklamach dziś sobie swobodnie używają i kropka.
Oto od paru dni jeden z głównych tefauenowskich specjalistów od pogody, niejaki Zubilewicz pokazuje się w reklamie lekarstwa, które jak najbardziej oczywiście skutecznie niszczy ludzki cholesterol. Owo cudowne lekarstwo można oczywiście kupić bez recepty, i wedle zapowiedzi Zubelewicza, jeśli człowiek zauważy u siebie podwyższony cholesterol, powinien natychmiast zażyć tabletkę, i problem z głowy. A jak wiemy, cholesterol to nie taka trywialna sprawa. Choroby układu krążenia są dziś główną przyczyną zgonów w Polsce, czego zresztą Zubelewicz nie ukrywa, a więc zwyczajnie trzeba uważać. I w tym momencie jakiś koncern farmaceutyczny, który produkuje to siano, wynajmuje Zubelewicza, płaci mu odpowiednie pieniądze, on je szybciutko zgarnia pod siebie, i ogłasza: „Polecam!”. Ktoś się oczywiście może od razu zapytać, co Zubelewicz wie na temat cholesterolu i skuteczności tego czegoś, co on zachwala, w walce z nim? Jakie on ma w ogóle kompetencje, żeby to lekarstwo polecać? Czyżby ono mu uratowało już parę razy życie? A może on, jako specjalista od pogody, się na takich sprawach zwyczajnie zna? Ale nikt o to nie zapyta, bo każdy wie, że to jest tylko biznes. Ani to lekarstwo nie zmniejsza cholesterolu, ani Zubelewicz na ten temat nie ma bladego pojęcia, i tu tylko chodzi o to, żeby ta reklama dotarła do pary jakichś bałwanów, z których jeden powie drugiemu, że trzeba o siebie dbać, i ten drugi skoczy do apteki i kupi sobie parę paczek tego czegoś. Oczywiście, jeśli przy okazji, wbrew wyraźnej informacji na dole ekranu, nie pojdzie do lekarza, któregoś dnia, skutkiem ciężkiego nadmiaru cholesterolu dostanie zawału serca i umrze, ale kogo to wówczas będzie obchodziło? Zubelewicza może? Nie żartujmy.
Czemu ja się uczepiłem tego Zubilewicza? Otóż chodzi o to, że ja już w kilku miejscach czytałem, że Zubilewicz akurat to bardzo pobożny człowiek. Były pielgrzymkowicz, oazowicz, odnowiciel w Świetle i Życiu, i diabli wiedzą kto jeszcze. A jest tak, że to nie tylko o nim tak się plecie. On sam, jak tylko jest okazja, to pokazuje się w różnych odpowiednich mediach i opowiada tam o wierze i pobożności. Również swojej. Ktoś nie wierzy? Proszę uprzejmie.
I oto ten sam Zubilewicz, mając przed sobą człowieka, który jest zagrożony ciężką chorobą serca i w efekcie być może śmiercią, daje mu jakieś gówno i mówi, żeby on to zjadł, to wyzdrowieje. Dlaczego on to robi? Czy może w szczerym przekonaniu, że niesie pomoc drugiemu człowiekowi? Oczywiście że nie. Może on i jest durny, ale z całą pewnością nie aż tak. A więc dlaczego? Odpowiedź jest taka ja zawsze. Bo płacą. A z samej tefeuenowskiej pensji wyżyć się przecież nie da.
Ktoś powie że to nic takiego, że nie ma o czym gadać. A ja uważam że każdy odpowiada za siebie. Jeśli ktoś uważa to za drobiazg, proszę bardzo. Droga wolna. Natomiast dla mnie, to jest problem. Pod poprzednią notką o księdzu Natanku i świecie Szatana, ktoś mnie spytał, co ja mam przeciwko Szymonowi Hołowni. Odpisałem temu komuś, że mam przeciwko niemu to, że on jest uzurpatorem. Że z niego katolik, jak z koziej dupy trąba. Po obejrzeniu reklamy z Zubelewiczem uważam, że teraz już mam wszystkie argumentu w ręku. To jest właśnie to towarzystwo. Katolicy z różą w zębach. A ja się nie zdziwię, gdy za kilka lat, kiedy będzie wolno już reklamować nie tylko leki na serce, ale również na raka – swoją drogą ciekawe, czemu oni wciąż to uważają za zbyt wielką bezczelność – któryś z tych koncernów wypuści na rynek maść na czerniaka złośliwego, i do reklamowania tego specyfiku zgłosi się właśnie Szymon Hołownia z mniej więcej takim tekstem: „Stwierdziłeś u siebie złośliwego czerniaka? Boisz się? Myślisz o śmierci? Modlisz się? Wyluzuj. Pan Bóg ma ważniejsze sprawy na głowie. Oto maść Melanomictum. Ja posmarowałem i zniknął jak ręką odjął. Polecam!”.
A oni mi mówią o księdzu Natanku!

Większość czytelników tego bloga wie, że oprócz tego, czym on dla mnie jest od samego początku w sposób zupełnie naturalny, skutkiem pewnej fali złych bardzo wydarzeń - nawet minister Sikorski niedawno poświadczył, że obecnie tak zwane CV nie ma znaczenia; pracodawca o wszystkim co chce wiedzieć o swoim ewentualnym pracowniku dowiaduje się z Googla - stał on się też niemal jedynym źródłem utrzymania mojej rodziny. Dlatego nieodmiennie proszę o uprzejme wsparcie finansowe na podany obok numer konta. Każdy tego typu gest będzie dla nas bezcenny, a ja tylko mogę obiecać, że się będę starał jak dotychczas.

środa, 1 czerwca 2011

Paint It Black

Jak może część z czytelników tego bloga wie, po moim mieście poruszam się albo na piechotę, albo komunikacją miejską. Nie wiem, jak to się dzieje i jak to się stało dotychczas, ale kilka dobrych razy zdarzyło mi się napotkać pewną dziewczynkę, w wieku – czy ja wiem? – może 16, a może 17 lat, która zrobiła na mnie wrażenie niezwykłe. Otóż to co się, jak idzie o nią, rzuca w oczy, to przede wszystkim to, że ona swoją twarz ma przyozdobioną kilkunastoma kolczykami. Wszystkie z nich są czarne i oblepiają jej wargi, nos i uszy. Dziewczynka jest blondynką, a więc te kolczyki odbijają się na jej twarzy szczególnie wyraźnie. Jest wiecznie smutna. Czy jest brzydka, czy ładna? Trudno powiedzieć, ale raczej brzydka. Tyle że z kolei, bardzo możliwe, że gdyby ona zechciała się też nad tym zastanowić, to mogłoby się okazać, że jednak jest bardzo ładna. Ale najwyraźniej to akurat nie jest jej zmartwieniem. W dodatku, ona w taki sposób ustawiła sobie swój image, że jej włosy zakrywają jej oczy, co z kolei sprawia, że normalny człowiek – za którego wciąż się niekiedy uważam – zastanawia się już tylko, jak ona jest w stanie znieść tak ciężką niewygodę.
Jednak zastanawiam się jeszcze nad czymś oprócz tego. Otóż, ponieważ widziałem ją kilka razy, jednak zawsze pozbawioną jakiegokolwiek towarzystwa, chciałbym wiedzieć, czy ona jest samotna, czy nie? Czy jest szczęśliwa, czy ma mamę i tatę, czy ma brata i siostrę, czy chodzi do szkoły, czy ma przyjaciół.? Czy jej znajomi ja lubią, czy może uważają ja za dziwadło i idiotkę? A jeśli tak, to czy ona się tym martwi, czy nie? Czasem bawi się ona komórką, chociaż może się i nie bawi, tylko z kimś sobie wysyła esemesy? Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej, to dziecko robi na mnie wrażenie jak najgorsze. Najgorsze w tym sensie, że ja mam bardzo głębokie przekonanie, że ono spada na łeb na szyję.
Spytałem o nią swoją najmłodszą córkę, która zna najróżniejsze typy snujące się po jednej czy drugiej okolicy, opisałem ją najlepiej jak umiałem, ale mi odpowiedziała krotko, że ona się z emo nie zadaje. No tak. Więc wyszło na to, że to dziecko, które mi tak bardzo ostatnio zawraca w głowie, to zwykłe emo. Czy więc nie ma o czym gadać? Otóż chyba jednak nie. Powodów do rozmowy jest przynajmniej kilka, a podstawowy z nich, to ten, o którym już wcześniej wspomniałem. Jaki pojedynczy los stoi za tego rodzaju upadkiem? Córka moja twierdzi, że to jest zwykła wieśniacka moda. A ja sobie myślę, że może i jest to zwykła wieśniacka moda, tyle że to wciąż nie załatwia sprawy do końca. Bo zawsze się można dalej zastanawiać, dlaczego taka akurat moda i dlaczego tych dziwnych mód, nastawionych na to, że człowiek ma wyglądać smutno, brzydko i tak okropnie samotnie, jest tak bardzo ostatnio dużo?
Kiedy tak się snuję po moim mieście, obok tej dziewczynki, mam okazję często widzieć inny typ dziecka. I to jest, jak podejrzewam, coś bardziej już popularnego, a wręcz nagminnego. Mam na myśli ubrane na czarno dziewczyny, wprawdzie bez powbijanych w swoje blade twarze kolczyków, ale za to z jakimiś tatuażami, i obwieszone wszelkiego rodzaju ‘metalową’ symboliką. One wszystkie, niemal bez wyjątku, są okropnie brzydkie, często bardzo grube, i znów – gdyby nie rzucały się tak bardzo w oczy – mogłyby się nagle okazać i ładne i sympatyczne i mądre i wesołe, tyle że one najwidoczniej mają taki właśnie cel. Wyglądać źle i ten swój fatalny wygląd możliwie starannie akcentować. A więc są takie jakie chcą być – grube, wstrętne, z tymi naciągniętymi na swoje ciężko otłuszczone nogi i pupy siatkowanymi rajstopami. Czasem na nie patrzę i myślę sobie dokładnie o tym samym, o czym myślałem przy okazji tamtej blondynki ze zmasakrowaną twarzą. Czy one mają rodziców, dom, brata, siostrę, czy chodzą do szkoły, i czy są w ogóle na tyle przytomne, by się w ogóle zastanawiać nad swoim szczęściem? I nieszczęściem.
Kiedy się nie ma samochodu, kiedy się jeździ tramwajami i autobusami, kiedy się wreszcie chodzi dużo ulicami, a na dodatek ma się ten charakter, który każe jednak zauważać ludzi, można zobaczyć naprawdę wiele. I to zarówno rzeczy pięknych, jak i ohydnych. Rzeczy świadczących o wielkości człowieka, ale tez o jego upadku. A jeśli na domiar wszystkiego ma się naturę chętną do refleksji – choćby tej najprostszej refleksji wiejskiego głupka – naprawdę nie jest łatwo machnąć na ten świat ręką i powiedzieć sobie, że jest jak jest i pora coś zjeść. Pomyślałem sobie o tym wszystkim wczoraj wieczorem, kiedy w telewizji – a jakże – pokazano reportaż, ogólnie rzecz biorąc o tak zwanych ludziach obłąkanych cywilizacyjnie, ale głównie w oparciu o przypadek księdza o nazwisku Piotr Natanek. Szczerze powiem, że tak się jakoś stało, że wcześniej o tym księdzu nie słyszałem, natomiast, jak się okazuje, słyszały o nim wszystkie moje dzieci. Gdzie? Oczywiście w Internecie. Co ksiądz Natanek robi w Internecie? Oczywiście prowadzi w Internecie swoje nauczanie, ale akurat jego popularność nie wynika z tego, co on robi na administrowanych przez siebie i swoich przyjaciół stronach, lecz z bardzo zmasowanego ataku, jaki jest na niego prowadzony właśnie w Internecie. Ksiądz Natanek, jak idzie o wymiar popularny naszego świata, stanowi rozwinięcie przypadku Radia Maryja w wersji hard. Skala kpin skierowana pod adresem księdza Natanka przekracza wszelkie dotychczas nam znane standardy. Ksiądz Natanek to śmiech i szyderstwo Polski nowoczesnej i wykształconej, na miarę niejakiego Konowicza. Wczoraj, księdzu Natankowi telewizja TVN24 poświęciła swój program.
Kim jest ksiądz Piotr Natanek? Otóż, jak można przeczytać w wikipedii, jest to urodzony w 1960 roku Makowie Podhalańskim kapłan, kaznodzieja i rekolekcjonista, były wykładowca Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Jest autorem kilkunastu książek i rozpraw naukowych o charakterze teologicznym. Kiedy na polu kapłańskim i naukowym ksiądz Natanek osiągnął to co osiągnął, uruchomił ośrodek rekolekcyjny o nazwie Pustelnia Niepokalanów, w którym młodzi ludzie pod opieką kapłana i animatorów spędzają czas na modlitwie, katechezie, pracy i wypoczynku. Przy domu rekolekcyjnym cały rok funkcjonuje grupa modlitewna i tak zwane Bractwo Dusz Czyśćcowych. Przy pomocy norweskiej – swoją drogą, to bardzo ciekawe, że ta fundacja ma swoją siedzibę akurat w Norwegii – fundacji pod nazwą Społeczny Ruch Zapotrzebowania Wiary, której filią stała się Pustelnia Niepokalanów w Grzechyni, uruchomił internetową telewizję CHRISTUS VINCIT-TV, w której oprócz transmisji nabożeństw z pustelni nadawane są nagrania z rekolekcji i katechez wygłoszonych przez Księdza. Wraz z młodzieżowym chórem, nagrał też ksiądz Natanek dwie autorskie płyty. Działalność księdza Piotra Natanka została przez Kościół potępiona, a on sam został poproszony o zamknięcie swojej duszpasterskiej działalności prowadzonej w Pustelni Niepokalanów, oraz zaprzestanie publicznych wystąpień i rozpowszechniania w jakiejkolwiek formie swoich nowych i archiwalnych wystąpień.
Pomimo tego, ksiądz Natanek nadal prowadzi swoją działalność duszpasterską, tyle że teraz poszerzoną jeszcze o krytykę komisji teologicznych.
Tego akurat w notce na wikipedii nie znalazłem, podobnie jak nie padło na ten temat słowo we wczorajszym programie w telewizji TVN24, niemniej mam bardzo mocne przekonanie, że gdyby ksiądz Natanek jeździł ze mną autobusem przez moje miasto i nagle spotkał tę dziewczynkę z czarnymi kolczykami powbijanymi w twarz, powiedziałby, że ona jest opętana przez Szatana. Czemu tak sądzę? Otóż świadczyć o tym może to, że, z tego co słyszę, ksiądz Natanek uważa najprawdopodobniej, że ta dziewczynka po raz pierwszy spotkała na swojej drodze Szatana w momencie nawet nie, gdy umieściła sobie w wardze pierwszy kolczyk, ale jeszcze wcześniej – kiedy pomalowała sobie paznokcie na jaskrawo czerwony kolor. Bo tak właśnie przedstawia się przesłanie księdza Natanka. Kiedy dziecko maluje swoje paznokcie na jaskrawe kolory, staje się dzieckiem Szatana. I to jest właśnie przedmiot kpin z tego co ksiądz Natanek robi, co mówi, i kim jest. Ksiądz Natanek wierzy, że kiedy dziecko sięga po książkę o przygodach Harrego Pottera, w tym momencie obok niego staje Szatan. I dlatego z księdza Natanka świat się śmieje.
Otóż ja się z księdza Natanka ani nie śmieję, ani śmiać nie zamierzam. I to wcale nie dlatego, że to co on robi i w co wierzy, i to jak on postępuje, uważam za słuszne. Mowy nie ma. Ja uważam, że ksiądz Natanek jest w bardzo ciężkim błędzie. Uważam, ze typ aktywności, jaki on przedstawia i proponuje, jest w znacznej mierze niemądry, a może nawet i szkodliwy. Jednocześnie jednak uważam, że ksiądz Natanek znalazł się w miejscu, w którym znalazło się bardzo wielu z nas, a mam tu na myśli sytuację, którą po angielsku – tak już mam z tym angielskim – określa się przy pomocy wyrażenia ‘cross-over’. A więc ksiądz Natanek przekroczył pewną granicę, i znalazł się tam, gdzie akurat obca myśl nie jest w stanie sięgnąć. A z tego akurat śmiać się nie wolno.
Ale nie śmieję się z księdza Natanka jeszcze z innego powodu. Otóż uważam, że takich księży jak Piotr Natanek, ale nie tylko księży, bo i osób świeckich, jest na całym świecie całe mnóstwo, i ich poglądy i aktywność są przez ten świat z wyrozumiałością zaakceptowane. Szczególnie choćby w amerykańskich kościołach protestanckich. Księży, którzy uważają, że wyzywające stroje u młodych dziewcząt, moda na tatuaże, zaczytywanie się w przygodach Harrego Pottera, słuchanie muzyki rockowej, świętowanie Hallowe’en, włóczenie się po centrach handlowych, czy nawet oglądanie telewizji – to wszystko oznacza służenie Szatanowi. Dlaczego? Nie wiem dlaczego, ale sądzę, że to jest reakcja na jakieś ciemne procesy, jakie zachodzą nie w ich mózgach, lecz jak najbardziej ciemne procesy zachodzące w otaczającym ich świecie. Ludzie ci widzą, że świat zmierza ku ruinie, i wyciągają z tego takie wnioski a nie inne. I mają do tego prawo. A my nie mamy prawa się z nich śmiać.
Jest jednak jeszcze jeden powód, dlaczego nie śmieję się z księdza Natanka, natomiast mam jak najgorsze zdanie o tych, którzy znajdują rozkosz w układaniu na jego temat najróżniejszych kpin i żartów. W tym samym programie, w którym zaprezentowano nam osobę, działalność i poglądy księdza Natanka i umieszczono je w kontekście nowego cywilizacyjnego obłędu, oddano na chwilę głos niejakiemu Adamowi Darskiemu. Kto to jest Adam Darski? Otóż jest to, jak mówią, zdolny polski muzyk i gitarzysta, szef black metalowego zespołu o nazwie Behemoth – co jak wiemy stanowi jedno z imion Szatana – niekiedy występujący pod pseudonimem Nergal – co z kolei, czego już możemy nie wiedzieć, stanowi imię sumeryjskiego boga zarazy. Adam Darski stał się ostatnio bardzo popularny z trzech powodów. Pierwszy to taki, że jego zespól zrobił autentyczna międzynarodową karierę, drugi to ten, że on sam na pewien czas został chłopakiem popularnej piosenkarki Dody, a powód trzeci to taki, że jakiś czas temu zachorował na białaczkę i szczęśliwie wyzdrowiał. Jest jednak jeszcze jeden powód, dlaczego ów Darski jest osobą tak popularną. Otóż on, kiedy występuje poza sceną, robi niezwykle dobre wrażenie. Jest miły, elokwentny, i w pewien sposób inteligentny. Kiedy ogląda się Darskiego w sytuacji prywatnej, trudno uwierzyć, że to jest ten sam człowiek, który w swojej pracy zawodowej osiąga poziom najbardziej przerażającego dna. Że to jest ten sam człowiek, który, kiedy zarabia na życie, prezentuje poziom obłędu, przy którym to co robi ksiądz Natanek, kiedy wznosi kropidło nad głowami dzieci z jaskrawo-czerwonymi paznokciami, jest zaledwie nudną mżawką.
Ale jest jeszcze coś, jeśli idzie o Darskiego. Ów Darski, kiedy występuje jako ten miły, uprzejmy i inteligentny człowiek i opowiada o tak swojej drugiej twarzy, nigdy nie mówi, że tamto to jest tylko zabawa i kreacja na użytek czegoś, co się popularnie nazywa sztuką. O nie! To co Darski robi jako Nergal jest czymś jak najbardziej poważnym, i to własnie tam on się realizuje jako człowiek. On zresztą co do tego ma swoje bardzo poważne i pogmatwane teorie, w które nie mamy tu czasu, by wnikać, ale które sprowadzają się do jednego zdania „Bóg przegrał”. A więc, kiedy oglądamy Adama Darskiego w akcji, otrzymujemy jednocześnie bardzo poważną propozycję, o bardzo poważnym przekazie. A jeśli do tego weźmiemy pod uwagę fakt, że ten przekaz nie ma nic wspólnego z tym, co współczesny świat – zresztą bardzo niemądrze – uznał za obowiązujące, a więc umiar i racjonalizm, to trzeba uznać, że Adam Darski jest zwyczajnie osobą obłąkaną. Kimś mniej więcej tak samo sprawnym umysłowo, jak owi przywódcy sekt, które to tu to tam wysłały siebie i swoich wyznawców w kosmos.
I oto, wczoraj w telewizji oglądam, jak w programie, którego podstawowym celem jest wskazanie na raptowny wzrost znaczenia tak zwanych sekt i opętań, negatywnym bohaterem tej relacji staje się ksiądz Natanek i… ależ nie! Nie Adam Darski. On tam jest przedstawiony jako ekspert i ofiara prześladowań ze strony sekt. A jego naczelnym prześladowcą jest drugi obok Natanka wariat i obłąkaniec, niejaki Nowak, któremu nie podoba się, że Darski potargał Pismo Święte. Darski w tej relacji stoi przed kamerą ze spokojnym uśmiechem i prosi wyłącznie o tolerancję i zrozumienie. A my wiemy też, że on, jako ktoś kto ledwo co, dzięki swojej wytrwałości, wierze i nadziei, wyrwał się z rąk śmierci, ma szczególne prawo do tego, by od ludzi oczekiwać przynajmniej pewnej łagodności. A telewizja TVN24 przyłącza się do tego apelu, tyle że przyznaje jednocześnie niestety, że na kogo jak na kogo, ale na Natanka i Nowaka liczyć to nie będzie można. Bo oni są zwyczajnie opętani. A ja już wiem, że jeśli będzie do tego potrzebna jakaś teoretyczna podstawa, z pewnością jej dostarczy albo ksiądz Sowa, albo, jeśli Ksiądz będzie zajęty, Szymon Hołownia.
A więc niech mnie piekło pochłonie, jeśli kiedykolwiek będę się śmiał z księdza Natanka i z jego niemądrych uwag na temat czerwonych paznokci. Świat bowiem, który któregoś dnia księdzu Natankowi runął na głowę, zrobił naprawdę wiele, żeby już tylko budzić podejrzenia. I to podejrzenia rozmaite, od ziemi do nieba, od wschodu do zachodu słońca. A jeśli ktoś jedzie sobie tramwajem i nagle widzi to tak strasznie poturbowane dziecko, którego twarz jest tak straszliwie zdemolowana tymi czarnymi kolczykami, i którego oczy są tak kompletnie zasłonięte przed światłem dnia grzywką jasnych jak piasek włosów, z tym smutnym telefonem komórkowym w dłoni, i myśli że nic się nie stało, jest bezużytecznym głupcem, który nie ma żadnego powodu, żeby dłużej zabierać powietrze innym. I to niezależnie od tego, co ksiądz Natanek powie w swoim kolejnym kazaniu.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...