Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stado. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stado. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 sierpnia 2009

O demokracji prawdziwie niezależnej

Jest lato, wakacje, a więc, jak co roku, ze względu na moją sytuację zawodową, mamy mnóstwo wolnego czasu, a przy okazji jesteśmy biedni jak myszy kościelne i żyjemy z kredytów zaciąganych w naszych pięknych, klimatyzowanych bankach. Jedynie syn mój może się czuć wolny jak ptak, ponieważ wygrał w konkursie fotograficznym lustrzankę Olympusa, wystawił ją w Allegroi za ułamek chwili będzie mógł sobie mnie kupić. Choć i ja nie mogę narzekać. Mam, jak już zaznaczyłem, mnóstwo czasu. A dodatkowo, ponieważ w dniu wczorajszym nabawiłem się kontuzji, nie muszę malować pokoju i mam tego czasu jeszcze więcej. A dzięki temu, mogę choćby sobie czytać najróżniejsze wpisy w moim Salonie. Co tam czytać. Mogę również wziąć udział w sondzie odnośnie politycznych sympatii i dowiedzieć się, że – jak wszystko na to wskazuje – siły światła wzięły Salon bez jednego wystrzału. Ale, jak mówię, przede wszystkim mogę sobie czytać.
Jeszcze w zeszłym tygodniu przeczytałem wspaniały wpis Marka Migalskiego i cały szereg bardzo inspirujących komentarzy pod nim, a wczoraj sam wstawiłem tu tekst, w którym postanowiłem podzielić się refleksjami na temat poruszony przez Migalskiego i histerycznej reakcji tych, którzy dali się Migalskiemu zwieść na pokuszenie. Szczerze powiem, że brałem pod uwagę fakt, że ktoś się tym moim tekstem może zdenerwować. W końcu pokazać ludziom, którzy cały sens swojego bytowania widzą w błogim przekonaniu, że są lepsi od tych gorszych, jak się fatalnie zbłaźnili, to nie byle co. A jeśli przy tym owi ludzie są aż tak napuszeni jak są, można im to pokazywać nawet kilka razy, a oni zawsze będą nerwowo podskakiwać. Nie spodziewałem się jednak, że efektem tego mojego wpisu będzie seria nowych wpisów. No i nie spodziewałem się, że w tych wpisach oni się tylko jeszcze bardziej odsłonią. W końcu mieli kilka dni na to, żeby się pozbierać do kupy i nabrać nowych kolorów. A tu nic. Ta sama galareta.
To co mnie najbardziej zdumiało w większości wypowiedzi miłośników uśmiechu ministra Szejnfelda, surowych ryb i okładek płyt z muzyką Jordi Savalla, to połączenie politycznych obsesji z bezwzględnym przekonaniem o swojej niezawisłości i obiektywizmie. Ja już wiele razy wcześniej, to tu to tam, wpadałem na blogi najróżniejszych rycerzy III RP, które w każdym możliwym miejscu były sygnowane zapewnieniami o tym, ze mamy do czynienia wyłącznie z głosem prostego obserwatora. Dopiero jednak tekst Migalskiego, a po nim – nieskromnie zauważę – mój, spowodował prawdziwy wysyp tych dziwadeł.
O co mi chodzi? Proszę zwrócić uwagę na opisy blogów najbardziej żarliwych obrońców status quo: „Jestem więc myślę”, „Wrażenia z mentalnej emigracji”, „Obserwator”, „Z perspektywy dziennikarskiego stolika”, „Od niechcenia”, „Za a nawet przeciw”. Nawet piąta kolumna najczarniejszej post-polityki, występuje tu pod pozorem jedynie rozdawania nagród. Nawet osoba, której cały sens blogowania sprowadza się do tego, by pokazać, jak się nienawidzi, pisze o sobie, ze ona w gruncie rzeczy jest dokładnie taka jak wszystkie kobiety; tyle że ot tak sobie jeszcze pisze. A to przecież i tak nie zaczyna się i kończy na blogach. Weźmy takiego Kazimierza Kutza. Prowadzi ów człek swój stały felieton w katowickiej Gazecie Wyborczej. I kto zgadnie, jak ma on tytuł. „Stojąc na Platformie”? „Pięścią w PiS”? „W kaczy kuper”? Ależ gdzie tam! „Pół na pół”. Oczywiście. Nie może być inaczej. A więc efekt ma być taki, że z jednej strony mamy bandę tarzających się w swoich marnych interesach pisobolszewików, a z drugiej po prostu obserwatorów, którzy przy odrobinie wolnego czasu mogą nam coś powiedzieć. A zatem, dochodzimy do sytuacji, gdzie prawdziwa demokracja miałaby wyglądać tak, że z jednej strony będziemy mieli ludzi aktywnie zaangażowanych w wspieranie tego co słuszne, a z drugiej czasem może i krytycznie (trochę) do owego dobra nastawionej opinii publicznej.
Pamiętam jak kiedyś w telewizorze odbywała się dyskusja między posłem Girzyńskim, a zmarłym Bronisławem Geremkiem. Prowadzący rozmowę dziennikarz konsekwentnie, zwracając się do Girzyńskiego podkreślał, że zwraca się do polityka, natomiast zadając pytania Geremkowi, informował widzów, ze oto z chwilę poznamy opinię obywatela i profesora. Kiedy wreszcie zniecierpliwiony Girzyński zaprotestował, mówiąc, że takie stawianie sprawy jest bardzo nieuczciwe, dziennikarz zareagował, jakby uznał, że Girzyński zwariował. I oczywiście dalej do Geremka zwracał się per „panie profesorze”, a do dr Girzyńskiego „panie pośle”. I Geremka niezmiennie prosił o ekspertyzę, a Girzyńskiego o polityczną opinię.
Czemu przypominam ten tak bardzo nieoryginalny, i w gruncie rzeczy nieistotny incydent? Bo on doskonale pokazuje ten bezmiar manipulacji, który, w moim odczuciu, jest tak bardzo niski, a przede wszystkim niedemokratyczny. Właśnie wtedy, podczas tamtej rozmowy w telewizyjnym studio, można było zobaczyć ten plan, na którego końcu stoi nic innego, jak tylko próba wyeliminowania z publicznej debaty całej części społeczeństwa. Dziś, kiedy poznaję kolejne reakcje gorliwych uczniów i wychowanków szkoły, o której wyżej, widzę, jak bardzo niektórzy tęsknią za najbardziej jednoznacznym zamordyzmem.
Wczoraj w Salonie, w odpowiedzi na mój tekst o Migalskim i jego krytykach, pojawił się wpis człowieka, którego blogerska pozycja jest związana bardzo ściśle z bezkompromisową walką ze wszystkim, co jest reprezentowane przez projekt o nazwie Prawo i Sprawiedliwość, i który zaatakował Migalskiego, nawet nie za jego poglądy, lecz za oczywisty brak bezstronności, a sam Salon za udzielanie Migalskiemu głosu, a tym samym bezczelne zaprzeczanie głównej idei Salonu, który przecież miał być „niezależny”. http://mojeanalizy.salon24.pl/119449,jak-europosel-migalski-salonowcow-reanimowal .Co bloger, który – jakże by inaczej! – podpisuje się zdaniem: „Podpatrzone z boku”, a jako swoją subdomenę wymyslił dumnie „moje analizy”, rozumie jako „niezależność”? Nie mam oczywiście pewności, ale domyślam się, że, kiedy – uwiedziony informacją na stronie www.salon24.pl, że jest to Niezależne forum publicystów – zaczął tu pisać swoje teksty, był przekonany, że może i jest ktoś, jakaś mądra władza, która to miejsce będzie odpowiednio moderowała, ale skoro ma być to forum niezależne, to z pewnością nie będą mieli tu wstępu jacyś dziwni ludzie o dziwnych poglądach. Niezależność bowiem, zdaniem owego światłego blogera, reprezentuje wyłącznie on (sam przecież wyraźnie zaznaczył, że on jedynie stoi z boku i patrzy) i jego bezinteresowni przyjaciele. Jeśli więc oni, patrząc z boku, widzą, że Migalski to drań, to Salon24, jako Niezależne forum publicystów, ma święty obowiązek ten niezależny głos, niezależnego publicysty opublikować. Natomiast, co tu, w tym niezależnym towarzystwie robi sam Migalski, a z nim jacyś dziwni ludzie o dziwnych poglądach? Czy to ma być demokracja? Czy to ma być niezależne forum? Precz stąd! Niech sobie idą do Radia Maryja!
Ja zdaję sobie sprawę, że polityczne emocje, a za nimi, pewne frustracje, sprawiają, ze każdy chce w tej debacie, w której uczestniczymy, zająć jak najlepsze miejsce. Nie dziwi mnie więc, choć sam się tu nie angażuję, gdy wielu moich kolegów załamuje ręce nad tym, że „gdzież to ten nasz Salon zmierza”, że najwyższe miejsca na stronie głównej zajmują jacyś „agenci”, że „prawdziwi Polacy” są tu dyskryminowani, a Administracja Salonutrzyma z salonem. Moim zdaniem, bywa różnie i osobiście bym nie wszczynał alarmu. Jednak, jak by nie patrzeć na te głosy, one wyłącznie apelują o inne – ich zdaniem, uczciwsze – proporcje. O większą sprawiedliwość. One nie chcą nikogo eliminować. One proszą tylko o więcej miejsca dla siebie. Jak już jednak idzie o blogerów, którzy uważają się za niezależnych, niezaangażowanych i bezstronnych, a którzy właśnie przy okazji tekstu Migalskiego tak chętnie się objawili, oni nie proszą o głos. Oni żądają wyłączności. Oni są głęboko przekonani, że dopóki w przestrzeni publicznej będzie miejsce dla ludzi myślących inaczej, to nie będzie to żadna demokracja, ale faszyzm, albo coś jeszcze gorszego. Czyli kaczyzm,na przykład.
Użytkownik, którego tekst w gruncie rzeczy zmobilizował mnie do zabrania głosu, a którego nazwy nie wymieniam, bo przecież nie o niego tak naprawdę tu chodzi, szydzi z Migalskiego, że niby taki niezależny, a przecież widać wyraźnie, ze ma poglądy, i to na dodatek nie takie jak trzeba. Drugą ręką w wali w Salon, który wprawdzie umieścił jego tekst na jedynce SG, że skoro taki niezależny, to jakim prawem promuje publikacje głupie i niesłuszne. A kiedy już załatwił jedno i drugie, obrażony zauważa, że doprawdy w takim miejscu jemu jest bardzo duszno i niewygodnie. A ja sobie myślę, że w tym właśnie tkwi całe nieszczęście tej naszej debaty. Zaczynając od samej góry, a kończąc choćby tu w Salonie, jeśli tylko spojrzymy bez uprzedzeń, dostrzeżemy łatwo, jak bardzo to że żyjemy w kraju demokratycznym, wielu z nas bardzo dokucza. Jak wielu z nas bardzo by chciało, żeby można było z jednej strony zachować tę demokrację – bo przecież każdy wie, że demokracja to dobra rzecz (nawet sam profesor Geremek to potwierdził) – ale żeby jakoś tak zrobić, żeby ta demokracja stała się bardziej „niezależna”. Żeby jedni mieli, drudzy konsumowali, a wybrani z nich informowali. I człowiek miałby lepszy nastrój, i ludzie byliby ładniejsi… A gdyby może przy okazji udałoby się wreszcie wszystko sprywatyzować, a związkowców zagnać do roboty, to i może by i finał dało się zorganizować w Warszawie, a nie w tym głupim Kijowie.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

O Marku Migalskim, rock and rollu i gołąbkach

Wśród rzeczy, których mi w życiu brakuje, szczególnie w tych ciekawych rozpolitykowanych czasach, to kompetencje socjologiczne. Oczywiście, bardzo uważnie staram się obserwować wszystko to co się wokół mnie dzieje, przedstawiać odpowiednie oceny i wyciągać właściwe wnioski, niemniej wszystko co sobie myślę musi być, siłą rzeczy, skażone moim amatorstwem. Ktoś mi może powiedzieć, że kiedy człowiek jest głupi, powinien korzystać z pomocy fachowców. I tak, jeśli ktoś nie wie, co się dzieje w gospodarce, może się zwrócić o opinię do wybitnego ekonomisty, jeśli ma dylematy natury historycznej, z pewnością odpowiednią pomocą będzie mu służył wybitny historyk, a jeśli przytłacza go jakaś zagadka na poziomie miejskiej ulicy, czy wiejskiej drogi, wystarczy posłuchać, co na ten temat mówi znany i wykształcony socjolog. Niestety jednak, tu jest jeszcze gorzej, bo – jak mi podpowiada doświadczenie – w momencie gdy już się wydaje, że można się czegoś mądrego dowiedzieć, to wychodzi na to, że owi wybitni fachowcy, w większości wypadków, albo są na pensji u tych, którzy mają interes w tym, żebym wiedział jak najmniej, albo całą swoją ekspercką wiedzę czerpią wyłącznie ze swojej histerii. No i wtedy, niestety, nie pozostaje mi nic innego, jak patrzeć, słuchać, kombinować, a jak zrobi się zbyt duszno, wyjechać na wieś i porozmawiać z ludźmi, którzy w większości są tak jakoś skonstruowani, że jeśli czegoś nie ma, to tego nie widzą. I odwrotnie.
No i, jak się ostatnio, tu w Salonie, bardzo jednoznacznie okazało, mogę sobie poczytać, co na temat różnych rzeczy sądzi Marek Migalski. Blogowy wpis Migalskiego http://migal.salon24.pl/118986,snobizm-na-po-milego-rechotu-panie-jourdain przeczytałem, będąc w moim Przemyślu na końcówce wakacji i, ze względów technicznych, mogłem się nim tylko zachwycić i następnie tylko króciutko go skomentować. Tymczasem, jest to tekst, który stanowczo zasługuje na znacznie więcej. Znacznie więcej niż słowa pochwały ze strony tych, których analiza Migalskiego intelektualnie wzmocniła, ale też znacznie więcej niż słowa wyplute przez tych, których Migalski swoim tekstem najpierw obnażył, a następnie ustawił pod ścianą i kazał im już tam tylko stać.
A tekst Migalskiego jest w gruncie rzeczy bardzo skromny. Krótki, bardzo konkretny, z jedną właściwie, bardzo prościutką, myślą. Że w dzisiejszej Polsce, popieranie Platformy Obywatelskiejnie jest ani przemyślanym gestem politycznym, ani prostym odruchem emocjonalnym, lecz najbardziej ordynarnym wyborem kulturowym, i to na dodatek o wyjątkowo zawstydzającym charakterze. Jak twierdzi Migalski, mamy tu do czynienia wyłącznie ze snobizmem i najbardziej płytkim konformizmem. Ludzie, którzy stanowią elektorat Platformy Obywatelskiej – zdaniem Migalskiego – w swojej decydującej większości – traktują całą przestrzeń publiczną, a w tym oczywiście politykę, jak towar. I to towar dowolnego typu. Dla ciała, dla ducha, dla serca – obojętne. Towar. W efekcie, jak to pięknie pokazuje Migalski, człowiek, który w całym swoim życiu – pomijając czysto fizjologiczne czynności – wykazuje odruchy wyłącznie stadne, nie jest w stanie reagować indywidualnie również na poziomie polityki. I stąd, jeśli ktoś uważa, że zagwarantuje sobie odpowiednią społeczną pozycję czytając Witkowskiego, jadając w sushi barach, klaszcząc po wylądowaniu samolotu i słuchając Buena Vista Social Club, w sposób całkowicie naturalny, musi czuć pogardę do Kaczyńskich i sympatię do wszystkiego, co jest kojarzone z Platformą Obywatelską. Z tego właśnie powodu, że PO jest tak samo elementem owej ‘kultury supermarketu’, jak cała reszta tej tandety, której zaledwie kilka przypadkowych elementów zechciał wymienić Migalski, a która jest przecież o wiele bogatsza i o wiele śmieszniejsza.
Tekst Marka Migalskiego wywołał niezwykłą reakcję. Kiedy to piszę, pod jego wpisem znajduje się niemal dwieście komentarzy, w większości pełnych zrozumiałego oburzenia. A ja się zastanawiam, co to się stało, że tak krótki tekst, zawierający tak prostą i z pozoru niekontrowersyjną tezę, wywołał takie zainteresowanie. W tak zwanych lepszych zakątkach Polski, już jakiś czas temu przyjęło się uważać, że część społeczeństwa związana emocjonalnie z Prawem i Sprawiedliwościąto brzydkie, niesympatyczne i niewarte szacunku głuptasy. Marek Migalski napisał tekst, w którym zasugerował, że jest wręcz odwrotnie. Można by było się spodziewać, że wszyscy ci którzy nie zgadzają się z opinią Migalskiego machną ręką i z dumą pozostaną na swoich pozycjach. Tymczasem wrzask podniósł się taki, że zarówno Migalskiemu jak i nam wszystkim, którzy znajdują w Migalskiego diagnozach sens, pozostaje tylko bić brawo. No bo jak można reagować na coś, co w pełni symbolizuje, z jednej strony, komentarz tego biedaczka, który, jak dziecko, próbuję się ratować przed słowami Migalskiego, zapewniając, że on ani nie chodzi do sushi, ani nie słucha Rubika, ani nie klaszcze w samolocie i żeby go w to nieszczęście nie wpychać, a z drugiej, cudowny w swojej nagości, tekst użytkownika podpisującego się MiddleFinger, a który muszę tu przytoczyć w całości: „Obciach, panie fruwający smętologu, to jest głosowanie na partyjkę, której najebani jak stodoła posłowie rozwalają sie wózkiem golfowym po zagranicznych hotelach.
Obciach, panie smędzacy ornitologu, to jest glosowanie na partyjkę, której wiceszefunio przyłazi na kacu ze swoim zawszonym kundlem do Sejmu i każe straży marszałkowskiej z kundlem wychodzić, żeby mógł sie wysrać na trawniku.
Obciach, panie pisologu, to jest glosowanie na partyjkę, której wysocy funkcjonariusze obiecują przekupnym posłom z innych partyjek regulowanie ich prywatnych długów z kasy Sejmu.
Pan i pańska g....o warta partyjka jesteście jak szambo, które wywaliło i które trzeba z powrotem zagnać do ścieku, gdzie wasze miejsce.
Już niedługo się tam znajdziecie.”
W komentarzu, pod tekstem Migalskiego, napisałem, że Migalski swoją diagnozą trafił intelektualną i kulturową pustkę elektoratu Platformy prosto między oczy. I gdybym miał więcej czasu i możliwości, napisałbym jeszcze, że trafiając ich tak celnie, nie pozostawił im nawet najskromniejszej możliwości obrony. O ile, oczywiście nie będziemy obroną nazywać tych smętnych zawodzeń, które – jeśli mi wolno skorzystać z mojego ulubionego porównania – muszą się prezentować, jak najnowszy koncert zespołu U-2 (który, w moim mniemaniu, mógłby się jak najbardziej uczciwie znaleźć na liście obciachów posła Migalskiego) na tle wszystkiego tego, co cywilizowany świat przyjął określać mianem rock’n’rolla. Albo, jeśli komuś to porównanie nic nie mówi, jak surowa ryba jedzona przy pomocy dwóch patyków, obok, choćby, mielonego mięsa z ryżem, zawiniętego w kapustę, a popularnie zwanego gołąbkiem. Albo, jeśli i to kogoś z czytelników tego bloga nie przekonuje, jak Donald Tusk naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...