piątek, 23 grudnia 2022

Gdy popularna kultura wzięła Rosję za twarz

       Oglądałem wczoraj w nocy najpierw przyjazd, a następnie wystąpienie prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu i, jak pewnie wielu z nas, byłem pod wrażeniem, które mnie nie opuszcza od samego początku roysjskiej napaści na Ukrainę, że, owszem, tu dzieje się historia, tyle że ta akurat historia jest bardziej wyjątkowa, niż wszystko co miałem okazję obserwować przez całe moje dorosłe życie. Oglądałem pojawienie się Zełeńskiego na Kapitolu, następnie jego wejście do tej wyjątkowej sali, słuchałem jego przemówienia, przyglądałem się wpatrującym się w niego jak w święty obrazek amerykańskim senatorom i kongresmenom, no a potem brał mnie już tylko czysty śmiech, kiedy praktycznie po każdym jego zdaniu oni wszyscy wstawali i nie przestawali klaskać, a w pewnym momencie autentycznie się wystraszyłem, że ta stara wariatka Nancy Pelosi spadnie ze swojej trybunki, kiedy się zbyt niebezpiecznie wychyli by Zełeńskiego pocałować. Patrzyłem na to wszysko i nie opuszczała mnie wciąż ta sama myśl, że choć wydaje mi się, że ja to świetnie rozumiem, to jednak jest w tym coś takiego, co sprawia, że tak naprawdę o tym co się naprawdę dzieje nie mam bladego pojęcia.

        I oto już rano, gdy opowiedziałem córce o tym co to się w nocy działo, ona mnie zapytała, czy ja sądzę, że świat by dostał takiej samej histerii, gdyby Putin zaatakował nie Ukrainę, lecz Polskę. Czy gdyby Rosjanie miasto po mieście, dzielnicę po dzielnicy, dom po domu zrównywali z ziemią nie na Ukrainę, ale w naszej Polsce, gdyby oni mordowali Bogu ducha winnych Polaków, wywozili nie ukraińskie, ale nasze dzieci w głąb Rosji, gdyby to my, a nie oni musieliśmy się tułać po świecie, by żyć. Czy wtedy również cały świat wznosiłby w niebo biało-czerwoną flagę, a Nancy Pelosi nie marzyłaby o niczym innym jak o tym, by rzucić się na prezydenta Dudę i go ucałować.

        Ktoś powie, że odpowiedź jest prosta. Sytuacja by się w żaden sposób nie powtórzyła, przede wszystkim dlatego, że Duda to kretyn, a nie wybitny mąż stanu, poza tym połowa społeczeństwa to nie bohaterowie jak Ukraińcy, ale tępa, nie płacąca podatków, zapijaczona hołota, słuchająca Zenka Martyniuka i dająca schronienie księżom pedofilom, a ja do tego dodam od siebie, że świat by na wieść o rosyjskiej agresji na Polskę ani by nie mrugnął, bo najbardziej wpływowi polscy politycy, związane z nimi wpływowe media, oraz wspierający jednych i drugich wpływowi artyści, pisarze, profesorowie uniwersytetów, oraz panoszący się wokół celebryci stanęliby na głowie, by świat od Polski się odwrócił; no i oczywiście rząd Zjednoczonej Prawicy zostałby natychmiast skutecznie odwołany, Putin by tu natychmiast powołał zarząd tymczasowy, a Donald Tusk z przyległościami natychmiast zaczęliby z Rosjanami robić interesy.

       Ktoś mi powie, żebym już może przestał żartować, bo sprawa jest jak najbardziej poważna, a ja, choć wcale nie wydaje mi się, bym żartował bardziej niż zwykle, już się robię jak najbardziej poważny. Otóż po solidnym przemyśleniu pytania mojego dziecka, muszę bardzo poważnie odpowiedzieć, że gdyby Rosja w lutym mijającego roku napadła nie na Ukrainę, lecz na Polskę, to świat by zareagował dokładnie tak samo jak zareagował w stosunku do agresji przeciwko Ukrainie, a to dlatego mianowicie, że w moim najgłębszym przekonaniu tu wcale nie chodzi o Ukrainę czy Polskę, ale o Rosję i o diabli wiedzą gdzie przygotowany plan zniszczenia owej Rosji jako państwa o jakimkolwiek międzynarodowym znaczeniu. Nie wiem oczywiście, czy rosyjska agresja na Ukrainę była częścią tego planu, ale nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Ktoś Tam Jeszcze znależli sposób by się w ową agresję wręcz znakomicie wstrzelić i teraz szansy, jaką ona postawiła przed cywilizowanym światem, już z rąk nie wypuścić. Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim, widząc co się dzieje i jak się sprawa rozwija, nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób, niezależnie od tego, czy Ukraina wygra tę wojnę, czy przegra, czy Putin zostanie zamordowany, czy może  w wyniku procesu w Hadze posadzony, czy zwyczajnie umrze, i niezależnie od tego kto zajmie jego miejsce, Rosja – a zwłaszcza może sami Rosjanie – już na zawsze będą w powszechnej świadomości funkcjonować, jako parias tego świata. Wystarczy też spojrzeć na zachowanie wobec nowej sytuacji Niemiec i Francji. Oni robią wrażenie, szczególnie dziś, już po wizycie Zełeńskiego w Waszyngtonie, jakby kompletnie oszaleli ze strachu i już tylko jak osaczone zwierzę walczą o życie. A oni lepiej ode mnie muszą wiedzieć jaki los zgotowała sobie Rosja przez te wszystkie wieki, a już zwłaszcza przez minione stulecie. Ale jest jeszcze coś, być może nawet ważniejszego, a mianowicie stary, nigdy nie zmordowany pop.  Otóż sposób w jaki kultura poppularna, w ciągu zaledwie  paru dni po wybuchu wojny, została postawiona na nogi, dowodzi, że tu musiało dojść do społecznej manipulacji nie dającej się porównać z niczym co miało miejsce wcześniej w całej naszej historii. A skoro tak, to ja nie wyobrażam sobie, by przedsięwzięcie o takiej sile zostało przygotowane z dnia na dzień.

        Popatrzmy na Polskę. Spróbujmy sobie policzyć, ile czasu potrzebowała czarna propaganda tak zwanej liberalnej demokracji, by doprowadzić do tego, by na dźwięk nazwiska Kaczyński pół Polski zrywało się na równe nogi i zaczynało wrzeszczeć: „Jebać PiS”. Przecież, jeśłi za początek tej fali przyjąć rok 2005, to w grę wchodzą lata. Dziś wszyscy ci, którzy przedstawiają się światu wznosząc w niebo unijne i tęczowe flagi, a na ramionach tatuując sobie albo czerwone błyskawice albo osiem gwiazdek, albo jedno i drugie, dosłownie z dnia na dzień zaczęli wywieszac flagi Ukrainy. Z dnia na dzień. Od pierwszego dnia wojny. Bo co? Bo tak się nagle przejęli? Tak nagle zrozumieli, że Rosja to zło? Nie żartujmy.  Wczoraj na Twitterze, w reakcji na wiadomość, że Jarosław Kaczyński jest w szpitalu, któryś z nich wrzucił czarno-białe zdjęcie Prezesa z podpisem: „Test”. Komentarze pod tym zdjęciem, niemal wszystkie ograniczające się do życzenia Kaczyńskiemu śmierci, idą w setki, a większość z nich jest autorstwa osób, które w swoim opisie jak najbardziej mają niebiesko-żółtą flagę Ukrainy. Mówię o ludziach, którzy na jednym oddechu modlą się o śmierć Putina i Kaczyńskiego, by już chwilę później wołać: „Sława Ukrainie, gierojom sława!”. Oni tak sami z siebie? Chciałbym to widzieć.

        A zatem jest dla mnie czymś oczywistym, że oni zostali w sposób absolutnie bezwzględny zmanipulowani. Oni i nie tylko oni. Politycy na całym świecie, artyści, profesorowie uniwersytetów, pisarze, piosenkarze, dziennikarze i wielu, bardzo wielu zwykłych ludzi nawet się nie zorientowali, jak nagle pokochali Ukrainę i Ukraińców i znienawidzili Rosję. Oglądałem wczoraj w nocy transmisję z wystąpienia prezydenta Ukrainy – dziś prawdopodobnie najważniejszego obok prezydenta Stanów Zjednoczonych światowego przywódcy – patrzyłem na wciąż powracającą twarz kongresmenki Rosy DeLauro, jak ona w pewnym momencie cała swoją postawą już niemal błaga o to, by mogła umrzeć na Ukrainie, i wiedziałem, że jest już po Rosji, a w naszym interesie jest już tylko to, by nie oddać władzy tym niemieckim zdrajcom, bo byłoby bardzo źle, gdyby obok Rosji, Niemiec i Francji, na śmietniku historii wylądowała też Polska.

         A ja jeszcze mam jedną uwagę, już do samego prezydenta Zełeńskiego. Jak już wspomniałęm, on dziś jest być może pierwszym przywódcą wolnego świata i wszystko wskazuje na to, że jego pozycja może już tylko rosnąć. Mam nadzieję, że on dobrze wie, że tylko część z tego  znaczna bo znaczna, ale jednak tylko część – to zasługa jego i jego narodu. Mam nadzieję, że on pamięta, że wystarczy chwila, a o każe się, że to wszystko był tylko sen. Mam nadzieję, że tego nie spieprzy, bo jest naprawdę dobry.



wtorek, 20 grudnia 2022

Gdy minister Czarnek wlazł w szkodę i nie chce wyleźć

 

       O sytuacji panującej w polskiej edukacji pisałem tu wielokrotnie, obserwując ją z wszelkich dostępnych mi perspektyw, jednak wciąż mam wrażenie, że tego co najważniejsze, powiedzieć mi się nie udało. I pewnie nie udałoby mi się już nigdy, gdyby nie minister Przemysław Czarnek i jego wieloletnia już krucjata na rzecz zreformowania owego systemu dla naszej wspólnej korzyści. Od razu jednak muszę tu wspomnieć, że o owej krucjacie nie mam do powiedzenia jednego dobrego słowa, a wręcz przeciwnie. Uważam bowiem, że dotychczasowe zasługi ministra Czarnka i kierowanego przez niego resortu są odwrotnie proporcjonalne do tego co on i jego urzędnicy w swoją pracę wkładają, a raczej mówią, że wkładają, i jak wiele na to wskazuje, nic się na tym polu nie zmieni, a już na pewno nie wtedy, gdy zastąpi go kolejny minister, może lepszy, może gorszy, ale z całą pewnością taki, który o szkole i o zarazie, która ją toczy nie ma bladego pojęcia.

          Przyjrzyjmy się więc polskiej szkole w perspektywie historycznej, a więc, powiedzmy, od roku 1946, i zastanówmy się co się od tego czasu w niej zmieniło, jeśli owe zmiany oddzielimy od naturalnych zmian, jakie przeszło polskie państwo przez te wszystkie lata. Jest dyrektor, są zastępcy dyrektora, są nauczyciele, są 45-minutowe lekcje, niezależnie od tego czy dotyczą dzieci siedmioletnich, czy 19-letnich byków, takie czy inne podręczniki, są dzienniki – kiedyś papierowe, dziś elektroniczne – i to samo co zawsze bezhołowie, z tą różnicą, że kiedyś nauczyciele mogli uczniów lać, linijką, czy specjalnie wyszykowanymi plecionkami, a dziś, jeśli już, to raczej uczniowie nauczycieli, no i że kiedyś dyrektorów za mordę trzymała partia i bezpieka, a dziś oni sobie mogą robić cokolwiek im przyjdzie do głowy i pies z kulawą nogą nie zwróci im choćby uwagi na niestosowność tego czy innego ich postępowania. Jedyne konkretne zmiany, za którymi stały decyzje ministerstwa, to to że kiedyś gimnazjów nie było, potem były, a dziś znów ich nie ma, to – tak naprawdę jedyna prawdziwa reforma – że matury zostały wyprowadzone poza szkołę i nie da się już przy nich grzebać, że raz na liście lektur jest Sienkiewicz, a nie ma Gombrowicza, a innym razem nie ma Wencla, a jest Tokarczuk, no i może jeszcze to, że dziś nauczyciele są znacznie głupsi niż byli kiedyś. I to wszystko.

       Gdy na scenie pojawił się Przemysław Czarnek, najpierw jako wojewoda lubelski, a następnie członek rządu, przyznam że byłem do niego nastawiony bez mała równie entuzjastycznie, jak do pamiętnych trzech miesięcy pracy Ryszarda Legutki. Wydawało mi się, że po tej całej dotychczasowej nędzy, od Krystyny Łybackiej, przez Katarzynę Hall, Romana Giertycha, Krystynę Szumilas, Joannę Kluzik-Rostkowską, po Dariusza Piontkowskiego, pojawił się ktoś kto przede wszystkim będzie wiedział jaką ma przed sobą  pracę, podejmie ją i z sukcesem zakończy. Liczyłem na to, że to właśnie Przemysław Czarnek weźmie to całe towarzystwo pochowane w dyrektorskich gabinetach i pokojach nauczycielskich za twarz i pokaże im, że szkoła to służba, a nie miejsce schadzek; że jeśli oni na znaczną część dnia dostają pod swoją opiekę nasze dzieci, to tym samym biorą na siebie bardzo poważne zobowiązanie. Ale nie chodzi tylko o dyrektorów i nauczycieli, ale może jeszcze bardziej, o tych co pracą szkół zarządzają, czyli kuratoria, lokalne wydziały edukacji, ośrodki metodyczne i oczywiście wydawnictwa tak zwane naukowe. Na to bardzo liczyłem, tymczasem okazuje się, że zamiast tego, dostaliśmy Lex Czarnek 1.0, Lex Czarnek 2.0, a teraz obietnicę Lex  Czarnek 3.0, a tam prawdziwa sensacja, czyli zakaz promowania dewiacji seksualnych na terenie szkół. Kolejne trzy wielkie reformy Zjednoczonej Prawicy, których jedynym realnym efektem będzie to, że w tych paru warszawskich poznańskich, czy gdańskich szkołach, każdy zboczeniec, który będzie chciał wejść do szkoły, będzie musiał najpierw poprosić o pozwolenie rodziców. A ja już wiem, że większość z nich, włącznie z ich dziećmi, przygarnie kazdego do swojego serca. No i oczywiście stałe podnoszenie pensji dla dotychczas najmniej zarabiających nauczycieli, dzięki czemu oni nie będą dostawali tak jak dotychczas 1800 zł., ale może nawet i 2500 zł. I Czarnkowi się wydaje, że jak on im da te kilka stów więcej, to oni ten gest docenią i go polubią. Otóż nie. Oni będą go mieli w najwyższej pogardzie nawet jeśli on im te pensje podniesie do 4000 zł. Dlaczego? Bo zawsze będą widzieli, ile zarabia sąsiadka, która pracuje na kasie w Auchanie, jej mąż informatyk, brat męża lekarz i siostra męża sędzia. No a poza tym, jeśli się odpowiednio postara, to będzie miała gwarancję, że z okazji Dnia Nauczyciela prezydent miasta każdego roku będzie jej przyznawał okolicznościową nagrodę w wysokości 10 tys. złotych, a dyrektor szkoły też coś dorzuci.

       Kiedy pracowałem jeszcze w szkole, miałem dyrektora, który wymyślił sobie, że jest moim największym przyjacielem i przez cały ten czas jak on tkwił w swoim błędzie, dostawałem od niego, albo na jego wniosek, wszelkie możliwe premie, nagrody i wyróżnienia. W pewnym momencie to była taka sztama, że dziś myślę, że gdybym w to wszedł, to już wkrótce zostałbym wicedyrektorem i żadna siła by nas nie rozdzieliła, by naruszyć ową fantastyczną współpracę. W momencie jednak gdy on się na mnie obraził, wszystko z dnia na dzień szlag trafił, a ja, poza gołą pensją, nie dostawałem już nic. I nie o to mi chodzi, że on mógł coś takiego zrobić. To akurat rozumiem. To co stanowiło problem, to to, że on tego rodzaju ruchy mógł wykonywać całkowicie bezkarnie, i, jak sądzę, wykonuje bezkarnie do dziś. I przecież nie tylko on. I nie tylko gdy chodzi o te głupie premie. A minister Czarnek nawet o tym nie wie.

        I oto rzeczony Czarnek, zamiast spróbować się zorientować, jak wyglądają układy w polskich szkołach, zamiast popytać tu i ówdzie i spróbować uzyskać szczere wypowiedzi na temat tego, co sprawia, że w tych szkołach dzieje się tak bardzo źle, że uczniowie już dawno przestali liczyć na to, że szkoła ich czegoś nauczy i zaraz po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, już do samego wieczora siedzą na tzw. korkach, a sami nauczyciele, wiedząc, że i tak nie są nikomu do niczego potrzebni, robią wszystko by mieć z uczniami jak najmniejszy kontakt. Dzięki owym korepetycjom, których sam udzielam i w Katowicach i w Lublinie i w Poznaniu i w Toruniu, doskonale wiem, jak często lekcje zwyczajnie się nie odbywają, uczniowie siedzą sami w klasach, a co najgorsze, nikt ani nie ma o to pretensji, ani przede wszystkim się nie dziwi. Czemu? No właśnie przez to, że polska szkoła chyba od zawsze stanowiła wyłącznie pretekst, dla jednych i drugich.

        Z tego co obserwuję, minister Czarnek nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Z jego punktu widzenia, wystarczy, że on zadba o to, by wprowadzić do szkół wychowanie patriotyczne (swoją drogą, ciekawe, kto je będzie realizował?), wyprowadzić z nich edukatorów LGBT i będzie git. Wtedy tym dzieciom nie będzie się już chciało nosić tęczowych toreb, a na paradach równości wrzeszczeć „Jebać PiS!” Pisze więc minister Czarnek swój kolejny projekt, daje mu strasznie wypasiony tytuł Lex Czarnek 2.0, wysyła go do Prezydenta i jest bardzo zdziwiony, kiedy ten mu go odsyła i mówi, żeby nie zawracał głowy.

       Wszystko to stanowi oczywiście obraz mocno ponury, zabawne natomiast w tym wszystkim jest to, że gest Prezydenta szalenie spodobał się zarówno samym aktywistom spod znaku LGBT, jak i politykom opozycji. Oni, dowiadując się, że będą mogli nadal bezkarnie zabawiać szkolną młodzież swoimi obsesjami, zachowują się jakby autentycznie wierzyli, że ta decyzja cokolwiek zmieni, że bez niej oni nie mieliby co wśród polskiej młodzieży szukać. Co za tępota! Dziś, tak jak dotychczas, cała tęczowa i cholera jeszcze wie jaka propaganda dociera do dzieci i młodzieży wieloma kanałami, a te ich pojedyncze akcje nie mają żadnego znaczenia. Oni powinni to wiedzieć i decyzja Prezydenta powinna ich raczej zmartwić, bo to ona może w końcu doprowadzić do tego, że kiedy minister Czarnek wyprodukuje swój kolejny Lex, to w końcu Premier zauważy w czym problem i na to stanowisko powoła kogoś, kto będzie wiedział od czego należy zacząć i co robić dalej, by tej szansy już z rąk nie wypuścić.

       


       

       

piątek, 16 grudnia 2022

Gdy znów dostaliśmy w mordę

 

       Kilka dobrych już lat temu w mojej okolicy znajdował się mały sklep z serami i był to sklep zupełnie wyjątkowy. Pierwszym powodem jego wyjątkowości było to, że tam faktycznie były tylko sery – wszelkie możliwe sery, jakie można sobie wyobrazić – drugim natomiast to, że stołował się tam nie kto inny jak poseł Borys Budka. Zaszedłem tam kiedyś, a tam, proszę sobie wyobrazić zakupy robił on sam we własnej osobie, a z boku doradzały mu żona i mała córeczka. I proszę mi teraz powiedzieć, czyż to nie była wspaniała wręcz okazja, by w tej właśnie rodzinnej konfiguracji dać Budce w łeb i go zwyzywać, a jego żonie – gdyby próbowała interweniować – powiedzieć żeby zamknęła mordę i zabrała dziecko, bo jeszcze i ono niechcąco oberwie. Pytanie jest oczywiście retoryczne, bo choć przede wszystkim wszyscy wiemy, że okazja po temu, owszem, była wyśmienita, to takich rzeczy się nie robi. Po prostu. Pomarzyć jak najbardziej oczywiście można, ale tego typu egzekucje my, ludzie cywilizowani, zostawiamy chołocie, czy jak to pięknie kiedyś zacytował klasyka sam Prezes – innym szatanom.

        A zatem, my tu wszyscy mamy świadomość owego porządku, natomiast, jak już pewnie część z nas słyszała, wczoraj własnie jeden z owych innych szatanów w którymś ze sklepów gdzieś w Polsce zauważył marszałka Karczewskiego jak próbuje zrobić zakupy, wyrwał mu z ręki telefon, walnął nim o ziemię, a następnie, wykrzykując znane z różnego rodzaju politycznych manifestacji wulgarne hasła, zabrał się za samego Karczewskigo, pobił go i posłał w ślady telefonu. Czemu on to zrobił, wszyscy wiemy. Powód jest zawsze ten sam i to jest też ten sam powód, dla którego ja miałem ochotę zelżyć i dać w mordę Borysowi Budce przed laty w sklepie z serami: nienawiść i pogarda. Różnica jest tylko taka, że ani ja, ani nikt kogo znam nie biega po mieście drąc mordę, szarpiąc się z policją i plując na obcych ludzi, a już tym bardziej waląc kogo popadnie po pysku.

        Ale jest jeszcze jedna różnica, i moim zdaniem absolutnie kluczowa. Otóż gdybym ja pobił Borysa Budkę, popchnął policjanta, czy zwyzywał i opluł kogokolwiek, stanął bym przed sądem i się od kary nie wywinął. Tymczasem nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że nawet jeśli człowiek który zaatakował marszałka Karczewskiego zostanie zidentyfikowany, a prokuratura postawi mu zarzuty, to każdy sędzia albo jego sprawę umorzy, albo go uniewinni, albo nie wymierzy żadnej kary ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu. Mało tego. Gdybym ja dał w mordę Borysowi Budce, to wszyscy moi bliźsi i dalsi znajomi uznaliby mnie za idiotę, a niewykluczone że prezes Kaczyński na specjalnie zwołanej konferencji prasowej ogłosił, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Gdy chodzi o tego żula co pobił Marszałka, on już z cała pewnością jest w swoim środowisku bohaterem, jego sojusznicy już szykują transparenty z napisem „murem za”, a kto wie, czy Donald Tusk nie zastanawia się, czy nie przydałoby się tego dzielnego człowieka umieścić na listach wyborczych.

         Czytałem niedawno rozmowę jaką tygodnik „Sieci” przeprowadził z premierem Morawieckim i tam padły słowa, które z jednej strony zmroziły mnie swoją ponurą bezwzględnością, a z drugiej stanowiły zwiastun czegoś co już za chwilę, jak się okazało musiał nastąpić. Otóż, zapytany o sytuację Polski wobec unijnej agresji i zablokowane pieniądze z KPO, Premier powiedział co następuje:

To, co powiem, niektórym się pewnie nie spodoba, ale dla mnie są to sprawy trzeciorzędne i powoli wpadają w czwartorzędność. Wiem że inni widzą w tym jakieś funhdamentalne wybory; ja – powiem szczerze – tego nie dostrzegam. Większego chaosu i kłopotów, niż mamy obecnie w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy, a to, czy jeden sędzia może powiedzieć coś o drugim, nie ma chyba aż tak fundamentalnego znaczenia, by z tego powodu tkwić w tym pacie. Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i myślę, że będzie wegetowało do momentu gdy nastąpi jakaś poprawa, a może i szersza zgoda na zmiany. Dziś jest gorzej niż było”.

      A więc – nie daliśmy rady. Jeszcze, jak słyszę, Prezydent próbuje się stawiać i ogłasza, że on nie pozwoli na to, by ktokolwiek obcy powoływał i odwoływał nam sędziów, ale jest oczywiste, że nawet jeśli on rzeczywiście nie pozwoli, to od razu usłyszy, że nie pozwalać to on może najwyżej ministrowi Czarnkowi, a od nas wara. 

      Nie daliśmy więc rady.  Natomiast ja do tego co powiedział Premier mogę dodać już tylko tyle, że choć oczywiście podzielam jego diagnozę, że nigdy tak źle jak dziś nie było, i dziś nie ma najmniejszego sensu, by prowadzić dotychczasową, tak strasznie doraźną walkę z tym złem, to jestem pewien, że z każdym miesiącem będzie jeszcze gorzej i jedyne na co możemy liczyć, to to, że jakimś cudem dotrwamy do jesiennych wyborów i jeśli tylko Polacy wytrwają, wtedy owo zło w sposób naturalny zdechnie. Tak nam dopomóż Bóg!



 

wtorek, 6 grudnia 2022

Jak zostać brzydką panną na wydaniu

 

      W poprzednim tekście, zakładając dość mało przecież prawdopodobną opcję, że polska reprezentacja pokona na mistrzostwach w Katarze Francję, wyraziłem przekonanie, że jeśli się tak stanie, to cały, znany nam tu tak dobrze, antypolski kompleks eksploduje z podwójną mocą i okaże się, że nie mamy się z czego cieszyć, bo i tak jesteśmy do dupy i nasze miejsce jest, jak tej lichej pannie na wydaniu, w kącie. Polska przegrała i wydawało się, że przez samą tę porażkę, odetchniemy na chwilę od owego zalewu medialnych tytułów, informujących z ową przedziwną wyższością, jak to cała Francja, Niemcy, Hiszpania i Brazylia się z nas śmieją. Tymczasem stało się tak, że piłkarze, choć owszem przegrali, to jednak po ambitnej i miejscami całkiem dobrej grze i w tym momencie się okazało, że tego i tak jest za dużo.

       Jak wiemy, a szczególnie osoby raczej już starsze, sport zawsze był traktowany przez państwa jako paliwo polityczne. Widzieliśmy to przez wiele ostatnich lat choćby w Rosji, natomiast w dawnych czasach PRL-owskich ów standard również obowiązywał jak najbardziej. Każdy polski sukces, a czym bardziej spektakularny, tym bardziej, był niezmiennie odtrąbiany jako przede wszystkim sukces władzy. Ale tak nie tylko się działo w Polsce i w krajach tak zwnej demokracji ludowej. Różnica była tylko taka, że tu traktowano owe zwycięstwa jako sukces komunistycznej władzy, a tam – w Londynie, Paryżu, Rzymie czy w Bonn – sukces państwa i narodu. Było jak było i tak jest tu i ówdzie nadal, a gdy chodzi akurat o Polskę, to choć z satysfakcją widzę, że polski rząd stara się nasze ewentualne sukcesy sportowe przekładać na sukces Polski, to wciąż, z naszą pozycją obciążoną tak bardzo złą przeszłością, no i – co nie mniej ważne – toczącą się straszną agresją przeciwko Polsce ze strony Unii Europejskiej i kolaborujących z nią osób i oraganizacji tu na miejscu, rząd, siłą rzeczy, stara się przedstawiać każdy sportowy sukces jako sukces władzy, której oczywistym celem jest to, by Polska zajęła ostatecznie należne jej miejsce przynajmniej tu w Europie. I stąd między innymi tak widoczne zaangażowanie w mistrzostwa w Katarze Premiera, Prezydenta i propaństwowych mediów z publiczną telewizją na czele.

       Ale stąd też, jak możemy dziś wszyscy zauważyć, ów atak ze strony środowisk antypolskich już nie tylko na polskich piłkarzy, ale również na trenera, Związek, a nawet Premiera, który bezczelnie zaangażował się w równie bezczelną propagandę, mającą na celu stworzenia sobie kolejnego przyczółka przed przyszłorocznymi wyborami do parlamentu. Oto niemal w ten sam dzień, gdy Polacy przegrali mecz z Francją, dowiedzieliśmy się z niesławnego portalu sport.pl, że Robert Lewandowski i paru innych piłkarzy „odmówili powrotu do kraju rządowym samolotem”. Nieważne, że oni i ich rodziny, chcąc wykorzystać czas przed startem rozgrywek ligowych, postanowili od razu z Dohy pojechać na wakacje i polski samolot nie był im do tego potrzebny, zwłaszcza że, jak słyszymy, zwyczajowe powitanie piłkarzy w Warszawie w ogóle nie było planowane. Mało tego. Niemal w tym samym czasie pojawiła się kolejna informacja, że premier Morawiecki, jeszcze na spotkaniu przed mistrzostwami, obiecał piłkarzom 30 milionów złotych za wyjście z grupy. I tu również nieważne, że nie piłkarzom, tylko specjalnie powołanej fundacji, z przeznaczeniem na rozwój polskiej piłki nożnej. Ale i tego mało. Już chwilę później pojawiły się komentarze związane z wypowiedzią Lewandowskiego, że on liczy w przyszłości na bardziej radosny futbol, gdzie próbowano nam wmówić, że w ten oto sposób piłkarz wypowiedział posłuszeństwo trenerowi. No i nie trzeba było już dłużej czekać na  doniesienia, wszystkie z zastrzeżeniami typu „jak się dowiadujemy”, że podczas wspomnianego spotkania z Morawieckim doszło do awantury między piłkarzami, trenerem, a Premierem, w sprawie podziału owych 30 milionów. Nie należy przy tym zapomnieć, że to wszystko jak najbardziej na tle zwyczajowych informacji że niemiecki były piłkarz Lothar Matthaus w wypowiedzi dla onetowskiego „Przeglądu Sportowego” wyszydził polskich piłkarzy. Lothar Matthaus, piłkarz, którego Niemcy przegrali na tych mistrzostwach wszystko co było do przegrania.

        I można by było machnąć na to wszystko ręką, gdyby nie fakt, że gdy dziś zaglądamy do komentarzy w Internecie, ich ogólny ton jest w całości oparty na wspomnianych kłamstwach i z satysfakcji, że przynajmniej w ostatnim swoim meczu Polacy się nie zhańbili, nie zostało już nic, a ostatecznym efektem tego przekrętu jest przekonanie, że ani nie potrafimy grać, ani się zachować, ani w ogóle funkcjonować we współczesnym świecie, no i jeszcze przy tej swojej nędzy uważamy, że nam się coś należy. Gówno. Nic się nam nie należy. Jesteśmy jak ta brzydka panna na wydaniu prof. Bartoszewskiego i tak ma zostać. Na zawsze.

      Proszę, nie dajmy sobą tak fatalnie kręcić.

PS. Już po napisaniu tego tekstu media poinformowały, że Robert Lewandowski odmówił spotkania z premierem Morawieckim. Ciekawe dlaczego. Czy poszło o to, że spudłował pierwszego karnego w meczu z Francją i jest mu wstyd? A może o to Morawiecki coś brzydko w związku z tym o nim powiedział i nasz napastnik się obraził? Czy może on miał chrapkę na te pięć baniek premii, by mieć dzięki temu równe pół miliarda, i jest rozżalony. No a może wreszcie – oj, chyba tak  to jest protest Roberta przeciwko gwałceniu w Polsce wolności sądów? Wygląda na to, że poza mną nikogo to nie interesuje.



niedziela, 4 grudnia 2022

O tym jak dać się skutecznie znienawidzieć

 

        Parę dni temu, jak chyba już wiedzą nawet ci co na co dzień piłką nożną się nie interesują, stało się tak że reprezentacja Niemiec, nie wychodząc nawet z fazy wstępnej, wyleciała z mistrzostw świata. To natomiast co najbardziej ciekawe w całym szumie spowodowanym owym wydarzeniem, jest wbrew pozorom nie to, że Niemcy uchodzili za jednego z głównych faworytów mistrzostw, bo tak akurat nie było. Oni akurat już od wielu lat ciągną się w ogonie Europy i tak naprawdę sami od początku na jakikolwiek sukces nie liczyli. Głównym natomiast powodem tego, że o tym co się stało rozmawia dziś cały świat, to to że Niemców już chyba nikt poza Rosją i jej kolaborantami tam i tu nie lubi, i każda ich porażka siłą rzeczy jest dla każdego normalnego człowieka swego rodzaju świętem. I nie chodzi tu przede wszystkim oczywiście o zwykłych Polaków, Anglików, Francuzów, czy Ukraińców; radość z niemieckiego wstydu jest, jeśli się tylko rozejrzeć, powszechna.

         Co jednak, gdy chodzi o kolaborantów? Tam również jest pewien podział. Otóż z jednej strony, mamy środowiska, które swoją proniemieckość, czy niekiedy wręcz niemieckość, wpisaną w swoją historię, z drugiej natomiast te, dla których owa proniemieckość jest czystą wypadkową ich antypolskości – antypolskości obecnej niestety w całej Europie. Europejska internacjonalistyczna lewica tu akurat nie będzie nas interesowała, natomiast z naszego lokalnego punktu widzenia ciekawy jest sposób w jaki przedstawiają ów problem śląski europoseł Łukasz Kohut, który aspiracje do zostania Niemcem ma już chyba wdrukowane w swoje serce, oraz niezwykle aktywny w internecie ksiądz jezuita Krzysztof Mądel, zamieszczając na swoim koncie twitterowym co następuje:

Przeciwko Niemcom są tylko nacjonaliści i nieudacznicy, zwykli Polacy utożsamiają się z Niemcami nie z Japonią, bo wielu pracuje lub pracowało w Niemczech, a inni ubijają z nimi doskonałe interesy, bo to nasz główny partner handlowy, wymianę z Japonią mamy niewielką”.

      I tu znów konfidentura w rodzaju Kohuta, jako organizm obcy, nas nie zainteresuje, natomiast chciałbym powiedzieć kilka słów na temat jak najbardziej Polaków, dla których jednak pogarda do wszystkiego co polskie jest tak silna, że oni aż padają na kolana – w przypadku ks. Mądla, dosłownie – prosząc by Francuzi, Belgowie, Szwedzi, czy w tym wypadku Niemcy wzięli nas za łeb, postawili do pionu, a następnie łaskawie nas pogłaskali i powiedzieli: „Gut Polack”. Proszę zwrócić uwagę, na sposób w jaki ks. Mądel przedstawia sytuację. Kiedy on pisze o naszych związkach z Niemcami, nie pisze o korzyściach jakie ci mieli czy to z niewolniczej Polaków w czasie okupacji, czy z quasi-niewolniczej przez długie lata po wojnie, nie pisze o tym jak to dzięki tzw. współpracy gospodarczej dziś Niemcy opanowali znaczną część branży spożywczej, elektronicznej i kosmetycznej w Polsce, ale wręcz odwrotnie – dla ks. Mądla to co ważne to to, że to Polacy mają to szczęście, że mogli robić dla Niemca kiedyś za marki, a dziś euro i że mogą liczyć na jakieś promocje w Lidlu czy w Rossmanie, a nie Niemcy że rok w rok ciągną z Polski ciężkie pieniądze. To nie my jesteśmy ich partnerem handlowym, to oni łaskawie zgadzają się ubijać z nami interesy. I to wreszcie my ciężko pożałujemy, jeśli w Polsce wygra nacjonalizm i nieudacznictwo i nie będziemy potrafili się cieszyć z sukcesów niemieckich sportowców, a oni sobie stąd pójdą.

       Jest jednak w tweecie ks. Mądla coś, co jego pozycję wobec Niemców mocno osłabia. Otóż, jak pewnie zauważyliśmy, wspomina on o „utożsamianiu”. Jest oczywiście możliwe, że on się u tych swoich jezuitów słabo uczył i nie wie, co oznacza owo słowo. Jeśli jednak użył go świadomie, to, jak mówię, wyszło słabo. Jeśli bowiem tak to właśnie było, to każdy Niemiec, słysząc że jakiś Polak zamarzył, by się z nim utożsamić, natychmiast w jego stronę z pogardą splunie i powie mu, żeby nie wychylał się z szeregu i pamiętał, że jest tylko głupim Polakiem, a jeśli już chce, to utożsamiać się może tylko z tą swoją podczłowieczą masą, ciesząc się ewentualnymi drobnymi przywilejami.

      Ktoś może mnie zapytać, co mnie obchodzi jakiś upadły ksiądz, a ja chętnie odpowiem. Otóż ks. Mądel nie obchodzi mnie nic, a jeśli poświęcam mu nieco miejsca, to tylko jako komuś to dał mi pretekst, by wreszcie powiedzieć coś, do czego zabierałem się już wielokrotnie, ale jakoś nie potrafiłem zacząć. Jest bowiem tak, że ów straszny podział, jaki przecina Polskę niemal na pół musi mieć jakąś inną przyczynę niż tylko tę, że Kaczyński to stary pierdziel z kotem i bratem, którego wysłał na śmierć, a Donald Tusk to przystojny, inteligentny i szanowany w świecie europejski polityk z piękną żoną, jeszcze piękniejszą córką i cudownymi wnukami. To nie może być tak, że przez zwykłą, choćby nawet i bezczelnie głośną propagandę, doszło w części naszego społeczeństwa do takiej histerii, by jednemu Bogu ducha winnemu człowiekowi aż tak powszechnie życzyć najbardziej okrutnej śmierci, a tych którzy do owych życzeń nie chcą się dołączyć, wyzywać od śmierdzącej, burackiej hołoty, nie zasługującej na prawa wyborcze. I oto stało się tak, że po przeczytaniu tweeta ks. Mądla, zrozumiałem że owa nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego i wszystkiego co on reprezentuje wynika z tego przede wszystkim, że za nim stoi Polska piękna i dumna. Ludzie którzy są już na granicy, by zacząć podkładać bomby i strzelać, żyją w tym swoim świecie denerwują się głównie tym, że ktoś od tylu lat, z nieprawdopodobną determinacją, próbuje im powiedzieć, że to nie my powinniśmy się wstydzić przed światem, ale jeśli już, to świat – a przynajmniej pewna ważna jego część – przed nami. I to sprawia, że oni tracą rozum.

        Zaczęliśmy od piłki i na piłce może skończmy. Jest oto tak, że po to by śledzić na bieżąco wydarzenia sportowe, zainstalowałem sobie w telefonie aplikację sport.pl, jak się okazuje, zarządzaną przez niesławną spółkę Agora. Proszę sobie wyobrazić, że dziś nie ma praktycznie dnia, by tam się nie ukazał tekst pod tytułem „Francuzi szydzą z Polaków”, „Niemiecka prasa nie zostawia na Polakach suchej nitki”, „Według światowych mediów Polska najgorsza drużyną na mistrzostwach w Katarze”, „Hiszpanie śmieją się z Lewandowskiego”.  Nie chodzi mi o to, że oni, choćby bezlitośnie i okrutnie, krytykują naszą grę. Nie. Agora chce nam powiedzieć, że dla świata Polska to kupa śmiechu. Część z nas to czyta, a następnie widzi premiera Morawieckiego, czy prezesa Obajtka jak dumnie stoją i ogłaszają wielki polski sukces i dostają cholery na tak nieprzystojną w ich rozumieniu bezczelność.

      Znałem kiedyś pewnego pana, który kiedy usłyszał że Borussia sprzedaje Roberta Lewandowskiego do Bayernu, tłumaczył mi że jeśli tak wielka drużyna jak Bayern kupuje Polaka, to nie po to, by się wzmocnić, ale po to, by osłabić głównego rywala w Bundeslidze. Był mój znajomy szczerze przekonany, że Lewandowski będzie w Bayernie wyłącznie grzał ławkę, bo oni mają mnóstwo znacznie lepszych piłkarzy i im Lewandowski jest potrzebny tylko jako pionek w poważnej grze. Tak było i Bóg mi światkiem, że nie zmyślam. Dziś mojego znajomego już z nami nie ma, więc trudno mi zgadnąć, w jakim nastroju byłby on dziś, przed meczem z Francją, no i oczywiście tym bardziej nie umiem powiedzieć, czy jeśli Polska dziś jakimś cudem wygra ten mecz, on by się cieszył, czy raczej byłoby mu przykro, że Polska nie potrafiła zrozumieć, gdzie jest jej miejsce. A co z innymi? Co choćby z portalem sport.pl? Co wreszcie z tymi wszystkim, dla których zwycięstwo Polski w takim momencie to jedynie powód do rozpaczy, bo w ten sposób owa Polska – nie ich Polska – będzie mogła mówić że Niemcy z mistrzostw wylecieli, a my gramy dalej. I kto wie, czy niektórzy z nich nie zażądają od takiego Facebooka, by usuwał wszelkie szowinistyczne komentarze polskich nieudaczników i nacjonalistów, jako naruszające europejski szyk i porządek. Niemożliwe? Ależ skąd! Proszę popatrzeć choćby na to, ledwie sprzed tygodnia.

      


       


piątek, 25 listopada 2022

Katar 2022, czyli czy George Floyd nosił tęczowe stringi?

 

       Oglądałem wprawdzie swego czasu dokument poświęcony owemu przekrętowi sprzed lat, który doprowadził do tego, że mistrzostwa świata w piłce nożnej odbyły się najpierw w Rosji, a dziś w Katarze, tak się jednak składa, że z tego co tam zostało powiedziane, zapamiętałem tylko to, że w ramach FIFA doszło do zmowy – jak rozumiem podpartej znacznymi sumami – wedle której naturalni wówczas kandydaci do organizacji mistrzostw, czyli Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, zostali z tego dealu wymiksowani. Dziś natomiast, kiedy oglądam codzienne relacje z owych mistrzostw, a jednocześnie wsłuchuję się we wszelkiego rodzaju komentarze, dochodzę do wniosku, że gdyby lata temu ludzie trzęsący światowym futbolem wiedzieli, że Putin w roku 2022, w powszechnym rozumieniu, zostanie uznany za wroga publicznego numer 1, a jedno z największych wydarzeń sportowych na świecie stanie się propagandowym biczem na ideologię LGBT, mistrzostwa odbywałyby się dziś w Londynie i okolicach, a my nie mielibyśmy o czym rozmawiać.

      Jest jednak jak jest, i w związku z tym cały tak zwany cywilizowany świat dowiedział się, że wszystkie jego obsesje i opakowane w nie interesy, nie mają żadnego znaczenia, gdy wszystko to rozbije się o pieniądze. Ów „cywilizowany świat”, w swojej najbardziej skrajnej tępocie, z miłości do pieniędzy właśnie, zorganizował te swoje mistrzostwa w Katarze i nagle się zorientował, że w ostatecznym rozrachunku został tylko z tym co mu szejkowie do spółki z Putinem jednorazowo wpłacili, a wszystko to na co liczyli przede wszystkim, mogą dziś sobie, pardon me french, o kant dupy potłuc.

       Wysłała FIFA drużyny piłkarskie na mistrzostwa świata w Katarze, wszystkie bardzo starannie pod względem ideologicznym przygotowane do występów, i nagle nie dość że się okazało, że o żadnej liberalnej demokracji mowy być nie może, nie dość że za choćby najdrobniejszy przejaw nieposłuszeństwa każda drużyna zostanie w bezwzględny sposób ukarana, to jeszcze ta sama FIFA zakomunikowała, że skoro tak nam wszystkim zależy na tolerancji, to powinniśmy uszanować wrażliwość tych, którzy naszą cywilizację mają w głębokiej pogardzie. W efekcie, ci którzy tak naprawdę dają twarz całemu temu przedsięwzięciu – z wyjątkiem tych idiotów Niemców – położyli uszy po sobie i ograniczyli swoje ambicje do tego, za co im się przede wszystkim płaci.

       No i można by było powiedzieć, że – nawet bez tych żałosnych tęczowych opasek, i diabli wiedzą jakich jeszcze prowokacji szykowanych przez ideologów LGBT – szafa gra, zwłaszcza że, jak wszystko na to wskazuje, mistrzostwa przebiegają bez zakłóceń, mecze są bardzo ciekawe i piłkarski świat się bawi, gdyby nie coś co przede wszystkim sprawiło, że w ógóle zabieram dziś głos. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że ledwie co wczoraj znalazłem na Facebooku ostrzeżenie, że komentarz, do którego chcę zajrzeć, zawiera „treści kontrowersyjne”, a zamieszczone zdjęcie „może przedstawiać przemoc, lub drastyczne sceny”, w związku z czym, jeśli jestem nadal zainteresowany, mam wyrazić specjalną zgodę. Zgodę wyraziłem i oto moim oczom ukazało zdjęcie... dłoni trzymającej różaniec. Tyle. Kropka.

        Zadumałem się więc trochę nad polityką uprawianą przez kierownictwo Facebooka, ale przecież też przez całą tę część świata do której Facebook należy, a która, jak rozumiem, w pewnym momencie chciała się zaprzyjaźnić z takim państwem jak Katar, ale z owej przyjaźni wyszły przysłowiowe nici. Zadumałem się i nagle sobie pomyślałem, czy przypadkiem to co tu odstawili szefowie Facebooka, to nie jest dokładnie to samo, co robią katarscy szejkowie? Ale też wyobraziłem sobie, co by to było, gdyby z jakiegoś niewyobrażalnego powodu, któregoś sierpnia, mistrzostwa świata w piłce nożnej odbyły się w Polsce i polskie władze, wspólnie z Episkopatem Polski, zdecydowały że na każdym stadionie będzie umieszczony wizerunek Ukrzyżowanego Chrystusa, piłkarze będą występować w koszulkach z wizerunkiem Jasnogórskiej Pani, a w dodatku – bo to sierpień, a więc miesiąc trzeźwości – przez cały okres trwania mistrzostw będzie obowiązywał zakaz spożywania alkoholu. Mało tego. Co by to było, gdyby w tej nowej Polsce – domyślamy się oczywiście, że mówimy o Polsce nowej – nowe polskie media zostały zorganizowane w taki sposób, że każdy tekst, każda wypowiedź, wszelkie zdjęcia kwestionujące oficjalnie zatwierdzony porządek moralny, były zaopatrzone w ostrzeżenie, o którym wspomniałem nieco wcześniej? Gdyby ktoś z dowolnego powodu wrzucił do medialną przestrzeń zdjęcie dłoni z tęczową obrączką, a każdy zainteresowany, zanim mógłby ją zobaczyć, musiałby wyrazić specjalną chęć obejrzenia „drastycznych scen przemocy”, co byśmy wtedy powiedzieli? Czy taki świat by nam pasował? Nie sądzę.

       Natomiast wiele wskazuje, że ci, o których dziś tak bardzo myślę, są bardzo zadowoleni i jedyne co ich martwi to, że – czemu do cholery nikt ich nie uprzedził!!!??? – podczas przeżywanego dziś święta sportu, jedyne co im arabscy szejkowie pozwolili zrobić, to angielskim piłkarzom uklęknąć i prosić o przebaczenie za śmierć George’a Floyda, no i oczywiście kibicom Serbii drzeć mordę: "Rosja Krym, Serbia Kosowo!".





       

sobota, 19 listopada 2022

***** *** ****** *****

 

      Przeleciała wczoraj przez media informacja, że „447 intelektualistów, artystów, dziennikarzy i polityków” wystosowało list otwarty wzywający wszystkie ugrupowania opozycyjne do stworzenia wspólnej listy wyborczej, co daje jedyną szanse na pokonanie w nadchodzących wyborach Zjednoczonej Prawicy.  Wspomniana informacja pojawiła się i niemal natychmiast rozpłynęła we mgle setek innych mniej lub bardziej istotnych doniesień, a ja sobie pomyślałem, że jeśli po tamtej stronie dochodzi już do takiej desperacji, która zmusza tych ludzi by się odwoływać do dawno już wyszydzonej metody „listu intelektualistów” to znaczy, że cała ta ich gadka o tym, że już za rok Kaczyński, Morawiecki i Duda zostaną zakuci w kajdany i wrzuceni do lochów, jest funta kłaków warta... i że oni sami to bardzo dobrze wiedzą.

       Czemu tak? Otóż powód jest zawsze ten sam. Otóż ile razy oni wystosowują ów „list intelektualistów” tyle samo razy pokazują, jak fatalnie małe mają zasoby. W minionych czasach być może bywało lepiej, ale dziś mamy 447 osób, które zostały albo namówione, ale zmuszone, do złożenia swojego podpisu i kogo tam mamy? Cytuję:

prof. Leszek Balcerowicz; dziennikarz Seweryn Blumsztajn; b. szef ABW, gen. Krzysztof Bondaryk; b. szef KRRiT Jan Dworak; satyryk, opozycjonista w czasach PRL Jacek Fedorowicz; opozycjonista w PRL Władysław Frasyniuk; historyk prof. Andrzej Friszke, pisarz Józef Hen, reżyserka Agnieszka Holland; opozycjonistka i więźniarka polityczna PRL Ewa Hołuszko; aktorka Krystyna Janda; aktorka Maja Komorowska; b. poseł Krzysztof Janik; b. poseł i b. minister Ryszard Kalisz; b. poseł Krzysztof Król; socjolog, prof. UW Ireneusz Krzemiński; b. minister Waldemar Kuczyński; aktor Olgierd Łukaszewicz; reżyser Krzysztof Materna”.

      20 osób? Chyba nawet nie tyle. Dwadzieścia rozpoznawalnych tu i ódzie osób formułujących publiczny apel by jebać PiS? Możliwe. A co z resztą? Diabli wiedzą. Jak sądzę, są to przede wszystkim znajomi znajomych, najczęściej pracownicy naukowi licznych uniwersytetów, plus ewentualnie Zbigniew Hołdys, którego, o ile się orientuję, w informacjach medialnych nie uwzględniono, i Lech Wałesa, który aktualnie odkuwa się finansowo w Stanach Zjednoczonych. I to jest ów ruch, który w sytuacji gdy, jak słyszymy od rana do wieczora niamal każdego dnia, Jarosław Kaczyński wraz za swoim politycznym projektem powoli zdycha, zwołuje ostatnie już chyba pospolite ruszenie.

       Czytam informację na temat tego apelu, a tam, nie uwierzą Państwo, przede wszystkim tytuł „Będzie nas 10 milionów”, a dalej:

Polska pod rządami prawicy została całkowicie zdewastowana zarówno w wymiarze gospodarczym, systemowym, jak duchowym, a także stała się zakładnikiem czy wręcz własnością jednej formacji politycznej i ideologicznej. Stąd konieczna jest wielka zmiana. Do tego, by móc przeprowadzić niezbędne reformy zaczynając od odbudowy porządku prawnego, po stworzenie silnej, odpartyjnionej gospodarki, potrzebna jest jedna lista wyborcza. Jest politycznym i moralnym nakazem, by partie opozycyjne zdołały ową wspólną listę wyborczą powołać i odnieść zdecydowane zwycięstwo nad PiS. To zwycięstwo jest z pewnością możliwe. Jednolity blok wymaga jeszcze jednego: ruchu obywatelskiego, wsparcia licznych, niezależnych środowisk zawodowych, społecznych. Władza musi wrócić do ludzi i stać się dla nich przejrzysta. Program powstanie i będzie wiarygodny, gdy będą stać za nimi realne społeczne siły, doświadczenia zawodowe i intelektualne wielu poważnych grup społecznych oraz opinia publiczna. Tym bardziej oczekiwane, im bardziej autokratyczna i antyobywatelska władza buduje się na naszej bezsilności i frustracji" - uważają sygnatariusze. W ten sposób myśli wiele Polek i Polaków. Wzywamy wszystkich do wzajemnego porozumienia, wspólnej listy wyborczej partii demokratycznych, do tworzenia ruchu obywatelskiego tak, jak to było przy tworzeniu Sierpniowej Solidarności”.

      To jest oczywiście tylko odpowiednio skrócony fragment znacznie większej całości, ale on robi takie wrażenie, że nie znalazłem sposobu, by się nie zastanowić, kto tak naprawdę zainicjował cały ten geszeft, no i być może był też autorem całości. I oto, proszę sobie wyobrazić, jak się dowiaduję, za tym wygłupem stoi nie kto inny jak największy intelektualista z nich wszystkich, znany nam skądinąd, Paweł Śpiewak, profesor oczywiście.

        W tej sytuacji zatem, chciałbym tu powrócić do czegoś, co stanowi dla mnie od lat swego rodzaju obsesję, a mianowicie kompletnie zlekceważona przez nasz polityczno-medialny świat, wypowiedź tego samego, wspomnianego przed momentem prof. Pawła Śpiewaka, poczyniona przez niego w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych roku 2011 – które, jak pamiętamy, wygrała jeszcze Platforma Obywatelska, skazując Polskę na kolejne cztery lata najstraszniejszych cierpień – gdzie ów mędrzec, zwiastując kolejne zwycięstwo Donalda Tuska i jego ferajny, oświadczył co następuje:

Jeśli PO wygra jesienne wybory, to ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem. [...] Ja się tego nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim. Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że z nimi trzeba się liczyć.[…] Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć”.

        Jebać was ruskie kurwy!

   


 

 

wtorek, 15 listopada 2022

O tym co widać w najciemniejszym kącie tabakiery

  Kilka dni temu, polska posłanka do Parlamentu Europejskiego Sylwia Spurek, w wywiadzie dla Interii, zaapelowała o prawny zakaz produkcji mleka oraz jajek, a stawiając tzw. kropkę nad literką i, zakomunikowała że jej celem na dziś jest likwidacja akcji „mleko w szkole”. Aby wzmocnić swój apel, przedstawiła listę nieszczęść, jakie spadają na człowieka spożywjącego mleko i powiedziała co następuje:

Pijąc szklankę mleka dziennie, kobieta zapewnia sobie zwiększone ryzyko rozwoju raka piersi. Czy ktoś mówi o tym Polkom? I czy wie pan, że pijąc mleko zwiększa pan ryzyko zachorowania na raka prostaty? Wiem, jestem bardzo nietypową polityczką, mówię ludziom rzeczy, które niekoniecznie chcą usłyszeć, które są nieprzyjemne, a w pierwszej chwili wypierane”.

      Większość z nas, nawet jeśli nie zna bliżej Sylwii Spurek, to o niej tu i ówdzie słyszała, i nie sądzę by jej kolejne wypowiedzi robiły jeszcze na kimkolwiek wrażenie. Kobieta ta stanowi rozdział zamknięty i to co mówi, czy powiedzieć zamierza, może zainteresować już tylko desperacko poszukujące nowych tematów media... i, jak się okazuje przewodniczącego najnowszego wydania starego jak Polska Ludowa ZSL-u, Władysława Kosiniaka-Kamysza. Proszę sobie wyobrazić, że na słowa Spurek ów Kosiniak zareagował na Twitterze ostrym jak brzytwa komentarzem:

Po zakazie hodowli, wędkarstwa, promocji mięsa i nabiału, pani Sylwia Spurek proponuje likwidację barów mlecznych i programu ‘szklanka mleka’ w szkołach. I co następne? Delegalizacja rosołu i schabowego? Kontrola naszych talerzy? Co za ABSURD!

       Rozumiemy to, prawda? Najpierw likwidacja barów mlecznych i programu „szklanka mleka”, a potem pora na schabowego? Słucha Kosiniak-Kamysz Sylwii Spurek, jak ta wzywa do zakazu spożywania mleka i aż serce mu zaczyna krwawić na myśl, że teraz to już tylko pora na schabowego i można umierać.

      Ja znam ten rodzaj zidiocenia. Pamiętam jak lata temu nieświętej pamięci red. Grzegorz Miecugow miał w TVN-ie autorski program, gdzie w specjalnie zaaranżowanych przestrzeniach prowadził bardzo mądre rozmowy z różnego rodzaju profesjonalistami. Któregoś razu gościem Miecugowa był lekarz neurochirurg, który opowiadał o ludziach, cierpiących na chorobę, która sprowadza ich do stuprocentowego stanu wegetatywnego. Atmosfera rozmowy robiła takie same wrażenie jak cały wystrój, było poważnie i posępnie, wsłuchany w słowa lekarza red. Miecugow mądrze kiwał głową, ten mu opowiadał o ludziach, którzy nie są w stanie nawet poruszyć ustami, i w pewnym momencie padło pytanie:
Chce pan powiedzieć, że taki człowiek nie potrafi sobie nawet zrobić herbaty?

      Ja oczywiście już wcześniej wiedziałem, że oni są zwyczajnie głupi, ale przyznaję ze wstydem, że dość często oglądając wówczas wspomniany program, myślałem sobie, że kto jak kto, ale ten Miecugow to jednak intelektualnie stoi nieco wyżej. Tymczasem padło to pytanie o herbatę i uświadomiłem sobie nagle, że to wszystko stanowi czyste złudzenie. Nagle zrozumiałem, że w momencie gdy sam on tak się odkrył, to dla całej tej reszty nie ma żadnego ratunku. Później jeszcze miałem okazję czytać z nim jakąś rozmowę, gdzie opowiadał ów mędrzec o tym, jak to on właściwie nie wierzy w jakikolwiek absolut, ale na swój własny użytek wyznaje osobiste przekonanie, że człowiek po śmierci wciela się w jakiś realny obiekt, i na przykład staje się krzesłem, czy stołem. No ale to już na mnie takiego wrażenia jak owa herbata nie zrobiło.

        Grzegorz Miecugow już od lat nie żyje, natomiast mamy tu nadal całą tę resztę i dziś akurat na czoło wychodzi przewodniczący Kosiniak-Kamysz ze swoim kotletem schabowym. A ja siedzę, piszę ten tekst i myślę sobie, że ani jeden ani drugi ani nie są, ani nigdy nie byli, szczególnymi wyjątkami. Jest więcej jak prawdopodobne, że tak naprawdę, jedyne co oni potrafią, to ustawić się w odpowiedniej pozie, znaleźć ów niepowtarzalny ton głosu, zrobić odpowiednią minę i to tyle. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby większość z nich, czy to polityka, czy dziennikarza, czy znanego prawnika, pisarza, czy artystę przyłapać w sytuacji całkowicie prywatnej, to moglibyśmy się poważnie zdziwić. I tu nawet chyba nie trzeba by było wchodzić im do kuchni. Myślę że wystarczyłoby im dać do przeczytania ten tekst i zapytać, czy zauważyli tam coś interesującego o sobie i swojej branży.



środa, 9 listopada 2022

Too drunk to fuck

 

      W mojej książce „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Trumph” znalazł się następujący fragment:

Każdego wieczora po 23 wychodzę z moim psem na ostatni przed snem spacer i widzę te dziewczyny wracające samotnie do domu, widocznie z tak pięknie kiedyś zwanych wieczorków. I zastanawiam się, czemu nikt ich nie odprowadza, czemu one są takie samotne. Przecież to są często naprawdę ładne dziewczyny. Wystrojone, wyszykowane, zgrabne, eleganckie. Wracają same do domu, bo nikt im nie zaproponował, że je odprowadzi. Bo zapewne w momencie gdy wstały, mówiąc że na nie już czas, jedyne co usłyszały, to owo okrutne ‘nara’. A może nawet i nic nie usłyszały, bo usłyszeć nie miały od kogo.

I kiedy się zastanawiam, gdzie są ci chłopcy, to niekiedy widzę i ich. Nawalonych, brudnych bałwanów w bejsbolówkach lub kapturach, wyżelowanych, pokrzywionych straceńców, bez rozumu, bez ambicji i perspektyw. I tylko raz na jakiś czas, pomiędzy jednych a drugich spadnie kromka chleba z masłem, wyrzucona z okna na piątym piętrze przez pewną Weronikę, która powoli umiera”.

     Tamten tekst powstał już niemal 10 lat temu i muszę stwierdzić, że przez ten czas się dramatycznie zdezaktualizował. Po tych wszystkich latach, przede wszystkim obawiam się, że Weronika ostatecznie nie dała rady i już jej z nami nie ma, ale co równie dramatyczne, nie ma już tych dziewcząt. To znaczy, są i nadal porzucone przez swoich kolegów, tyle że te, które spotykam, mijają mnie w większych grupach, pijane, rozwrzeszczane, przewracające się, lub usiłujące utrzymać na nogach swoje ledwo przytomne koleżanki. Czasem też, kiedy już jestem z powrotem w domu, z za okna słyszę głośny śmiech wrzaski, śpiewy, niezmiennie ozdabiane typowym „kurwowaniem”. Wychodzę na balkon i widzę, jak tamte dziewczyny sprzed 10 lat wracają z któregoś z licznych w okolicy klubów by zdążyć na ostatni autobus do Halemby, Łazisk, Bykowiny, czy Panewnik.

        Czasem też słyszę tamtych chłopców, tyle że oni się za bardzo nie zmienili. Dalej są wprawdzi nawaleni, dalej rzucają tymi swoimi „kurwami”, ale ani się nie przewracają, ani nie śpiewają, ani nie wrzeszczą. Idą ponurzy, w kapturach, z rękoma w kieszeni, w miarę prosto, tyle że może są nieco głośniejsi niż wtedy. I też już za chwilę wsiądą do swojego autobusu, który ich zawiezie do Halemby, Łazisk, Bykowiny, czy Panewnik.

        Jarosław Kaczyński, komentując podczas jednego ze swoich spotkań z wyborcami zastraszająco niską od lat liczbę urodzeń, i to wbrew wielu wprowadzanych przez rząd programom prorodzinnym, powiedział, że przyczyn tego stanu jest dużo, ale jedną z bardziej niepokojących jest alkoholizm u dziewcząt i młodych kobiet. Zwrócił też Kaczyński uwagę na fakt, że według poważnych statystyk, z powodów o których nie wspomniał, a których my tu możemy się łatwo domyślić, kobiety w uzależnienie wpadają dużo łatwiej i szybciej niż mężczyźni i w odróżnieniu od mężczyzn, jeśli już piją, to raczej na umór. Z tego co mi wiadomo, nie ujawnił też prezes Kaczyński, jaka jest zależność między owym alkoholizmem a bezdzietnością, ale faktem jest, że ile razy widzę te biedne zaprute w sztok dziewczynki, nie za bardzo sobie umiem wyobrazić, że one kiedykolwiek będą miały dzieci. Raz że nie specjalnie widzę, z kim one mogłyby te dzieci mieć, ale też nawet jeśli im się przydarzy ciąża, to najpewniej rodzice im załatwią szybką i skuteczna aborcję.

        Rozmawiałem o tym wszystkim z moją córką i, jej zdaniem, wciąż główną przyczyną tego że te dziewczyny znalazły się w tym miejscu, w którym dziś są, nie jest ich osobiste zepsucie, czy słabość charakteru, ale te wszystkie, wspomniane przeze mnie w książce „nawalone, brudne bałwany w bejsbolówkach lub kapturach, wyżelowani, pokrzywieni straceńcy, bez rozumu, bez ambicji i perspektyw”. To przez to że one w pewnym momencie uznały, że i tak juz nigdy nie znajdą nikogo, kto by im chciał towarzyszyć w ich planach i marzeniach, postanowiły poszukać innego życia. Jedne zatem postanowiły się zaangażować w tzw. feministyczny aktywizm, inne zostały lesbijkami, jeszcze inne w ogóle uznały że nie wiedzą czy są chłopcem, czy dziewczyną, a bardzo znaczna ich część to wszystko uderkorowała ciężkim chlaniem.

       I ja jestem skłonny się z moim dzieckiem zgodzić, tyle że nie mam bladego pojęcia, czemu tak się musiało stać, zwłaszcza że to co obseruwjemy i o czym wspomniał Jarosław Kaczyński, to nie tylko nasze polskie nieszczęście. Wystarczy że przypomnimy sobie obrazki, jakie od wielu już lat pokazuje nasza telewizja przy okazji takich choćby Sylwestra, Hallowe'en, czy Walentynek. Oto bowiem, czy to zobaczymy jak nad ranem stycznia wyglądają  ulice czy to  Londynu, Pragi, Tokyo, Paryża, Berlina, Sztokholmu, czy Helsinek, to dostaniemy ten sam obraz: głównie nieprzytomnych dziewcząt, zalegających ulice, bramy, stacje metra, miejskie trawniki, rzygających do koszy na śmieci, uczepionych ulicznych barierek, latarni i znaków drogowych.

      Jarosław Kaczyński wypowiedział swoje słowa i tak jak wiele razy wcześniej, gdy powiedział coś jako pierwszy, spadły na niego gromy, które słyszymy wszyscy od rana do wieczora każdego dnia. A ja się już tylko zastanawiam, skąd tak nieprzytomna wściekłość na aż tak oczywista prawdę. I przypominam sobie, jak wiele bardzo lat temu, czekałem na przystanku na tramwaj, a obok mnie stała dziewczynka – zwykła, skromna, sympatycznie wyglądająca dziewczynka – i do bluzy miała przypięty znaczek z hasłem „TOO DRUNK TO FUCK”. Nie wiem, czy ona wiedziała co tam jest napisane, czy przyczepiła to sobie, ot tak, bez powodu. Natomiast domyślam się, że gdyby Jarosław Kaczyński był młodszy, w dodatku wywodził się z tej części polskiej inteligencji, która słuchała zespołu Dead Kennedys i miał w sobie więcej tego modnego ostatnio w polityce luzu, to by pewnie tym durniom wyjaśnił sprawę tak, by oni to zrozumieli i się zastanowili. Również nad sobą.




 

 

wtorek, 8 listopada 2022

Jarosław Kaczyński, czyli 14 lat minęło

 

      Wyjątkowo długa tym razem przerwa w komentowaniu zdarzeń i myśli spowodowana była oczywiście przede wszystkim przez to, że w ogóle im jestem starszy, tym bardziej wszystko przychodzi mi z trudnością, a przez to cokolwiek robię, robię znacznie wolniej. I choć, jak sądzę, jest to powód podstawowy, to jednak jest też tu coś, co ma w tej kwestii znaczenie niemal równie istotne. Otóż, jak pewnie więskzość z nas zauważyła, ostatnie tygodnie, czy też kto wie, czy nie miesiące, przyniosły nam tak ogromną intensywność zdarzeń aż proszących się o komentarz, że osobiście poczułem się do tego stopnia skołowany, że choćby i najbardziej poruszające kwestie nagle stawały się równie płytkie, jak cała reszta, a ja ostatecznie nie umiałem z siebie wydusić pojedynczego słowa. Nie zmienia to jednak faktu, że, owszem, bardzo mocno się zastanawiam, cóż to takiego się dzieje, że nie ma, nawet nie dnia, ale i godziny, by na scenę nie wlazł kolejny ktoś i nie powiedział, lub nie zrobił czegoś, co – jak mówię – aż prosi się, by wziąć w rękę coś ciężkiego i zrobić jeden a porządny zamach, a juz po chwili ta ręka opada i z bezsilności i przede wszystkim ze znużenia.

       Zastanawiam się nad tym i odpowiedź znajduję tylko jedną, a mianowicie przyszłoroczne wybory. Otóż, obserwując ową determinację z jakim owo szaleństwo jest realizowane, dochodzę do wniosku, że nasza dzisiejsza scena jest podzielona dokładnie na dwie części: z jednej strony mamy rząd, który robi to co sobie już dawno zaplanował i jest w stanie skutecznie realizować, a z drugiej wszyscy ci, którzy walczą... o życie. I nie łudźmy się – im nawet do głowy nie przyjdzie myśl, że za rok wrócą do władzy. Oni wiedzą równie dobrze jak my, że owo zwycięstwo to jest klasyczne marzenie ściętej głowy, natomiast to czym naprawdę żyją, to wyłącznie walka o to, by nie wypaść z tych sań, z tego pociągu, czy tej łodzi, która już i tak ledwo wytrzymuje ów nieznośny ciężar. Oni są jak owi Świadkowie Jehowy, którzy sprzedali swoje życie za owo złudzenie, że jeśli się tylko postarają bardziej niż inni, to zasłużą sobie przynajmniej na Pamięć. Ogromna większość z nich walczy dziś wyłącznie o to, by jesienią przyszłego roku znaleźć najcieplejsze miejsce w sercu czy to Donalda Tuska, czy Szymona Hołowni, czy Kosiniaka-Kamysza, czy Korwina-Mikke, uzyskać jak najlepsze miejsce na liście i zachować choćby cień szansy, że gdy te wybory miną, nie wylądować na ulicy żebrząc o papierosa i kubek gorącej zupy. Dlatego też są gotowi choćby na najgorszą kompromitację, wstyd i upodlenie, na które my tymczasem patrzymy z takim niedowierzaniem.

   A trzeba nam wiedzieć, że to wcale jeszcze nie koniec. Idzie zima, która miała przynieść koniec obecnej władzy, a, jak wszystko na to wskazuje, zakończy się spektakularnym sukcesem rządu i Polski, po zimie przyjdzie wiosna i co równie prawdopodobne da nam wszystkim wreszcie odetchnąć i wtedy dopiero się zacznie. Wtedy dopiero zobaczymy jak to jest, gdy już nie tylko chodzi o uzyskanie dobrej pozycji do ataku, ale o znalezienie choćby tej jednej ostatniej dziury, w której można się ukryć, by człowieka nie zagryziono. Obserwuję dzisiejsze zachowanie nie tylko owej totalno-opozycyjnej drobnicy, ale i samego Donalda Tuska, czy pozostałych tak zwanych liderów, i nie mogę sobie nie wobrazić w jakim stanie oni się znajdą, kiedy przyjdzie owa wiosna i zrobi się naprawdę groźnie. I jak oni się wtedy wszyscy sobie rzucą do gardeł we wspomnianej walce już nie o władzę, nie o zaszczyty, nawet nie o pieniądze, ale o życie. Widzę dziś tych wszystkich Kowali, Poncyliuszy, tą Kluzik, tego Budkę, Szczerbę, Jońskiego, Zalewskiego, tego biednego Libickiego, tę Kidawę, Lubnauer, Leszczynę, Millera, Żukowską, Kierwińskiego i Muchę, ale  i całe owo nieszczęsne towarzystwo, które jeszcze jako tako istnieje w powszechnej świadomości, bo Klarenbach z TVP Info zaprasza ich do wieczornych audycji, by tam się popisywali, i wiem że to wszystko musi sie skończyć najbardziej spektakularną katastrofą.

   Jarosław Kaczyński, podczas jednego ze swoich regularnych spotkać z wyborcami, zwrócił uwagę na całkowicie oczywisty dla każdego z nas fakt dramatycznego kulturowego i cywilizacyjnego upadku znacznej części młodego pokolenia, nie tylko zresztą w Polsce. Wspomniani wcześniej przeze mnie wojownicy natychmiast wywęszyli kolejną szansę i po raz nie wiadomo który, postanowili Kaczyńskiego wdeptać w piach, licząc na to, że tym razem to już się uda na pewno. Pojawili się też i tacy, którzy nagle sobie przypomnieli, że 15 lat temu ten sam Kaczyński rzekomo zauważył, że internauci to by tylko chlali piwo i oglądali pornografię. A ja muszę powiedzieć, że to iż oni doszli do tego, by nagle się złapać aż tak ostrej brzytwy, zaskakuje nawet mnie. Pamiętam bowiem ów rok 2008 i tamtą awanturę. Wiem, że to co zaraz zrobię, dramatycznie przedłuży ów dzisiejszy tekst, ale ponieważ i tak aż nadto dałem Państwu od siebie odpocząć, a poza tym, jak wiemy i tak nigdzie się nie spieszymy, bardzo proszę poczytać sobie mój dawny tekst z tamtego właśnie czasu. Również o tym, jak strasznie jałowe były, są i zawsze będą wysiłki oparte na nędznym kłamstwie.

 

Od czasu, gdy Jarosław Kaczyński udzielił swojej słynnej ostatnio wypowiedzi dla Sygnałow Dnia, gdzie w pewnym momencie wspomniał – przyznaję, w niezbyt sympatyczny sposób – o Ludwiku Dornie, minął już tydzień, a wrzawa związana z tym wydarzeniem nie cichnie; powiem więcej – tak jakby ostatnio się nawet bardziej rozhulała.

Napisałem, ze słynna jest wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego i że wrzawa, z którą mamy ostatnio do czynienia, jest związana z tą wypowiedzią, a przecież jest to ocena nie do końca ścisła. Sławna jest na przykład wypowiedź – jedna, druga i trzecia – Ludwika Dorna, na ten temat. Sławny jest też niewątpliwie list otwarty, jaki obecna pani Dornowa opublikowała w „Dzienniku” pod tytułem „List żony Dorna”. Sławne są niewątpliwie komentarze na temat tego, co uczynił Dornowi Jarosław Kaczyński, a tym samym, co uczynił swojej, i tak już tylko dryfującej, partii. Sama wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego sławna już raczej nie jest.

Podobnie wygląda sytuacja owej „wrzawy". Wrzawa, owszem, związana jest z tym, co powiedział jakiś czas temu Jacek Kurski, albo Przemysław Gosiewski, czy ostatnio nawet pani poseł Szczypińska. Powiem nawet, że, podobnie jak to się ma w przypadku samej wypowiedzi i rzekomej „sławy" wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, niewątpliwie i tu istotnym powodem tej wrzawy są komentarze - jeden, drugi i trzeci - Ludwika Dorna i, wspomniany już „List żony Dorna”. Ale o tym, żeby sam wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla Jacka Karnowskiego w Sygnałach Dnia z 19 września, spowodował jakąkolwiek wrzawę, nic mi absolutnie nie wiadomo.

I to mnie, powiem szczerze, nie dziwi. Wszystko, co dotychczas, przez całe swoje długie lata politycznej działalności, mówił i robił Jarosław Kaczyński, było dla tak zwanej, mainstreamowej opinii publicznej, ważne tylko o tyle, o ile z jego czynów, czy jego wypowiedzi, da się wykroić jakiś, choćby nawet i bardzo mizerny powód, do kopnięcia go „w ten kaczy dziób".

Cokolwiek od osiemnastu już z górą lat, robi, czy mówi Jarosław Kaczyński jest relacjonowane tylko pod tym jednym warunkiem, że ów intelektualny i emocjonalny wysiłek elit, polegający na nie bojkotowaniu Jarosława Kaczyńskiego, jako polityka i człowieka, przyniesie jakieś wymierne korzyści dla prowadzonej od wielu, wielu lat, przez te właśnie elity, kampanii kłamstwa i dezinformacji wobec społeczeństwa

Dlatego zatem, kiedy słyszę, że Jarosław Kaczyński powiedział, albo zrobił coś kompromitującego, co go ostatecznie już pogrąży i wreszcie wyeliminuje z naszego życia politycznego, a jego partię wyrzuci poza nawias historii, uczony doświadczeniem, przymykam na te teksty jedno oko, a jedno ucho otwieram na piosenkę Kazika i te wielkie słowa: „Czy ma sens, że się trudzisz? Weź, nie pierdol, to mnie nudzi"? Dlatego mianowicie, że właśnie moje doświadczenie nauczyło mnie tego, że są ludzie, którzy są gotowi dla jednego, niskiego celu, wykorzystać wszelkie dostępne środki, byle by ten cel osiągnąć.

Dlatego, na przykład, jeśli moje dziecko przychodzi do mnie ostatnio i mi mówi: „A ty wiesz, że podobno....”, to ja zawsze odpowiadam, że może tak, może nie, a może jeszcze inaczej, a może w ogóle nie i że najlepiej będzie troszkę poczekać. I wtedy spróbujemy się w sytuacji zorientować o wiele skuteczniej.

Pamiętam, jak nie tak przecież dawno temu, nad całą Polską podniósł się harmider na temat taki mianowicie, że Jarosław Kaczyński w bezprecedensowy sposób zaatakował internatów. Przez cały Boży tydzień media, papierowe, elektroniczne, z samym Internetem na czele, oraz bardziej zaangażowana część wykształconej opinii publicznej, nie mówiły o niczym innym, jak o ostatecznej kompromitacji Kartofla, który nie dość, że nie ma żony, jest mały i mieszka z mamusią, to jeszcze na dodatek, jak ostatni jełop, obraża internatów.

Nikogo nie obchodziło, gdzie Kaczyński to powiedział, jak to powiedział i nawet, co powiedział. Ważne było tylko to, żeby przez tydzień urządzać festiwal szyderstw w stosunku do jednej, znienawidzonej przez elity, osoby. Nikt się nie zainteresował samym wywiadem z Jarosławem Kaczyńskim, opublikowanym, tak na marginesie w Internecie, tym, że wywiad był długi jak cholera, dotyczył dziesiątek bardzo ważnych kwestii, zupełnie nie związanych z Internetem i tylko na sam jego koniec, zapytany, czy on ma jakiś pomysł, żeby zwiększyć społeczne zainteresowanie wyborami, odpowiedział, że jest przeciwko tworzeniu społecznej aktywności na siłę i, że choćby pomysły takie, jak głosowanie przez Internet, mu się nie podobają, bo przez swoją kulturową oprawę deprecjonują sam akt głosowania.

O internautach siedzących z piwem (tak jak ja choćby teraz) przed ekranem komputera, wspomniał Kaczyński tylko w jednym (dosłownie jednym) zdaniu, mówiąc że to nie wypada, by w tak dostojnym akcie jak wybory, udział brało jakieś choćby jedno nieszczęście z puszką piwa i gołą babą przed nosem. I to wystarczyło, żeby główne media urządziły mu takie piekło, że przez cały tydzień Jarosław Kaczyński nie wiedział, gdzie się ruszyć. W końcu dano mu spokój, bo wystękał to swoje słynne „przepraszam". Za co? Tego to już dziś nikt nawet nie pamięta.

Podobnie jest i teraz. Rozmowa Karnowskiego z Kaczyńskim w Sygnałach Dnia jest długa i bardzo interesująca. Kaczyński mówi mnóstwo bardzo ciekawych i bardzo mądrych rzeczy. W pewnym momencie, Jacek Karnowski pyta Kaczyńskieiego:
Jacek Karnowski: „Panie premierze, Ludwik Dorn z kolei, wciąż poseł Prawa i Sprawiedliwości, został wybrany w rankingu tygodnika ‘Polityka’ posłem roku 2008. Jest to ranking opracowywany przez dziennikarzy na podstawie wypowiedzi dziennikarzy sejmowych. Czterdziestu dziennikarzy brało udział w ankiecie. Najlepszy poseł, który dziś jest na marginesie Prawa i Sprawiedliwości”.
      Jarosław Kaczyński: „No cóż, to się już zdarzało przedtem Ludwikowi Dornowi, nie chcę tego kwestionować, nie chcę twierdzić, że tutaj były jakieś dodatkowe motywy, chociaż nie można ich wykluczyć, znając ‘życzliwość’ tego środowiska dla Prawa i Sprawiedliwości. Niemniej Ludwik Dorn jest człowiekiem, który złamał pewne reguły gry w sposób drastyczny. No, łamie je niestety także w innych dziedzinach życia i to być może doprowadzi do dalszych konsekwencji. I tyle mogę w tej sprawie powiedzieć”.
Jacek Karnowski: „Co pan ma na myśli, panie premierze?”
Jarosław Kaczyński: „Ja nigdy nie przeczyłem, że Ludwik Dorn jest bardzo inteligentnym człowiekiem”.
Jacek Karnowski: „A co pan ma na myśli mówiąc...?
Jarosław Kaczyński: „Nie chcę o tych sprawach mówić, ale można było zresztą o nich też przeczytać w prasie. Nie mam zamiaru tutaj wchodzić...”.
Jacek Karnowski: „Chodzi o życie osobiste?”
Jarosław Kaczyński: „Nie będę mówił, o co chodzi, ale w każdym razie mamy tutaj do czynienia z takim kryzysem osoby wielostronnym”.

Proszę zwrócić uwagę. Redaktor Karnowski pyta Kaczyńskiego, co sądzi o tym, że Dorn został przez „Politykę” wybrany posłem roku. Kaczyński odpowiada, że on tego nie kwestionuje, choć podejrzewa, że „Polityka” kierowała się tu jeszcze innymi, pozamerytorycznymi, powodami. Że Dorn ma kłopoty w PiS-ie, bo złamał pewne reguły. No i że łamie te reguły również poza polityką.

Oczywiście, ja wiem, że mógł Kaczyński, wiedząc, że każde słowo będzie mu, jak zwykle wyciągnięte, i że nie będzie to z całą pewnością słowo mądre, merytoryczne i choćby trochę interesujące, się w tej części nie odzywać. Mógł akurat to jedno zdanie sobie darować. Ale sobie nie darował i powiedział. Więcej, jak sami widzimy nie chciał mówić i w gruncie rzeczy, mimo, że Karnowski go trzy razy naciskał, nic już więcej nie powiedział Całą resztę zrobili inni politycy, media i sam Dorn z rodziną.

Ktoś powie, że się wygłupiam, broniąc Kaczyńskiego. Że polityk, każdy polityk, powinien uważać na swoje słowa i słów tych ponosić konsekwencje. Jest jednak tak, że może i ja się faktycznie wygłupiam, ale nie zmienia to faktu, że w sposób absolutnie drastyczny, wyżej sformułowana zasada nie dotyczy każdego polityka. Powiem więcej, dotyczy tylko małej, bardzo małej grupy polityków. A tak naprawdę jednego z nich. I to jest dla mnie powodem mojego rozgoryczenia.

Od pierwszego dnia, gdy Jarosław Kaczyński wspomniał o łamaniu przez Dorna reguł, sam Dorn zachowuje się, jak kompletny wariat, biegając w kółko i strasząc Kaczyńskiego sądem. Żona Ludwika Dorna pajacuje w sposób absolutnie dziwaczny, śląc głupkowate listy do gazet i tłumacząc ludziom, dlaczego zarobki jej męża są małe, a nie duże. I to oczywiście nikomu nie przeszkadza. Wczoraj w „Szkle Kontaktowym”, Grzegorz Miecugow z tym jakimś Wojciechem Zimińskim załamują ręce nad PiS-em, że jest to taka partia, która konsekwentnie eliminuje swoich najbardziej znakomitych członków. Że wszystko, co było w PiS-ie wielkie i wybitne, musiało z PiS-u odejść. I Ludwik Dorn i Marek Jurek i Antoni Mężydło, no po prostu pogrom ludzi bez skazy. Pozostaje się dziwić, że Miecugow nie wymienił jeszcze do tego Artura Zawiszy, ale, wygląda na to, że nawet w „Szkle Kontaktowym” istnieją jeszcze jakieś niewyraźne granice bezczelności.

Nie ma takich słów obrzydzenia i pogardy; nie ma szyderstw i obelg, którymi nasze światłe media i ich wybitni przedstawiciele, nie obrzucili w swoim czasie zarówno Ludwika Dorna, jak i Marka Jurka. Do dziś pamiętamy tych dwóch, zapluwających się najbardziej idiotyczną satysfakcją, mądrali z RMF-u, kiedy rzucili Dornowi na konferencyjny stolik dwa wieśmaki. Do dziś pamiętamy, jak cały TVN24, przez kolejne dni, z dziką satysfakcją natrząsał się z tego „matołowatego” Dorna i jego „matołowatej” miny, gdy dzielni przedstawiciele niezależnych mediów urządzili mu happening, jak należy.

Dziś nagle, oni wszyscy aż drżą z oburzenia, że Jarosław Kaczyński – ten kartofel i mikrus –  śmie tknąć kogoś takiego, jak Ludwik Dorn.

I znów, załóżmy nawet, że Jarosław Kaczyński przy Dornie, czy Jurku, to rzeczywiście moralne i intelektualne nic. Załóżmy nawet, że tu rzeczywiście nie chodzi o ataki w ogóle, ale TAKIE ataki. Że faktycznie, oburzenie elit wywołało rozgrzebywanie tak intymnych i prywatnych kwestii, jak rodzina, alimenty, dzieci...

Jednak tu też wypada się zastanowić, jak to się stało, że każdy, nawet najbardziej ciemny obywatel, może i nie wie, jakie są w Polsce partie polityczne, jaka jest różnica między Sejmem a Senatem i między Prezydentem a Premierem, co to znaczy minister i czym on takim, ten minister, się zajmuje, ale ten sam obywatel na 100% wie, że Jarosław Kaczyński jest pedałem, który śpi ze swoją mamą i z kotem. Kto tych obywateli o tym poinformował? Poseł Gosiewski, czy może prężne i niezależne media? Chyba zaraz zwymiotuję...

Oczywiście, to wszystko, czego jesteśmy świadkami jest przykre i w sumie nie rokujące zbyt dobrze na przyszłość. Ale wiemy też, co już pisałem nie raz, że my – ludzie Ciemnogrodu – może i jesteśmy naiwni i wciąż widzimy przyszłość jasną, mądrą i ciepłą. Ale, tak się przy tym składa, że ten nasz optymizm i ta nasza nadzieja, stanowią nieodłączną część tego czegoś, czego tamtym brakuje. Mianowicie zwykłego, prostego, absolutnie przyziemnego, człowieczeństwa. A to ono w ostatecznym rozrachunku zwycięża.

 


wtorek, 1 listopada 2022

O dyniach zamiast głów

 

Wprawdzie ów dziwny pażdziernikowy wieczór, z poprzedzającym go jeszcze dziwniejszym weekendem, już za nami, i po nim zostały tylko tu i ówdzie porzucone dynie, a my jak Pan Bóg przykazał obchodzimy nasz Dzień Wszystkich Świętych, pragnę jednak przypomnieć swój dawny dość już tekst, gdzie wszystko co powinniśmy wiedzieć zostało wyłożone prosto i jednoznacznie. Zapraszam.

      Oto grubo ponad 2000 lat temu, tereny, które dziś zamieszkują Brytyjczycy oraz częściowo też Francuzi były zamieszkiwane przez plemiona celtyckie. Ponieważ czasy były pogańskie, Druidzi, pełniący tam funkcję kapłanów, czcili Samhaina, boga śmierci, zwyczajowo na przełomie października i listopada organizowali Święto Samhaina. Celtowie wierzyli, że w tę właśnie noc Samhain zbiera porozrzucane po okolicy dusze ludzi zmarłych w ciągu roku i w ramach pokuty zamienia je w zwierzęta. To przez to też, panowało przekonanie, że podczas nocy Samhaina wszelkiego rodzaju gnomy, skrzaty i tym podobne krążą po świecie, no i należy się bać. Jednocześnie, przez to, że nadchodził czas chłodu i mroku, ludzie wierzyli, że nadchodzące dni zwiastują też nadejście hord demonów i czarownic. Aby odstraszyć owe złe duchy, Celtowie tej nocy rozpalali na wzgórzach ogromne ogniska.

       W tym samym czasie, na południu Europy, gdzie oczywiście było głównie ciepło i jasno, Rzymianie czcili boginię sadów, ogrodów i drzew owocowych, Pomonę. Wyobrażali ją sobie, jako śliczną dziewczynę, trzymającą w rękach naręcza owoców, z głową przyozdobioną wieńcem z jabłek, i w specjalnych świątyniach składali jej dary z owoców, by potem już się tylko bawić.

      Kiedy Rzymianie podbili Celtów, przywieźli też ze sobą swoje zwyczaje. Wkrótce, festiwal Pomony, oraz celtycka Noc Samhaina stopiły się w jedno i powstało z tego duże dwukulturowe święto.

      Widząc co się dzieje, w VIII wieku papież Grzegorz III ogłosił 1 listopada Dniem Wszystkich Świętych, z taką oto intencją, by chrześcijanie porzucili pogańskie rytuały i zainteresowali się czymś bardziej sensownym i pożytecznym, jak choćby oddawaniem czci tym męczennikom za Wiarę, którzy w kalendarzu liturgicznym nie mieli swojego święta. Wtedy to, w reakcji na ową aktywność Kościoła, jako zorganizowany kult, pojawiła się magia i czarnoksięstwo, a wyznawcy nowej religii nadali nocy z 31 października na 1 listopada nazwę Nocy Czarownic. Wierzyli oni, lub może tylko udawali, że wierzą, że tej nocy Szatan i jego dwór, w postaci czarownic, demonów i czarodziei schodzą na Ziemię, by przy pomocy różnego rodzaju bluźnierczych gestów szydzić z Dnia Wszystkich Świętych.

       Do dziś owe dwa pogańskie święta, Noc Samhaina, oraz Noc Czarownic, przetrwały w znakomitej formie jako All Hallows Evening, skrócony następnie do Hallows Evening, następnie do Hallows Eve, by wreszcie odnaleźć się w owej niby zabawie, którą nie tylko nasze dzieci, nazywają „Hallowe’en”.

      Nie dajmy się, proszę, zwieść tej dyni.



 

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...