Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matka Kurka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matka Kurka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 kwietnia 2022

O wariatach, oszustach i zwykłych agentach

         Dużo się ostatnio mówi na temat propagandowego ataku prowadzonego na wszystkich możliwych kierunkach i pod wszelkimi możliwymi hasłami przeciwko prawdzie, a ja, jak zawsze staram się mieć oczy i uszy otwarte. Mam zatem z każdym dniem coraz silniejsze przekonanie, że choć podstawowa inspiracja płynie z Moskwy i z Niemiec to tu u nas znana nam grupa próbująca, często bardzo skutecznie, sterować umysłami wielu, składa się zaledwie z kilku osób i organizacji, a więc – pomijając naturalnie tak zwaną „totalną opozycję” – przede wszystkim Konfederacji z Grzegorzem Braunem i Korwinem na czele, Piotra „Kurki” Wielguckiego, ośrodka Polonia Christiana i wreszcie samotnego strzelca, Łukasza Warzechy. To tu mianowicie prowadzona jest dystrybucja owego rusko-niemieckiego towaru, czy to w postaci histerii antyszczepionkowej, czy to antyukraińskiej propagandy, czy wreszcie nieustannego szczucia na Kościół w osobie papieża Franciszka.

      I teraz, w momencie gdy zarówno Braun jak i Korwin stają się powoli passe, i wokół nich gromadzi się już coraz mniejszy tłum, Łukasz Warzecha nie ma na tyle siły by się przebić przez mur anonimowości, a za Franciszka się już zabrała państwowa telewizja i wygląda na to, że jesteśmy bez szans, pozostaje wymieniony wcześniej Matka Kurka, który, jak się zdaje wciąż i to od wielu już lat niezmiennie, przyciąga do siebie znaczną liczbę durniów, których tu nigdy nie było zbyt mało.

          Poświęciłem tu owemu dziwnemu człowiekowi dotychczas bardzo dużo miejsca i choć zawsze męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, to i dziś uważam za stosowne zająć się owym fenomenem. Dlaczego? Bo twierdzę w szczerym przekonaniu, że to on tu dziś, przynajmniej w internecie, jest projektem absolutnie najbardziej niebezpiecznym dla psychicznego zdrowia Polaków i chcę przypomnieć kilka rzeczy z przeszłości, które mogły wielu z nas umknąć.

         Jak niektórzy wiedzą, ów Matka Kurka – przypominam że owa nazwa od początku stanowiła oczywiste szyderstwo z Ojca Rydzyka – od wielu lat prezentuje się na swoim blogu zatytułowanym Kontrowersje. Co jednak powszechnie pozostaje nieznane, znaczna część jego przemyśleń została stamtąd przez niego samego wystrzelona w kosmos, tak by nikt nigdy nie pomyślał, że ma do czynienia z ewidentnym psychopatą i oszustem. Dziś, jak mówię, po tamtych notkach nie pozostał nawet ślad, ja natomiast jeszcze przed laty zdążyłem część z nich zapisać i dziś chciałbym je przypomnieć. Bardzo proszę. Czytajmy i ruszmy łaskawie głową. Oto mamy początek roku 2010, tuż przed zamordowaniem Lecha Kaczyńskiego, a przed nami Matka Kurka, znany dotychczas z najbardziej obrzydliwych ataków, prowadzonych w przeróżnych miejscach i pod różnymi imionami, pod adresem Polski, Kościoła i wreszcie Prawa i Sprawiedliwości oraz braci Kaczyńskich, z być może najbardziej szokującym apelem, by gdy oni już wreszcie zdechną, pogrzebać ich najdalej od miejsca gdzie on, Matka Kurka, urzęduje, melduje co następuje:

Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.

Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.

Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.

     Mijają niespełna cztery miesiące, nadchodzi owa upiorna sobota 10 kwietnia, gdy Wielgucki – już z samego powyższego fragmentu widać, że ewidentny wariat – robi kolejny krok:

Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.

Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.

Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".

       I tu, gdy może się ju z wydać, że on wkracza na wciąż mocno pokrzywioną, ale jednak nową drogę, mija zaledwie kilka dni i pojawia się kolejny wpis:

„„W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.

         Jak mówię, tamte notki Piotr Wielgucki już starannie bardzo usunął z Sieci, natomiast mamy go na miejscu i dziś. Wciąż w wybornej formie, sugerującego że wszystkie te doniesienia o rosyjskiej rzezi realizowanej każdego dnia na Ukrainie to fejk i zwykłe zawracanie głowy, bo to co się naprawdę liczy to rzekone 200 tys. ludzi zamordowanych podczas epidemii przez premiera Morawieckiego. A publiczność słucha i podziwia ową przenikliwość.

         Powiem szczerze, że choć jestem już starszym panem, w dodatku nigdy nie mającym ambicji na polach bitwy, zapewniam że gdybym miał okazję spotkać się z Piotrem Wielguckim, potłukłbym go do nieprzytomności zakupioną wcześniej ruską flagą na odpowiednio twardym drzewcu. Tak się oczywiście nigdy nie stanie, natomiast do końca życia będę miał tę satysfakcję, że jestem prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która tego zakłąmanego sukinsyna potrafiła doprowadzić do autentycznego szału. Kto ciekawy, niech zajrzy tu. Tego akurat uznał on za stosowne nie usuwać:

http://kontrowersje.net/tresc/genialny_matka_kurka_palcem_wytyka_przecietnego_osiejuka



wtorek, 13 października 2020

O prowokatorach i oszustach raz jeszcze i pewnie nie ostatni

Ponieważ w minionych dniach pojawia się coraz więcej jak najbardziej sensownych i wybitnie krytycznych uwag pod adresem panującego nam Prawa i Sprawiedliwości, jako ktoś kto jest bardzo głęboko przekonany, że oto nadeszły czasy kiedy powinniśmy być szczególnie wyczuleni na tak zwane numery na wnuczka, chciałbym akurat – wciąż jeszcze – nie angażować się w bezpośrednią krytykę tego, co wyprawia Prezes i jego otoczenie, ale skomentować występki tak zwanego obozu medialnego wsparcia obozu polskiej prawicy.

Minione trzy dni spędziłem w Zakopanem na wypoczynku i w pewnym momencie trafiłem na komentarz na Twitterze, gdzie pewna nadzwyczaj wrażliwa osoba zaprotestowała przeciwko wyrzucaniu komentatorowi podpisującemu się ksywką Matka Kurka, że kiedyś był tam, a dziś jest tu. I ja i inni komentatorzy tłumaczyliśmy tej naiwnej osobie, że Piotr Wielgucki to zwykły oszust wyposażony w nie do końca znane nam zamierzenia – bez efektu. Ja sam, spróbowałem interweniować – efekt ten sam. Wspomniana osoba wciąż się upierała przy tym, by nikogo nie skreślać, każdemu dawać szansę i by o każdym myśleć bardziej dobrze niż źle.

Ktoś ze stałych czytelników tego bloga spyta się mnie w tym momencie, co mi strzeliło do głowy, by po latach zajmować się Matką Kurką. Otóż ja, zanim przejdę do sedna, chciałbym oświadczyć, że nie spocznę, dopóki ten oszust będzie, że tak to symbolicznie ujmę, chodził po wolności. A jestem pewien, że tak jak jest dłużej być nie może, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie tylko tydzień w tydzień płaci mu sam Tomasz Sakiewicz, ale zaufaniem obdarza go cała masą biednych, nic nierozumiejących obserwatorów. A w tej sytuacji proponuję swój tekst – wydawało się błędnie, że ostatni na ten temat – jeszcze z roku 2015. Polecam, bo jest ważny. A kiedy już z tym skończę, pozwolę sobie wziąć się za choćby Bronisława Wildsteina i jego kolejne ordery.

 

 

       Zrobiłem wczoraj ów żart primaaprilisowy, w którym poinformowałem, że od dziś blogerzy Matka Kurka i Toyah będą działać wspólnie na rzecz przyszłych polskich sukcesów, trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem odnaleźć bardziej poważny temat na ten dzień, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam karierę, jaką po prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr Wielgucki, znany gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy pisałem swoją primaaprilisową notkę, nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedy już minie ów pierwszy kwietnia, ja nadal będę zajmował się nieszczęsnym Kurką. Stało się jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a trochę z potrzeby znalezienia potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń, zajrzałem do archiwum prowadzonego przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net i przyznaję, że to co odkryłem, zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat o 180 stopni.

      Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy, muszę tu też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne zdanie, które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co do MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu „Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka” i nagle zrozumiałem, że to, co się nam zdawało dotychczas, a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb, jest kompletnym nieporozumieniem. Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe zaburzenie charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja oryginalna teza, na którą z taką złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a więc że on jest psychopatycznym kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była, owszem, krokiem we właściwym kierunku. Problemem bowiem – powtórzmy to raz jeszcze za Gajkiem – jest charakter.

      Jak mówię, znaczną część wolnego czasu spędziłem wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i przyznaję, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile jestem w stanie oceniać rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do końca szczere. Ja czytałem wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej udaną prowokację i wydaje mi się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem pomiędzy tym co szczere, a co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi drogę, jaką Piotr Wielgucki przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania Kaczyńskich, PiS-u, Polski, polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy wreszcie prostego katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był szczery zawsze. A nie łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że wyznacza ją wyłącznie data 10 kwietnia.

      Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008 wiemy już z tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu człowiekowi przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia:

Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.

Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.

Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.

      A zatem, mamy tekst o tym, by braci Kaczyńskich, gdy już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje Wielgucki, rok później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące później przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:

Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.

Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.

Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".

      A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby ktoś myślał, że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z tego samego miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:

W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.

      No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd Piotr Wielgucki doszedł po latach tułaczki:

Bronek chwali się na lewo i prawo, że jest człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt paniki, z drugiej pewności siebie. Takie egzotyczne i na pozór nierealne połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki. Nastąpiło zmęczenie materiału i za nim opór materii. Bronek nie chce się stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam z siebie, przez zmusza sterujących do wychylania się za kurtyny. Coś mu tam poprawią, coś naoliwią i dalej próbują grać […]

W największym skrócie hasło wyborcze Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za ostro, nieefektywnie, bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych interesów działa marionetka z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI zamiast realizować cele i zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami i próba wciągnięcia śp. Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak odwracaniem uwagi od kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.

      Ja nie mam ochoty komentować tego co wyżej zdanie po zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o czym w swoim komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych przykładów mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w dodatku na tym poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo stałym i niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z prowokację, ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko, co należy powiedzieć w tym temacie. 



 

piątek, 15 maja 2020

A ludzie w ogrodzie patrzyli to na Matkę Kurkę to na Ojca Rydzyka i nikt już nie potrafił się połapać, kto jest kim...


Jeszcze w roku 2015 napisałem, a następnie tu zamieściłem tekst zatytułowany „O prowokatorach i wariatach po raz ostatni”, a jeśli dziś go przypominam, to w pierwszej kolejności po to, by przyznać się do oszustwa. To wcale nie był ostatni raz, a jeśli nawet tak mi się wówczas wydawało, to tym bardziej jest mi wstyd. Szczerze powiem, że z dzisiejszej perspektywy nie jestem w stanie pojąć, jak ja wówczas mogłem dojść do przekonania, że problem wariatów i prowokatorów to temat zanikający. W sumie zatem więc wstyd.
Pozostaje mi więc wyjaśnić, dlaczego jeszcze wracam do tamtego tematu i tu pojawia się znany nam wszystkim chyba bloger, a przy okazji od pewnego czasu bohater polskiej prawicowej publicystyki – Matka Kurka. Jeśli ktoś jednak nie wie, kto zacz, nie mam tu możliwości tego dziś tłumaczyć i proszę nie mieć o to pretensji. To jest projekt, którego początków należy szukać na tyle głęboko, że ja nie mam do dyspozycji aż tyle sprzętu, by to spenetrować. Powiem tylko, że Matka Kurka – proszę zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z oczywistym szyderstwem z Ojca Rydzyka – to do niedawna idol polskiej zaangażowanej prawicy, autoryzowany jak najbardziej jako felietonista tygodnika „Do Rzeczy”, a od paru tygodni... no właśnie. Nie bardzo wiadomo co, i to dla wspomnianej prawicy stanowi ogromny problem, bo naprawdę ciężko jest przyznać się, cośmy mieli w głowie podczas ataku „na wnuczka”, „na policjanta”, czy wreszcie „na naszego”. Zwłaszcza gdy czujemy już tylko, cholera ciężka, zwykły wstyd.
Nie zajmowałbym się jednak Matką Kurką, gdyby nie fakt że mimo iż od owego przykrego pierdnięcia upłynęło nieco czasu, problem Matki Kurki i jego obecnego statusu wciąż żyje w przestrzeni określanej jako Media Społecznościowe. Cokolwiek byśmy sobie bowiem nie myśleli, to faktem jest, że Matka Kurka wciąż dla wielu z nas jest autentycznym mentorem i nauczycielem, a jego aktualne ścieżki traktujemy jako ewentualnie dla nas maluczkich i naszych umysłów tak niezbadane, że i niedostępne. Zaglądam do wspomnianych Mediów Społecznościowych i nie mogę nie zauważyć, że tam wciąż się toczy debata na temat tego, co się stało z Matką Kurką, naszym przewodnikiem i naszym guru. 
W tej więc oto sytuacji przedstawiam swój tekst jeszcze z roku 2015 z nadzieją, że on choćby jednego z nas postawi na nogi. Bardzo bym chciał.


      Zrobiłem wczoraj ów żart primaaprilisowy trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem znaleźć temat, który mógłby z czystym sumieniem przedstawić, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam karierę, jaką po prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr Wielgucki, znany gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy pisałem swoją primaaprilisową notkę (https://toyah1.blogspot.com/2015/04/z-ostatniej-chwili-toyah-i-matka-kurka.html), nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedy już minie ów pierwszy dzień kwietnia, ja nadal będę zajmował się nieszczęsnym Kurką. Stało się jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a trochę z potrzeby znalezienia potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń, zajrzałem do archiwum prowadzonego przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net i przyznaję, że to co odkryłem, zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat o 180 stopni.
      Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy, muszę tu też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne zdanie, które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co do MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu „Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka”, który swego czasu ów Matka Kurka mi poświęcił, i nagle zrozumiałem, że to, co się nam zdawało dotychczas, a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb, jest kompletnym nieporozumieniem. Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe zaburzenie charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja oryginalna teza, na którą z taką złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a więc że on jest psychopatycznym kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była, owszem, krokiem we właściwym kierunku. Problemem bowiem – powtórzmy to raz jeszcze za Gajkiem – jest charakter.
      Jak mówię, znaczną część wolnego czasu spędziłem wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i przyznaję, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile jestem w stanie oceniać rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do końca szczere. Ja czytałem wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej udaną prowokację i wydaje mi się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem pomiędzy tym co szczere, a co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi drogę, jaką Piotr Wielgucki przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania Kaczyńskich, PiS-u, Polski, polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy wreszcie prostego katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był szczery zawsze. A nie łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że wyznacza ją, jak on sam dziś twierdzi, wyłącznie data 10 kwietnia.
      Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008 wiemy już z tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu człowiekowi przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia:
Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.
Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.
Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.
      A zatem, mamy tekst o tym, by braci Kaczyńskich, gdy już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje Wielgucki, rok później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące później przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:
Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.
Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.
Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".
      A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby ktoś myślał, że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z tego samego miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:
W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.
      No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd Piotr Wielgucki doszedł po latach tułaczki:
Bronek chwali się na lewo i prawo, że jest człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt paniki, z drugiej pewności siebie. Takie egzotyczne i na pozór nierealne połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki. Nastąpiło zmęczenie materiału i za nim opór materii. Bronek nie chce się stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam z siebie, przez zmusza sterujących do wychylania się za kurtyny. Coś mu tam poprawią, coś naoliwią i dalej próbują grać […]
W największym skrócie hasło wyborcze Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za ostro, nieefektywnie, bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych interesów działa marionetka z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI zamiast realizować cele i zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami i próba wciągnięcia śp. Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak odwracaniem uwagi od kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.
      Ja nie mam ochoty komentować tego co wyżej zdanie po zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o czym w swoim komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych przykładów mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w dodatku na tym poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo stałym i niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z prowokacją, ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko, co należy powiedzieć w tym temacie.




niedziela, 26 kwietnia 2020

Czy Ojciec Rydzyk lubi czytać Matkę Kurkę?


       Zdaję sobie sprawę, że bohater dzisiejszej notki dla wielu z nas może być zbyt egzotyczny, niemniej zapewniam, że warto się w nią wgłębić, bo dotyczy spraw w pewnym sensie podstawowych. Proszę więc o uwagę.
       Otóż jeszcze zanim w ogóle dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak blogosfera, że już nie wspomnę o osobistym zaangażowaniu się w ów projekt, spędzałem trochę czasu w Internecie, śledząc zwłaszcza dyskusje pod różnymi artykułami na Onecie. I tam niemal od razu zwróciłem uwagę na komentarze kogoś kto podpisywał się jako Matka Kurka i robił wrażenie podwójne. Przede wszystkim ów Matka Kurka utrzymywał profil antypisowski na tyle wyrazisty, że trudno było wówczas znaleźć tam coś równie jednoznacznego, a jednocześnie równie agresywnego. Druga rzecz na którą zwróciłem uwagę, to ta, że teksty owego Matki Kurki ukazywały się na tyle często, że nie było żadnego problemu by na nie trafić, napisane były w sposób nadzwyczaj profesjonalny, no i wreszcie każdy z nich miał długość solidnego felietonu, co musiało świadczyć o tym, że ich autor nie pracuje z doskoku, ale to co robi to jego stałe zajęcie.
      Dziś, kiedy sam każdego niemal dnia staram się tu coś zaprezentować, wiem, jak strasznie trudne jest tego typu przedsięwzięcie, tym bardziej jednak zadaję sobie pytanie, jaki interes miał tamten Matka Kurka w roku 2006 czy 2007, by z aż takim zaangażowaniem sprzedawać swój talent – bo to był prawdziwy talent – no i przede wszystkim, sprzedawać komu? Wróćmy jednak do historii. Otóż kiedy sam więc zacząłem się udzielać jako bloger, zorientowałem się, że ów Matka Kurka jest też blogerem, który też, podobnie jak ja, publikuje w Salonie24 i trzyma dokładnie ten sam fason co wcześniej. Dziś już nie pamiętam, jak to się stało i w związku z jakim wydarzeniem, ale Matka Kurka został z Salonu24 karnie wyrzucony, wrócił tam jednak natychmiast pod przykryciem i zaczął się udzielać, przy pomocy, że tak to ujmę, sfałszowanych dowodów osobistych, raz jako rzekomo niesławny Leszek Maleszka, innym razem jako jakaś zakochana, a jednocześnie rozczarowana PiS-em studentka, wszystko wyłącznie w jednym celu: prowokowania awantur. Dziś owa działalność znana jest pod popularną nazwą zwykłego „trollingu”, no ale wówczas to było naprawdę duże przedsięwzięcie.
       I oto wreszcie przyszedł rok 2010. Któregoś dnia Matka Kurka, w swoim internetowym wpisie zaproponował Prawu i Sprawiedliwości, że jest gotów sprzedać partii swoje propagandowe usługi. Ja do dziś mam nadzieję, że propozycja została zlekceważona, nie minęło jednak zbyt wiele czasu jak ów Matka Kurka pojawił się w sieci, przede wszystkim deklarując, że on się dotychczas dramatycznie mylił, natomiast od dziś będzie wspierał zarówno prawo jak i sprawiedliwość, i zaczął to robić z takim samym rozmachem, jak i – co być może nie najmniej ważne – publicystycznym talentem, co poprzednio.
        Powiem teraz zupełnie szczerze, że do dziś nie jestem w stanie pojąć, jak ów Matka Kurka – w dodatku zachowując ksywkę, która mu oryginalnie przyniosła pewną istotną pozycję w antypolskich środowiskach – był w stanie osiągnąć sukces, jakiego świadkiem było wielu z nas. Sukces jednak nastąpił. Matka Kurka najpierw uruchomił platformę pod nazwą „Kontrowersje”, gdzie zaczął prowadzić ściśle prawicową propagandę, przez co niemal równocześnie osiągnął kolejny sukces, którego zupełnie bezpośrednim dowodem było to, że jeden z dwóch najbardziej popularnych prawicowych tygodników, „Do Rzeczy”, zaproponował mu osobne miejsce na felieton. Mało tego. Nie minęło wiele czasu, jak Matka Kurka, przedstawiając się wreszcie jako Piotr Wielgucki ze Złotoryi, stał się niemal internetowym guru prawicowych części publicznej platformy, a pozycję tę przypieczętował serią procesów wymęczonych z Jerzym Owsiakiem. A ja wciąż nie rozumiem, jak – zakładając nawet, że ta przemiana była szczera –  mogło do czegoś podobnego dojść.
         Nie będę ukrywał, że z Piotrem Wielguckim mam swoje osobiste porachunki. W pewnym sensie to ja byłem tym kto ujawnił jego parszywe ścieżki, w związku z czym on mnie znienawidził tak, że do dziś ta niechęć się go trzyma... no i oczywiście wzajemnie. Wspominam o tym jednak nie po to by się tu jakoś szczególnie eksponować, ale po to, by przyznać, że gdy piszę ten tekst nie jestem w żadnym wypadku bezstronny. Moim zdaniem bowiem, przez sposób w jaki zatruł ogromną część gromadzącego się w Internecie prawicowego środowiska, przedstawiając się mu jako internetowy kaznodzieja Prawa i Sprawiedliwości, Piotr Wielgucki stał się jednym z największych szkodników po tej części sceny. Próbowałem wielokrotnie zwracać uwagę na fakt, że mamy do czynienia z oczywistym oszustem, w dodatku oszustem wysłanym nie wiadomo przez kogo – wszystko na nic. I oto dziś nagle okazuje się, że Piotr Wielgucki już nie jest „nasz”. Pisząc jednak, że nie „nasz”, nie jestem w stanie stwierdzić, czyj; nie wykluczam, że on się dopiero znajduje w fazie przejściowej i tego, gdzie w końcu trafi, dowiemy się dopiero za jakiś czas. To jednak co już dziś wiemy na pewno, to to, że Matka Kurka przestał być idolem obecnych w Internecie tak zwanych  „prawych”, a spowodowane to jest tym, że on z dokładnie tą samą swadą co dotychczas prowadzi krucjatę antypisowską, a to się nam oczywiście nie podoba i na tego typu zachowania reagujemy tak jak zawsze: udając, że nas nie dość że przy tym wszystkim w ogóle nie było, to jeszcze o niczym nie wiedzieliśmy.
       Po co ten tekst? Otóż powód jest jeden i wcale nie jest nim ów wynajęty, Diabeł jeden wie przez kogo, kłamca. Ja bowiem chciałbym tylko po raz nie wiem który zwrócić uwagę na fakt, że jesteśmy otoczeni przez wilki, i to ani nie od wczoraj, ani nie od zeszłej wiosny i jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam do głowy, by o tym zapomnieć, będziemy mieli grzech. Ciężki. Tak jak ci wszyscy, którzy dali się oszukać na tak zwanego „policjanta”.
        Grzech zresztą i tak już jest. Jak bowiem można się było dać tak zaczadzić, że nie dało się zauważyć tego, że nazwa Matka Kurka to jest oczywiste szyderstwo, i to szyderstwo wyjątkowo bezczelne bo notoryczne, z ojca Rydzyka? Ja na miejscu tych co mu uwierzyli schowałbym się ze wstydu pod łóżko. I to tyle. Proponuje się więc nie nadymać, tylko puknąć się w łeb i przez drobną chwilę pomyśleć. A na koniec zagadka dla wszystkich: kto to jest ten drugi?





      

środa, 1 marca 2017

Gdy Matka Kurka został honorowym członkiem Klubów Gazety Polskiej

            Oto pojawiła się wręcz wstrząsająca informacja, że po wszystkich latach owej ponurej pulpy, tygodnik „Gazeta Polska” będzie się ukazywał w nowej szacie graficznej i w ten sposób, już niczym nie będzie się różnił nie tylko od takich popularnych prawicowych tygodników jak „W Sieci”, czy „Polska Niepodległa”, ale nawet od „Newsweeka” i „Wprostu”. A więc sukces? Sukces. Sukces zarówno wydawnictwa, jak i jego właściciela, Tomasza Sakiewicza, który najwyraźniej już na tyle zadbał o osobiste finanse, że może wreszcie przestać oszczędzać i coś dosypać do swojego sztandarowego projektu.
      Ponieważ „Gazety Polskiej” nie miałem w ręku przynajmniej od czasu, gdy oni najpierw wykorzystali moje teksty z bloga, a następnie odmówili jakiegokolwiek kontaktu, to czy oni nadal będą traktować swoich czytelników, jak ciemną masę, której wystarczy kawałek zadrukowanego papieru, czy może wykażą nieco szacunku, ma dla mnie znaczenie żadne, natomiast, owszem, zainteresowało mnie to, że wśród redaktorów tygodnika w nowej odsłonie, będziemy też mieli samego Piotra Wielguckiego, czyli Matkę Kurkę. Ja mam oczywiście świadomość, że ów dziwny człowiek pojawia się w polu zainteresowania różnych patriotyczno-prawicowych organizacji od dłuższego już czasu i jak najbardziej też pamiętam, jak w pewnym momencie próbowali go do siebie przygarnąć sami bracia Karnowscy, jednak za każdym razem pojawiała się odpowiednia refleksja i Wielgucki kończył tam gdzie był od początku, czyli gdzieś w połowie drogi między swoim blogiem, a Twitterem. No i wreszcie się stało. Matka Kurka stał się oficjalnie i ostatecznie publiczną twarzą Klubów Gazety Polskiej, a ja, znając jego determinację i ów szczególny talent, nie zdziwię się, jeśli już wkrótce zobaczymy go, jak obok Jarosława Kaczyńskiego i Tomasza Sakiewicza prowadzi kolejną miesięcznicę na Krakowskim Przedmieściu, no a dalej to już tylko polityczna kariera posła Prawa i Sprawiedliwości.
      Póki jeszcze sprawa jest w miarę gorąca, chciałbym przypomnieć swój stary bardzo tekst, jeszcze sprzed Smoleńska, kiedy to Matka Kurka był jeszcze Matką Kurką, jego fanami byli ludzie, którzy go naprawdę bardzo szanowali za owo szyderstwo z Ojca Rydzyka, a on sam nawet nie przypuszczał, jak ci, z których on szydzi, potrafią być naiwni i głupi. Proszę uprzejmie, jeszcze raz tamten tekst, w wersji nieco skróconej i przede wszystkiej zredagowany tak, by jego myśl była bardziej uniwersalna.

     
      Nie wiem, kto to jest Matka Kurka poza tym, że to uznany bloger, nagrodzony nawet w pewnym momencie przez tygodnik „Polityka” tytułem blogera roku, i znany z tego, że nie lubi PiS-u, natomiast bardzo lubi Platformę Obywatelską. Wiem jeszcze coś o Matce Kurce, co w moim odczuciu może być czymś najważniejszym. To mianowicie, że on nie tylko jest aktywny w tej całej naszej blogosferze, po to by dzielić się swoimi refleksjami, walczyć o jakąś tam swoją prawdę i ewentualnie zdobywać uznanie, ale też po to, by się zabawić. Ot tak sobie, bez powodu, bez sławy, nawet bez nagrody. A żeby się zabawić, gotów jest nawet trochę pokłamać.
      Poza tym jednak, o Matce Kurce, jak mówię, nie wiem nic. W życiu nie przeczytałem jego jednego tekstu. Nawet nie miałem okazji z nikim o tym, co on pisze i jak, porozmawiać. Dziś dopiero, chcąc wiedzieć, czy ta Matka Kurka, to w ogóle kobieta, czy mężczyzna, zajrzałem do Googla i oto proszę http://d.wiadomosci24.pl/g2/40/5f/02/90700_1236323288_4749_p.jpeg  
      A więc już wiem, że to mężczyzna. Jeden z tych dwóch. Który? Nie mam pojęcia, ale mam szczególne przeczucie, że bez względu na to, czy to ten, czy może ten drugi, moje pragnienie wiedzy zostało zaspokojone. W większym nawet stopniu, niż mogłem oczekiwać.
      No i w tym miejscu muszę wprowadzić do powyższego wywodu małą poprawkę. O ile się orientuję, osoba podpisująca się Matka Kurka, występuje w wielu miejscach pod wieloma imionami. Wynika to z tego, że jedyne towarzystwo, gdzie go tolerują to jego oryginalny blog. Wszędzie poza tym, jeśli chce się pokazać, a bywać bardzo lubi, musi się ukrywać, bo normalnie jest traktowany jak wirus. Przychodzi więc w przebraniu, zaznacza swój teren i, rozpoznany, ucieka z chichotem. I dokładnie to samo zrobił ów Matka Kurka niedawno, kiedy najpierw w Salonie24 założył blog, którego rzekomym autorem była jakaś sympatyczna i naiwna studentka, zwolenniczka PiS-u, która w PiS wierzy, która PiS popiera, która PiS wręcz kocha, ale która też bardzo się martwi tym, że PiS tak bardzo dzieli naród i często tak bardzo potrafi nienawidzić. Przez kilka dni więc się pobawił, a kiedy został odkryty, obrócił się na palcach i uciekł ksztusząc się ze śmiechu.
      I to jest moim zdaniem dla tego rodzaju ludzi typowe. I wtedy gdy kłamią i wtedy gdy z tą, charakterystyczną satysfakcją osób uważających się za szalenie inteligentnych, ogłaszają, że, owszem, kłamali, ale jest im z tym dobrze, bo przecież fajnie jest okłamywać ludzi głupszych i gorszych.
       Kłamstwo. Kto zna ten blog, wie, że cokolwiek tu zostało powiedziane, jakiekolwiek emocje zostały wylane, bez względu na to, jak wiele gniewu znalazło tu swoje ujście, całe to pisanie było i jest wymierzone w jedno, w rozumieniu autora tego blogu, kluczowe i jakże okropne zjawisko, mianowicie w kłamstwo. Mam wrażenie, że, pomijając tych kilka spokojniejszych i mniej zaangażowanych tekstów, chodziło zawsze o kłamstwo. Tylko o nie. A stojący za tym tematem pogląd był też jeden: cały projekt, który najpierw przegrał prezydenckie i parlamentarne wybory, następnie, drogą potężnej i bezprecedensowej nagonki, przejął władzę, a dziś już tylko funkcjonuje siłą stworzonej przez siebie nienawiści, jest oparty na kłamstwie i jest tego kłamstwa pierwszym i panem i sługą. Pogląd ten był często opisywany jako złośliwy, niesprawiedliwy i nieuprawniony. Dziś widzimy to kłamstwo nie dość, że w pełnym kształcie i krasie, to jeszcze nadęte szczerą satysfakcją.
      I małe dzieci i ludzie starsi i nawet już całkiem starzy, mają niezmiennie w zwyczaju pytać: „Czemu?”. Odpowiedzi na to pytanie, zależnie od okoliczności, jest mnóstwo, ale kiedy się robi już naprawdę zagadkowo, niektórzy mówią, że chodzi o pieniądze. Myślę, że jest dobry moment, żeby lekko zmodyfikować tę teorię. Nie musi chodzić o pieniądze. Może chodzić o przyjemność. Skąd występek? Bo chodziło o ten dreszcz. Skąd grzech? Bo się czuło ten rozkoszny skurcz, Skąd zło? Z pragnienia czystej przyjemności. Pamiętam, jak kiedyś, dawno bardzo, siedziałem z moim ojcem i oglądaliśmy Dziennik Telewizyjny. Mój tato, człowiek prosty i niewykształcony, spytał mnie: „Powiedz mi, Krzysiek, czy on wie, że on kłamie?” Bardzo trudne pytanie. Przez wiele lat nie umiałem sobie na nie odpowiedzieć. I dziś nie mam całkowitej pewności. Ale kiedy obserwuję to zdjęcie i tych dwóch, z których jeden to bohater dzisiejszych refleksji, mam wrażenie, że już jednak wiem. Tamten funkcjonariusz komunistycznego aparatu wiedział, że kłamie. Wiedział bardzo dobrze. I stąd pochodziła ta rozkosz. To nie od światła. To przez nią mrużył tak swoje oczy.

Przypominam, że w księgarni na stronie www.coryllus.pl można kupować moje książki. Zachęcam szczerze.


niedziela, 11 września 2016

Czy Matka Kurka pojawia się w napisach końcowych filmu o Smoleńsku?

      Wczorajszy dzień minął nam w temacie filmu „Smoleńsk”, a szczególnie wywiadu, jakiego „Gazecie Prawnej” udzielił reżyser filmu Antoni Krauze. Problemem dla nas jest to, że w owym wywiadzie pan reżyser niemal bezpośrednio wyznał, że to co od paru dni mamy okazję oglądać w kinach, to jest coś, z czym on ma związek niemal wyłącznie formalny, natomiast faktyczną odpowiedzialność za tego czegoś ostateczny kształt ponosi producent Maciej Pawlicki i wyznaczeni przez niego scenarzyści i aktorzy. I wbrew temu, co wielu z nas chciałoby sądzić, wcale nie chodzi o to, że Krauze w swoim filmie chciał się skupić na brzozie, a oni postanowili zawalczyć i zrobili film o wybuchu. Nic podobnego. Z tego co mówi Krauze, on jak najbardziej chciał zrobić film o wybuchu, tyle że jego zamiarem było zrobienie filmu dobrego, natomiast Pawlicki z ludźmi, którzy za nim stali, a na których obecność też Krauze wskazuje jednoznacznie, postanowili… no właśnie nie bardzo wiadomo, co postanowili, w każdym razie efektem owych starań jest to, że Krauze już tylko czeka na premierę, a potem życzy sobie zwyczajnie umrzeć.
     I tu pragnę podkreślić coś, co wczoraj w zarówno moim jak i Coryllusa tekście się nie pojawiło, a co musi zostać powiedziane. Otóż to co mówi nam Krauze, a nie widzę powodu, by go podejrzewać o złe intencje, sprawia, że nie ma najmniejszego znaczenia, czy film „Smoleńsk” to dzieło wyjątkowe, czy może kolejny polski film na poziomie wyznaczonym przez takie tytuły jak „Dzień świra”, czy „Drogówka”. Powiem więcej. Jeśli jakimś cudem okaże się, że Pawlicki wraz z młodym Łysiakiem nakręcili zwyczajnie dobry film, to tym gorzej dla nas, bo nie ma nic gorszego, niż dobrze opakowane i podane kłamstwo. A ze słów Antoniego Krauzego wynika, że to co dostaliśmy to właśnie kłamstwo. I powtarzam, nie łudźmy się: tu wcale nie chodzi o tak zwaną „prawdę o Smoleńsku”. To co tu jest najgorsze i najbardziej ponure, to to, że dziś najprawdopodobniej Smoleńsk i prawda o nim nie mają najmniejszego znaczenia.
     Pod wczorajszymi notkami Coryllusa i moją odbyła się gorąca dyskusja i większość komentujących zajęła pozycję mnie osobiście znaną od lat, a sprowadzającą się do apelu: „Nie burzmy tego, co się nam udało wymodlić”. Doszło wręcz do tego, że w pewnym momencie jeden z komentatorów porównał produkcję Pawlickiego i Łysiaka do Krzyża, który, jak wiemy, mamy obowiązek bronić. Powtarzam więc raz jeszcze. Jesteśmy w punkcie, gdzie sam film i jego artystyczny, czy polityczny sukces nie ma już najmniejszego znaczenia. Chodzi o to, że od chwili, gdyśmy się dowiedzieli, że, jak to niezwykle celnie sformułował Coryllus, stoimy przed wyborem: „Kogo chcecie, bym wam wypuścił?”, nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek kompromis.
      Nie wiem, jak to się stało, ale jakimś niezbadanym przypadkiem, po raz pierwszy od może roku zajrzałem na blog znanego nam tu aż nazbyt dobrze Piotra Wielguckiego, czyli Matki Kurki. Kim jest Matka Kurka, nie będę wyjaśniał, bo mi się zwyczajnie nie chce, nawet jeśli to ma się sprowadzać do czegoś tak trywialnego, jak zwrócenie uwagi na owo szyderstwo z ojca Rydzyka. Natomiast przyznaję, że wszedłem na blog tego szarego pana, a tam – nie mogło być inaczej – recenzja z filmu „Smoleńsk”. Oddajmy zatem na koniec głos Wielguckiemu:
     „Wchodziłem do kina ze starymi lękami, ale od pierwszej do ostatniej sceny miałem pełne przekonanie, że się pomyliłem. Krauze zrobił film wybitny, nie dobry, nie bardzo dobry, ale wybitny. Siła tego obrazu polega na połączeniu faktów, emocji i przekazu, co udało się ująć w wyjątkowo subtelnej formie, pozbawionej kiczu i publicystycznego heroizmu. […] Film jako całość i przesłanie broni się doskonale. „Smoleńsk” pokazuje wszystko, co powinien pokazać, jest bezlitosny dla kłamców i zdrajców, czuły dla rodzin ofiar, pełen szacunku dla zmarłych i podziwu dla żyjących bohaterów, którzy mieli odwagę walczyć o prawdę. […] Sam do kina poszedłem trochę służbowo, ale już pierwsze sceny sprawiły, że osobiste łzy ciekły mi po osobistych policzkach i takich scen było więcej. Dla mnie to pierwszy taki film w życiu, którego nie potrafię skatalogować i właściwie nie myślę o „Smoleńsku”, jak o filmie. Widziałem kawałek własnego życia i jeszcze większy kawałek Polski, która jest fenomenem, bo w historycznych chwilach zawsze powstaje z kolan. ‘Smoleńsk’ broni się dziś i obroni się za 1000 lat, to do bólu polski film, a końcowa, symboliczna, scena, w której Polak znajduje Polaka, nie ma w sobie nic z banału, jest ponadczasowym przymierzem”.
     Ja wiem, że są tu tacy, co uważają, że cytując Wielguckiego strzeliłem sobie w stopę i unieważniłem wszystko, co wcześniej napisałem. Skoro bowiem Wielgucki mówi o „ponadczasowym przymierzu”, to musi znaczyć, że jesteśmy na, nomen omen, kursie i ścieżce. Przepraszam bardzo, ale na to, ja już sposobu znaleźć nie potrafię.


Jeszcze kilka dni i wydajemy moją kolejną, ósmą już, książkę. Podobnie jak wszystkie poprzednie, będzie do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Polecam każdego dnia.

czwartek, 2 kwietnia 2015

O prowokatorach i wariatach po raz ostatni

Zrobiłem wczoraj ów żart primaaprilisowy trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem znaleźć temat, który mógłby z czystym sumieniem przedstawić, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam karierę, jaką po prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr Wielgucki, znany gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy pisałem swoją primaaprilisową notkę, nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedy już minie ów pierwszy dzień kwietnia, ja nadal będę zajmował się nieszczęsnym Kurką. Stało się jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a trochę z potrzeby znalezienia potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń, zajrzałem do archiwum prowadzonego przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net i przyznaję, że to co odkryłem, zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat o 180 stopni.
Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy, muszę tu też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne zdanie, które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co do MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu „Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka” i nagle zrozumiałem, że to, co się nam zdawało dotychczas, a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb, jest kompletnym nieporozumieniem. Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe zaburzenie charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja oryginalna teza, na którą z taką złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a więc że on jest psychopatycznym kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była, owszem, krokiem we właściwym kierunku. Problemem bowiem – powtórzmy to raz jeszcze za Gajkiem – jest charakter.
Jak mówię, znaczną część wolnego czasu spędziłem wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i przyznaję, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile jestem w stanie oceniać rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do końca szczere. Ja czytałem wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej udaną prowokację i wydaje mi się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem pomiędzy tym co szczere, a co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi drogę, jaką Piotr Wielgucki przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania Kaczyńskich, PiS-u, Polski, polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy wreszcie prostego katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był szczery zawsze. A nie łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że wyznacza ją wyłącznie data 10 kwietnia.
Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008 wiemy już z tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu człowiekowi przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia:
Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.
Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.
Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.
A zatem, mamy tekst o tym, by braci Kaczyńskich, gdy już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje Wielgucki, rok później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące później przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:
Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.
Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.
Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".
A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby ktoś myślał, że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z tego samego miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:
W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.
No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd Piotr Wielgucki doszedł po latach tułaczki:
Bronek chwali się na lewo i prawo, że jest człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt paniki, z drugiej pewności siebie. Takie egzotyczne i na pozór nierealne połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki. Nastąpiło zmęczenie materiału i za nim opór materii. Bronek nie chce się stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam z siebie, przez zmusza sterujących do wychylania się za kurtyny. Coś mu tam poprawią, coś naoliwią i dalej próbują grać […]
W największym skrócie hasło wyborcze Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za ostro, nieefektywnie, bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych interesów działa marionetka z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI zamiast realizować cele i zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami i próba wciągnięcia śp. Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak odwracaniem uwagi od kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.
Ja nie mam ochoty komentować tego co wyżej zdanie po zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o czym w swoim komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych przykładów mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w dodatku na tym poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo stałym i niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z prowokację, ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko, co należy powiedzieć w tym temacie. Zapewniam, tylko, że książki pod tytułem „Berek” czytać już nie będę.

Wszystkim tym, którzy lubią czytać, polecam księgarnię pod adresem www.coryllus.pl. To jest coś, co Anglicy określają przy pomocy słowa „ultimate”. Naprawdę dalej szukać nie trzeba. I to nie tylko przez to, że tam tylko można kupić wszystkie moje książki.

środa, 1 kwietnia 2015

Z ostatniej chwili: Toyah i Matka Kurka zwierają szeregi

Jak Czytelnicy z pewnością zauważyli, od paru już lat na tym blogu zwracam uwagę na fakt, że System przygotowuje w Polsce polityczną zmianę, co powinno już wkrótce doprowadzić do ponownego przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Myślę, że dziś, kiedy kampania Andrzeja Dudy w sposób oczywisty zmierza do sukcesu, morale Platformy Obywatelskiej są w faktycznej rozsypce, a jakby tego było mało – po raz pierwszy od wielu już lat – sprawy polskie znalazły się w polu zainteresowania naszych zagranicznych sojuszników, o czym najlepiej świadczą przecieki z Wikileaks oraz rewelacje ujawnione właśnie przez niemieckiego dziennikarza Rotha, widzimy wszyscy bardzo wyraźnie, że nasz kraj wszedł w czas przełomu. W tej sytuacji więc pragnę poinformować wszystkich o decyzjach, jakie zostały podjęte przez System właśnie, gdy chodzi o sytuację naszego bloga. Otóż osoby odpowiedzialne, których tożsamości dziś ujawnić nie mogę, a którzy, o czym mogę zapewnić, mają na względzie wyłącznie dobro naszej Ojczyny, podjęli decyzję, by dla jeszcze lepszego zjednoczenia sił patriotycznej prawicy wokół stojących przed nią zadań, przez najbliższe miesiące oba moje blogi, a więc zarówno toyah.pl jak i osiejuk.salon24.pl były prowadzone przez blogera, którego zarówno pisarski talent, wysoki poziom ideowy, jak i publiczna pozycja, którą zajmuje, zdaniem Systemu, najlepiej się przysłużą wspólnej sprawie. Mam tu na myśli pana Piotra Wielguckiego, znanego powszechnie pod imieniem Matka Kurka.
A zatem od dziś, a więc od 1 kwietnia 2015 roku, ja się dyskretnie odsuwam w cień, natomiast tu, gdzie dotychczas pojawiały się moje teksty, będą publikowane archiwalne notki Matki Kurki. Obecnie więc plan jest taki, byśmy codziennie od dziś aż do zakończenia jesiennych wyborów parlamentarnych, zarówno tu, jak i na blogu w salonie24 czytali wybrane notki Matki Kurki, które on od czasu Smoleńskiej Katastrofy zamieszczał pod adresem kontrowersje.pl. Jak mówię, cel jest wspólny, czyli wzrost moralnej wartości polskiej prawicy oraz zwycięstwo. Dziękuję wszystkim za uwagę i już dziś zapowiadam tekst pana Wielguckiego, wyjątkowo jeszcze sprzed kwietnia 2010, kiedy i on i ja byliśmy wprawdzie w politycznym sporze, ale każdy uważny czytelnik mógł już nawet wtedy zauważyć, że stoimy wobec wielkich wyzwań. Tekst nosi tytuł: „Genialny Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka” http://kontrowersje.net/tresc/genialny_matka_kurka_palcem_wytyka_przecietnego_osiejuka.


Nie widzę nic złego w tym, że między piszącymi trwa rywalizacja, zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Naturalna sprawa, każdy chce być najlepszy, co prawda ja takich marzeń nie mam, ponieważ najlepszy jestem na jawie i to nie jakiś tam jeden z najlepszych, jeden z najbardziej znanych, po prostu mistrz. Jest Matka Kurka, kilometry pustki i inni usiłujący coś napisać. Jako geniusz wykazuję wszelkie cechy geniuszu, plus cechy towarzyszące: najwyższe mniemanie o sobie, pewność siebie sprowadzająca się do bezczelności, pogarda dla wszystkiego co marne, a nawet średnie. Geniusz widzi więcej, szybciej, dalej, dlatego z reguły pozbawieni błyskotliwości przeciętniacy, którzy zawsze uczyli się na pamięć, nie są w stanie zaakceptować geniusza.
Geniusz ich drażni, a podrażnieni geniuszem zaczynają wypisywać swoje przeciętne teksty. O czym może pisać przeciętniak, taki co mu Bozia dała poszaleć i pozwoliła opanować kilka zasad gramatycznych, wykutych na pamięć? Taki nie jest w stanie napisać nic porywającego, zatem musi się ratować wzniosłością. Powiedzmy, że ktoś ma słabszy dzień, zdarzy mu się napyskować komuś innemu, kogo pierwszym rzutem oka ocenił jako nieistotnego. A tu pech, niespodzianka, nieistotny przyłożył repliką, tak że się klasycznie zapomniało języka w gębie. No i co teraz? Można przyjąć dwie postawy, zapomnieć i być przekonanym, że jutro będzie lepiej, po prostu nauczka na przyszłość, jak się nie ma dnia, to się lepiej nie odzywać. Albo można uwznioślić przyczyny swojej porażki, z tym, że ta druga wersja jest tylko dla przeciętnych, geniusze zawsze korzystają z pierwszej.
Jak się uwzniośla swoje porażki? Nigdy tego nie robiłem, ale ponieważ to jest zajęcie dla przeciętniaków, to taki geniusz jak ja, może sobie pozwolić na pięć minut zabawy i sportretować takie przykładowe błazeństwo. Tylko w co się bawić? Jakieś dane trzeba by wprowadzić. Niech będzie, że ktoś z nas po prostu zrobił sobie jaja, takie jak w tych programach co pokazują „Mamy cię”, czy coś takiego. Namierzamy jakiegoś frajera i robimy sobie z niego jaja. Według gustu namierzamy, ja to akurat lubię sobie namierzyć takiego, co on się sam prosi. Natknąłem się raz na takiego, wchodzę, wcześniej grzecznie pukając, słyszę, że otwarte, to idę do środka. Rozglądam się po ścianach, a tam same ikony wiszą, święte obrazy.
„Na razie słuchaj starszych, bo mają więcej lat i mogą Cię często ustrzec od błędów i niebezpieczeństw strasznych. Nie oszukuj i nieożartowywuj nikogo. Nie strasz siostry, a opiekuj się nią. Śmiej się dużo, ale szczerze, nie złośliwie. Nie bądź mazgaj (chyba nie jesteś). Nie bądź sknera i pazerus, bo to nie przystoi. Nie bierz przykładu z brata starszego, dopóki nie stanie się godzien tego”
(G. Przemyk w dedykacji dla młodszego brata z roku 1981)
Portrety zakatowanego przez UB dziecka, wraz z osobistym listem do młodszego brata. Starowinka oparta na laseczce, hardo spoglądająca przed siebie. Z razu myślę, że rodzina, ale potem się orientuję, że to obcy ludzie, że nie krewni i zaczyna mnie wystrój wnętrza razić. Pytam siebie, bo kogo mam pytać, jak nie geniusza? Kim może być właściciel tego lokum, który po moim wejściu nie zezwolił na zamknięcie drzwi, tak żeby patos rozwieszony na ścianach nie przepadł w półmroku. Mój geniusz mi odpowiada, że to na pewno przeciętniak, ale dodatkowo może być jeszcze szczeniak. Zwykle szczeniaki rozwieszają po ścianach plakaty idoli, zbierają aluminiowe puszki, klasery wypełniają opakowaniami po gumach do żucia, żeby się przed rówieśnikami popisać. Tylko coś mi tu mimo wszystko nie gra, pytam zatem dalej o co chodzi? I dowiaduję się od własnego geniuszu, że w domu to sobie każdy może co mu się podoba, nawet z domu uczynić dom publiczny może, poprzez szerokie otwarcie drzwi, tak żeby wszyscy widzieli sprzęty i wystrój, ale to się zawsze czyni w jakimś celu.
Zamanifestować całemu światu, że u mnie w domu wisi portret męczennika, bohaterki i osobisty list, osobisty zatem nie mój. To wszystko na widok publiczny wystawione ma pokazać, że gospodarz tego lokum nie jest byle kim, to człowiek przywiązany do patosu, który sobie umościł cudzą tragedią i cudzą chwałą. Nie natknąłem się na życiowe trofea gospodarza, zamiast tego po oczach dano mi intymnością i to intymnością, której właściciel już żadną miarą obronić nie może. Zwykle geniusz megaloman nie podnieca się takim widokiem, chyba żeby tam moje niefortunnie powieszone zdjęcie się znalazło. Ale nawet z moją bezczelnością geniusza nie miałbym odwagi tak głęboko wejść w prywatność ofiary i rodziny, która jeszcze żyje i to mnie ubodło.
Podenerwowany, myślę sobie, że sprawdzę co gospodarz przystrojony w cudzy patos, w obcą tragedię i nie swój heroizm, sobą reprezentuje. Oceniając gospodarza jako przeciętnego, używam przeciętnego testu. Wchodzę do domu jako niewinna dwudziestoletnia panienka i delikatnie zwracam uwagę, że w języku polskim bardziej przyjętą jako literacka jest deklinacja „pokojów”, nie „pokoi”. Uwagę zwracam przy okazji patriotycznie nabzdyczonego tekstu, gdzie gospodarz wyraźnie walczy za wolność naszą i moją i w ogóle. Test banalny, jeśli gospodarz faktycznie przywiązany do wartości i zajęty walką o wzniosłe, rzecz jasna nawet nie zwróci uwagi na smarkatą, jeśli jednak cała ta symbolika tylko za blichtr robi i dla cynicznej zmyłki wisi, no to słoma z butów gospodarza wyjść musi. Tak też się stało, okazało się, że na tle świętych obrazów, cudzej intymności, obcego heroizmu jegomość zaczął krzyżem padać nad własną małością.
Czego to on nie udowadniał, ilu on słowników nie przeleciał w tempie machów, by na koniec napisać, że jego połowica ma wuja w radzie językowej i to kwestię rozstrzyga. Całe snopki poleciały z trzewików i tylko zdawało mi się, że starowinka jakby wzrok z hardego na gniewny zmieniła, a młodzian bardziej grzywkę na brwi zarzucił jakby się chciał schować za lokami. Zapomniałem o sprawie, uznałem, że nie ma tam po co wracać, odszedłem. Ale mojej wizyty gospodarz nie mógł zapomnieć, tak go ubodła gramatyka, że za parę dni wysmarował elaborat, jak to go w jego domu kontrwywiad, dawny ubek, a może i obecny układ, czy inny wraży demon odwiedził. Pisał żarliwie, że to nie mogła być zwykła językowa wizyta, to musiał być atak lidera, prowokacja, zamach na groby ojców, jakiż on tam Bogów nie wzywał, jakiego symbolu nie użył, ilu szat nie podarł i blizn nie pokazał.
Wszystko, że mu „pokoi” wypomniano. Po robocie poszedł pozbierać laury od równie przeciętnych, albo i jeszcze niżej jak on sytuowanych, w ten oto sposób Ojczyznę przed wrogiem uratowano, atak odparty. Gdy na jaw wyszło, że to jaja były, że co najwyżej ktoś się pośmiał i nie trzeba z tego wielkiej katastrofy robić, gospodarz znów nie powstrzymał patosu i wyrzeźbił dokument kolejny. A w nim, że cnocie i kłamstwu cenę wystawiono, że niegodziwym, że oto on namierzył portret tego co gębę ma przepastną i jęzor plugawy. Zgaduj ludzie kto on i plwaj na takiego owego. Znów elaborat poranił wielkie słowa, prawda, Bóg, cnót ogrom i wiele innych co strach wymienić, a wszystko przez to, że jegomość harbuza od smarkuli dostał. Zbiegła się do tego paszkwilu zgraja i biła brawa, pieśni patriotyczne nuciła, jeden przez drugiego się ścigał, że to on zdrajcę pierwszy pochwycił. I tylko chłopiec z całym portretem i dedykacją zszedł ze ściany i tylko staruszka odtrąciła laskę i ruszyła przed siebie. Wystrój prysł, pozostało klepisko i tańczące snopki z trzewikami. A kimże był ten patriota, kimże ta zdradliwa dziewica. Nikt to taki, zwykły taki nauczyciel, przeciętny, wykształcenie znajomością z wujem połowicy zastępujący.
Ktoś może spytać, czy to nie skurwysyństwo, takie pokazywanie cudzych portretów, takie robienie z pokoju publicznego domu. Dobre pytanie i odpowiedź brzmi, pełne skurwysyństwo, ale ja geniusz, nie przeciętniak i pokazuję intymność żywego, niech się broni sądem, słowem czym tam potrafi. Ten przeciętniak wytapetował sobie ściany intymnością ofiary, która bronić się nie może. Na tle intymności uprawia błazeństwa, bo nie potrafi się pogodzić ze swoją przeciętnością, próbuje sięgnąć po geniusz wystrojem swojego publicznego domu. Wszystko zniosę i wszystko tolerować mogę, nie jeden przeciętniak próbował mi już siurakiem do nogawki sięgnąć, ale kiedy byle przeciętniak mordę sobie wyciera cudzym, by mnie obsikać, za to przeciętniak zapłacić musi. Nie mnie, nie śmiem też w imieniu tych co już nie mogą się bronić występować, to po prostu w imię zasad.... przeciętniaku.
Wypada jeszcze wytłumaczyć co mi z tą genialnością przyszło do głowy. Otóż gdy ja mam ochotę ulżyć swojej potrzebie sławy i wielkości, mówię o sobie czule bez kamuflażu. Nie obsrywam cudzych świętości, nie posiłkuję się nie moją wielkością, odwołuje się do swojej małości, aby połechtać i wykreować wielkość, to uważam za uczciwe i moralne. Skamlanie wokół własnej małości podparte cudzą sławą, dętym patosem i narodowym symbolem, to kundla zajęcie.
PS Kto nie wie o kim mowa i dlaczego, niech nie żałuje, przeciętnych nicków i adresów nie zamierzam promować.

Pozdrawiam wszystkich wiosennie i zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia wszystkie moje książki, zaczynając od pierwszego wyboru felietonów z tego bloga, wydanego jeszcze pod imieniem Toyah, a kończąc na ostatnim, zaledwie sprzed paru miesięcy. Polecam gorąco.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...