Pokazywanie postów oznaczonych etykietą propaganda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą propaganda. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 lutego 2022

Gdy kłamstwo w finale wygrało 3-0

 

      Nie umiem dziś powiedzieć który to był dokładnie rok, ale z całą pewnością premierem był wówczas Jerzy Buzek, a jego ministrowie reprezentowali tak zwaną Akcję Wyborczą Solidarność, w koalicji z Unią Wolności. Dla przypomnienia tym, którzy aż tak daleko wspomnieniem nie sięgają, samą AWS również tworzyła koalicja mniejszych ugrupowań, a wśród nich – tak, tak – jak najbardziej Porozumienie Centrum. Tu akurat, co absolutnie niezwykłe i co musimy teraz podkreślić, mamy na myśli Porozumienie Centrum bez jego twórcy i jedynego przywódcy. Czemu tak? Otóż kiedy zbliżały się wybory i tak zwana prawica układała swoje listy wyborcze, Jarosław Kaczyński, w proteście przeciwko wciskaniu do Sejmu  całej kupy najciemniejszych typków i wbrew swoim partyjnym kolegom odmówił kandydowania i kazał usunąć swoje nazwisko z listy. I pewnie przez kolejne cztery lata mógłby się na spokojnie zajmować sobą i swoim kotem, gdyby w geście dobrej woli nie przygarnął go Jan Olszewski, co po paru kolejnych, czasem nadzwyczaj nieoczekiwanych zakrętach, doprowadziło do zmiany w postaci zniknięcia Porozumienia Centrum a wraz z nim całej grupy polityków, którym się wydawało, że bez Kaczyńskiego sobie świetnie poradzą, a poradzić sobie nie byli w stanie. I tak to powstało Prawo i Sprawiedliwość, co ostatecznie stworzyło podstawę tego co mamy dziś. 

        I tu chcę wrócić do początku dzisiejszej notki, czyli miejsca gdzie piszę, że nie pamiętam dokładnie roku w którym to się wydarzyło. Otóż Polska była rozkradana przez tych udających prawicę cwaniaków, Jarosław Kaczyński, jako poseł kompletnie niszowego i mikroskopijnego ugrupowania Jana Olszewskiego, jedyne co mógł robić to patrzeć, jak gangi się coraz bardziej rozpychają, a całą jego ideę trafia szlag i któregoś dnia, w jednym z wywaiadów, zapewne w jednej z wielu chwil zwątpienia, powiedział, że w aktualnej sytaucji on nie widzi najmniejszego sensu bycia choćby i skromnym posłem, skoro owo posłowanie sprowadza się wyłącznie do odbierania raz na miesiąc poselskiej pensji. Pamiętam tę wypowiedź, jak sądzę, słowo w słowo, ale też nigdy już nie zapomnę artykułu w „Gazecie Wyborczej”, w którym nadzwyczaj dowcipnie wyszydzono opinię Jarosława Kaczyńskiego, że „jedyny sens bycia posłem to chodzenie raz na miesiąc do kasy, by odebrać poselskie honorarium”.

        Ja oczywiście od czasu do czasu wracam do tego wspomnienia, ale tym razem, przypomniało mi się tamto wydarzenie, gdy prawicowe media, włącznie z państwową telewizją, uruchomiły parodniową – dziś, gdy czas już naprawdę nie czeka na nikogo, innych nie ma – nagonkę na Kingę Dunin (jeśli ktoś nie wie, o kim mowa, niech sobie wygoogla). W czym rzecz? Otóż wygląda na to, że Szatan, uznając, że Dunin – dotychczas znana nam jako osoba zwyczajnie opętana – jest już kompletnie zużyta, spuścił ją ze smyczy, a ona w poczuciu nowej wolności napisała recenzję książki niejakiego Maksa Wolskiego  jak rozumiem, wciąż w drużynie – pod tytułem „Nicuś”, i Wolskiego wdeptała w ziemię. Bardzo przepraszam, ale skoro nikt inny Dunin jej wypowiedzi w pełnym kontekście nie cytuje, zrobię to ja:

Polska – ogólnie rzecz biorąc – składa się z Polaków. Czy Polacy są tacy okropni, bo mieszkają w Polsce (te ich skrzywione ryje, wieprzowe karki), czy też Polska jest nie do zniesienia, bo ją zamieszkują Polacy? Co było pierwsze: jajko czy kura?

Jeśli chcecie się wyrzygać na Polskę i Polaków, to jest to książka właśnie dla was. Tytułowy Nicuś nienawidzi Polski soczyście, barwnie i obficie. Kraju, ludzi, katolicyzmu, krajobrazu. Mnoży obelgi i powtarza się, bo nigdy mu nie dość męczenia się z Polską. Niemcy są bogatsze, Włochy piękniejsze, Adriatyk bardziej malowniczy niż Bałtyk, który jest ledwie kałużą. Judaizm jest lepszą religią niż katolicyzm. Kompleksy, kompleksy. Polaków nikt nie lubi, lepiej się do tej narodowości na świecie nie przyznawać. Chociaż trochę hassliebe też w tym jest.

Można powiedzieć, że Max Wolski (to pseudonim) cierpi na dysforię narodowościową level max. Doceniając mistrzostwo i wielopiętrowość tych wszystkich bluzgów, szybko poczułam się nimi zmęczona. Widać już nie mam takiej potrzeby, żeby zmagać się z POLSKĄ. Cóż, jesteśmy średnim krajem, gorszym od innych, ale lepszym od wielu. Pod wieloma względami irytującym, aktualnie bardziej niż zazwyczaj. Mam wrażenie, że te wszystkie problemy z polskością już sto razy przerabialiśmy, że to już nie jest ani ważne, ani ciekawe, może co najwyżej zaspokaja jakieś potrzeby emocjonalne – jak hejt na fejsie. I że rzyganie Polską to jakieś takie nasze spécialité de la maison, które mi się przejadło”.

      Jak każdy widzi, fragment w którym Dunin pisze o polskich „skrzywionych ryjach, wieprzowych karkach”, to nie są jej słowa, lecz słowa tego jakiegoś Maksa, słowa które ona najzwyczajniej w świecie nie dość że odrzuca, to podobnie jak ich autora wręcz wyśmiewa. Tymczasem przez kilka kolejnych dni, nie dość że w Internecie, to jeszcze w prawicowych mediach, ale przede wszystkim w Wiadomościach TVP, poświęcono znaczną część jakże cennego miejsca na to by niszczyć Dunin  nie Maksa, ale Dunin  za to, że rzekomo określiła Polaków jako ludzi o „skrzywionych ryjach i wieprzowych karkach”.

        Powiem szczerze że w pierwszej chwili, widząc jak owa czy to zwykłą gnuśność, czy też bezczelna propaganda, sobie po wolności hula, dostałem ciężkiej cholery i miałem ochotę zwyczajnie wrzeszczeć. Nie w obronie Dunin, która przez długie lata bardzo dobrze sobie zasłużyła, by na jakąkolwiek obronę nie zasługiwać, ale w obronie prostej przyzwoitości. I oto nagle sobie przypomniałem najpierw wspomniany wcześniej epizod z wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego i ową straszną manipulacją „Gazety Wyborczej”, a potem cały szereg dziesiątek, czy może setek kłamstw, które, kompletnie bezkarnie, rozpłynęły się gdzieś w kosmosie, pomyśłałem sobie, że może to taka jest właśnie kolej rzeczy? Może dziś inaczej już nie można? A kto uważa inaczej, to kiep?

        Jak może część z nas wie, z powodu szalejących nad Polską niszczycielskich wiatrów lecący z Warszawy do Krakowa samolot nie był w stanie wylądować w Krakowie i zmuszony został do lądowania w Budapeszcie. W reakcji na to wydarzenie – jestem w stu procentach pewien, że całkowicie świadom okoliczności – europoseł, niesławny Marek Belka, zamieścił na Twitterze następujący komentarz:

Samolot LOT z Krakowa do Warszawy wylądował w... Budapeszcie. Polski Ład na niebie”.

      Kiedy piszę ten tekst, tweet Belki ma już niemal 4 tys. polubień, co jak na Twittera, jest liczbą bardzo dużą. Komentarzy czytać mi się nie chciało – choćby przez fakt, że ja je wszystkie świetnie znam jeszcze zanim je zobaczę – ale nagle jakby cały ten brud ze mnie zszedł i pomyślałem sobie, że mam wielką nadzieję, że każda z kolejnych informacji o tym, że Kinga Dunin określiła Polaków jako ludzi o „skrzywionych ryjach i wieprzowych karkach” spotka się z jeszcze powszechniejszym entuzjazmem. 

     Przepraszam bardzo, ale to nie był mój pomysł.

       


       

 

wtorek, 23 listopada 2021

Jebać Trumpa, jebać PiS, jebać nas?

 

      Gdzieś tak w okolicach Wszystkich Świętych trafiłem na którejś z amerykańskich facebookowych grup zdjęcie, którego autor najpierw zakupił dziewięć dyń, następnie, tam gdzie zwykle wycina się dyni oczy, nos i buzię, pracowicie wyciął literki, w taki sposób, by po odpowiednim uszeregowaniu owe dynie utworzyły napis „Fuck Trump”, by w końcu swoje dzieło sfotografować i z dumą umieścić na Facebooku właśnie. Gest ów zrobił na mnie wrażenie z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że jest coś zupełnie niezwykłego w tym, że w sytuacji gdy Donald Trump od niemal już roku funkcjonuje poza jakąkolwiek władzą, w tym również i tą, jaką daje popularność medialna, i jak wiele na to wskazuje, władzy tej już nie odzyska, są ludzie którzy żyją tak jakby on wciąż ich po nocach straszył. To jest naprawdę nie do uwierzenia, jak dla niektórych, dopóki wciąż żyje, a kto wie, czy i nie dopóki oni żyją, Donald Trump wciąż pozostaje autentycznym zagrożeniem.

      Drugi powód mojego zainteresowania tymi dyniami jest taki, że owo „Fuck Trump” do złudzenia wręcz przypomina nasze swojskie „Jebać PiS” i tu jak też zaczynam podejrzewać, że jeśli kiedyś jakimś cudem Prawo i Sprawiedliwość utraci władzę, sama partia wraz z nazwą zostanie przez odnowiony wymiar sprawiedliwości zdelegalizowany, a Jarosław Kaczyński zostanie przykładnie rozstrzelany, to ci, którzy dziś ozdabiają swoje miejsca pobytu ośmioma gwiazdkami, będą to robić w dalszym ciągu, a kto wie, czy napędzeni nową odwagą, nie zdecydują się na bardziej bezpośrednie „Jebać PiS”.

       Ale jest coś jeszcze, co prowadzi mnie do faktycznego tematu dzisiejszych refleksji, a mianowicie niezwykłego podobieństwa owych haseł. Trudno jest bowiem uwierzyć, że tamto „Fuck Trump” i nasze „Jebać PiS” powstały niezależnie od siebie, zupełnym przypadkiem i że to owo podobieństwo emocji w sposób zupełnie naturalny, i to niemal jednocześnie, stworzyło coś tak – przyznajmy – nośnego. Otóż, moim zdaniem, ten kto wymyślił te osiem gwiazdek – i wcale nie uważam, że był to popularny rapper Taco Hemingway, bo on był zaledwie wynajętym medium – stanowi część czegoś w rodzaju międzynarodówki idei i czynu i to ta właśnie międzynarodówka tak dziś sobie znakomicie w Polsce radzi. I to na całej linii, a nie, jakby można było sądzić, tylko tu w walce z PiS-em.

      Jak wszyscy obserwujemy od dłuższego już czasu, dobrzy ludzie nie są w stanie się nadziwić, jak to liberalna część politycznej sceny, plus stowarzyszeni z nią dziennikarze, oraz różnego rodzaju artyści, wręcz modlą się o to, by szturmująca naszą wschodnią granicę arabsko-ruska dzicz wreszcie skutecznie rozprawiła się z polskim wojskiem i policją, najlepiej przy pomocy takiej broni, która zapewniłaby komentującym odpowiednio atrakcyjny spektakl. Czytamy różnego rodzaju komentarze, słuchamy wystąpień polityków i nie możemy się nadziwić, jak to jest w ogóle możliwe, by w tak krótkim czasie osiągnąć taki poziom nienawiści w stosunku do było nie było ludzi, którzy nie robią nic poza bronieniem polskiej granicy przed wrogim atakiem, a przy okazji bronieniem swojego zdrowia i życia. Jak to jest możliwe, że w konfrontacji polskiego wojska z obcym agresorem, niektórzy z nas stają po stronie obcych. Dotychczas, wydawałoby się, tylko najbardziej mroczni żule demonstrowali bluzy z napisem ChWDP: wygląda na to, że już za chwilę zaczną je zakłądać prominentni politycy opozycji. Zadaję sobie te pytania i nagle, jakby w jakimś olśnieniu, uświadamiam sobie, że przecież my tu nie mamy do czynienia z niczym nowym. Przecież ledwo co pisałem tu o paszkwilu wypuszczonym przez stację TVN24 na Mariusza Kamińskiego, gdzie wspomniano powszechnie znany fakt, jak to Stany Zjednoczone przegrały swą historyczną wojnę w Wietnamie wyłącznie dzięki antyamerykańskiej propagandzie lewicowych – innych nigdy praktycznie nie było – mediów. Starsi z nas doskonale pamiętają tamten czas, w tym i to, jak bardzo powszechny kształt ówczesnej popularnej narracji przypominał to, co widzimy dziś tu u nas, i co widzielibyśmy w wersji turbo, gdybyśmy dopuścili na granicę liberalne media, politykó, czy celebrytów..

         Na ale i to nie wszystko, nie chodzi bowiem wyłącznie o nienawiść do własnego kraju, czy choćby nielubianej władzy. Podczas szczególnie nasilonej propagandowej dywersji w czasach Wietnamu miało oczywiście znaczenie, że prezydentem był Richard Nixon, podobnie jak znaczenie ma to, że dziś w Polsce władzę ma Prawo i Sprawiedliwość, a ci wszyscy co wspierają agresywne działania Rosji oraz Białorusi liczą na to, że porażka Polski w tym starciu pozwoli im odzyskać polityczną władzę. Tu jednak mamy też do czynienia z czymś znacznie bardziej autentycznym, a więc motywowanym ściśle ideologicznie współczuciem dla rzekomych ofiar owych reżimów. Tak jak Ameryka przełomu lat 60 i 70 nie mogła oderwać wzroku od płonących w ogniu napalmu biednych wietnamskich dzieci, oraz rozstrzeliwanych przez okrutnych Marines bojowników Viet Congu, tak samo dziś owa najbardziej zdegenerowana część Polski wpatruje się w oczy wygłodzonych irackich dzieci i zapuszczone twarze ich rodziców, pragnących niczego więcej ponad własne szczęście, i biega po podlaskich lasach w poszukiwaniu trupów.

        Otóż tu mamy również do czynienia z czymś co Amerykanie nazywają ideologiczną agendą i która od kilkunastu lat jest bardzo agresywnie realizowana od Waszyngtonu po Berlin, a ostatnio nawet i po Warszawę. We wspominanej tu niedawno książce Tuckera Carlsona jest fragment poświęcony interesom Marka Zuckerberga i w pewnym momencie trafiamy na następujące słowa:

Prawdopodobnie po to by zaszczepić się przeciwko ewentualnej krytyce ze strony elit, Zuckerberg postanowił zaangażować się w modne polityczne tematy. W roku 2013 uruchomił projekt o nazwie FWD.us w celu wspierania masowej imigracji. Grupa zorganizowała bardzo agresywny lobbying przeciwko działaniom służb imigracyjnych, naciskając na amnestię wobec 11 milionów imigrantów przebywających obecnie na terenie kraju, i dokładając do tego żądanie przyznania wszystkim im obywatelstwa i praw wyborczych”.

       Zajrzałem na internetową stronę owej organizacji i wszystko się jak najbardziej zgadza Już na samej górze widzimy zdjęcie jakiejś meksykańskiej, czy innej, z tego samego geograficznego kierunku, rodziny, ze szczególnie oczywiście wyeksponowanymi smutnymi oczami dzieci i słowa Zuckerberga:

Zapewnijmy wszystkim wolność realizowania swoich celów – nie tylko dlatego, że tak jest słusznie, ale dlatego, że im więcej ludzi ze swoich marzeń stworzy coś wielkiego, skorzystamy na tym wszyscy”.

       Proszę zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Mamy Marka Zuckerberga, jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na świecie oraz rok 2013, a więc czas, kiedy nikomu z nas nawet się nie śniło, że przyjdzie czas, że polscy politycy będą biegali po lasach szukacjąc uchodźców, a relacjonujący sprawę dziennikarze zachęcali owych uchodźców, by zaczęli wreszcie do polskich żołnierzy strzelać. Mija od tego czasu 8 lat, a ja nagle sobie uświadamiam, że to wszystko jest wyprodukowane w jednej fabryce. Mało tego: to jest jeden i ten sam produkt, a tym durniom wydaje się, że odkryli coś nadzwyczaj oryginalnego. Byłoby to oczywiście zabawne, gdyby nie to, że wiele wskazuje na to, że przeciwko temu złu nie ma obrony. Podczas rozmowy z dziennikarzem Bobem Greenem były już prezydent Nixon wspomina, jak to podczas przemówienia, w którym zapowiedział wycofanie kolejnych 25 tys. żołnierzy z Wietnamu, podeszła do niego może 15 letnia śliczna dziewczyna, krzyknęła "Ty morderco"  i splunęła mu w twarz. Czekajmy aż nasi dzisiejsi aktywiści zapoznają się z tą historią. Będzie o czym mówić.

 


czwartek, 9 września 2021

O lewych prawych i prawych lewych

 

      Nie pamiętam dziś oczywiście, kiedy to było dokładnie, bo wiele lat już minęło, natomiast bardzo dobrze pamiętam jak w którymś z wywiadów Jarosław Kaczyński stwierdził, że kiedyś, owszem, on marzył o tym by stworzyć typową partię kadrową – o ile dobrze pamiętam, on tego właśnie słowa użył – ale dziś widzi, że to jest nie do wykonania. A ja od razu zrozumiałem, o co mu chodzi. Gdyby on był osobą mniej opanowaną, a przede wszystkim gdyby polityczna sytuacja pozwalała na tego typu dezynwolturę, on by powiedział po prostu, że w warunkach jakie mu zostały udostępnione, on musi się genralnie otaczać bandą durniów i starać się by oni jakimś cudem by;i mu posłuszni. Tu jednak było jak było, więc on tylko jak najbardziej delikatnie przedstawił sytuację i zaapelował do nas o wyrozumiałość.

      Gdy chodzi o mnie, to ja praktycznie od pierwszego momentu gdy dowiedziałem się o istnieniu Jarosława Kaczyńskiego, pozostaję w przekonaniu, że gdyby nie on, to nam – podobnie jak wielu przed nami – nie pozostaje nam nic innego jak machnąć na całą tę politykę ręką i zająć się sobą i swoimi sprawami. Gdy chodzi natomiast o to, co poza Kaczyńskim, to ja oczywiście mam swoje typy, ale nie wierzę by ktorykolwiek z nich zdołał to unieść. Wprawdzie dziś, kiedy piszę ten tekst, odnoszę wrażenie że przy tym co prezentuje tak zwana totalna opozycja, nawet ja z moim sąsiadem Józkiem bylibyśmy w stanie wygrać wybory, niemniej jednak wciąż dobrze pamiętam tamto zdanie: O stworzeniu partii kadrowej nie ma co marzyć. I dopowiadam naturalnie już tylko sobie: ... bo poza nim mamy do czynienia wyłącznie albo z bandą idiotów, albo bezczelnych cwaniaków.  

     Skąd przyszło mi dziś do głowy, by wchodzić w ten akurat temat? Otóź głównie ze względu na tych drugich. Otóż ja już od dłuzszego czasu zbierałem się do tego, by w jakiś sposób skomentować nieustanną obecność w tak zwanych „naszych” mediach któregoś z braci Karnowskich na zmianę z Tomaszem Sakiewiczem. Co ja mam do nich? To mianowicie, że – pomijając oczywiście wszystkie inne wcześniejsze doświadczenia, które mi akurat w pełni wystarczą –  ile razy widzę któregoś z nich w telewizji TVP Info, a przy okazji nie mogę nie zauważyć, że Sakiewicz niezmiennie w tle swojej wypowiedzi eksponuje wielki napis „Gazeta Polska”, a Karnowski, zanim włączone zostaną kamery, starannie dekoruje się przy pomocy całej kupy świetych obrazków, tak by nikt ani przez chwilę nie pomyślał, że z niego katolik jak z koziej dupy trąba, to, przepraszam bardzo ale mam ochotę się wyrzygać.

       No i tu wracamy do problemu kadr. Jak wiemy, zarówno tygodnik „Sieci” – swoją drogą, co nadzwyczaj znaczące, ta nazwa ma tyle samo sensu, co niesławny tytuł „Wyborcza” – jak i „Gazeta Polska” zostały oficjalnie – poza oczywiście TVPInfo – uznane za główne media, które są w stanie skutecznie transmitować propagandę aktualnej władzy. I proszę mnie dobrze zroumieć: Ja nie mam nic przeciwko obecnie rządzącym i przeciwko propagandzie, zwłaszcza w czasie wojny; stwierdzam jedynie fakty.

       A fakty są takie, że kiedy obserwujemy występy czy to jednego – daje słowo, że ja ich nie odróżniam – z Karnowskich, czy Sakiewicza, to ja jedno wiem na pewno: Kiedy Jarosław Kaczyński mówił, że stan rzeczy jest taki, że na cuda nie można liczyć, to on też miał na myśli Karnowskich i Sakiewicza. I to stąd ten rok w rok Człowiek Roku, i te fałszywe jak jasna cholera podziękowania i laudacje ze strony czy to Prezesa, czy Premiera, czy Prezydenta. W końcu, jakie oni mają wyjście?

      Ktoś mnie zapyta, skąd mi dziś akurat przyszło do głowy, by się zajmować takim Karnowskim na przykład, skoro ja już wystarczająco dużo razy widziałem ten jego świętojebliwy wystrój mieszkania podczas telewizyjnych występów, a ja przyznaję, że owszem, można było zareagować wcześniej. Wczoraj jednak, jak wiemy, Polska reprezentacja piłkarska rozegrała mecz z Anglią i go szczęśliwie zremisowała. Jak się domyślamy, zarówno Premier, jak i Prezydent natychmiast opublikowali zwyczajowe gratulacje i gdy wydawało się, że reszta już zostanie złożona na barki zwykłych internautów odezwał się Jacek Karnowski z czymś takim:

To był piękny dzień! Wielkie brawa dla naszej reprezentacji! Mecz, o którym będziemy opowiadali naszym dzieciom!

       W czym rzecz? Otóż chodzi oto, że moim zdaniem Jacek Karnowski nawet nie oglądał tego meczu. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że kiedy polska reprezentacja walczyła z Anglią, on był zajęty czymś kompletnie innym? Czemu tak myślę? Ano temu, że wczorajszy mecz nie miał w sobie nic z historyczności. To był jeszcze jeden piłkarski mecz, o którym każdy z nas, jeśli w ogóle o nim słyszał, zapomni w ciągu kilku miesięcy. Są oczywiście mecze polskiej reprezentacji, o których opowiadać będziemy swoim dzieciom, czy, jak to się ma w moim przypadku, wnukom, no ale nie przesadzajmy. Czemu więc Jacek Karnowski postanowił wyskoczyć z tym tweetem? Moim zdaniem, odpowiedź jest jedna: On postanowił dołączyć do Prezydenta i Premiera, by zarówno jeden jak i drugi broń Boże nie zapomnieli o nim, zwłaszcza gdy ten grubas Sakiewicz się w porę nie zorientował.

         I znów, pojawia się pytanie, czemu ja robię sprawę z czegoś tak w gruncie rzeczy małego? A ja oczywiście chętnie odpowiadam. Sprawa jest, bo po raz kolejny – tym razem, moim zdaniem, w sposób najbardziej widoczny – okazuje się, że kiedy z taką determinacją Polska walczy z agresją kierowaną wobec niej z każdej możliwej strony i znikąd ratunku, ogólnopolskie media – a więc wszystko co jest – są w rękach albo obcej agentury, albo bandy cwaniaków, którzy nie są nawet w stanie udawać, że są szczerzy.

    Nie jest dobrze, za to z całą pewnością mamy Jarosława Kaczyńskiego, no i – tu mamy temat na osobny felieton – TVP, w tym oczywiście TVP Info po dtwardym zarządem Jacka Kurskiego.

     Tak czy inaczej, gdy chodzi o propagandę, nie ma najmniejszej wątpliwości, że po tamtej stronie, mamy pełną mobilizację. I chroń nas Panie Boże od tego, byśmy mieli zainwestować w projekty podsuwane nam przez tych o których tu było i tak zbyt dużo. Bo diabli wiedzą, kiedy nastąpi moment, że im się nagle wszystko odmieni.



wtorek, 20 lipca 2021

"Für Deutschland", czyli o metodzie skutecznego uprawiania polityki

      Oglądaliśmy wczoraj trochę Wiadomości TVP i, tak jak można się było spodziewać, w pewnym momencie pokazał nam się były minister Jacek Rostowski i powtórzył już po raz chyba tysięczny znaną nam kwestię: „Pieniędzy nie ma i nie będzie”, a córka moja nagle zapragnęła wiedzieć, co ów człowiek aktualnie porabia. Zastanowiłem się przez chwilę i pomyślałem sobie od razu, że prawdopodobnie odpowiedź na to pytanie – podobnie jak i na to, co się dziś dzieje z Ryszardem Kaliszem, Markiem Migalskim, Włodzimierzem Cimoszewiczem, Grzegorzem Kołodką, Joanną Kluzik-Rostowską, Kazimierzem Marcinkiewiczem, Pawłem Kowalem, Stanisławem Cioskiem i wieloma innymi zapomnianymi bohaterami – znają dziś już tylko ci z nas, co w miarę regularnie oglądają stację TVN24. No i wtedy też nagle uświadomiłem sobie, że ja sam nie włączam tej stacji praktycznie od jakichś pięciu już lat.

      Skąd taka decyzja? Otóż muszę powiedzieć, że konkretnej decyzji nigdy tu nie było, natomiast z całą pewnością od pewnego momentu świadomość, że oglądanie TVN-u w sposób nieunikniony wiąże się z koniecznością oglądania wspomnianych twarzy i wysłuchiwania sączących się z nich ekspertyz, a ja tego rodzaju doświadczenia zwyczajnie sobie nie życzę. No bo zastanówmy się, po co mi tu gdzie dziś jestem głos takiego Grzegorza Kołodki?

      Czy jednak w związku z tym, ktoś spyta, nie jest tak, że przez owo zaniedbanie ja nie mam pełnego obrazu tego co się dzieje w Polsce i na świecie? A ja chętnie przyznam, że to jest bardzo prawdopodobne, tyle że dla mnie tak zwana „pełna” wiedza na temat stanu rzeczy jest dokładnie tak samo potrzebna jak – o czym również dziś dowiedziałem się z publicznej telewizji – dla polityków oraz sympatyków opozycji, tak zwany „program”. Zarówno owi politycy, jak i ich wyborcy, rzeczony program – że już nie wspomnę o pełnej informacji – mają głęboko w nosie, bo jedyne co ich tak naprawdę interesuje, to odsuniecie Jarosława Kaczyńskiego od władzy. Za wszelką cenę. A zatem, mnie również do niczego nie są potrzebne mądrości ekspertów stacji TVN-24. Ja mam tylko jedno marzenie, to mianowicie żeby oni wszyscy się udusili tą swoją tak dziś dramatycznie eksponowaną histerią.

      Ale jest jeszcze coś. Otóż, jak pewnie wielu z nas zauważyło, od czasu gdy do Polski wrócił Donald Tusk, praktycznie nie było dnia, by telewizja publiczna nie poświęciła mu odpowiednio dużo miejsca w swoim przekazie. Zauważyliśmy to, a jednocześnie też zwróciliśmy uwagę na to, że znaczna część owego przekazu to powtarzane w kółko bardzo krótkie fragmenty z jego słynnego już, wygłoszonego w języku niemieckim, wystąpienia do Niemców właśnie. Wielu z nas też zapewne mocno się irytuje, kiedy widzi, jak redaktorzy Wiadomości potrafią podczas jednego tylko wydania nawet kilkukrotnie ograniczyć informacje o aktywności Donalda Tuska do sekwencji „Für Deutschland”, dodatkowo czasem ubarwiając ową sekwencję zdaniem „Danke für alles”. A ja, co może niektórych zdziwi, ile razy jestem świadkiem owego zagrania w wykonaniu naszych kochanych propagandzistów, nie mogę się nim nacieszyć. Otóż moim zdaniem, to jest wszystko, czego wymaga dzisiejszy poziom politycznej debaty. Sposób w jaki ona została w ostatnich latach zniszczona zarówno przez polityków, jak i różnego rodzaju aktywistów, dziennikarzy, ale również – i to wcale w nie najmniejszym stopniu – wszelkiego typu internetowe grupy, ostatecznie i nieodwołalnie unieważnia wspomnianą debatę. To co wcześniej nazwaliśmy sobie „pełnym obrazem”, czy nie daj Boże „obiektywnym spojrzeniem”, to już tylko czysty mit i bzdura. To co się obecnie liczy, to wyłącznie kilka stworzonych na potrzeby bieżącej propagandy memów, najczęściej zbudowanych na najbardziej bezwstydnych kłamstwach. Ponieważ strona reprezentowana dziś przez ów przedziwny powrót Donalda Tuska w owych kłamstwach i sztuce przerabiania ich na owe memy, nie ma sobie równych, ja dziś czepiam się niemal jak pijany płotu tego „Für Deutschland” i życzę sobie by ono było powtarzane choćby tak długo i często jak pamiętny „Borubar”, czy „Kaczy Führer”.

     I niech nikt nie myśli, że mi tak bardzo na tym zależy, bo liczę na to, że dzięki temu zachowam swoje dotychczasowe morale. Nic podobnego. Moje morale pozostanie już na zawsze niewzruszone, niezależnie od tego, jak mnie będą nakręcać czy to Maciej Knapik, czy Michał Rachoń, Ryszard Legutko, czy Roman Giertych. Szczerze powiedziawszy, gdy chodzi o nie akurat, dziś już nawet Jarosław Kaczyński nie musi się mną zajmować. Ja już mam tylko jeden cel: władza dla Prawa i Sprawiedliwości, i to włądza możliwie pełna, tak długo jak to tylko będzie konieczne. A przy, jak już wspomniałem, dzisiejszym stanie debaty, nie widzę nic bardziej skutecznego niż powtarzanie w koło Macieju tej frazy „Für Deutschland”. Reszta to już jest zaledwie dodatek. A skoro tak, to mam też głębokie przekonanie, że te słowa i ich obsesyjne nagłaśnianie przez publiczną telewizję, doprowadzi w końcu samego ich autora do stanu takiej wściekłości, takiego wybuchu, że telewizyjne kamery ów wybuch odpowiednio zarejestrują i wtedy dopiero Wiadomości TVP będą mogły zamienić przekaz na nowy. A my wtedy dopiero będziemy mieli prawdziwą frajdę.



piątek, 7 maja 2021

Za co koronawirus nie lubi Indii?

 

Dziś pragnę podzielić się pewną refleksją dotyczącą sposobu w jaki państwowa propaganda zachęca nas, byśmy nie wierzyli różnego rodzaju oszustom i w czasie pandemii dbali o siebie i innych. Poniższy tekst ukazuje się też dzisiaj w „Warszawskiej Gazecie” i mam tylko nadzieję, że nikt nie zrozumie go jako zachęty do tego by zrzucić te cholerne maski i pokazać światu, jacy to jesteśmy wolni i niezależni.      

 

 

       Gdy chodzi o Indie, swoją wiedzę ograniczam do dwóch informacji. Pierwsza z nich jest krótka i, jak mówią Anglicy, „to the point”, czyli że tam mieszka niemal półtora miliarda ludzi. Druga z nich wymaga dłuższej wypowiedzi. Otóż pewien znajomy Hindus, żyjący i pracujący w Polsce, opowiadał, że w najbliższym czasie będzie musiał wrócić do Indii, by zająć się kwestią ożenku swoich trzech sióstr. Rzecz w tym, że one wszystkie są w odpowiednim wieku i to właśnie zadaniem rodziny pozostaje znalezienie – oraz opłacenie –  odpowiedniego męża, a to akurat na nim, jako na kimś kto zyskał odpowiednią finansową pozycję, spoczywa ów obowiązek. Głównym problemem jednak pozostaje to, że ponieważ jedna z owych sióstr nieszczęśliwie jest niepełnosprawna, i nie dość że nie ma szans na wydanie jej za mąż, to ona stanowi dla rodziny bardzo poważne towarzyskie obciążenie, to trzeba będzie ją zabić. Znajomy to powiedział zupełnie poważnie, bez śladu ironii. Normalnie tak jak się informuje o tym, co słychać i jak się sprawy mają.

        Dziś z kolei media podały informację, że papież Franciszek modli się o to by Indie, jak słyszymy, ogarnięte klęską pandemii koronawirusa, Pan Bóg raczył wyrwać z objęć owego nieszczęścia. A ja słucham zarówno słów Franciszka, jak i codziennych komunikatów na temat wspomnianego nieszczęścia, i oto czego się dowiaduję. Otóż dzisiejsze Indie, podczas gdy w liczbach bezwzględnych rejestrują mniej przypadków śmierci wywołanej plagą koronawirusa niż Stany Zjednoczone, czy Brazylia, to w relacji zgonów do liczby mieszkańców zajmują 115 miejsce, wyprzedzając nawet tak gwałtownie reklamowaną przez przeciwników szczepionek Szwecję, która, tak na marginesie, dumnie zajmuje 32 miejsce na świecie, nie wspominając o  naszej kochanej Polsce.

      W tej sytuacji więc, ja mam parę, moim zdaniem ważnych, uwag. Otóż, nie zapominając oczywiście o tym, że Indie to jest cywilizacja, która zawsze może nas czymś zaskoczyć, chciałbym zwrócić uwagę na to że jeśli w półtoramiliardowym kraju dziennie z powodu koronawirusa umiera trzy tysiące osób, to jest to informacja z naszego punktu widzenia kompletnie nieistotna. Oczywiście jest też bardzo możliwe, że tych ludzi umiera tam dziennie 300 tysięcy, tyle że oni w kompletnej ciszy nikną w zgiełku owych mordowanych kalekich sióstr, no ale skoro tak, to po ciężką cholerę zawracać nam głowę danymi, których jedynym celem, jak sądzę, jest zachęcenie jak największej liczby Polaków do tego, by skorzystali z Narodowego Programu Szczepień, z tym jednym, kompletnie absurdalnym argumentem, że oto w ciągu minionej doby w wyniku zarażenia koronawirusem w Indiach zmarło 3 tys. osób? Na kim ta liczba ma zrobić wrażenie? Na ludziach, którzy uważają, że nie ma żadnej pandemii?

         Gdy chodzi o mnie, niezmiennie noszę maseczkę i czekam na wyznaczony dla mnie termin szczepienia, kiedy jednak słyszę te modlitwy za Indie, to czuję się trochę dziwnie.



sobota, 1 maja 2021

O skutecznym propagandy sposobie

      Nie bardzo wiem, czy miałem dotychczas okazję zwracać na to uwagę, ale jedną z rzeczy, która sprawia, że gdybym miał dziś jakąkolwiek inną możliwość na to by głosować na coś przynajmniej równie pewnego jak Prawo i Sprawiedliwość, to zrobiłbym to bez najmniejszego wahania, jest obsada programów informacyjnych publicznej telewizji. Chodzi o to, że sytuacja w której, w ramach państwowej propagandy, wręcz do porzygania jesteśmy karmieni komentarzami albo któregoś z barci Karnowskich, albo Tomasza Sakiewicza, albo ewentualnie Wojciecha Wybranowskiego, dla w miarę przytomnego odbiorcy jest zwyczajnie nie do wytrzymania. Praktycznie od samego początku jak PiS przejął publiczne media, zastanawiam się nad owym fenomenem, i nie potrafię znaleźć odpowiedzi, jak to się stało, że tych troje się tam się na tyle skutecznie zagnieździło, że owo zagnieżdżenie robi wrażenie autentycznej uzurpacji. I oto proszę sobie wyobrazić parę dni temu na portalu wpolityce.pl, prowadzonym oczywiście przez środowisko braci Karnowskich trafiłem na następujący tekst. Oto anonsowana wielkim czerwonym tytułem „nasz wywiad” ukazała się na owym portalu rozmowa z posłem Konfederacji Dobromirem Sośnierzem, gdzie ów Sośnierz tłumaczy się z wypowiedzi Janusza Korwina Mikke, w której ten stwierdził, że Adolf Hitler nie miał pojęcia o wszystkich nieszczęściach, jakie spadły na świat w latach 1939-45. Jak sobie Sośnierz radzi z tym problemem, nie jest tu dla nas w żaden sposób istotne, zwłaszcza że odpowiedź na to każdy w miarę inteligentny obserwator politycznej sceny wie znakomicie. To natomiast co nas dziś interesuje to fakt, że owa rozmowa – zaznaczam, że anonsowana przez portal zapowiedzią „nasz wywiad”, jest w całości przepisana z rozmowy jaką z Sośnierzem kilka dni wcześniej w telewizji TVPInfo przeprowadził Adrian Klarenbach. Tak się składa, że oglądałem ową oryginalną rozmowę i teraz gdy czytam tekst na portalu Karnowskich, nie mogę nie zauważyć, że to jest tekst dokładnie, słowo w słowo, przepisany z ekranu telewizora.

       Oczywiście, pierwsze co mi w tym momencie przychodzi do głowy, to myśl, że ten rodzaj bezczelności, nawet w tych „okolicznościach przyrody”, które wspólnie przeżywamy, jest czymś zupełnie niewyobrażalnym. Ja na przykład nie jestem sobie w stanie wyobrazić, by taki „Newsweek” przedrukował którąś z rozmów nadawanych przez TVN24 w ramach projektu „Fakty po Faktach” i zaanonsował ją jako swoją. Karnowscy to zrobili, a co ciekawe, z tego co zdążyłem zaobserwować, nikt na to nawet nie mrugnął okiem.

       I ten rodzaj zepsucia jest oczywiście dla nas wszystkich absolutnie wstrząsający, ja natomiast staram się w tym wszystkim, jak zawsze zresztą, znaleźć jakiś sens, i dochodzę do wniosku że to co się dzieje to przede wszystkim dowód na to, że ów propagandowy front, jaki dziś stworzył rząd, by bronić Polski przed atakiem, było nie było, kosmitów, zaczyna się koncentrować w jednym zjednoczonym projekcie, który powinien już za chwilę stworzyć taką siłę, że stanie się zwyczajnie nie do pokonania. Zaczynam mianowicie podejrzewać, że cały system państwowej propagandy tworzony przez Jarosława Kaczyńskiego i jego Prawo i Sprawiedliwość, coraz bardziej zaczyna przypominać swego rodzaju konsorcjum, której każda część współtworzy idealną całość.

         Czy to mnie cieszy, czy martwi? Otóż z czysto ludzkiego punktu widzenia jestem szczerze powiedziawszy załamany, zwłaszcza gdy widzę, jak bardzo głowni aktorzy owego projektu to banda kompletnych idiotów, w dodatku zepsutych do szpiku kości. Z drugiej jednak strony mam świadomość, że jesteśmy dziś – a mam tu na myśli cały świat – w trakcie cywilizacyjnej wojny, gdzie o braniu jeńców nikt nawet nie myśli, a to prowadzi do sytuacji gdzie zasada kto pierwszy ten lepszy, to pierwsza i praktycznie jedyna broń. W tak zwanym cywilizowanym świecie, jak wiemy, jest mnóstwo nadawców, którzy z jednej strony starają się robić wrażenie różnorodności, a tak naprawdę tworzą jeden wspólny przekaz. Jaki jest więc sens podtrzymywać owo złudzenie pluralizmu? Czy nie lepiej zjednoczyć siły i zupełnie uczciwie przyznać, że skoro mamy wojnę, to mamy wojnę i kropka?

         Jak pewnie część z nas wie, Daniel Obajtek odkupił od Niemców całą regionalną prasę, która dotychczas praktycznie w całości miała za zadanie realizować politykę najlepiej chyba wyrażoną pod hasłem „Jebać PiS”. W jednym ze swoich wstępnych oświadczeń prezes Obajtek zapewnił, że projekt który on tworzy będzie stanowił przykład całkowicie obiektywnego dziennikarstwa, no i że oczywiście żadne zmiany w obsadzie redakcji nie są planowane. I oto już chwilę później, jak słyszymy, szefem całego nowego projektu została – nie przesłyszeliśmy się – Dorota Kania i w jednej chwili zmieniła wymieniła katowickiego „Dziennika Zachodniego”. Sprawa w jednej niemal chwili wywołała autentyczną wściekłość tak zwanych „elit”, ja natomiast, mając świadomość zasług, jakie ów „Dziennik Zachodni” ma od lat dla niszczenia tego co tworzy polski sukces, uważam że gdy chodzi o niszczenie tego zła, niech oni biorą nawet Kanię. Kto wie, czy tak się właśnie nie kształtuje cały ten układ, że nikt go nie będzie w stanie zniszczyć równie skutecznie, jak ludzie wywodzący się z tego samego kulturowego źródła.

      Powtórzę więc może tylko to, że mamy wojnę i o braniu jeńców nie ma mowy.

     



niedziela, 21 marca 2021

Czy Janusz Palikot zostanie ministrem propagandy w nowym Gabinecie Cieni

 

Dziś, mój najnowszy tekst przedstawiony w „Warszawskiej Gazecie”, który, jak sądzę, znakomicie uzupełnia to czym się tu w tych dniach zajmujemy. Zapraszam więc.

 

 

      Nie wiem jak czytelnicy „Warszawskiej Gazety”, ale gdy chodzi o mnie, to ostatnio odnoszę wrażenie, że cały atak opozycji koncentruje się już nie, jak dotychczas, na przedstawianiu kolejnych dowodów na to, że Prawo i Sprawiedliwość prowadzi Polskę do gospodarczego, kulturowego i cywilizacyjnego upadku, z którego nie będziemy już mieli możliwości się wydobyć, ale kolportowaniu drobnych, pozornie nieistotnych kłamstw, których liczba w pewnym momencie osiągnie taki poziom, że wyborcy prawicy zaczną wreszcie się zastanawiać, czy przypadkiem, nie popełnili oni w pewnym momencie jakiegoś błędu. Odnoszę wrażenie, że ktoś po tamtej stronie nagle uznał, że merytoryczna krytyka kolejnych działań rządu nie ma najmniejszego sensu, bo ona już dawno przestała na ludziach robić wrażenie, jako zbyt skomplikowana publicystycznie i tym samym zwyczajnie nieciekawa, i czymś znacznie skuteczniejszym będzie zarzucenie mediów serią dowolnie fałszywych informacji, które nawet jeśli zostaną natychmiast zweryfikowane, zaczną żyć własnym życiem, w głowach części obywateli się zalęgną i takie już tam zostaną.

     Stąd, mam wrażenie, zalew najpierw głównie internetowych plotek, powtarzanych, również w Internecie, przez aktywnych polityków opozycji, a następnie przenoszonych na oficjalne wystąpienia, gdzie jakiś Budka, czy Nitras zażądają zwołania specjalnego posiedzenia Sejmu. O jakich plotkach mówię? Otóż najróżniejszych: a to że ktoś na ręku Daniela Obajtka zauważył zegarek za pół miliona złotych, albo że właśnie się okazało, że Mateusz Morawiecki posiada kilka pałaców, których istnienie dotychczas utrzymywał w głębokiej tajemnicy, czy też że najnowsza kampania billboardowa na rzecz ochrony życia poczętego jest finansowana z budżetu państwa. To są jednak hity. Oni w zanadrzu mają też sprawy drobniejsze. Oto niedawno na swoim profilu na Twitterze senator Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza zamieścił następującą informację:

W ostatnim czasie na terenie Warszawy DZIEŃ W DZIEŃ kradzionych jest 20-30 samochodów (głównie marki japońskie). To największy wzrost kradzieży aut od wielu lat. Stołeczna policja zupełnie nie radzi sobie z tym problemem. No ale priorytetem-Żoliborz i pacyfikacja kobiet”.

Kłamstwo to niemal w jednej chwili zostało ujawnione przez dane Policji, która poinformowała, że wedle danych z tego roku, liczba kradzieży samochodów w Warszawie nigdy nie była tak niska, a dziś wynosi średnio 7 aut dziennie, co oczywiście nie zmienia faktu, że ów Brejza informacji tej ani nie usunął, ani nie sprostował i dziś ona żyje sobie własnych życiem ku uciesze przeciwników władzy.

A ja się wciąż zastanawiam, skąd ta nowa strategia i kto jest jej autorem. I oto, proszę sobie wyobrazić, właśnie usłyszałem, że owym pomysłodawcą jest dawno tu nie oglądany Janusz Palikot. To on przedstawił ów plan oparty na założeniu, że nic nie zadziała jak duże kolorowe zdjęcie i krótkie celne kłamstwo. Nie wiem, czy to prawda, ale jeśli oni osiągnęli ten poziom desperacji, że do propagandowej roboty postanowili wynająć Palikota, to możemy naprawdę patrzeć w przyszłość z nadzieją.




wtorek, 23 lutego 2021

Nie martw się, i Ty zostaniesz memem

 

       Czy to przez obserwowaną ostatnio przez cały świat bezczelność, z jaką zaczynają się rozpychać społecznościowe serwisy w rodzaju Facebooka, czy Twittera, czy może uczony doświadczeniem mijających lat, od paru tygodni coraz baczniej przyglądam się intensywności z jaką ogólnie media stają się władzą pierwszą przed pierwszymi. I mógłbym pewnie powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy, która by mnie na tym polu do tego stopnia zainteresowała, bym chciał temat ciągnąć ponad to, co już zostało powiedziane. Tymczasem syn mój niespodziewanie przypomniał mi pewne zdarzenie jeszcze z roku 2004, które możemy uznać za zwiastujące to z czym mamy dziś do czynienia w pełnym rozkwicie. Oto, jak pewnie niektórzy z nas jeszcze pamiętają, w efekcie ataku na wieże World Trade Center w Nowym Jorku w roku 2001, traktowany przez cały światowy mainstream jako wróg publiczny nr 1 George Bush młodszy niespodziewanie odzyskał siły i zdobył drugą kadencję, pokonując z przysłowiowym palcem w nosie kandydata Demokratów Johna Kerry'ego. To co jednak było już wtedy, a dziś ze ściśle historycznego względu, może być dla nas powodem do bardzo poważnych refleksji, było to co się wydarzyło w obozie Demokratów podczas prawyborów roku 2003/2004.

        Oto, proszę sobie wyobrazić, przeciwko późniejszemu kandydatowi Johnowi Kerry’emu wystartował ówczesny gubernator stanu Vermont, Howard Dean, określany przez swoich przeciwników jako tzw. lewicowy populista, a więc z punktu widzenia klasycznej lewicy ktoś jeszcze gorszy nie tylko od Busha Jr., ale nawet Richarda Nixona z Donaldem Trumpem w jednym. Na domiar złego, już w pierwszych dniach kampanii okazało się, że popularność Deana jest tak wielka, że w całych Stanach Zjednoczonych nie było sondażu w którym ktokolwiek miał szansę go pokonać. W tym momencie establishment w Waszyngtonie oraz w Nowym Jorku plus oczywiście pozostające na jego usługach media zaczęły wyszydzać Deana jako wiejskiego buraka, który nie nadaje się na to, by rządzić Ameryką. I oto podczas prawyborów w stanie Iowa 19 stycznia 2004 roku Dean niespodziewanie stracił swoją dotychczas bardzo mocną pozycję nie tylko do Kerry’ego, ale również do niejakiego Johna Edwardsa i w reakcji na tę porażkę wystąpił przed tłumem swoich zwolenników z następującym wystąpieniem:


    

        Jak wspominają dziś ci, którzy tam byli obecni, gdy Dean wszedł na scenę, 3 tys. zgromadzonych wznieciło taki tumult, jakby przed sobą mieli nie polityka, lecz gwiazdę rocka. A kiedy ten zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli, został praktycznie zagłuszony. I wbrew temu co mogli sobie wówczas pomyśleć ludzie na sali, ale również wielu z nas, ów sukces stał się dla Deana początkiem upadku. Oto w jednej chwili ktoś uznał, że to jest idealny moment, by wszystkie dotychczasowe kierowane pod adresem Deana złośliwości skumulować w jedną i uczynić z niej – wtedy jeszcze to słowo w dzisiejszej formie nie istniało – pierwszej klasy mema. W ciągu następnych czterech dni owo „Yeah!” zostało powtórzone z odpowiednim jak najbardziej komentarzem we wszystkich ogólnokrajowych mediach w całych Stanach Zjednoczonych 633 razy, a w ciągu pierwszego tygodnia niemal 1000 razy. Dodatkowo, użyty przez medialnych fachowców zapis dźwiękowy pochodził z mikrofonu Deana, co spowodowało, że jego głos został bardzo mocno wzmocniony, wrzask publiczności natomiast równie mocno stłumiony, co spowodowało, że w publicznym odbiorze Dean pokazał się jako kompletny, odklejony od rzeczywistości wariat.

        Niemal natychmiast popularni artyści zaczęli publikować piosenki z wrzaskiem Deana, a popularny telewizyjny prezenter Jay Leno w swoim programie zażartował: „Widzieliście wczoraj wystąpienie Deana? Matko Boska! Jak słyszę, wśród krów w Iowa wybuchła panika przed chorobą wściekłego Deana. To jest zawsze zły znak, gdy pod koniec przemówienia doradca strzela do ciebie pociskiem uspokajającym”; David Letterman z kolei żartował: „Wiecie co się stało? Mieszkańcy stanu uznali, że nie życzą sobie za prezydenta człowieka o mentalności kibola”; a Dennis Michael Miller, popularny komik i komentator polityczny, w swoim programie używał specjalnego dzwonka z nagranym okrzykiem Deana, jako przerywnika. Na sam koniec do tego grona dołączył nieznany nam gość specjalny, który wymyślił ów wieczny mem, w postaci hasła „I have a scream”, który stanowił nawiązanie do słynnego „I have a dream” Martina Luthera Kinga, a dzięki któremu Dean trafił do historii. I wszyscy bawili się do tego stopnia świetnie, że w ciągu zaledwie paru tygodni Dean został na tyle skompromitowany, że zmuszony został swoją kampanię najpierw zawiesić, a następnie z wyścigu się wycofał.

       Pisałem tu parokrotnie o tym, w jaki sposób media prowadzą swoje kampanie mające na celu niszczenie tych, których zniszczyć należy. Tu nigdy nie chodziło w pierwszej kolejności by ukrywać pewne kwestie, manipulować prawdą, czy wręcz kłamać. Tym co zawsze było najskuteczniejsze to uruchomienie – na tydzień, dwa, czy, jeśli trzeba, na miesiąc – medialnej kampanii, dotyczącej choćby najdrobniejszego zdarzenia, która obejmie wszelkie zakamarki przestrzeni publicznej, od telewizji, przez rozrywkę, kabarety, a w efekcie również ulicę i internet, czyli wszystko to co określamy nazwą pop. Pamiętamy wszyscy jak jeszcze dawno dawno temu prezydent Lech Kaczyński wypowiedział w sposób niezbyt wyraźny nazwisko bramkarza Boruca, ktoś natychmiast uznał, że on zamiast „Boruc”, powiedział „Borubar”, i to wystarczyło, że przez kolejne lata każdy idiota, czy to w górach, czy nad morzem, czy na jeziorach, w sklepie, w pracy, czy na uniwersytecie, uważał za doskonały dowcip przy pierwszej lepszej okazji użyć tego kompletnie absurdalnego nazwiska, by się odpowiednio dobrze znaleźć towarzysko.

        Co ja mówię, „Borubar”? Po co szukać tak daleko? Wystarczy zwykła żółta gumowa kaczuszka kojarząca się bardzo dowcipnie z nazwiskiem Kaczyński, kotem Prezesa, czy, jeśli się tylko postarać, to nawet również z długopisem Dudy. I pewnie można by się było już do tego wszystkiego przyzwyczaić i na wszystkie kolejne ich wybryki wzruszać ramionami. Problem w tym jednak, że jeśli w końcu przyjdzie ten czas, że tak naprawdę głos mediów zagłuszy wszystko co ważne, podobnie jak pamiętny mikrofon kandydata Howarda Deana, zrobi się naprawdę niewesoło.

 

 

 

piątek, 3 lipca 2020

O tym jak nam zamazali twarze


       Moje felietony, pisane już od ponad pięciu lat dla „Warszawskiej Gazety” – swoją drogą, przypominam, że jedynego medium, które nie dość, że zaproponowało mi współpracę, to jeszcze realizuje owo zaproszenie bez jakichkolwiek cenzorskich ingerencji, pozwalając mi bezkarnie głosić wszystko, co mi przyjdzie do głowy – mają to do siebie, że od samego początku zawierają dokładnie 444 słowa. Czemu tak? Otóż jest to kwestia całkowitego przypadku. Kiedy Piotr Bachurski po raz pierwszy do mnie napisał, wspomniał o felietonie na 400 do 500 słów, ja napisałem co napisałem, zmierzyłem długość, wyszło mi 444 i tak już zostało. Muszę się pochwalić, że od samego początku, owej granicy udało mi się nie przekroczyć ani w jedną ani w drugą stronę i radzę sobie z tym zupełnie dobrze. Wydaje się jednak, że w przypadku dzisiejszego tekstu, choć oczywiście oryginalnie on zawiera wspomniane 444 słowa, będę się musiał nieco rozpisać i przedstawić czytelnikom tego bloga wersję mocno rozszerzoną. Czemu? Bo sprawa jest absolutnie podstawowa i nie sądzę, żebym nawet i dziś cały temat odpowiednio zamknął.
       Otóż oryginalnie felieton ten pisałem w miniony poniedziałek, zaraz po pierwszej turze wyborów i właśnie w związku z tym akurat dniem, uznałem że mam do przekazania parę refleksji. Otóż, jak może część z nas wie, mieszkam w Katowicach, gdzie od zawsze grubo ponad połowa zainteresowanych polityką mieszkańców, przy każdej wyborczej okazji, regularnie stawia na któregoś z kandydatów tak zwanej III RP. Owo szaleństwo sięgnęło szczytu, gdy w roku 2015 w moim lokalu wyborczym Bronisław Komorowski w pierwszej turze wyborów uzyskał aż 64 procent głosów osób, których znam ze spacerów z psem, z uprzejmych pogaduszek w sklepie, czy wreszcie z kościoła.
      Próbowałem wielokrotnie ów problem rozgryźć i przez jakiś czas chodziła mi po głowie myśl, że prawdopodobnie większość z osób biorących udział w wyborach, o polityce nie ma pojęcia i całą swoją polityczną wiedzę opiera na informacjach pozyskanych od swoich znajomych. A to już jest coś, co z pewnością każdy z nas zdążył zaobserwować. Otóż ludzie którzy są nastawieni do Prawa i Sprawiedliwości najbardziej wrogo, to są jednocześnie te same osoby, które – nawet do tego nie zachęcani – swoimi politycznymi opiniami dzielą się najchętniej. Nie ma bowiem takiej możliwości, by którykolwiek z naszych choćby przelotnie znajomych, który nienawidzi PiS-u, przy pierwszej możliwej okazji nas o tym nie poinformował. Mało tego. Nie ma możliwości, by ktoś kogo nawet nie znamy, ale z jakiegoś powodu nawiązaliśmy z nim rozmowę nie uznał za stosowne wspomnieć coś na temat tego, że Kaczyński to idiota. My tak, ze względu na swoją zwykłą delikatność, a oprócz tego, polityczną świadomość, nie postępujemy, a kiedy zostaniemy już w tej sytuacji postawieni, to zwyczajnie nie ragujemy. Znamy to, wiemy że tak jest i inaczej nie będzie i ten stan rzeczy akceptujemy.     
       I oto nadszedł ów powyborczy poniedziałek i ledwo co wyszedłem z psem na spacer zaczepił mnie człowiek, którego znam z widzenia i odezwał się do mnie następującymi słowami: „No i co pan powie na to, że pewnie Dupa wciąż będzie prezydentem?” Chwilę później spotkałem swoją, tym razem bliską, znajomą – serdecznie zaangażowanego w sprawę wyborcę Prawa i Sprawiedliwości – i ona z kolei opowiedziała mi, jak ją bardzo dobra koleżanka z pracy, jeszcze przed wyborami, zaczepiła uwagą, że ona nie może zrozumieć, jak normalny człowiek może chcieć głosować na Dudę. Chwilę potem moja córka opowiedziała mi jak to właśnie jej naprawdę bliska koleżanka wyznała, że ona się wielokrotnie zastanawiała, jak to jest, że ona nie zna nikogo, kto głosuje na PiS i że jedyne wyjaśnienie tego zjawiska jest takie, że ona się nie zadaje z patologią.
      Nie muszę wspominać, że ani ja, ani moja znajoma, ani też córka nawet nie mrugnęliśmy krzywo okiem, ale za to w tej oto sytuacji przyszło mi do głowy, że chyba poznałem odpowiedź na dręczące mnie pytanie, czemu tak wielu mieszkańców dużych miast głosuje przeciwko Prawu i Sprawiedlwości. Otóż jest bardzo możliwe, że największym sukcesem owej czarnej propagandy jest to, że wielu z nich udało się wmówić, że na PiS nie głosuje nikt; że wynik jaki Kaczyński i jego środowisko wciąż uzyskują, to albo skutek oszustwa, albo głosy jakichś mieszkających w zapadłych dziurach dzikusów, których normalny człowiek nie ma szansy w życiu spotkać. Dla wielu osób mieszkających w dużych ośrodkach miejskich, gdzie siłą rzeczy więzi międzyludzkie ograniczają się do wspomnianych pogaduszek w pracy, sklepie czy na ulicy, to co oni wiedzą o świecie to wynik wyłącznie tego, czego się dowiedzieli od przypadkowych znajomych, a to kolei jest wyłącznie wynikiem nadzwyczaj intensywnej i bezwzględnej zewnętrznej propagandy.
       I tu mamy do czynienia z samonapędzającym się mechanizmem. Ponieważ część z tych, którzy nas otaczają, serdecznie nienawidzi Kaczyńskiego i o tej swojej nienawiści nas nieustannie informuje, to znaczy, że my tu nie mamy nic do gadania. Jeśli dodatkowo – jak zresztą widzimy to na co dzień – oni są do tego stopnia pewni swego, że głoszą swoje poglądy otwarcie i zupełnie bezkarnie, to musi oznaczać, że każde nasze słowo sprzeciwu spowoduje wyłącznie ciężką konsternację, z którą jeśli sobie jakoś poradzą, to wyłącznie uznając, że albo jesteśmy pijani, albo nam za popieranie PiS-u PiS płaci. Bo jeśli nie to, to już tylko pozostanie owa świadomość, że ludzi głosujących na PiS w cywilizowanych rejonach świata nie ma, bo  jakiekolwiek zakłócenie tego stanu rzeczy musiałoby doprowadzić do eksplozji podobnej do tej wywołanej wiadomością, że my tu jesteśmy dzikusami wyjadającymi sobie brud spomiędzy palców u nóg i gwałcącymi przypadkowo spotkane dzieci. A skoro tak, to lepiej nam się nie wychylać. No ale znów, skoro tak, to jest bardziej niż pewne, że o tym że my w ogóle istniejemy, oni nie dowiedzą się nigdy i w swoim błogim błędzie będą tkwili już zawsze.
       Wielokrotnie rozmawialiśmy tu o przeróżnych metodach mieszania ludziom w głowach. Dziś jednak mam wrażenie, że wpadłem na coś zupełnie niezwykłego. Otóż wydaje mi się, że najbardziej perfidnym zagraniem antypolskiej propagandy było właśnie owo wmówienie im wszystkim, że nas nie ma. Widzimy to szczególnie pewnie dziś, w dniach gdy zbliżamy się do drugiej rundy wyborów. Niedawno pisarka Maria Nurowska poinformowała, że wyborcy PiS-u mają świńskie mordy; Leszek Miller – swoją drogą, jestem pewien, on doskonale wiedział, że kłamie – ogłosił, że PiS to niewykształcona, biedna wieś u progu ostatecznego zejścia; ktoś inny jeszcze powiedział, że wyborcy PiS-u nie płacą podatków; obok tego wszystkiego, w samej Sieci pojawiło się wiele kolejnych informacji, że jeśli ktoś chce spotkać wyborcę PiS-u powinien najlepiej udać się gdzieś za Kamczatkę, a owa wiadomość została oczywiście zilustrowana szalenie zabawnym obrazkiem. Otóż moim zdaniem oni wszyscy robią to realizując pewien bardzo starannie opracowany plan, który polega na tym, by w ten sposób zbudować polityczną świadomość społeczeństwa tak, by możliwie każdy wiedział, że jeśli mu tylko przyjdzie do głowy myśleć samodzielnie, to natychmiast się znajdzie na marginesie.
       I to właśnie może być powodem, dlaczego żadnemu z nich do głowy nawet nie przyjdzie by się wyłamać. Dla wielu z nich – skoro jest czymś oczywistym, że w ich środowisku na Andrzeja Dudę nikt nigdy nie głosował i nigdy nie zagłosuje – myśl o tego rodzaju ekstrawagancji jest czymś absolutnie niewyobrażalnym. Gdy chodzi akurat o nich – a nie oszukujmy się, to są naprawdę miliony – oni w życiu nie zrobią nic, co by ich usuwało poza nawias.
       A skoro tak, to chciałem oświadczyć, że choć owym oszustem gardzę, to jego skuteczność szanuję. To było naprawdę dobre. Rzekłbym, bardzo dobre. Chętnie bym tego geniusza osobiście spotkał i w nagrodę walnął go po łbie zdechłym montypythonowskim kurczakiem.




czwartek, 25 czerwca 2020

Za co kochamy kłamstwo, za co nim gardzimy?


      Jestem pewien, że choć prawdopodobnie większość z nas nie uznała tego za fakt jakoś szczególnie interesujący, z całą pewnością zauważyliśmy ową prawidłowość realizująca się w tym, że ile razy ktoś ze strony Prawa i Sprawiedliwości – czy to będzie Jarosław Kaczyński, czy premier Morawiecki, czy Andrzej Duda, czy choćby któryś z mniej eksponowanych polityków – powie lub zrobi coś, co doczeka się poważniejszych komentarzy, wśród owych głosów z całą pewnością pojawią się i takie, że tym razem słowo to czy gest Prawu i Sprawiedliwości zaszkodzi, a to się z całą pewnością przełoży na wyniki notowań w sondażach. I wcale mi najbardziej nie chodzi o oceny formułowane przez stronę opozycyjną, zwłaszcza że w owych środowiskach panika i wściekłość pozostają od lat na niezmienionym poziomie i im trudno byłoby zupełnie poważnie z jednej strony prorokować ostateczny upadek znienawidzonego projektu, a z drugiej demonstrować tak wielki przed nim strach. Mam tu raczej na myśli głosy dochodzące ze strony Prawa i Sprawiedliwości sympatyków. To my mianowicie od niemal zawsze jesteśmy tak strasznie wyczuleni na każdą naszą kompromitację, każdy błąd, czy choćby niezręczność, że nie dość, że to wszystko w jednej chwili otwarcie krytykujemy, to jeszcze właśnie wyrażamy bolesne przekonanie, że teraz to już jest po nas. A i tak nie wspominam o tych, co już dawno przez te wszystkie lapsusy nie dość, że nie pozostawili na ich autorach suchej nitki, to jeszcze wielokrotnie deklarowali, że na nich Prawo i Sprawiedliwość już nie powinno liczyć. Kto z nas choćby nie pamięta słynnego wystąpienia środowiska „Gazety Polskiej” na czele z Tomaszem Sakiewiczem, gdzie tuż po odwołaniu z rządu Antoniego Macierewicza, zadeklarowali oni, że już nigdy nie zagłosują na Andrzeja Dudę?
      Czemu oni to robią? Otóż moim zdaniem – niezależnie od tego jak ja ten rodzaj politycznej przenikliwości oceniam – ich problemem jest to, że jednak myślą, analizują, kombinują, oceniają, a przy tym wszystkim są nadzwyczaj wyczuleni na to, by ich poparcie miało uczciwe podstawy. Tacy są wyborcy prawicy. Uważam, że zdecydowana większość z nich – a powinienem właściwie napisać „nas” – nie chce kupować czegoś, do czego po pierwsze nie jest serdecznie przekonana, a przynajmniej w wyniku bardzo starannych kalkulacji nie dojdzie do przekonania, że jednak należy zacisnąć zęby i pozostać wiernym czemuś znacznie większemu. Nigdy jednak nie będzie tak, że jeśli nam się zwróci uwagę na oczywisty błąd, będziemy udawać, że niczego nie widzieliśmy, a nawet jeśli, to i tak nic nie szkodzi.
       Jak sytuacja wygląda po stronie przeciwnej? Bardzo dobrej odpowiedzi na to pytanie udziela reakcja elektoratu Platformy Obywatelskiej na niedawny podwójny wyrok sądu w sprawie oczywistego kłamstwa Rafała Trzaskowskiego w kwestii liczby osób, które straciły pracę w wyniku wirusowego kryzysu. Gdyby sytuacja była taka, że środowisko sędziowskie zastraszone przez PiS wydawałoby tego typu wyroki z tego typu uzasadnieniem, jak w przywołanym przypadku, przeciwko tak nędznej nawet opozycji jak Platforma Obywatelska, to przede wszystkim jego wyborcy w jednej chwili podnieśliby wielki wrzask, że skoro tak, to już jest z pewnością po PiS-ie, a duża część z nich – choćby i ja – ogłosiłaby, że takie towarzystwo to wstyd i się z niego wymiksowało. Czy coś takiego ma miejsce po tamtej stronie? Czy tam ktoś choćby coś mruknął na temat tego, że owe wyroki Trzaskowskiemu zaszkodzą? Mowy nie ma! Oni wszyscy dławią się nieprzytomną satysfakcją, a jeśli ich poprosić o opinię, to jak jeden mąż ogłoszą, że oto wreszcie zatriumfowała sprawiedliwość. I nie mówię tu tylko o politykach, czy wynajętych dziennikarzach, ale o zwykłych internetowych komentatorach. Tam nie można znaleźć jednego słowa obawy, że ta zabawa robi się dla nich bardzo niebezpieczna.
       Wczoraj Telewizja Publiczna przekroczyła jak się zdaje pewną całkiem nową granicę i Wiadomości TVP bez choćby próby pozorowania, że mamy do czynienia z wiadomościami, wyemitowały klasyczny program wyborczy Andrzeja Dudy. Kiedy czytam komentarze na Twitterze, a są to głównie głosy zdecydowanych wyborców Andrzeja Dudy, nie mogę nie zauważyć z jednej strony autentycznej wściekłości na Kurskiego, włącznie z formułowanymi bezpośrednio zarzutami, że on postanowił tak rozwścieczyć jego wyborców, by nie dopuścić do reelekcji Dudy, a z drugiej wspomnianych wcześniej obaw, że tego rodzaju bezwstydna propaganda musi Prezydentowi zaszkodzić. Jednocześnie jednak – i to jest to na co chcę bardzo zwrócić uwagę – nie spotkałem jednego komentarza ze strony czy to polityków opozycji, czy zatrudnianych przez nią dziennikarzy, czy wreszcie samych sympatyków, gdzie oni – a to by było przecież jak najbardziej naturalne – zaczęliby kibicować Kurskiemu, skakać z radości, otwierać szampany, bo oto nadchodzi koniec tego parszywego  polactwaJest wręcz przeciwnie. Furia z jaką oni reagują na to co się dzieje w TVP stała się jeszcze większa, nienawiść jeszcze bardziej gęsta, a obłęd jeszcze bardziej autentyczny. Przepraszam bardzo, ale tak się nie zachowują ludzie, którzy w porażkach przeciwnika ujrzeli swoją z dawna wyczekiwaną szansę. To jest reakcja ludzi wściekłych ze strachu.
       Prezydent Duda pojechał do Stanów na spotkanie z Trumpem i kiedy czytam komentarze choćby na Onecie, wiem, że ta wizyta to kompletna porażka. Z tego co czytam, jedyne co z niej pozostało to wspólne zdjęcie, a poza tym wielkie zero. No ale skoro tak, to czemu oni wszyscy dostali tak strasznych nerwów? Czemu drą mordy, że Trump, popierając Dudę, złamał wszelkie zasady? Czemu oni się tej wizyty tak strasznie boją? Przecież, wedle wszelkich danych, ona powinna dla Dudy być gwoździem do trumny. No ale, z drugiej strony, czemu wielu z nas się tak strasznie martwi, że on tam pojechał i w ten sposób naraził się z jednej strony na te wszystkie zarzuty – które mu oczywiście obniżą notowania – a poza tym odpuścił bardzo ważną część kampanii?
        O tym jeszcze porozmawiamy, natomiast znów pojawia się pytanie, tym razem jednak kierowane pod adresem przeciwnej strony, czemu oni się tak zachowują. Otóż tu też mam swoje podejrzenia. Oni mianowicie doskonale wiedzą, że to co im dało tak spektakularną i jakże długą, niekiedy robiącą wrażenie nigdy się nie kończącej, serię zwycięstw, a mianowicie bezczelna propaganda, kłamstwo i najbardziej prymitywny pijar, działają jak najbardziej i jeśli cokolwiek może im zaszkodzić to nie to, lecz proste fakty, a dokładnie rzecz biorąc tak zwane „liczby” i ich wpływ na życie każdego z nas. Jednocześnie zatem jest to powód dla którego, z jednej strony, oni słuchając Wiadomości TVP truchleją ze strachu, a z drugiej z tak nieprawdopodobnym entuzjazmem reagują choćby na ostatnie wyroki sądów. Za tym stoi wyłącznie już lata temu skutecznie wszczepiona w nich wiara w potęgę kłamstwa.
         Gdy chodzi o stronę przeciwną, czyli w tym wypadku o nas, nas tak strasznie boleśnie przeszywa wiara w piękno prawdy. I to jest nasza siła, a jednocześnie słabość. Na szczęście, właśnie dzięki tej własnie sile i tej słabości, dajemy radę. Mam nadzieję, że już za trzy dni pokażemy jak to działa w praktyce.



wtorek, 1 października 2019

W jaki sposób prawda może zepsuć dobrą zabawę?


       Zbliżają się te nasze, jak zawsze, najważniejsze w historii wybory, a mi po głowie chodzi pewna wcale nie tak nowa myśl, że tu – znów, jak zawsze – wszystko jest i tak od dawna umówione. W czym rzecz? Pisałem już o tym parę razy, ale przypomnę. Otóż mam nieodparte wrażenie, że w tym całym politycznym zamieszaniu, są kwestie, które można by było przez jedną czy drugą stronę skutecznie poruszyć, jednak z jakiegoś powodu i jedni i drudzy tematu nie chcą w żaden sposób ruszyć. Weźmy aferę z Salą Kongresową. Miejsce to, jak być może część z nas wie, a bardzo możliwe, że większość nawet nie ma o tym pojęcia, od wielu już lat jest w stanie tragicznego, któregoś dnia rozpoczętego, a następnie, po zmarnowaniu wszystkich przeznaczonych przez miasto Warszawa pieniędzy, zarzuconego remontu. Kiedy patrzy się na Pałac Kultury z zewnątrz, wszystko wygląda jak z obrazka, więc może to jest powód, dla którego ogromna większość mieszkańców Warszawy, nawet nie myśli o tym, czemu tam od wielu lat nic się nie dzieje. I to ja oczywiście jestem w stanie zrozumieć, natomiast nie rozumiem, czemu w samym centrum kampanii, siły propagandowe Prawa i Sprawiedliwości, zamiast pieprzyć coś na temat pomordowanych na jakiejś wyspie kóz, nie zadadzą prostego pytanie: gdzie są te pieniądze? No czemu?
      Podobnie, z drugiej strony, nie rozumiem, dlaczego Platforma Obywatelska i obsługujące ją media nie wywołają ciężkiej afery w związku ze sposobem, w jaki nagle zakończyły się wieloletnie prace podkomisji Antoniego Macierewicza i tuż przed ogłoszeniem ostatecznego raportu, sprawa została zakopana głęboko pod najgłębszą piwnicą. Czemu oni, w ramach tych wszystkich ciężkich dyskusji na temat tego, co PiS zrobił złego, albo jeszcze gorszego, nie zadadzą prostego pytania: „co z tym raportem i co z tymi zmarnowanymi latami?” i nie zadają go dziś w dzień przez najbliższe dwa tygodnie. To znaczy, ja oczywiście odpowiedź na to pytanie znam, natomiast chciałbym wiedzieć, czemu ta odpowiedź również dla tych co spowodowali tamtą katastrofę jest taka trudna.
    No i jeszcze coś, o wiele mniejszego kalibru, ale z tego samego gatunku dziwnego zamilczenia, o której tu wspominałem kilka dobrych razy, a mam tu na myśli moim zdaniem nadzwyczaj znaczącą wypowiedź Pawła Śpiewaka, czołowego ideologa antypolskiej krucjaty, jeszcze z roku 2011. Cytowałem ją tu parokrotnie, ostatnio nawet przypomniałem na swoim profilu twitterowym i wygląda na to, że ona na nikim nie robi choćby w drobnej części takiego wrażenia, jak na mnie. A mam tu na myśli słowa, jakich Paweł Śpiewak w przeddzień wyborów parlamentarnych w roku 2011 wypowiedział w rozmowie z Robertem Mazurkiem:
    „Jeśli PO wygra jesienne wybory, to ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem.
      Ja się tego nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim. Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że z nimi trzeba się liczyć.[…] Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć…”.
      Proszę zwrócić uwagę na to, co tu się dzieje. Śpiewak, człowiek, który dziś nie może spokojnie się napić, bez odłożenia na bok swoich antypisowskich obsesji, opisuje rządy Platformy Obywatelskiej dokładnie takimi, jakie one pozostały w naszej bolesnej pamięci:
      Platforma „ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, IPN, telewizje, radia, media. Wszystko pod pełną kontrolą, „łącznie ze sportem. Dziennikarze będą się Platformy bali, niezależni eksperci nie będą się rwać do krytykowania rządu, sędziowie będą po wskazówki biegać do prezydenta Komorowskiego i wszyscy będą wiedzieć, że ze zdaniem władzy „trzeba się liczyć”.
       My wiemy, że tak właśnie przez te osiem lat było i ta wiedza wciąż nas trzyma za gardło. Natomiast nie rozumiem, czemu w żadnej z wielu politycznych przedwyborczych debat, nikt z tak zwanych „naszych” nie zapyta: „Przepraszam bardzo, ale mam tu taki cytat z jednego z waszych autorytetów, czy mógłbym prosić o komentarz?” Czemu Prawo i Sprawiedliwość, zamiast zabawiać nas popisami aktora Rewińskiego w urnie wyborczej, nie wypuści porządnego klipu zbudowanego na tamtej wypowiedzi ważnego profesora Śpiewaka? Czy w niej jest coś takiego, co tylko ja uważam za nadzwyczaj decydujące? Czy to możliwe, że nimi kieruje ta sama obojętność, która kieruje tymi wszystkimi z nas, którzy uznali, że to co gadał Śpiewak osiem lat temu, jest w ogóle nieciekawe?
      Daję słowo, że to jest dla mnie zagadką. Przecież wystarczyłoby z tamtego cytatu zrobić temat na parę dni, żeby propagandzie sączonej przez ich media i polityków zamknąć twarze na dobre. A tu tymczasem zaledwie wzruszenie ramion. Czy to możliwe, że my wiemy, że to by zakończyło tę cała zabawę w politykę, a zabawa musi trwać? Czy to możliwe, że my milczymy na temat tej Sali Kongresowej i wyciągamy te głupie kozy, a oni nie chcą wracać do kwestii Macierewicza i jego podkomisji, bo wszystkim zależy tylko na dobrej zabawie?  Daję słowo, że tego się coraz bardziej boję.
     No ale nic to. Po raz kolejny czekam aż ktoś weźmie choćby tego cwaniaka z ryżą bródką za łeb i go zapyta: „To jak to w końcu jest z tym miękkim reżimem? No jak?”



 





sobota, 31 sierpnia 2019

O skutecznym propagandy sposobie


Dziś przedstawiam Państwu jeszcze pachnący drukiem felieton z „Warszawskiej Gazety”.     


      Zbliżają się wybory, gdzie wszyscy mamy nadzieję, że Prawo i Sprawiedliwość nie dość że utrzyma władzę, to być może jeszcze zwiększy jej siłę, a ja sobie myślę, że to są pierwsze wybory od chyba jednak samego początku tak zwanej demokracji, kiedy to obie strony politycznego starcia, gdzie z jednej strony mamy Jarosława Kaczyńskiego z jego życiowym projektem, a z drugiej całą resztę, mają idealnie równe szanse w dostępie do propagandowych instrumentów i z owych instrumentów są w stanie swobodnie korzystać.
      Zdaję sobie oczywiście sprawę z zarzutów, jakie są stawiane – głównie oczywiście przez wyborców Prawa i Sprawiedliwości, bo co mnie obchodzi zdanie choćby wyznawców LGBT – publicznej telewizji  i osobiście prezesowi Kurskiemu za doprowadzenie do tego, że przekaz na jaki oni się zdecydowali niebezpiecznie dryfuje w stronę tego co znamy z „Dziennika Telewizyjnego” i pamiętnego „Studia 2”, ja jednak znów pragnę zwrócić uwagę na fakt, że to po raz pierwszy mamy możliwość obserwowania pełnej równowagi w dostępie do publicznej opinii, a gdy chodzi o wspomniane „Studio 2”, to chciałbym przypomnieć, że jego pomysłodawcą i autorem był Mariusz Walter, a więc człowiek, który dziś stoi w awangardzie antypolskiego hejtu i prawdopodobnie ze złości gryzie paznokcie widząc jak pięknie Jacek Kurski ukradł mu pomysł i przystosował go do nowych czasów w taki sposób, by, jak się już niedługo przekonamy, go ostatecznie pogrzebać.
      A zatem stoimy wobec zbliżających się szybkim krokiem wyborów i już dziś widzimy, że tym razem litości nie będzie. To znaczy, litości nie było nigdy, natomiast tu mamy tę różnicę, że – znów to powtórzę – po raz pierwszy strona tradycyjnie słabsza nie dość że dysponuje naprawdę potężną bronią w postaci naprawdę fascynujących newsów i to w takiej liczbie, że nie dość że wystarczy na każdy kolejny dzień kampanii, to jeszcze ich siła rażenia z owym każdym dniem coraz bardziej zadziwia.
        Brejza, Neumann, afera melioracyjna, afera vatowska, wnioski o Trybunał Stanu dla Tuska, Kopacz i całej tej ferajny, nawet te dwie biedne wariatki Jachira i Spurek znakomicie wypełniają zadania wyznaczone im przez nikogo innego jak właśnie publiczną telewizję realizującą projekt znany jako Dobra Zmiana, tyle że w wersji turbo.
       I teraz zastanówmy się, gdzie byśmy byli dziś z naszą prawdą, naszymi pretensjami, nasz pragnieniem triumfu prawa i sprawiedliwości, gdyby nie możliwości, jakie nam dała nasza władza na polu czystej, żywej propagandy, realizowanej w sposób nieskrępowany, bezpośredni i, co najważniejsze, skuteczny? Zastanówmy się nad tym ile razy nam przyjdzie do głowy, by rumienić się ze wstydu, gdy oglądamy kolejne wydanie Wiadomości TVP, a w nich zapowiedź wielkiego, wspaniałego koncertu, którego gwiazdami będą uwielbiani przez naszą polską publiczność Norbi i Zenek Martyniuk. I przy okazji pomyślmy, co tamtym dało, że po swojej stronie mają Tomka Lipińskiego i śp. Wojciecha Młynarskiego.



Zachęcam wszystkich bardzo gorąco do odwiedzania księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl i kupowania nie tylko moich książek. Naprawdę jest z czego wybierać.
      
           

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Ósme - nie wierz fałszywemu świadectwu bliźniego swego

      Przedwczoraj pojawił się tu tekst stary już bardzo, przypomniałem go jednak, ponieważ mam bardzo silną obawę, że gdy idzie o rynek mediów, najbliższe w tej chwili siedem tygodni, to będzie prawdziwa, jak to kiedyś mawiali młodzi, rzeźnia. A naszym zadaniem będzie stać mocno na obu nogach, trzymać głowę wysoko i broń Boże nie uznać, że to co z każdej strony do nas dochodzi to choćby ułamek czegoś, co można nazwać prawdą. Wrzuciłem tamten tekst, bardzo pięknie i nadzwyczaj pożytecznie skomentowany przez odwiecznego przyjaciela tego bloga Orjana, ale w międzyczasie oczywiście wszystkie moje podejrzenia odnośnie tego co przed nami, tylko się potwierdziły, a ja wciąż mam poczucie, że trzeba ostrzegać, ostrzegać i jeszcze raz ostrzegać.
      I oto, proszę sobie wyobrazić, że nagle, szperając w historii tego bloga, trafiłem na jeszcze jeden tekst, co ciekawe, mniej więcej z tego samego okresu, co poprzedni – swoją drogą, ów rok 2008 musiał mieć naprawdę coś w sobie, skoro wywołał u mnie aż dwie tak silne refleksje – i uznałem, że trzeba mi go tu również przypomnieć. I zanim zobaczymy, jak to było, bardzo wszystkich proszę, pamiętajmy, że nie wolno spuszczać z oka i jednych i drugich. Trzeba im patrzeć prosto w oczy i obserwować, jak oni je stawiają.

      Kiedy Bob Dylan – poeta, muzyk, kompozytor, pieśniarz – występował po raz pierwszy na słynnym festiwalu w Newport, miał zaledwie 22 lata i był jedynym artystą tam występującym, który śpiewał wyłącznie swoje piosenki. Przyjechał tam, stanął wśród największych z wielkich i najzwyczajniej w świecie ukradł im show. To tam, Johnny Cash zaprosił go do siebie i dał mu swoją gitarę. To tam, zaledwie dwa lata później, wiedząc, że ta jego wielkość rozwija się tak dramatycznie, że jeśli nie dokona jakiegoś spektakularnego zwrotu, za parę lat zostanie tylko wspomnieniem, legendą, jak Joan Baez, czy Pete Seeger, czy –  jak się po latach okazało –  wielu, wielu innych, machnął ręką na cały ten lokalny styl i zaczął grać „Like A Rolling Stone” na gitarze elektrycznej. Właśnie w roku 1965, podczas koncertu Dylana i jego zespołu w Manchesterze, w pewnym momencie, siedzący na sali niejaki John Cordwell wrzasnął do Dylana: „Judasz!!! Nigdy więcej nie będę cię słuchał!" Na nagraniach, które dokumentują ten koncert, słychać, jak Dylan odpowiada mu: „Nie wierzę ci. Jesteś kłamcą!" A po chwili do zespołu: „Grajcie, kurwa, głośno!"
      Zdarzenie to, sprzed ponad już 40 lat, wciąż zadziwia, wciąż jest wspominane, stało się już swego rodzaju legendą. A ja się wciąż zastanawiam, kto wtedy kłamał? Ten Cordwell, kiedy zarzucał Dylanowi, że zdradził, czy może Dylan, kiedy oskarżał Cordwella o kłamstwo. Oczywiście nie da się na to pytanie odpowiedzieć w sposób rozstrzygający, bo z punktu widzenia Cordwella, Dylan rzeczywiście zdradził. Zdradził nie tylko jego, ale wielu, wielu innych, dla których to, co Dylan zaproponował, to było zwykłe, czyste oszustwo. Z drugiej strony, kiedy Dylan krzyczał do Cordwella, że jest kłamcą, miał też bezwzględnie rację, choćby pod tym względem, że na sto procent Cordwell nigdy nie przestał Dylana słuchać.
     Więc tu niestety, musimy pozostać w sytuacji nierozstrzygniętej. Możemy jednak pokusić się o pewną refleksję nieco obok tego zdarzenia. Otóż, nie ulega wątpliwości, że ten spór, jaki miał miejsce w roku 1965 w Manchester Free Trade Hall, jest już jednym z ostatnich czystych, prostych i zupełnie nie wyrafinowanych przypadków, kiedy kłamstwo operuje na poziomie relacji człowiek-człowiek. W roku 1965, już od wielu, wielu lat, był w najpełniejszym rozkwicie cały przemysł produkujący kłamstwo na skalę nieporównywalnie większą, niż to, do czego przyzwyczaiła nas tradycja. Minęły już dziesiątki lat od czasu, gdy sytuacja, w której sąsiad okłamuje sąsiada, a uczeń koleżankę, brat siostrę, a mąż żonę stała się tak trywialna, że wręcz nie warta uwagi. Bo cóż to są za kłamstwa o tak marnej skali? O tak niewielkim stopniu szkodliwości i tak nieistotnym poziomie zła?
      Minęły kolejne lata i otóż co mamy? Mamy stan, który niektórzy określają pojęciem „kłamstwa totalnego”. Proszę zwrócić uwagę. Jeśli szukamy kłamstwa, to gdzie najprędzej je znajdziemy? Czy u nas w domu, czy w biurze, czy w szkole, czy na ulicy? Gdzie spotkamy prawdziwego kłamcę? Jeśli uczciwie się przyjrzeć, to wokół siebie może nam się uda znaleźć paru notorycznych kłamców, którzy kłamią ot tak, dla sportu. Ale nimi się i tak nikt nie przejmuje. Wszyscy traktują ich, jak wariatów i jeśli ktoś ich słucha, to głównie z braku lepszego zajęcia. Ktoś kogoś okłamie, bo chce ukryć jakiś drobny grzech, albo ponieważ jest mu z jakiegoś powodu wstyd, albo nie chce tego kogoś zranić, czy po prostu pragnie uniknąć kłótni. Owszem, zdarzy się, ze spotkamy na swojej drodze prawdziwego oszusta, który chce nam sprzedać coś bezwartościowego, albo pozbawić nas czegoś cennego. No ale to są peryferie. To jest zwykła patologia. Poza tym, żyjemy sobie obok siebie i jeśli czasem nam do głowy nie przyjdzie, że mamy kłopot z naszym bliźnim, to akurat nie z powodu tego, że jeden drugiego potrzebuje oszukać.
      A fakt pozostaje faktem –  żyjemy w epoce kłamstwa totalnego, kłamstwa strasznego, kłamstwa które zabija. Od czasu kiedy wydano „Dzieła Wszystkie” Lenina, Hitler napisał „Mein Kampf”, a Komitet Centralny Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików w roku 1938 zredagował i zaaprobował swój słynny „Krótki Kurs”, świat poczynił wielkie postępy. Powstał prawdziwy rynek nie tylko ideologii. Wynaleziono najbardziej skuteczne sposoby zarabiania pieniędzy i ich efektywnego wydawania, wybudowano supermarkety, rozwinięto w sposób absolutnie mistrzowski system reklam, pokazano światu, co znaczy konsumpcja, i co znaczy prawdziwa oferta. Jeśli spróbujemy wyobrazić sobie współczesny świat w formie modelu, to z jednej strony zobaczymy tę właśnie ofertę, z drugiej już nie tyle człowieka, co konsumenta, a pomiędzy nimi pieniądz. A nad tym wszystkim, wspomniane już, totalne kłamstwo, które na wszystkich możliwych poziomach, absolutnie bezczelnie, z całkowicie odsłoniętą przyłbicą, prowadzi swoją grę pod hasłem rozwoju i cywilizacji. Tam też – właśnie tam – stara się umieścić cała światowa polityka, ze swoimi obietnicami, swoimi planami, ze swoją „demokracją”.
      Byłoby mi jednak bardzo trudno zajmować się tu tym kłamstwem najwyższym, kłamstwem ledwo widocznym, kłamstwem-plazmą. Raz, że to jest faktycznie plazma, a dwa, że bardzo bym nie chciał uderzać w aż tak naciągniętą strunę. I tak obawiam się, że staję się tu zbyt patetyczny. Zajrzyjmy więc na ten poziom najniższy, bardzo przejrzysty, dostępny na wyciągniecie ręki. Spójrzmy na to kłamstwo, podane nam na tacy w swej pełnej okazałości, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie niedookreślone i nieopisane. W telewizji oglądam reklamę, w której komputerowo rozmazane dziecko chce iść na mecz, ale mama mu mówi, że „wygląda niewyraźnie", więc powinno zażyć rutinoscorbin. Dziecko zjada tabletkę, jego wizerunek komputerowo zostaje oczyszczony i chłopczyk może iść bezpiecznie na mecz. Oczywiście, każdy, choćby minimalnie rozsądny człowiek, doskonale wie, że jedyną reakcją na tę reklamę, powinno być jedynie ściszenie telewizora. A mimo to, kupujemy ten rutinoscorbin, trzymamy go w domowych apteczkach, aż minie obiecany termin ważności, i ani nam do głowy nie przyjdzie, że jesteśmy już tylko tak zwanym targetem.
Filozof Kołakowski, w swoim mini-wykładzie o kłamstwie, o którym pisałem wczoraj dzieli kłamstwo na dwa rodzaje: kłamstwo wprost i kłamstwo przez zatajenie. Ciekawy jestem, do jakiej kategorii zakwalifikowałby ten mędrzec ową reklamę z rutinoscorbinem. Czy przemysł farmaceutyczny, kiedy wydaje ciężkie pieniądze na przekazanie nam informacji, że jeśli czujemy się „niewyraźnie”, powinniśmy zażyć tabletkę rutinoscorbinu i wtedy natychmiast poczujemy się „wyraźnie”, robi to po to, żeby nas oszukać wprost, czy robiąc to, coś przed nami zataja?
      Czy jeśli onet.pl, pisząc o bramkarzu nazwiskiem Boruc, używa – ot tak, z rozpędu – stworzonego, między innymi przez siebie, nazwiska-hasła Borubar, to z jakiego rodzaju kłamstwem mamy tu do czynienia? Czy to jest kłamstwo w dobrej sprawie, czy w sprawie złej? Czy to jest kłamstwo nałogowe, czy okazjonalne? Czy to jest kłamstwo wprost, czy kłamstwo przez zatajenie? I dalej – idąc tym samym tropem – jeśli założymy, że prezydent Kaczyński rzeczywiście się pomylił i faktycznie był przekonany, że Artur Boruc nazywa się Artur Borubar, to czy on kłamał? Czy tylko nie wiedział? Czy on chciał nas oszukać, czy tylko okazał się gapą, albo nawet i głupkiem?
      I odwrotnie, jeśli założymy, że Prezydent nie powiedział „Borubar", ale „Boruc bardzo", to czy onet.pl i ci wszyscy, wszyscy którzy od wielu długich miesięcy już ekscytują się tym Borubarem, kłamią wprost, czy coś ukrywają? I dlaczego to robią? Bo są ludźmi dobrymi, czy ludźmi złymi?
      W tym samym, wczorajszym tekście, wspomniałem o ministrze Sikorskim i jego zachowaniu na wspólnej konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem i Prezydentem. Zasugerowałem, że mój zdrowy rozsądek i dotychczasowe doświadczenie, wskazują jednoznacznie na to, że Sikorski, gadając podczas wypowiedzi Prezydenta, nie tylko robił to celowo, ale miał w tym momencie bardzo złe intencje. Ktoś na to napisał mi, że Sikorski w sposób absolutnie naturalny nie mógł znieść ględzenia Prezydenta i gadał z nudów. I że to jego zachowanie jest całkowicie zrozumiałe, bo każdy wie, że Kaczyński jest nieznośny.
      I teraz ja bym bardzo chciał poznać odpowiedź na parę kwestii. Mianowicie, czy opisana przeze mnie sytuacja to tryumf kłamstwa, czy prawdy? Jeśli to co się działo przy tym konferencyjnym stole, to była prawda w całej swojej krasie, to co będziemy musieli uznać za kłamstwo? To może, że kilka lat temu Lech Kaczyński powiedział do jakiegoś natrętnego pijaczka: „Spieprzał dziadu"? Czy musimy uznać, że Kaczyński wówczas skłamał, a dziś Sikorski świadczył prawdę? Czy autor wspomnianego chwilę wcześniej komentarza kłamie, czy to jego okłamali? I czy jego okłamali wprost, czy przez zatajenie?
      Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że – szczególnie ostatnio – moje problemy zaczynają się tam gdzie problemy wielu kończą. Ale co mam zrobić? Nagle wziąć jakieś tabletki na zgłupienie? Tego nawet współczesny przemysł farmaceutyczny nie zdążył na razie wymyślić. Ja mam już tak ustawioną wrażliwość, że absolutnie nie czuję niebezpieczeństwa związanego z kłamstwem powszednim. Mnie w ogóle nie martwi to, że okłamie mnie któryś z moich uczniów, czy któryś z moich kolegów, czy nawet któreś z moich dzieci. Ja wiem, że nawet jeśli oni mnie okłamią, to kłamstwo będzie tak niewinne i tak bez konsekwencji, że jedyny z nim kłopot będzie taki, że ktoś się będzie z niego musiał po prostu wyspowiadać. Ja nawet nie martwię się, że przyjdzie do mnie jakiś oszust i mnie nabierze na parę złotych. No bo przede wszystkim pewnie nie przyjdzie, a nawet jeśli jakimś przypadkiem padnie na mnie, to co stracę? Dwadzieścia złotych na coś, czego i tak nie zobaczę na oczy?
      Ja się boję kłamstwa totalnego, kłamstwa zorganizowanego, kłamstwa, które produkowane jest w zaciszu gabinetów. Ja się boję kłamstwa, o które prawdopodobnie nie do końca chodziło Panu Bogu, kiedy Mojżeszowi zsyłał tablice z przykazaniami. Którego, mam nieustanne wrażenie, Pan Bóg po prostu nie przewidział. Myślę tu na przykład o kłamstwie, z którym mamy do czynienia od paru tygodni. Kolejny już rok, rok po roku, kiedy w kościołach w całej Polsce trwa okres Adwentu, a świat organizuje tzw. okres przedświąteczny. Od końca listopada, ulice, place, supermarkety w całej Polsce zawalane są dekoracjami przedświątecznymi, tymi wszystkimi lampkami, Mikołajami, choinkami, tymi świątecznymi piosenkami, bałwankami, saniami, reniferami. A wszystko najwyraźniej po to, żeby – w ostatecznym efekcie – kiedy już przyjdzie ten dzień Bożego Narodzenia, nikt go nie zauważył. I żeby wreszcie przyszedł taki rok, kiedy Wigilia, Pasterka, kolędy, ten opłatek na stole, żeby to wszystko zostało skutecznie i ostatecznie przykryte przez to właśnie, opisywane przeze mnie, kłamstwo. Żeby jak najwięcej ludzi, najpierw kupiło sobie to co tam chcą, a później, jak już dostaną te kilka dni wolnego w pracy, pojechali za resztę pieniędzy gdzieś gdzie jest ciepło.
      Mam silne przekonanie, że gdyby Pan Bóg dziś zszedł na Ziemię, w chmurze Swej Wielkości, żeby nam dać te dwie tablice, wszystko by zostało tak jak było wtedy, te wieki temu. Z jednym wyjątkiem. Ósmego przykazania w znanym nam brzmieniu by po prostu nie było, bo Dobry Bóg nawet by nie wiedział do kogo je adresować. Do smoka? Do plazmy? Do świata? Zamiast tych uwag o kłamaniu, pewnie znalazłby się nakaz skierowany prosto do nas: „Nie daj się oszukać fałszywemu świadectwu". A z dochowaniem tego przykazania – jestem pewien – mielibyśmy o wiele więcej kłopotu, niż z ósmym przykazaniem w aktualnym, tradycyjnym brzemieniu.
     I dlatego, w nadchodzących wyborach będę głosował na Prawo i Sprawiedliwość z tą jedyną intencją, że z nimi przynajmniej nie będzie gorzej niż jest.



Zapraszam wszystkich do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl. gdzie można kupować moje, i nie tylko moje, książki. Polecam całym sercem.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...