Temat tego postu absolutnie nie usprawiedliwia tego typu dygresji, ale nie mam wyjścia. Raz, że chodzi mi to od dłuższego czasu po głowie, a dwa że jestem szczerze przekonany, że to jest coś, o czym należy wspomnieć choć raz.
U mojego kumpla Gabriela, w tym jego wiejskim domu pod Grodziskiem, byłem dwa razy. Raz we wrześniu, kiedy to obaj otrzymaliśmy podwójne zaproszenie, by nagrać dla firmy Tomasza Sakiewicza debatę o Szatanie, wystąpić z Grzegorzem Braunem u Ronina i w ten sposób poznać bardzo miłą panią zatrudnioną przez System gdzieś w prokuraturze na Ochocie, a drugi raz zaledwie w miniony poniedziałek, kiedy to znów zdarzyło mi się wystąpić w tym nieszczęsnym Klubie Ronina, a Gabriel i jego prześliczna (wysoka, szczupła i kruczoczarna, ty idioto!) żona mnie uprzejmie przenocowali.
I muszę powiedzieć, że ten ich dom to miejsce niezwykłe. Jeden potężny pokój, w którym jest wszystko, zaczynając od potężnego łóżka, a kończąc na maleńkiej kuchni, oprócz tego pokój dla dzieci, gdzie jest również jedno niezwykle komfortowe łóżko dla spóźnionego gościa. No i ten nieprawdopodobny wręcz bałagan, te wszędzie walające się książki, ten wręcz niebiański bezwład. Wróciłem we wtorek z Warszawy i pierwsze co powiedziałem mojej żonie, to że musi tam ze mną pojechać i to zobaczyć, bo czegoś takiego na tym świecie nie ma.
Jest tam coś jeszcze, ale żeby o tym powiedzieć, muszę wrócić do refleksji wcześniejszych. Otóż któregoś dnia moja żona i ja wracaliśmy z sobotnich zakupów i nagle uświadomiliśmy sobie, jakie to jest straszne, że my kupujemy, a następnie pochłaniamy aż tak dużo jedzenia. Że gdybyśmy tylko znaleźli sposób, żeby jakoś przeorganizować nasze życie, moglibyśmy kupować, kto wie czy nawet nie o połowę mniej jedzenia, niż to robimy w tej chwili. Otóż – nie mam oczywiście bardzo pewnych danych, ale tak to właśnie oceniam – u Gabriela w domu jedzenia brak. Oni zwyczajnie nie jedzą. Tam jest wyłącznie chleb, masło, ogórek i kawałek żółtego sera. Gdyby nie to, że Gabriel to człowiek pijący, tam nawet podrzędny menel nie miałby co szukać.
No ale dla mnie to jest i tak raj. To jest miejsce, gdzie ja – założywszy, że z nimi nie da się przeżyć bez awantur kilku dni – mógłbym spędzić choćby i wakacje. No i byłem tam w tę poniedziałkową noc i ów wtorkowy poranek. I kiedy tak siedzieliśmy na tym chlebem z ogórkiem, Gabriel opowiedział mi, jak to się stało, że on nie ochrzcił swoich dzieci, nie posłał ich na religię, a dziś nie chodzi z nimi w każdą niedzielę do kościoła. Otóż poszło o to, że kiedy urodził się ich syn, oni chcieli go ochrzcić, ale byli bardzo biedni i ich na te chrzciny zwyczajnie nie było stać. No a później, wiadomo – wszystko się potoczyło szybko.
Kiedy Gabriel mi o tym opowiedział, powiedziałem mu to, co mówię wielu osobom bardzo często, a mianowicie, że to jest okropne jak zwykły „urban myth” potrafił sprawić, że tylu pozornie inteligentnych ludzi żyje w przekonaniu, że Kościół nie da człowiekowi nic, o ile ten mu wcześniej odpowiednio nie zapłaci. Że ja wszystko, co kiedykolwiek miałem ochotę dać mojemu księdzu, dałem mu wyłącznie wtedy, gdy mi zbywało, i nawet do głowy mi nie przyszło, by mu fundować coś ekstra tylko dlatego, że taki jest zwyczaj. Powiedziałem Gabrielowi i jego przepięknej żonie, że kiedy do nas przychodzi ksiądz na kolędę, to my mu albo coś dajemy, albo nie; wszystko zależy od tego, jak nam akurat się wiedzie. I że tak było zawsze. Opowiedziałem mu nawet, że ja bardzo dobrze pamiętam, jak to jeszcze przed wielu laty wprowadziliśmy się do naszego nowego mieszkania i był listopad, a za chwilę grudzień, i przyszedł ksiądz z kolędą właśnie, i myśmy mu podsunęli tę kopertę, a on powiedział, że mowy nie ma, że on od nas nic nie weźmie, bo widzi przecież, że my się dopiero dorabiamy.
No i Gabriel powiedział mi, że oni tego swojego synka nie ochrzcili, bo to był czas, kiedy oni się właśnie dorabiali, i żyli za pięć złotych dziennie, a ksiądz, kościelny i organista przedstawili im cennik, z którego wynikało, że to ich będzie kosztowało 800 złotych. A dalej? Jak już wspomniałem – dalej wszystko poszło z górki.
Jak mówię, my – będąc od zawsze ludźmi Kościoła – nigdy nie daliśmy jednego grosza księdzu, o ile nie uważaliśmy, że nas na to stać. Pamiętam, jak umarli moi rodzice i poszedłem z moim bratem załatwiać w kościele pogrzeb. Przy stoliku siedział kościelny, a przed nami stał jakiś człowiek, któremu umarła mama. No i od początku widać było, że ten człowiek w kościele nie był od lat. Zapytał kościelnego, ile się należy, ten z bardzo pobożną miną odpowiedział mu „co łaska”, człowiek ten dał mu mniej więcej pięć razy więcej, niż nam się to wydało sensowne, kościelny te pieniądze bez słowa wziął, a myśmy dostali jasnej cholery. I przynajmniej jak idzie o mnie, owa cholera mnie nie opuszcza do dziś.
Niedawno Gabriel napisał u siebie na blogu, że któregoś wieczora do jego niezwykłego domu przyszedł ksiądz. Po co? Zwyczajnie, chodził po kolędzie, zabłądził i trafił na Gabriela. Trochę sobie porozmawiali, i z tej rozmowy wyszło na to, że tej wiosny, kiedy już zejdą śniegi, Gabriel zajdzie do kościoła i ochrzci swoje dzieci. To jest z mojego punktu widzenia wiadomość wręcz fantastyczna. Bardzo się cieszę, że Gabriel zamierza ochrzcić swoje dzieci. Mam jednak przy tym do niego jedną prośbę: niech on nie daje księdzu ani grosza. Zero. Niech się zachowa tak jak ja ostatnio, kiedy w moim kościele zamówiłem mszę za swoich rodziców i naszemu – swoją drogą fantastycznemu proboszczowi – nie dałem nic, z tej prostej przyczyny, że zwyczajnie nie miałem. A on się nawet nie skrzywił.
Więc niech mu Gabriel nie daje nic. Nawet gdyby akurat miał ich więcej, niż mu jest na dziś potrzebne. Po to choćby, żeby księdzu pokazać, o co w tym wszystkim chodzi. Żeby mu udzielić tych szczególnych rekolekcji. A jeśli do rozmowy włączy się organista i kościelny, niech on im powie, żeby się poszli pieprzyć. A jeśli oni wszyscy zaczną się opierać, to niech zadzwoni do mnie, ja mu dam numer do naszego przyjaciela Don Paddingtona, a nasz wielki ksiądz mu te dzieci ochrzci za friko. I niewykluczone, że ten akurat chrzest będzie o wiele ważniejszy. Niewykluczone, nawet, że podczas tej uroczystości pojawi się sam Pan Jezus, a córeczka Gabriela zaśpiewa mu „Dzisiaj w Betlejem”. I to będzie oprawa naprawdę odpowiednia.
Przypominam wszystkim o książkach. Można je zamawiać wszędzie, ale najlepiej u Gabriela w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Ja wiem, że to może brzmieć trochę dziwnie, ale wygląda na to, że dziś na rynku nie ma nic lepszego, niż to co on tam sprzedaje. Po prostu. Tak już jest i nie ma się co oszukiwać. Również bardzo proszę w miarę możliwości wspierać ten blog pod podanym obok numerem konta.
Przypominam wszystkim o książkach. Można je zamawiać wszędzie, ale najlepiej u Gabriela w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Ja wiem, że to może brzmieć trochę dziwnie, ale wygląda na to, że dziś na rynku nie ma nic lepszego, niż to co on tam sprzedaje. Po prostu. Tak już jest i nie ma się co oszukiwać. Również bardzo proszę w miarę możliwości wspierać ten blog pod podanym obok numerem konta.