Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vaclav Havel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vaclav Havel. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Koniec jesieni

Wczorajszy dzień, podobnie zresztą jak cały miniony tydzień, został zakłócony przez śmierć Vaclava Havla. Pisząc „zakłócony” mam na myśli to, że wszystkie główne media informacyjne zmuszone zostały do udostępnienia części swojego czasu zmarłemu prezydentowi i związanych z jego osobą i działalnością wspomnieniom, przez co interesująca się polityką część naszego społeczeństwa nie mogła już w pełnym wymiarze uczestniczyć w przyspieszonym kursie na temat Jarosława Kaczyńskiego, jego życia i politycznej działalności.
Domyślam się, że z tego punktu widzenia, śmierć Havla stanowiła dla Sytemu i jego służb medialnych bardzo wielkie rozczarowanie. Ja wprawdzie nie wiem, dlaczego ostatnie dni są tak bardzo skoncentrowane na Jarosławie Kaczyńskim, podobnie zresztą, jak nie mam pojęcia, co takiego specjaliści od politycznej propagandy widzą i czują, a co kazało im skonstruować ową pętlę informacyjną obejmującą całe minione dwudziestolecie, z Jarosławem Kaczyńskim i rzekomo paloną przez niego kukłą Wałęsy na pierwszym planie, i nadawać ją bez przerwy od rana do wieczora, ale biorąc pod uwagę determinację, z jaką ten proceder był realizowany, domyślam się, że niespodziewana konieczność podzielenia czasu antenowego na dwa tematy musiała tych państwa bardzo dużo kosztować.
Inna sprawa, że – jak to często bywa – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Taki Vaclav Havel i jego polscy przyjaciele, w osobach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Lityńskiego, Henryka Wujca, Janusza Onyszkiewicza, i paru mniej wybitnych osobistości, po długich dniach oglądania wykrzywionej nienawiścią twarzy Jarosława Kaczyńskiego, na stan emocji przeciętnego obywatela z całą pewnością musieli zadziałać jak buteleczka pierwszego gatunku somy. Zwłaszcza być może w momencie, gdy wspomniany premier Mazowiecki zechciał nam aż cztery razy w jednej krótkiej wypowiedzi przypomnieć, wydawałoby się, że już przynajmniej od śmierci Andrzeja Szczypiorskiego zupełnie zużyte, pojęcie „autorytetu moralnego”. A więc kogoś, kto gra na kontrabasie, zna się z Mickiem Jaggerem, nienawidzi krawatów i lubi czasem sobie zakląć.
Swoją drogą, ciekawa sprawa z tym „autorytetem moralnym”. No bo, jak się zastanowić, to można nawet zgadnąć, w jaki sposób autorytetem, zwłaszcza dla młodzieży licealnej, jest ktoś taki jak Władysław Bartoszewski, czy Leszek Kołakowski. Może nie od razu autorytetem moralnym, ale autorytetem w ogóle. Oni są autorytetami, bo mają tytuły profesorskie – autentyczne, czy lewe – obojętne – a przez to są w najbardziej popularnie rozumianym sensie, „mądrzy”. Natomiast z mojego punktu widzenia, autorytet moralny to ktoś, kto powie coś na temat wartości i w ten sposób zmieni nasze spojrzenie na świat. Na przykład autorytetem moralnym z całą pewnością dla wielu był Jan Paweł II, kiedy to, całkowicie rewolucyjnie, wbrew wielowiekowej tradycji Kościoła zasugerował, że kara śmierci jest zbędnym barbarzyństwem i wielu wiernych pod wpływem tych słów zmieniło swój pogląd na tę sprawę. Bo skoro ktoś taki jak Papież tak mówi, to tak ma być. I kropka.
Oczywiście, niewątpliwym autorytetem moralnym jest też dla wielu ktoś taki jak Janusz Palikot, czy niejaki Rozenek – z którym, w ramach stałego, totalnego i systematycznego upadku, przeprowadził w miniony weekend wywiad Robert Mazurek – kiedy to mówią zgodnie, że bycie kurwą i publiczna defekacja są zajęciem równie honorowym, jak każde inne, i znaczna część zainteresowanych przyjmuje tę naukę jako swoją. Co do Vaclava Havla mam tu poważne wątpliwości. W jakim sensie on mógł być dla kogokolwiek autorytetem moralnym? No przecież z całą pewnością nie mogło chodzić o to, że był ateistą. Kiedy się mieszka w Czechach, to naprawdę nie jest wielka sztuka.
Niektórzy mówią, że wielką zasługą Vaclava Havla było jego wystąpienie we wrześniu 2007 roku w Krakowie, kiedy to podczas konferencji prasowej, mocą swego autorytetu właśnie, zażądał od Polski, by rozpisała wcześniejsze wybory, i na wypadek, gdyby Kartofle (po niemiecku Kartoffeln) próbowały jakiś szachrajstw, zaprosiła międzynarodową grupę obserwatorów, którzy odpowiednio zadbają, żeby wszystko odbyło się jak należy. No ale, czy to rzeczywiście mogło świadczyć o tym, że Vaclav Havel był autorytetem moralnym? Nie sądzę. Ktoś powie, że może dla Tadeusza Mazowieckiego. Też nie. Jestem pewien, że Mazowiecki akurat to wszystko świetnie wiedział już wcześniej. Choćby od Adama Michnika. A więc jest jeszcze gorzej. Nie dość, że nie był Havel autorytetem moralnym, to nie był nawet autorytetem w sensie ogólnym, a więc kimś takim jak ja jestem dla moich dzieci, kiedy mówię, że mają poskładać gary i one to robią. On tu zdecydowanie przyszedł na gotowe.
Nieważne. Ważne jest to, że Vaclav Havel nie żyje i wszyscy bardzo przeżywamy jego stratę. Jest nam naprawdę przykro i wręcz nie wiemy, co powiedzieć. Jedyna pociecha, że w końcu wszyscy się z tego szoku jakoś pozbieramy i będziemy mogli wrócić do tych starych zdjęć z demonstracji roku 1992, kiedy to Jarosław Kaczyński, zamiast, jak każdy porządny Polak, pod czujnym okiem najróżniejszych autorytetów – moralnych i innych – próbować zapędzić Jaruzelskiego z Kiszczakiem przed Trybunał, zajmował się paleniem kukły naszego pana prezydenta Lecha Wałęsy.

Został jeszcze niecały tydzień do Wigilii, a więc dnia rozdawania prezentów. Jeśli ktoś kupi książkę o liściu dziś, to jestem pewien, że dostanie ją na czas. Jeśli nie – to może być gorzej. W każdym razie zawsze można wpłacać zwykłe solidarne pieniądze pod podanym obok numerem konta. Dziękuję

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...