Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rasizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rasizm. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 czerwca 2020

Czy Komisja Europejska zakaże Polsce produkcji margaryny Palmy?


Zanim przedstawię kolejną notkę zmuszony jestem ogłosić coś, co nie może czekać. Otóż otrzymałem właśnie z ZUS-u informację o zadłużeniu sięgającym jeszcze roku 2014, co powoduje, że w ciągu 7 dni muszę skądś wyszarpać ponad 5 patyków, a przyznaję bez bicia, że tyle to ja nie mam nawet na życie. W związku z tym bardzo proszę wszystkich starych, ale też i nowych czytelników, którzy znaleźli na tym blogu jakąś swoją przystań, by po raz nie wiem już który zechcieli jednorazowo mnie wesprzeć. A ja ich wszystkich zachowam w serdecznej wdzięczności i będę tu nadal, dla naszego wspólnego dobra, w miarę możliwości codziennie, publikował swoje kolejne bardziej lub mniej doraźne refleksje. Dla wszystkich zainteresowanych wklejam numer konta: Krzysztof Osiejuk  50 1050 1214 1000 0092 2516 8591.

      Dziś tymczasem chciałbym nieco pociągnąć temat powszechnego usuwania z powszechnej pamięci wszelkich śladów niewłaściwego traktowania przez rasę białych panów czarnych mieszkańców naszej planety. Byliśmy już świadkiem niszczenia pomników, ostatnio pisałem o tym, jak ktoś nagle sobie uświadomił, że słynnego rondo w Liverpoolu swoją nazwę Penny Lane zawdzięcza jakiemuś handlarzowi niewolników i tabliczkę i ową nazwę zamalował czarną farbą, a teraz właśnie słyszę, że BBC zdecydowało się jednak przywrócić ocenzurowany na krótką chwilę epizod słynnego serialu komediowego „Fawlty Towers” o Niemcach. Kto widział ten wie, a ja może tylko przypomnę, o co tam chodziło. Otóż ani o Niemców, ani o kobiety, ani o inne niekoniecznie poprawnie politycznie kwestie, ale o jak najbardziej „czarnuchów”. Jest zatem tak, że Fawlty rozmawia z Majorem, ledwie już przytomnym staruszkiem, pamiętającym jeszcze czasy, gdy Imperium było jak najbardziej Imperium i rozmowa wygląda tak:
-  Zawsze ma pan do pomocy Elsie.
-  Kogo?
-  Elsie.
-  Ona wyjechała kilka lat temu, Majorze.
-  To dziwne. Wydawało mi się, że widziałem ją ledwo co wczoraj.
-  Nie sądzę. Mieszka w Kanadzie.
-  Dziwne stworzenia te kobiety.
-  Przepraszam, ale mam rzeczy do zrobienia…
-  Znałem kiedyś jedną. Bardzo ładna, wysoka, ojciec był bankierem.
-  Naprawdę?
-  Nie pamiętam nazwy banku.
-  Nic nie szkodzi.
-  Musiałem na nią mocno lecieć, bo zabrałem ją by zobaczyła Indie.
-  Indie?
-  Na Oval. Fantastyczny mecz. Cudowna końcówka. Surrey musiało zdobyć 33 punkty w pół godziny. A ona nagle wyszła, żeby przypudrować sobie... ręce, czy coś tam... Kobiety. Nigdy nie wracają.
-  Bardzo mi przykro.
-  Ciekawe, że ona przez przez całe przedpołudnie mówiła na Hindusów „czarnuchy”. Ależ nie, powiedziałem. Czarnuchy to Karaiby. Ci tutaj to brudasy. Nieprawda, odpowiedziała. Krykiet to wyłącznie czarnuchy.
-  Im się wszystko miesza. Ja to widzę codziennie u swojej żony. W ogóle nie potrafią myśleć.
-  Ale jak ona miała na imię? Wciąż ma mój portfel.
-  Jak już mówiłem. Żadnego pojęcia o logicznym myśleniu.
-  Kto?
-  Kobiety.
-  Myślałem, że mówi pan o Hindusach.
-  Nie. Czyż to nie Oscar Wild powiedział, że one mają mózgi jak ser szwajcarski?
-  Że takie twarde?
-  Nie. Że pełne dziur.
-  Naprawdę? Hindusi?
-  Nie. Kobiety.

      Proszę spojrzeć, co tu się dzieje. Każdy kto zna ten serial, ale też choćby prześledzi przetłumaczoną przeze mnie rozmowę, wie że Major – a wraz z nim całe to nie tylko postkolonialne myślenie – jest tu straszliwie wyszydzony. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może uznać, że tu w jakikolwiek sposób obraża się Czarnych. Zresztą każdy kto zna poglądy Johna Cleese’a i w ogóle jego kolegów z Monty Pythona wie, że oni są ostatnimi ludźmi na Ziemi, których można by było zakwalifikować jako rasistów. A mimo to, na fali owego zidiocenia, BBC decyduje się w pierwszym odruchu zdjąć ten odcinek z agendy. I my się teraz dziwimy, że ktokolwiek, a w tym niechby i nawet ktoś tak głupi jak Kolenda-Zaleska, mógł pomyśleć, że kiedy ktoś powie, że LGBT to ideologia a nie ludzie, sugeruje, że ludzie homoseksualni nie są ludźmi lecz zwierzętami?
       Jest jednak coś, o co tym razem boję się naprawdę. Pewnie niektórzy z nas pamiętają moją notkę sprzed lat o czarnym bohaterze afrykańskich wspomnień Roalda Dahla, Mdisho z plemienia Mwanumwezi. Cała książeczka, z której zaczerpnąłem ów przykład, jest wręcz wypełniona kolonialnym myśleniem, gdzie Kolorowi – niezależnie czy zamieszkują tereny Indii, Karaibów, czy Afryki, są w sposób oczywisty przedstawicielami rasy niższej i sam Roald Dahl, choć mocno naznaczony duchem głębokiego humanizmu, by nie powiedzieć chrześcijaństwa, nie jest w stanie oderwać się od cywilizacji, która go wychowała. Oto fragment z rozdziału o Mdisho. Jest więc wrzesień roku 1939, ówczesna Tanganika, właśnie Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom i plan jest taki, by wszystkich okolicznych Niemców internować w świeżo zorganizowanych obozach. Ponieważ z punktu widzenia Mdisho oszczędzanie jeńców nie ma najmniejszego sensu, bierze ów ostry muzułmański miecz, pędzi przed siebie i obcina głowę miejscowemu plantatorowi sizalu.  Dahl jednak nie potępia Mdisho, lecz stara się go usprawiedliwić w taki oto szczególny sposób:
Spojrzałem na niego i się uśmiechnąłem. Nie mogłem mieć do niego pretensji za to co zrobił. On był zaledwie dzikim tubylcem z plemienia Mwanumwezi, ulepiony przez nas Europejczyków na kształt oswojonego służącego, a teraz jedyne co zrobił, to rozbił skorupę, w której był zamknięty”.
      Przepraszam wszystkich bardzo, ale ja naprawdę, nomen omen, czarno widzę przyszłość Roalda Dahla i jego książek. Jeśli tylko któryś z nich sobie przypomni ten fragment, a po nim wyszuka jeszcze kilka podobnych, jak choćby ten, gdzie panna Trefusis informuje, że jej czarny służący obcina jej paznokcie u nóg, bo ona się tej roboty brzydzi, a na jej plantacji każdy Czarny musi chodzić w butach, bo ona nie może patrzeć na ich bose stopy, to będziemy mieli wszystkie te cudowne książki, całą tę wielką literaturę na zawsze z głowy.
     Ja na szczęście wszystko co mogłem jego mieć, to już mam, i nie oddam tego nawet kiedy każda z tych książek stanie się prawdziwym białym krukiem. A gdy chodzi o powszechny obłęd, którego w tej czy jakiejś innej postaci chyba jednak nie unikniemy, to staję jasny i gotowy.




sobota, 7 lipca 2018

Gdy Der Onet włącza piąty bieg


     Postanawiałem sobie już wiele razy wcześniej, że gdy chodzi o tropienie manipulacji mediów tak zwanego głównego ścieku, ze specjalnym uwzględnieniem „Gazety Wyborczej”, Onetu i telewizji TVN24, ja już może podziękuję, niestety od czasu do czasu pojawiają się wybryki, na które ja niestety nie jestem uodporniony i muszę zareagować. Oto wczoraj, w ramach codziennego przeglądu ex-reżimowych mediów, zajrzałem do wspomnianego wcześniej Onetu i od razu trafiłem na tytuł, który jak najbardziej mnie poinformował, że w niedawnej wypowiedzi dla sportowego portalu The Players Tribune, dzisiejsza gwiazda brazylijskiego oraz światowego futbolu, Paulinho, w pewnym momencie swojej sportowej kariery, dzięki typowemu polskiemu rasizmowi, znalazła się na krawędzi depresji, i jeśli się nie stoczyła, to wyłącznie dzięki swojej dziewczynie. W czym rzecz? Otóż, jak się okazuje, kilka lat temu ów Paulinho występował w łódzkim ŁKS-ie i ponieważ zarówno na meczach, jak i na ulicy, polskie szowinistyczne świnie traktowały go jak małpę, to i przez to on nam niemal z tej sceny nie zniknął.
      Z tytułu przeszedłem do samego tekstu i w pierwszej kolejności uderzyło mnie to, że kiedy on praktycznie poświęcony jest opisywaniu ekscesów, z jakimi piłkarz Paulinho miał do czynienia jeszcze zanim przyjechał do Polski, a był zawodnikiem litewskiej drużyny FC Vilnus, jedno krótkie zdanie o Polsce „W Polsce również”, robi wrażenie czegoś, co zostało tam wrzucone ni z dupy ni z pietruchy. I oto proszę sobie wyobrazić, że niemal natychmiast na Facebooku, z którego tu tak szczerze, i najczęściej słusznie, szydzimy, znalazłem wyjaśnienie owej przedziwnej zagadki. Jak się mianowicie okazuje, Onet nie dość, że oryginalny tekst w ogóle w swoim stylu poetycko ubogacił, to uwagę na temat Polski dorzucił tak jak dobry rzeźnik swojemu stałemu klientowi dokroi dodatkowy plasterek szynki ekstra, tu w postaci tego szczególnego zdania. Jak się okazuje, w wypowiedzi cytowanej przez The Players Tribune, Paulinho opowiada wyłącznie o swoich traumatycznych przeżyciach na Litwie, a jeśli wspomina o Polsce, to tylko po to, by zaznaczyć, że wprawdzie w Polsce, gdy idzie o ewentualne rasistowskie dokuczanie Brazykijczykom, było w porządku, natomiast trauma z Litwy niestety pozostała z nim również i tam w Polsce.
       Ponieważ tak zwanym dziennikarzem śledczym może zostać nawet największa łamaga, ja również przeprowadziłem swoje prywatne dochodzenie i sprawdziłem, że jeszcze w październiku zeszłego roku piłkarz Paulinho w wypowiedzi dla naszego „Sportu” opowiadał o swoich przeżyciach na Litwie, z tym że gdy chodzi o Polskę wyraźnie zaznaczył, że „W Polsce nie spotkałem się z rasizmem. Bardzo mnie tam szanowano. Problemy były inne - klub nie wywiązywał się z obietnic. Inni piłkarze w takiej sytuacji odeszliby w trakcie sezonu, ja postanowiłem przecierpieć do końca kontraktu.
      I tu się nagle okazuje, że ni stąd ni z owąd, jeden z niszowych sportowych portali, być może tylko po to, by coś interesującego dorzucić do rosyjskich mistrzostw, przytacza tę starą jak świat historię, a za nim niemiecki Onet dostarcza nam kolejnych informacji na temat tego, jakie to z Polaków nazistowskie bydło.
      Zaglądam do Onetu raz jeszcze i widzę, że, podobnie jak oryginalny tytuł, treść oryginalnej informacji została w kluczowym swoim punkcie zmieniona, no a dodatkowo, wciąż korzystając z informacji facebookowych, dowiaduję się, że Onet podobno przeprasza, bo, jak się okazało, wynajęty od „Przegladu Sportowego” dziennikarz się zamyślił i mu wyszło nie to co miało wyjść. Nie chodziło o Polskę, lecz o Litwę. Polska, póki co, jest okay.
       Pora zatem na odpowiednio dźwięczne zakończenie. Otóż ja rozumiem, że trwa walka o Konstytucję i od pewnego czasu jedna strona jest konsekwentnie młócona przez stronę drugą. A w tej sytuacji, rodzi się wśród nas pokusa, by machnąć ręką na tę całą propagandę i robić swoje. I to jest oczywiście rozwiązanie jak najbardziej słuszne. Ponieważ jednak poza zwykłą polityką istnieje jeszcze coś takiego jak zwykły ludzki odruch na postępki kurew bezczelnych i zuchwałych, apeluję do władz RP, by, oczywiście nadal robiąc to co robią dotychczas, zechciały zadbać również o naszą najskromniejszą naprawdę wrażliwość.
        Ponieważ każdy z tych moich tekstów kończy się jakimś mniej lub bardziej sensownym zamknięciem, również dziś chciałbym się jakoś zachować. Oto na wspomianym Facebooku pojawił się mem, na którym widzimy słynną scenę z Monty Pythona, gdzie John Cleese idzie do ministerstwa swoim „głupim krokiem”. Żart polega na tym, że zamiast twarzy Cleese’a mamy twarz premiera Morawieckiego. A ja w tej sytuacji, po raz tysięczny zgłaszam apel: Skoro tamci naszą wrażliwość mają kompletnie w nosie, przynajmniej my nie dajmy się robić w dupę. Właśnie tak – w dupę.  

Przypominam wszystkim, że moje książki są do kupienia i w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, i u Michała w warszawskim sklepie Foto-Mag, no i u mnie tu na miejscu. Mój adres mailowy, gdyby ktoś nie znał, k.osiejuk@gmail.com.

środa, 22 czerwca 2016

Kto się boi murzyna Bambo?

Ponieważ tekst o tym przeklętym Gotthard-Basistunnel strażnie mnie zużył, chciałbym dziś zaproponować tekst, który w tych dniach ukazuje się w wydawanym przez Piotra Bachurskiego magazynie „Tajna Historia”. Powinno być dobrze.

Na portalu internetowym tvn24.pl ukazał się niedawno temu wybitnie kuriozalny, mówiąc wprost, tekst, zatytułowany “Historia ludzkich zoo. Czarna karta europejskiej historii”, a poświęcony zjawisku, które jak wiele innych zjawisk tego świata, wraz z agresją tak zwanego postępu, przeminęło na zawsze, a kiedyś stanowiło jego wręcz naturalną część. Mam na myśli tak zwany z angielska „freak show”.
By pokrótce wyjaśnić w czym rzecz, powiem tylko, że tak jak dziś jeszcze gdzieniegdzie, a niestety już coraz rzadziej, udając się do cyrku możemy oglądać słonie, tygrysy, lwy, czy wielbłądy, tak kiedyś każde szanujące się widowisko cyrkowe musiało oferować występy wspomnianych freaków, czyli zwożonych z przeróżnych, często najbardziej egzotycznych stron świata, cuda ludzkiej natury, a więc karły, olbrzymy, owłosione kobiety, kobiety z brodą, mężczyźni z kobiecymi piersiami i tak dalej i tym podobne. Tak zwane freaki.
Dziennikarz portalu tvn24.pl pisze tak:
Znała trzy języki, była odważna i uzdolniona muzycznie. Jednak gdy na początku XIX wieku została sprowadzona do Londynu, ówczesnego centrum najpotężniejszego na świecie imperium, ‘cywilizowanych’ mieszkańców interesował tylko kształt jej przerośniętych pośladków i genitaliów. Pochodząca z południowej Afryki Saartjie Baartman, reklamowana jako ‘Hotentocka Wenus’, prezentowana była na podwyższeniu, w klatce. Na co dzień eleganccy i powściągliwi mieszkańcy Londynu płacili jednak za to, by móc przyjrzeć się z bliska jej nagiemu ciału, dotknąć niczym przedmiotu i obrzucić szyderczym śmiechem. Była w końcu eksponatem, dowodem na to, jak prymitywne są kolonizowane przez Brytyjczyków ludy, zapóźnioną ewolucyjnie przedstawicielką niższej rasy.
Saartjie Baartman nie była wyjątkiem. Tak samo jak ona, do Europy sprowadzane były początkowo dziesiątki, a potem tysiące rdzennych mieszkańców obu Ameryk, Azji, Afryki i Oceanii. Julia Pastrana została sprowadzona z Meksyku z powodu bujnego owłosienia całego ciała, braci Chang i Eng Bunker przywieziono z terenów dzisiejszej Tajlandii ze względu na ich zrośnięcie klatkami piersiowymi (miejscem ich pochodzenia był ówczesny Syjam, stąd wzięło się utrwalone obecnie określenie ‘bliźniacy syjamscy’), sparaliżowana i niewidoma Afroamerykanka Joice Heth obwożona zaś była jako domniemana 161-letnia mamka Jerzego Waszyngtona, współzałożyciela USA
”.
Pomijając fakt, że zarówno ta informacja, jak i cały tekst o „czarnej karcie europejskiej historii” jest pełen typowych dla współczesnego dziennikarstwa kłamstw, nieścisłości i prostej niekompetencji, z którymi nie mamy tu powodu ani polemizować, ani ich prostować, to co szczególnie irytuje, to owa polityczna poprawność, która w swoim ekstremalnym wydaniu, a tu mamy z tym właśnie typem do czynienia, prowadzi niektórych z nas do miejsca, gdzie jesteśmy gotowi każdego zamęczyć na śmierć, byleby tylko jeden z drugim zgodził się żyć wedle naszych chorych wyobrażeń.
Aby zrozumieć, na czym polega owe zbrodnicze wręcz, lewackie zmuszanie świata do akceptowania wydumanego gdzieś na uniwersytetach porządku, przyjrzyjmy się może wspomnianym w artykule braciom Bunker. Urodzili się 11 maja 1811 roku w Samutsongkram niedaleko Bangkoku, na terenie dzisiejszej Tajlandii, a wówczas w królestwie Syjamu, zrośnięci mostkami, tkankami chrząstnymi i miękkimi na odcinku 15 cm. Dziś oczywiście wystarczyłby niezbyt skomplikowany zabieg chirurgiczny, by chłopców rozdzielić, przy ówczesnym stanie medycyny jednak obaj do końca życia musieli pozostali złączeni. Inna sprawa, że to właśnie dzięki temu z naszego punktu widzenia nieszczęściu, żyli długo, szczęśliwie i w relatywnym bogactwie.
W roku 1829, kiedy mieli 18 lat, bracia zostali dostrzeżeni przez zamieszkałego w Bangkoku szkockiego kupca, Roberta Huntera, który pewnego dnia zobaczył ich, jak pływają, zachwycił się owym zjawiskiem, uznał Changa i Enga za doskonałą inwestycję, za wcale niemałe pieniądze kupił ich sobie od ich rodziców i zabrał do Europy, a następnie do Stanów. Bliźniacy byli pokazywani w cyrkach na obu półkulach, dzięki czemu zyskali niewyobrażalną wręcz sławę. Po wygaśnięciu kontraktu, po trzech latach pracy dla Huntera, w wieku zaledwie 21 lat, Chang i Eng podjęli działalność na własną rękę i od tego czasu wszystko już co zarobili, było ich. W roku 1839, jako osoby niezwykle zamożne, podczas wizyty w Wilkesboro w Północnej Karolinie, zachwycili się pięknem okolicy i zakupili dużą farmę w wiosce Traphill. Postanowiwszy prowadzić wygodne i spokojne życie, założyli dużą plantację, kupili niewolników i zaczęli organizować sobie przyszłość. Pod nowym już nazwiskiem, Bunker, jako naturalizowani Amerykanie, w roku 1843 poślubili dwie miejscowe dziewczyny. Żoną Changa została 20-letnia Adelaide Yates, natomiast wybranką Enga siostra Adelaide, o rok od niej młodsza, Sarah Anne. Dla obu małżeństw skonstruowano specjalne, czteroosobowe łóżko. Chang z Adelaie miał jedenaścioro dzieci, natomiast Sarah Engowi urodziła dziesiątkę. Po kilku latach wspólnego pożycia między siostrami doszło do ciężkiego konfliktu, w związku z czym obie rodziny przeprowadziły się do miejscowości White Plains, gdzie pobudowały osobne domy i życie małżeństw zostało zorganizowane w taki sposób, że Bunkerowie spędzali na zmianę trzy dni, to u jednej z kobiet, to u drugiej. Podczas Wojny Secesyjnej synowie Changa i Enga walczyli po stronie Konfederacji. W wyniku wojny bracia stracili znaczną część swego majątku i głównie po to, by zarobić na edukację młodszych dzieci, pod koniec życia zatrudnili się w wielkim cyrku słynnego Burnuma, jednak to co w ich życiu najwspanialsze mieli już za sobą. Należy jednak podkreślić, że przez całe życie, z uwagi na to, że byli ludźmi miłymi, porządnymi i uczciwymi, obaj cieszyli się powszechnym szacunkiem.
W roku 1870 Chang doznał ataku serca i od tego czasu jego zdrowie zaczęło się stopniowo pogarszać, co spowodowało też, że zaczął mocno pić i ostatecznie wpadł w alkoholizm. Eng jednak, mimo kłopotów ze zdrowiem brata, do końca zachował dobrą kondycję. Tuż przed swoją śmiercią, Chang wypadł z powozu i doznał ciężkich obrażeń, co prawdopodobnie doprowadziło go do ciężkie zapalenia oskrzeli. 17 stycznia 1874 roku, kiedy mężczyźni spali, Chang zmarł, a kiedy Eng się obudził i zobaczył, co się stało, krzyknął tylko: „To i ja umieram” i po trzech godzinach też odszedł. Wdowa po Engu, Sarah Ann zmarła w roku 1892, natomiast Adelaide żyła jeszcze wiele lat i umarła w roku 1917, dożywszy niemal stu lat.
Jak już wspomnieliśmy, bracia Bunker mieli razem 21 dzieci i dziś szacuje się, że ich rodzina przez lata liczyła ponad 1500 osób. Wielu potomków Bunkerów mieszka w okręgu Mount Airy i znani są z tego, że organizują regularne rodzinne spotkania. W lipcu 2011, z okazji dwusetnej rocznicy urodzin syjamskich dziadków, na kolejnym, dwudziestym drugim już, dorocznym zjeździe rodzinnym w Mount Airy spotkało się dwustu członków rodziny. A jest to od lat rodzina nie byle jaka. Wśród najważniejszych potomków braci Bunker należy wymienić wnuka Changa, generała majora Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Caleba V. Haynesa, syna generała, Vance’a Haynesa, który uzyskał doktorat w dziedzinie nauk o Ziemi i wykładał na kilku uniwersytetach, Alex Sink, prawnuczkę Changa pełniącą ważną funkcję Głównego Oficera Finansowego Florydy, a w roku 2010 uzyskała nominację demokratyczną w wyborach na gubernatora stanu. Należy też wspomnieć wnuka Enga, George’a F. Ashby’ego, w latach 1940. prezesa Union Pacific Railroad, syna Changa, Christophera Wrena Bunkera, który zbudował słynną Haystack Farm, w roku 1982 umieszczoną w Ogólnokrajowym Rejestrze Miejsc Historycznych, czy wreszcie znaną nowojorską skrzypaczkę, śpiewaczkę i kompozytorkę, Caroline Shaw, pra pra wnuczkę Changa, w roku 2013 nagrodzoną prestiżową muzyczną nagrodą Pulitzera.
I jeśli ktoś teraz mnie spyta, po co nam w ogóle rozmawiać o tego typu wydarzeniach, które pewnie bardziej by pasowały do specjalnych wydać popularnych kolorowych magazynów, niż do poważnej politycznej debaty, to ja bym chciał zwrócić uwagę, że wspomniani na początku tych refleksji lewicowi naprawiacze świata, wrażliwi intelektualiści z uniwersytetów i poważnych mediów, gdyby jakimś cudem zostali teleportowani do Syjamu z początku XIX wieku i zobaczyli, jak Robert Hunter wykupuje braci od rodziców po to, by ich pokazywać w cyrku, to by Huntera kazali aresztować, a Changa i Enga wrzucili z powrotem do tej rzeki, w której ich Hunter wypatrzył, żeby sobie tam pływali, jak wolni ludzie. Oni by ich wszystkich zostawili tam gdzie są i pozwolili im tam albpo umrzeć w nędzy, albo się wzajemnie powyrzynać. Bo to jest właśnie ów sposób myślenia, który od lat pod pretekstem naprawiania świata, powoduje tylko ból, cierpienie i śmierć. Przy akompaniamencie zapewnień, że przecież oni chcieli dobrze. Może tylko ostatnio coś się w tym sposobie myślenia zmieniło. Owi emisariusze nowoczesnej cywilizacji skłonni są ostatecznie zaakceptować to, że niektórzy z owych, jak to określa dziennikarz tvn24.pl, „zapóźnionych ewolucyjnie przedstawicieli niższej rasy” jednak porzucą swoje domy i przyjadą tu do nas, do tej okrutnej, ciemnej Europy, no ale tylko pod warunkiem, że oni to zrobią sami i bez jakichkolwiek nacisków z naszej strony, no i że my nie będziemy się wtrącać w ich życie i ich plany.
Brytyjski autor Roald Dahl w swoich wspomnieniach z afrykańskiej Tanganiki opisuje reakcję swojego czarnego służącego Mdisho na informację o tym, że oto w Europie wybuchła wielka wojna. Słysząc ową wiadomość, Mdisho – skądinąd bardzo miły i grzeczny chłopak – pyta: „A z kim będziemy walczyć, panie?” „Z Niemcami”, odpowiada Dahl. Na to Mdisho wpada w autentyczną ekstazę i od pierwszej chwili nie jest w stanie myśleć o niczym innym, jak o tym, że on musi zabić jakiegoś Niemca, których tam akurat jest ich dość dużo. Dahl tłumaczy mu, że na wojnie obowiązują bardzo ścisłe zasady, również dotyczące traktowania jeńców. Jednak Mdisho ani myśli słuchać. Pod nieobecność Dahla, bierze do ręki wielki arabski miecz, pędzi do domu pierwszego z brzegu Niemca, miejscowego plantatora sisalu, wpada do środka i bez żadnej dyskusji obcina Niemcowi głowę. I tacy są czarni u Dahla: posłuszni, grzeczni, sympatyczni, wiecznie uśmiechnięci o cudownie białych zębach chłopcy, którzy, kiedy ich tylko spuścić z oka, nie marzą o niczym innym, jak tylko o tym, by kogoś zastrzelić, lub obciąć mu głowę. I to na nich właśnie dziś mamy zwyczaj mówić „Afroamerykanie”, lub „uchodźcy”. I to właśnie ich losem tak bardzo się do dziś przejmuje tak zwana „cywilizowana” część świata, kiedy czyta o tym, jak to świat w XIX wieku był nieludzki, że przywoził z Afryki czarnych mieszkańców i zatrudniał ich na farmach w Alabamie, czy co gorsza w objazdowych cyrkach, gdzie kazał im odgrywać role dzikich Murzynów z buszu.
I tak to mniej więcej prezentuje się owa „czarna karta historii ludzkości”, a symbolizują ją znakomicie owe trzy lata, jakie w cyrku Huntera spędzili bracia Bunker, no i Mdisho z plemienia Muanumuezi z ostrym jak brzytwa arabskim mieczem, inkrustowanym pięknymi scenami z życia Proroka.

Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, na youtbubie pojawiają się systematycznie kolejne filmy z bytomskich targów książki. Proszę wpisywać w wyszukiwarce „bytom targi książki” i już. Polecam bardzo serdecznie. Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl można kupować moje książki. Również zachęcam.

środa, 6 czerwca 2012

O polskim bydle

Ostatnio, podobno przez to, że zbliżają się mistrzostwa w piłce nożnej, a niewykluczone, że zwyczajnie, na zasadzie nieustannego przypominania światu, co to za banda schamiałej dziczy ci Polacy, powrócił temat naszego wyssanego z mlekiem matki antysemityzmu, czy w ogóle typowego polskiego szowinizmu. Cały cywilizowany świat zatem aż drży z niepokoju, co to się będzie w polskich miastach działo przez najbliższe tygodnie, kiedy to „polactwo” zostanie skonfrontowane z zachodnią kulturą i ta cala czerń wylezie na ulice.
Powiem zupełnie szczerze, że wobec tych nastrojów mam odczucia bardzo ambiwalentne. Oczywiście, jako szczery polski patriota, czuję nieprzyjemne emocje, kiedy słyszę, że jesteśmy tak fatalnie oceniani, zdaję sobie jednak też przy tym sprawę z tego sprawę, że coś takiego jak antysemityzm, również antysemityzm polski, istnieje. Uczciwie też przyznaję, że i ja, gdyby mnie ktoś spytał, czy jestem antysemitą, nie miałbym w żaden sposób powiedzieć, że ależ skąd! – Nie! Że jak idzie o Żydów pozostaje całkowicie neutralny. Ludzie jak inni. Powiem więcej. Gdyby moja córka zażyczyła sobie wyjść za mąż za studenta medycyny z Nigerii, z Korei, czy Kataru, lub gdyby ona mi przyprowadziła do domu bardzo grzecznego i przystojnego Cygana i powiedziała, że to jej chłopak imieniem Waldi, ja bym był bardzo, ale to bardzo niezadowolony. A więc, jeśli ktoś mi powie, że jestem szowinistą, nie mam nic na swoją obronę.
Natomiast muszę powiedzieć coś jeszcze. Otóż ja ze swoją niechęcią do Czarnych, do Żydów i w ogóle do obcych, się nie obnoszę. Więcej. Ja ani jednym słowem, czy gestem, nie daję po sobie poznać, a już z całą pewnością nie wobec bezpośrednio zainteresowanych, że oni budzą we mnie jakiekolwiek negatywne uczucia. Wynika to z jednej bardzo prostej przyczyny. W swoich kontaktach z ludźmi, przynajmniej do czasu gdy oni mi zejdą z oczu, ja wszystkich traktuję równo – jak ludzi, takich samych jak ja. A więc, jeśli mam naprzeciwko siebie jakiegoś beznadziejnego gbura, jest mi doskonale obojętne, czy on jest Żydem czy Polakiem spod Przemyśla, i odwrotnie – kiedy mam do czynienia z miłym i grzecznym człowiekiem, też mnie nic nie obchodzi co to za jeden – Cygan, czy Hindus, czy dziennikarz z Warszawy. Najwyżej będzie tak, że mniej lub bardziej się zdziwię. Na przykład zdziwię się mniej gdy poznany warszawiak okaże się człowiekiem niesympatycznym, a bardziej, gdy niesympatyczny okaże się Portorykańczyk. Bo, jak wiemy, z nami rasistami bywa różnie.
Skoro jesteśmy przy czystej krwi Polakach, a nie na przykład Jamajczykach, jednym o nazwisku Wojewódzki, i drugim nazwiskiem Figurski, gdyby okazało się nagle, że oni są bardzo miłymi ludźmi, o szerokich horyzontach i otwartym sercu, byłbym zszokowany. Gdyby natomiast miało się okazać, że to są dwaj Żydzi, pewnie bym wzruszył ramionami i mruknął pod nosem coś w rodzaju: „Wiadomo”. Natomiast, jest na sto procent pewne, że gdyby mi się zdarzyło ich poznać osobiście i odbyć z nimi rozmowę, nie zacząłbym się na nich drzeć w stylu: „Wy pieprzone Żydy – do gazu z wami”, ale zwróciłbym się do nich słowami „Polskie bydło”. Choćby po to, by ich wyprowadzić z równowagi. Jak mówię – dziwnie kręte są ścieżki mojego szowinizmu.
Od razu śpieszę wyjaśnić kwestię owego polskiego bydła. Uważam bowiem, że Figurski i Wojewódzki to jest jak najbardziej polskie bydło, które, kiedy widzi kogoś kto ma ciemniejszy kolor skóry, a w dodatku posiada egzotycznie brzmiące imię i nazwisko, natychmiast zaczyna rechotać. Oni są bowiem dokładnie tak samo dzicy i nieokrzesani, jak bandy głupich kiboli wrzeszczących na meczach „Żydzi do gazu!” Tyle że mają od nich coś więcej. O ile tamci są tak durni, że prawdę powiedziawszy, zamiast krzyczeć „Żydzi do gazu!”, mogliby się równie dobrze wydzierać „Żydzi na narty!”, albo „Magistry na plażę”, bo im to jest naprawdę wszystko jedno, a jak idzie o ten gaz to pewnie nawet nie wiedzą, o co chodzi, bo tacy są tępi – ci akurat wiedzą wszystko. Ci dwaj to elita.
Ale jednocześnie Wojewódzki z Figurskim to jest już wyższa półka polskiego chamstwa. Kiedy więc oni udawali że dzwonią do Alvina Gajadhura, żeby mu powiedzieć, że jest głupim czarnuchem z buszu, rozumieli każde swoje słowo i doskonale wiedzieli co każde z nich znaczy i jaką ma moc. A więc oni oczywiście kolorowych nienawidzą dokładnie tak samo jak ci podmoskiewscy faszyści, o których czasem czytamy u nas w gazetach, tyle że też od samego początku wiedzą, że to nie jest ładnie. A mimo to zrobili co zrobili. Dlaczego? Diabli wiedzą. Tu pewnie jest trochę właśnie tak jak ze wspomnianymi Ruskimi. „Czemuście go zabili?” „A ja wiem? Bo wkurwiał”. A kiedy dziś mówią, że to był tylko taki żart, to tym bardziej pokazują się jako polskie bydło. Ale nie chodzi tylko o nich. Jak słyszę, na wieść o tym, co ci dwaj Polacy zrobili, myślę sobie, ich szefostwo ze stacji Eska, prezes Potoniec i dyrektor programowy Bisiorek swoim w oświadczeniu wyjaśnili, że „program miał charakter satyryczny, a intencją autorów było obnażenie i krytyka pokutujących w części naszego społeczeństwa zachowań ksenofobicznych”. A ja uważam, że skoro oni tak ten rasistowski wybryk tłumaczą, to Potoniec i Bisiorek to taka sama polska hołota jak Figurski i Wojewódzki.
A zatem, mój ambiwalentny stosunek do płynących do nas z zagranicy przekazów tym bardziej się umacnia. Jest mi oczywiście przykro, że o nas tak źle mówią i piszą na świecie, jednak nie mogę się nie zgodzić, że coś w tym jest. A więc muszę, tu, korzystając z okazji, oświadczyć, że jeśli Figurski, Potoniec, Wojewódzki i Bisiorek to nie są Żydzi, ale Polacy, to gdyby moja córka zakochała się w którymś z nich, to ja bym się modlił na kolanach, żeby ona spotkała jakiegoś miłego Żyda. Albo Murzyna. Byle nie Polaka.

Don Esteban ostatnio mnie nastraszył że najlepsze za mną, ale mam nadzieję, że i tym razem nie było najgorzej. Jeśli ktoś się z tym zgadza, a ma jakiś luźny grosz, będę wdzięczny za wsparcie tego bloga. Dziękuję. No i pamiętajcie o książkach. Z czystym sumieniem polecam.

środa, 10 sierpnia 2011

O chrześcijańskim rasizmie i kolorowym świecie

Autentycznie nie wiem, czy zdarzyło mi się tu zamieścić kiedykolwiek jakikolwiek tekst z tą myślą, by nim wywoływać kontrowersje, i że tak właśnie będzie dobrze. Sądzę, że nie. Wręcz odwrotnie – wszystko co tu się pojawia, pojawia się z nadzieją, że wszyscy to przyjmą co najmniej z sympatią. No ale, kto wie? Możliwe że bywa też i tak, że ja czasem piszę jakiś tekst i po plecach mi chodzi wesoły dreszcz na zbliżającą się awanturę. Nie wiem. Jednego jestem pewien. Tego mianowicie, ze kiedy pisałem, a następnie umieszczałem tu swój ostatni wpis, nawet mi do głowy nie przyszło, że z tego powstanie jakiekolwiek zamieszanie. A już na pewno nie zamieszanie aż tak potężne. Dziś już jestem o ten jeden dzień mądrzejszy i wiem też, że prawdopodobnie to co dziś tu powiem, mojej sytuacji w żaden sposób nie poprawi. No ale skoro już tak długo gadam, to nie bardzo mam jak przestać.
O co poszło? Otóż, jak się dobrze zastanowić, to do końca tego nie wiadomo. Główna bowiem myśl tekstu zatytułowanego „Precz z komuną!” była, na tle tego co tu się wygaduje już od paru dobrych lat, absolutnie standardowa. A więc dotyczyła wyłącznie dwóch rzeczy. Tych mianowicie, że przede wszystkim banicja to znakomita kara dla wszystkich tych, którzy nie chcą, lub nie potrafią, zaakceptować cywilizacyjnych i kulturowych reguł obowiązujących na danym obszarze, a ów brak akceptacji staje się społeczną plagą, a po drugie, że owa kulturowa rewolucja jest, z mojego punktu widzenia, jak komunizm. I powiem zupełnie uczciwie, że nie ma pojęcia, co w tych dwóch myślach było takiego szokującego? Nie mówię – niesłusznego. Powtarzam raz jeszcze – co w tych dwóch myślach było takiego szokującego?
Pozwolę sobie wrócić do dwóch obrazków sprzed lat jeszcze, które tu już przedstawiłem, bez szczególnie jednak wówczas emocjonalnych reakcji. Otóż kilka lat temu miałem okazję pojechać do Awinionu we Francji, spędziłem tam jeden dzień i do dziś nie mogę się opędzić od dwóch związanych z tym dniem wspomnień. Pierwsze to takie, że to jest miasto najpiękniejsze na świecie, a drugie to takie mianowicie, że po nim, wśród zwykłych, spokojnych ludzi, łażą bandy kolorowej hołoty ( właśnie kolorowej, nie białej), najprawdopodobniej mieszkańców tego miasta, i robią wrażenie, jakby zupełnie nie podzielali moich wrażeń co do urody tego miejsca, a co więcej, że oni by chętnie ten swój Awinion spalili, gdyby tylko mogło im to ujść na sucho.
Drugi obraz jest już zdecydowanie lokalny. Rozmawiałem kiedyś z moim kolegą Michałem Dembińskim na temat tak zwanych kibolskich ustawek i doszliśmy wspólnie do wniosku, że bardzo dobrym rozwiązaniem dla tego typu folkloru byłoby to, by przed każdą z nich najpierw odebrać od każdego z uczestników pisemne zobowiązanie, że w wypadku ewentualnych kłopotów, rezygnuje on z jakiejkolwiek państwowej pomocy – medycznej, policyjnej i wszelkiej innej – następnie ogrodzić dany teren specjalną siatką zabezpieczającą, a po walce, ci uczestnicy, którzy są jeszcze na siłach, ewentualnie uprzątną teren. Pomysł ten, acz przecież okrutnie bezwzględny, spodobał nam się bardzo, a mnie na tyle bardziej, że nawet go tu przy jakiejś okazji przedstawiłem. I, jak mówię – bez wywoływania szczególnych kontrowersji.
Dlaczego ani jedna, ani druga historia, kiedy był na to jeszcze czas, nie wywołała najmniejszej choćby burzy? Powiem szczerze, że się nad tym dotychczas nie zastanawiałem, pewnie trochę też dlatego, że sam nie widziałem tu za dużego pola do sporu. Dziś sądzę, że w przypadku Awinionu poszło o to, że jedynie opisałem problem, ale nie zaproponowałem rozwiązań. Natomiast, jak idzie o ustawkę, problem był w tym, że ich uczestnikami byli biali chrześcijanie. Gdybym ja opisał jakąś ustawkę, w której braliby udział na przykład Cyganie, czuję, że mogło by mi się jednak oberwać. Tak jak obrywa mi się dzisiaj. Za co? Za to, że londyńska ustawka – bo to jest swego rodzaju ustawka – tak jak ją opisałem, zamiast białych chrześcijan, zaangażowała głównie kolorowych muzułmanów. I niech mi nikt nie mówi, że te bandy, które palą dziś angielskie miasta, to zwykła hołota, a nie muzułmanie i że Koran wyklucza używanie przemocy, bo nasza polska hołota, która od czasu do czasu gwałci, kradnie, morduje i niszczy, to – cokolwiek byśmy nie mówili – jak najbardziej biali chrześcijanie, a Ewangelie również nie namawiają do przemocy.
W telewizji, wspomniany już przez mnie londyński korespondent TVN24 opowiadał, jak to on miał kiedyś okazję odwiedzać jedną z tych dzielnic, które dziś są w rękach młodej bandyterki, i widział na własne oczy, jak brytyjskie państwo kompletnie pozostawiło samym sobie jej mieszkańców. Jak to tam nie ma ani policji, ani innych standardowych gdzie indziej służb państwowych i że to jest bardzo niesprawiedliwe. Ja mogę sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdybym ja w swoim tekście, zamiast proponować, by tych bandytów zapakować w samolot i wywieźć do Afryki, powtórzył mój i Michała Dembińskiego pomysł rozwiązania problemu ustawek i zaproponował, by najpierw wszystkich zainteresowanych uprzedzić o planowanych rozwiązaniach, a następnie każdą z tych, jak mówi dziennikarz, zapomnianą przez państwo dzielnic, ogrodzić wysoką siatką pod napięciem, i tym, którzy tak bardzo przywiązali się do swojego folkloru, że nie chcieli się odpowiednio zdeklarować, zaproponować, żeby najpierw żywili się tym, co znajdą w tych zniszczonych przez siebie sklepach, a później spróbowali się pokusić o jakąś bardziej intelektualnie skomplikowaną inicjatywę na rzecz przetrwania.
Jak wiemy, ten blog to miejsce, gdzie, jak to kiedyś, cytując Wojciecha Młynarskiego, opisał pewien nasz były kolega „się, psia nędza, nikt nie oszczędza”, a więc tu naprawdę bywa ostro. Jak idzie o rozwiązania, jakie się tu proponuje w stosunku do pewnych zachowań, których nam nasz krąg cywilizacyjny i kulturowy akceptować nie pozwala, bywało naprawdę bardzo barwnie. Oczywiście, w pierwszym rzucie zawsze szli, bo to było czyste i bezpieczne, komuniści, tacy jak Jaruzelski, Kiszczak, czy Urban. Daję słowo, że nie umiem sobie wyobrazić takiej kary dla jednego z nich, która przez czytelników tego bloga uznana by była za nieludzką, czy niesprawiedliwą. Pamiętam, na przykład, jak kiedyś zaproponowałem, by Jaruzelskiego zostawić w spokoju temu rakowi, co go zżera, i zostałem natychmiast oskarżony przez paru takich o to, że przebaczam w imieniu tych, w imieniu których przebaczać nie mam prawa. Ale przecież nie muszę sięgać pamięcią aż tak daleko w przeszłość. My tu codziennie wręcz zajmujemy się przypadkami równie irytującymi i rozwiązaniami wcale nie mniej drastycznymi, niż wysyłanie kogoś na dożywotnie wakacje do Afryki. I nagle się okazuje, że to wszystko jest na swoim miejscu, tylko dlatego, że żaden z tych przypadków nie ma ciemnego koloru skóry?
A przecież nie chodzi tylko o komunistów i ich dzisiejszych – faktycznych i mentalnych – spadkobierców, również świetnie sobie radzących poza tym czymś, co się nazywa SLD. Mam tu na myśli i feministki, jak Magdalena Środa, stuprocentowych ateistów, jak Jan Hartman, bezwzględnych aborcjonistów, jak jakaś Szczuka, upadłych kabareciarzy jak Krzysztof Daukszewicz, czy sprzedajnych dziennikarzy, takich jak Tomasz Sekielski. Im wszystkim się tu dostaje regularnie, a rozwiązania, jakie dla nich się tu proponuje, są też bez porównania bardziej okrutne, niż wsadzanie ich jednego po drugim do samolotu i wysyłanie do Somalii.I nie zauważyłem, żeby to co ja tu sobie w swojej głowie obracam, komuś szczególnie przeszkadzało.
A zatem ewidentnie chodzi o rasizm, i to rasizm w sensie rozumianym jak najbardziej standardowo. Chodzi o to, że nasza wściekłość może sobie hulać bez ograniczeń – może nawet sobie niekiedy zahaczyć nawet i o Żydów – byleby szerokim łukiem omijała muzułmanów i kolorowych, a więc wszystkich tych, którzy od wieków, jak słyszę, są przez nas chrześcijan fizycznie i kulturowo eksploatowani. No więc dobrze, porozmawiajmy zatem o rasizmie. Otóż tak się składa, że ja jestem od zawsze, szczerze i głęboko, przekonany o tym, że coś takiego jak walka kultur i cywilizacji jest zjawiskiem jak najbardziej realnym, i że w tej walce, cywilizacja łacińska, chrześcijańska, czy jak ją tam sobie nazwiemy, jest cywilizacją bezwzględnie wyższą. Z tego prostego powodu, że w mojej opinii, tylko chrześcijaństwo jest oparte na fundamencie prawdy. Dla mnie, cała reszta to pogaństwo, a moim zdaniem pogaństwo to nie folklor, to nie różnorodność, to wreszcie nie czyjeś prywatne przekonanie, ale zło. I obawiam się też, że jeśli przez nasze zaniedbania, nasze zło, nasze lenistwo i głupotę, kultura chrześcijańska ostatecznie temu złu ulegnie, oznaczać to będzie koniec świata. A to niestety, jeśli przyjrzeć się temu, co się w naszym chrześcijańskim świecie wyprawia, jest więcej niż prawdopodobne.
Czy ja zatem uważam, że my chrześcijanie powinniśmy cały pogański świat nawracać ogniem i mieczem? No przecież nie! Wystarczyło tylko głupio nie eksperymentować i trzymać się sprawdzonych sposobów na życie, których nas jeszcze uczyli nasi dziadkowie. I przez to przywiązanie do tradycji dawać przykład. Wystarczyło choćby nie zmieniać oryginalnej nazwy dzisiejszej stolicy Norwegii. Inna sprawa, że też przy tym nie uważam, że Republika Południowej Afryki czy też Rodezja, były za czasów Apartheidu miejscami gorszymi, niż są dziś. Jestem natomiast szczerze przekonany, że – wspominałem o tym zresztą już w komentarzach pod poprzednim tekstem – relacja między obiema kulturami – pogańską i chrześcijańską – opisana w literaturze jest relacją niezwykle zdrową. Ja oczywiście świetnie rozumiem emocje tych wszystkich, którzy dziś mi pokazują jednym palcem na chrześcijaństwo, czy to w postaci tego Austriaka, czy to tamtego Belga, czy dziś tego Norwega, a drugim na to moje pogaństwo, w postaci porządnych i pełnych wiernej miłości rodzin, czy to w Czeczenii, czy gdzieś w jakiejś Tunezji, i je, wbrew pozorom, w znacznej mierze podzielam, ale nie uważam też tego w żaden sposób za powód do tego, bym miał przyjąć takie oto przekonanie, że wszystkie kultury i religie są równie prawdziwe, a tym bardziej przyznał, że to wielka szkoda, że Brytyjczycy swego czasu wywieźli z Egiptu te wszystkie kosztowności, ozdobili nimi pewien londyński budynek i nazwali go brytyjskim muzeum. A już z całą pewnością nie ma mowy, bym się zgodził na to, by za to przyznać poganom prawo do rewanżu.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że oni sobie ten rewanż na nas już niedługo i to skutecznie wezmą, i wtedy nam dopiero pokażą, czym jest miecz, czym jest ogień i czym jest prawdziwa wiara i przywiązanie do własnej kultury. I nie będzie miało zupełnie znaczenia, czy ci, którzy nam to będą prezentowali, będą czarnymi muzułmanami, czy zwykłą hołotą w butach na cytrynowych platformach, z zapomnianych przez cywilizowany, chrześcijański świat przedmieść.

Dziś o książce i o tej nędzy ani słowa, bo nie mam już ani dość siły ani dość bezwstydu.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...