Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spoleczeństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spoleczeństwo. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 sierpnia 2010

O rzeczach ważnych i nieważnych i o rzece co płynie

Jak doniosły łaskawie nam panujące media, kaszalot – ciekawe, że jednak prezydent Bronisław Komorowski, jeśli odejdzie w końcu w zapomnienie, to przynajmniej z tą jedną zasługą dla rozwoju języka polskiego – nazwiskiem Hall poinformował, że od własnie zaczynającego się roku szkolnego wakacje dla dzieci w szkołach będą o tydzień dłuższe. Wiadomość ta świadczy o dwóch rzeczach, a ewentualna reakcja na nią o jednej. Ale po kolei.
Pojawienie się oświadczenia minister Hall dowodzi, że rząd pracuje pełną parą. Że w ministerstwach praca wre, i że wszyscy ci, którzy mówią, że Platforma Obywatelska stworzyła najgorszy możliwy rząd nie tylko w wymiarze faktycznym, ale również w teorii polityki jako takiej, nie mają racji. Nie wiem dokładnie, ile jest ministerstw – i szczerze powiem, nie do końca jestem rozwiązaniem tej zagadki zainteresowany – ale domyślam się, że wszystkie te budynki wypełnione są od rana do późnego popołudnia urzędnikami, którzy pod kierunkiem innych urzędników tworzą nasz codzienny byt. I że nie ma sposobu, żeby ich w tym ich wysiłku powstrzymać.
Pozostaje do rozstrzygnięcia tylko jeden problem – co to mianowicie kogokolwiek obchodzi? Jakie ma znaczenie dla Polski i dla jej przyszłości to, czy minister Hall, czy jakikolwiek inny minister tego rządu podejmie taką czy inną decyzję? Jakie ma znaczenie, czy minister Hall, czy minister Pawlak, czy może minister Kopacz, czy ktokolwiek inny z osób zatrudnionych na urzędniczych etatach tego rządu, kiedy się rano obudzi, coś sobie pomyśli, czy akurat nie pomyśli nic? Co zmieni w naszej społecznej, politycznej i czysto indywidualnej sytuacji to, czy któryś z urzędników rządu Donalda Tuska podejmie jakąkolwiek decyzję, bo miał dobry dzień, czy jej nie podejmie, bo akurat będzie leżał zapruty gdzieś w rowie, lub korzystał z usług lokalnych kurew na wakacjach w jakimś egzotycznym kraju? Co nam da to, czy o tej jego decyzji, czy o jej braku i okolicznościach z tym związanych, poinformują nas media, czy nie? Problem polega na tym, że własnie znaleźliśmy się w miejscu, gdzie na te wszystkie pytania odpowiedź jest jedna: to wszystko jest bez jakiegokolwiek znaczenia.
Dzięki intensywnemu i wspartego wszelkimi dostępnymi osiągnięciami współczesnej mysli technicznej wysiłkowi, przez minione kilka lat udało się w Polsce skutecznie przeprowadzić społeczny eksperyment, którego efektem jest to, że zlikwidowano wszelką publiczną debatę na każdy dowolny temat, włączając w to tematy takie jak to, czy lepiej jest na wakacje jechać w góry, czy nad morze. Wspólną pracą kilku nie do końca zidentyfikowanych grup interesu, udało się polskie społeczeństwo i jego aspiracje doprowadzić do takiego stanu, gdzie bez względu na to, czy jutro na Polskę spadnie deszcz nieznanych dotąd sukcesów, czy równie nieznanych nieszczęść, ten fakt nie uruchomi nawet jednej pojedynczej emocji, która będzie trwała dłużej niż prze chwilę. A więc, krótko mówiąc, doprowadzono społeczną świadomość do poziomu znanego nam już chyba tylko ze słynnej powieści Aldousa Huxleya.
Prawie. Jest bowiem coś, co społeczeństwo otrzymało jako tę jedną, wyjątkową zabawkę, a co sprawia, że ono jednak jakoś żyje. Że czuje. Że się porusza. Coś, co jednocześnie – jakby zupełnie przy okazji – pomaga temu upiornemu systemowi skutecznie i z sukcesem funkcjonować. Ma tu na mysli tę obłąkaną nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. Kiedyś – jakże dawno to było! – umieściłem tu na blogu wpis, w którym opisałem moją rozmowę z pewnym człowiekiem, który bardzo szczerze poinformował mnie, że, jeśli idzie o tak zwany publiczny wymiar naszego życia, jeśli jego nie interesuje absolutnie nic, poza tą jedną jedyną rzeczą – żeby dożyć dnia, kiedy Jarosław Kaczyński stanie na taborecie z pętlą na szyi i żeby być tą osobą, która ten taboret kopnie. Wypowiedz to stara i czasy to stare. W międzyczasie zdążył umrzeć Lech Kaczyński i jego zona. Ale ta świadomość ma się wciąż świetnie. To ona wciąż definiuje miejsce, w którym znajduje się nasz kraj. A którą, krótko mówiąc, można opisać tak: dopóki żyje Jarosław Kaczyński, może się dziać wszystko, i równie dobrze może się nie dziać nic. Kiedy piszę ten tekst, w telewizji transmitowana jest konferencja prasowa Prawa i Sprawiedliwości, gdzie Paweł Kowal mówi coś na temat tego, że prawdopodobnie za dwa lata, kiedy już zostaną zbudowane odpowiednie piękne stadiony, nie będzie nawet sposobu, żeby do nich dojechać. I co z tego? Nic. Dopóki żyje Jarosław Kaczyński, znaczna część naszej opinii publicznej nie zauważy nawet, jeśli dla sukcesu tych mistrzostw, Polska zostanie włączona w państwowe struktury Ukrainy.
Sześcioletni chłopczyk ciężko zatruł się muchomorem i lekarze walczą o jego życie. Na ekranach kin najnowszy przebój pod tytułem Incepcja detronizuje słynnego Matrixa. W Przemyślu, na tzw. Wzgórzu Trzech Krzyży, pod osoloną nocy, ktoś odrąbuje od ziemi wielki drewniany krzyż, jeden z trzech krzyży taki pięknie górujących nad częścią miasta, a media o tym milczą jak zaklęte. Na Trójmiasto spada grad wielkości piłek golfowych, na niniejszym blogu jakiś opętaniec, z nienawiści do tego co ja tu piszę, grozi mi, ze on poprosi mój Urząd Skarbowy, by sprawdził, czy ja płacę jak należy podatki od darowizn, no i wreszcie ta dziwna kobieta informuje, że wakacje będą dłuższe, a wszystko to w cieniu tego jednego, umęczonego już niemal na śmierć człowieka, i tego jednego postulatu. By coś z nim zrobić. I to zrobić już.
Oto Polska, jaką nam ufundowali ci, którzy niepostrzeżenie, po tylu latach strasznej niewoli, się za nią wzięli. Oto oni, drżący tym niezwykłym oczekiwaniem na ostateczne rozstrzygnięcie, po którym wreszcie będzie można zacząć żyć. Oto my. Wciąż się próbujemy jednak policzyć. I ci, którzy stoją tam i my, którzy stoimy tu. My tu też. Jak ten Indianin z komentarza jednego z naszych przyjaciół, siedzący bez ruchu nad brzegiem tej rzeki i wypatrujący pierwszego nadpływającego z jej nurtem rzeki ciała. Bardzo piękny to obraz. Trzymajmy się go. Bo tylko on nam został. Tylko on i aż on.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...