Oto właśnie sam Onet przyznał że „Sylwester Marzeń”
Jacka Kurskiego odniósł wręcz spektakularny sukces i myślę, że to jest dobry
powód, by przypomnieć parę myśli sprzed lat, które, gdy chodzi o mnie akurat,
zawsze pozostaną jak najbardziej aktualne. I niech się nikt nie spodziewa, że
ja tu będę szydził z tego, co się w tym roku wydarzyło w Zakopanem, bo mam
nastrój wręcz odwrotny: otóż w moim najszczerszym przekonaniu, w całej naszej
współczesnej rozrywce, zaczynając od piosenki, a kończąc na filmie czy
literaturze, nie udałoby się nam znaleźć czegoś równie profesjonalnego na
poziomie zarówno realizatorskim jak i wykonawczym. I nie mam tu na myśli, w
sposób oczywisty, wybitnego youtubowego artysty Jasona Derulo, czy tym bardziej
owego żartownisia Julio Iglesiasa, ale – że wymienię tylko dwoje – Roksany Węgiel,
czy zespołu Playboys. Bez względu bowiem na to co nam się akurat wydaje i marzy,
póki co w polskiej rozrywce nie objawiło się nic bardziej znaczącego niż to co
nam zorganizował Jacek Kurski. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to niech się zapyta
ludzi, którzy zjechali do Zakopanego, żeby się bawić. I nie oszukujmy się: to
nie byli mieszkańcy podkarpackkich wsi, którzy nie płacą podatków.
Ktoś powie, że to co ja w tej chwili robię jest
głupie i nieuczciwe. Ponieważ, choć uważam go za błędny, rozumiem ów argument,
bardzo proszę zajrzeć do tekstu poniżej, jeszcze z roku 2017. Jaśniej tego
wyjaśnić nie potrafię. Może tylko, gdyby udało mi się gdzieś na youtubie
odszukać inny występ tej niezwykłej kobiety z zamieszczonego na samym końcu
filmu.
Przyznać muszę, że nie mam bladego pojęcia, jak to się stało, że przy
okazji moich ostatnich notek tu na tym blogu pojawiła się kwestia tak zwanego
disco polo, a szczególnie wybitnego przedstawiciela owego gatunku, Radosława
Liszewskiego, oraz muzycznego projektu o nazwie Weekend. No ale stało się i
trzeba się ustosunkować. Otóż, jak donieśli mi wierni komentatorzy,
zamieszczony na youtubie clip prezentujący piosenkę wspomnianego artysty pod
tytułem „Ona tańczy dla mnie”, od czasu, jak został tam zamieszczony, uzyskał
ponad 80 milionów odtworzeń, co robi wrażenie rekordu na skalę światową. Dla
porównania, absolutny przebój wszechczasów, piosenka duetu Wham „Last
Christmas”, ma na swoim koncie odtworzeń zaledwie dwa razy więcej.
Rzecz jest w tym, że Radosław Liszewski śpiewa kolejną
piosenkę, a cała intelektualnie motywowana Polska nie jest w stanie przyjąć do
wiadomości faktu, że tak oto wygląda rynek polskiej piosenki i na to sposobu,
że zacytuję mistrza Niemena, znaleźć nie jesteśmy w stanie. Jak się domyślają
pewnie czytelnicy tego bloga, osobiście nie jestem fanem ani zespołu Weekend,
ani muzycznego gatunku tam realizowanego, niemniej jednak, nie widzę
najmniejszego powodu do tego, bym się miał angażować w ów ruch wyszydzania tej
akurat części naszej pop-kultury. Rzecz bowiem, moim zdaniem, polega na tym, że
to, czy wybieramy muzykę zespołu Pink Floyd, czy twórczość wspomnianego Liszewskiego,
tworzy dylemat wyłącznie na poziomie indywidualnych upodobań. Czy lepsze jest
„Atom Heart Mother”, czy „Ona tańczy dla mnie”, to kwestia do dyskusji i tego
nie zmienią żadne zaklęcia.
Ja wiem, że to nie ma najmniejszego znaczenia, ale,
aby przygotować sobie teren do dalszej rozmowy, sprawdziłem na youtubie ilość
odtworzeń, jakie zarejestrowała swego czasu moja bezwzględnie ulubiona
kompozycja, mianowicie wspomniane „Atom Heart Mother”, i wyszło mi niespełna
500 tysięcy. Przepraszam bardzo, ale w tej sytuacji, jak wygląda nasza pozycja
przetargowa, gdy chodzi o Liszewskiego w konfrontacji z zespołem Pink Floyd?
Ktoś powie, że ci od zespołu Weekend to banda durniów, którzy o niczym nie mają
pojęcia, czas spędzają w galeriach handlowych i głosują na 500+. Osobiście
uważam, że jest dokładnie na odwrót, ale nie będę się spierał. Załóżmy, że ta
akurat diagnoza jest prawidłowa. Fani twórczości spod znaku disco-polo to
głosująca na PiS wieś, która w życiu nie miała kontaktu z prawdziwą sztuką i to
dla nich choćby ostatnio prezes Kurski zorganizował noworoczną zabawę w
Zakopanem. Tyle że co to zmienia w obliczu owych stu milionów odsłon piosenki „Ona
tańczy dla mnie” na youtubie?
Wysłuchałem tej piosenki w całości i w pierwszej
kolejności oświadczam, że płyty sobie nie kupię. Natomiast już w chwilę potem
mogę równie szczerze zapewnić, że tym bardziej nie kupię sobie najnowszej płyty
Moniki Brodki z tego oczywistego powodu, że pod względem tak zwanego
profesjonalizmu, Radosław Liszewski nie tylko dla wspomnianej Brodki, ale dla
całej klasy wykonawców muzyki popularnej w Polsce, stanowi autentyczny kosmos.
Mamy ten cały hip-hop i wykonujących go artystów,
których dziś jest tak strasznie dużo, że ja bym się nie zdziwił, gdyby się
okazało, że oto właśnie kolejną płytę wydał jeden z moich uczniów. Problem
jednak sprowadza się do tego, że ich jest tak strasznie dużo, że na samym
szczycie pozostaje dwóch, czy trzech, ale za to oni w swoim gatunku prezentują
poziom światowy. Podobnie jest, moim zdaniem, z disco-polo. Zapewne w każdej
wiosce w Polsce działa jakiś projekt muzyczny, który gra tego rodzaju muzykę i
bardzo liczy na to, że i jemu się uda. Byliśmy niedawno w Zakopanem i proszę
sobie wyobrazić, że tam, w każdej restauracji, w każdej knajpie, w każdym
barze, od rana do późnej nocy, słychać te same dziesięć piosenek na krzyż, a
każda z nich to disco-polo w lokalnym klimacie. Co ciekawsze jednak, każda z
tych piosenek, jest naprawdę zagrana i zaśpiewana w najwyższym stopniu
profesjonalnie. No i oczywiście, żadna z nich nie jest wykonywana przez zespół Weekend.
Weekend i jego lider Radosław Liszewski dostali się na sam szczyt i dziś nie
mają najmniejszego powodu, by się przejmować naszymi dylematami. I całe
szczęście, bo gdyby oni zechcieli wejść z nami w dyskusję, otworzyliby ją i
jednocześnie zamknęli pytaniem: przepraszam bardzo, ale gdzie jest w tym
momencie wasze „Atom Heart Mother”?
Radosław Liszewski, decydując się w pewnym momencie
swojego życia wystartować w tej niezwykle trudnej konkurencji, ów konkurs
wygrał. Ktoś powie, że Pink Floyd też wygrali, no ale proszę zwrócić uwagę na
to, że ja się Pink Floyd i tego najczęściej strasznego kiczu nie czepiam. Chodzi
mi tylko o to, że wobec sukcesu Liszewskiegoi jego zespołu pod nazwą Weekend my
naprawdę nie mamy nic do gadania. I nie łudźmy się. Tu wcale nie chodzi o to,
że ponieważ ludzie to lubią, nam już nic do tego. W końcu to już ustaliliśmy: Liszewski
nie odkrył niczego nowego. On postanowił wystartować w konkurencji naprawdę
mocnej i ją wygrał, a tym samym udowodnił że jest dobry, i to dobry naprawdę.
Można by było wręcz powiedzieć, że jest najlepszy. W odróżnieniu od takiej,
wspomnianej wcześniej, Moniki Brodki, która pochwalić się może tylko tym, że
jest koleżanką pewnego niszowego artysty, który bardzo się o nią stara.
Pisząc kolejne rozdziały mojej książki o podwójnym
nokaucie pragnąłem przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że to co my uważamy za
dobre, nie ma najmniejszego znaczenia. Liczy się bowiem nie to, co nam się
podoba, ale to, za czym stoi talent i autentyczna praca, a więc prawda. Czy to
jest Justin Bieber, czy Metallica, czy dawny polski big beatowy zespół
Chochoły, liczyły się wyłącznie praca i talent, no i czasem oczywiście
determinacja. I powtarzam raz jeszcze, to co nam się osobiście podoba, a co
nie, ma znaczenie wyłącznie dla naszego dobrego samopoczucia i dla niczego
więcej. Bo sukces Biebera i Metalliki, to nie jest nasz sukces. My możemy im
tylko albo zapłacić, albo powiedzieć, że tego nie kupujemy. Podobnie jest z Liszewskim,
którego klip „Ona tańczy dla mnie” został odtworzony na youtubie ponad 80
milionów razy. Bo nie oszukujmy się. Liszewski to nie jest ktoś, kto pewnego
dnia się obudził i zaczął kombinować, co by tu zrobić, żeby mieć fajne życie,
kiedy całej wódki świata człowiek i tak nie wypije. Za jego sukcesem stoi
ciężka i jak najbardziej uczciwa praca.
Wczoraj tu na tym blogu zamieściłem występ nieznanej
mi piosenkarki w nieznanym włoskim barze, śpiewającą nieznana mi piosenkę, i
powiem szczerze, że, moim zdaniem, ona jest lepsza zarówno od Liszewskiego, jak
i od Pink Floyd i Metalliki razem wziętych, że nie wspomnę o Monice Brodce. Ta
nieznana piosenkarka w ogóle, jeśli idzie o moją osobistą wrażliwość i moje
muzyczne potrzeby, jest lepsza od wszystkich. I myślę sobie, że Bogu dzięki, że
ten klip nie ma ponad 80 milionów odtworzeń na youtubie, bo to by zwiastowało
nieuchronną katastrofę. No ale tylko z punktu widzenia mojej wrażliwości i
moich potrzeb. Tylko tyle i aż tyle.
Myślę sobie teraz, że jak jej jednak podkręcimy trochę
ten licznik, tragedii nie będzie.