Akurat – co uważam za wydarzenie wręcz symboliczne – w dniu Święta
Pracy, media podzieliły się z nami informacją, że były minister, a dziś
kandydat do Europarlamentu, Radosław Sikorski, w zamieszczonym na
Twitterze komentarzu nazwał posłankę
Krystynę Pawłowicz „wariatką”. Czemu on, pomijając oczywisty fakt, że mamy do
czynienia z osobnikiem psychicznie niezrównoważonym, tak zrobił, już spieszę
wyjaśniać. Otóż poszło o to, że Sikorski – jak najbardziej na wspomnianym
Twitterze – pochwalił się, że w czasie gdy on w latach 80 spędzał czas na
uniwersytecie w Oxfordzie, tam też studiował dzisiejszy cesarz Japonii i to
jest dla Sikorskiego powód do chwały. Pawłowicz, jak to ona, natychmiast zareagowała,
zwracając Sikorskiemu uwagę na oczywisty fakt, że tego rodzaju przypadek jest
wręcz niewarty uwagi, no i w tym momencie Sikorski wyskoczył ze wspomnianą
„wariatką”.
Ja nie mam pojęcia, czy Sikorski, podczas swojego pobytu na
uniwersytecie w Oxfordzie, miał z obecnym cesarzem Japonii jakikolwiek kontakt,
jednak, biorąc pod uwagę jego dyskrecję w tym temacie, oraz fakt, że oni
studiowali w dwóch różnych koledżach, podejrzewam że nie. Chciałbym jednak
poinformować przy tej okazji – po raz pierwszy zresztą i w sposób absolutnie
wyjątkowy – że kiedy podczas studiów
odbywałem obowiązkowe szkolenie wojskowe, moim kolegą był obecny ambasador RP w
Stanach Zjednoczonych, Piotr Wilczek. I podkreślam, on nie był jedynie moim
kolegą z roku; Wilczek był moim kumplem. Czy to w jakikolwiek sposób świadczy o
mnie? Oczywiście że nie. Czy on mnie dziś jeszcze pamięta? Jest to mocno wątpliwe.
Z tego też powodu, nawet do głowy mi wcześniej nie przyszło, by o tym pisać.
Ktoś powie, że cesarz Japonii to coś zdecydowanie więcej niż ambasador
RP w USA. Otóż przede wszystkim nie mam co do tego pewności, ale chciałbym
zwrócić uwagę na fakt, że z całą już pewnością bloger Toyah to też nie to samo,
co były minister Radosław Sikorski, i zaapelować, byśmy dbali jednak o
proporcje.
No ale mamy tego nieboraczka Sikorskiego, jego nędzny szpan z cesarzem
Japonii, reakcję posłanki Pawłowicz, no i tę eksplozję wieśniactwa, której nie
jest już w stanie nic usprawiedliwić. A mi – przyznaję bez bicia – nie
przychodzi do głowy żaden odpowiedni komentarz. W tej sytuacji, proponuję swój
tekst sprzed lat o tym, jak to było z tym Sikorskim na Oxfordzie i jak zawsze
mam nadzieję, że ktoś wreszcie poza mną, zwróci uwagę na tę przedziwną zagadkę.
Minister Spraw Zagranicznych Radek
Sikorski poleciał do Tunezji, i wracając do Polski zabrał na pokład swojego
samolotu 16 uchodźców z Afryki – prześladowanych u siebie w kraju czarnych
chrześcijan. Sam lot, podobnie zresztą jak przyjęcie na lotnisku w Warszawie,
zostało należycie sfilmowane przez ekipę telewizyjną i odpowiednio
zrelacjonowane. A więc wszyscy mogliśmy zobaczyć eleganckie wnętrze rządowego
samolotu, a w nim grupkę przestraszonych, czy może tylko speszonych mężczyzn,
kobiet i małych dzieci, jak dzięki serdeczności i – oczywiście! – empatii
naszych przywódców fruną ku wolności.
Kiedy skończyła się sekwencja w
samolocie, zobaczyliśmy ponownie ową gromadkę i samego pana ministra, który
powiedział co następuje (cytat dosłowny!):
„Polska dba o prawa chrześcijan na
całym świecie. To jest nasz symboliczny gest solidarności z prześladowanymi
chrześcijanami w Polsce. Jestem wzruszony, bo sam byłem uciekinierem”.
I ta właśnie wypowiedź, przy całym moim
szacunku dla sytuacji, w której 16 biednych, udręczonych naszych braci w wierze
znajduje ratunek w Polsce, tworzy całość symboliki tego zdarzenia, pod kątem
roli, jaką w tym przedsięwzięciu odegrał rząd Platformy Obywatelskiej. Chodzi o
dwie rzeczy. Najpierw pierwsza z nich. Otóż mam tu na uwadze samego Radka
Sikorskiego, który patrzy na te twarze, na te oczy, na te czarne wynędzniałe
sylwetki, i ma czelność kłamać im w żywe – nomen omen – oczy mówiąc, jak to on
się wzruszył, ponieważ kiedyś dzielił z nimi ich los.
Dla rozjaśnienia sprawy, przypomnijmy
fakty, z czasów, kiedy nie było jeszcze Radka, lecz zwykły Radosław. Otóż
Radosław Sikorski, jak czytamy w Wikipedii, w marcu 1981 roku był uczniem
przedmaturalnej klasy jednego z bydgoskich liceów ogólnokształcących, a
jednocześnie przewodniczącym komitetu strajkowego. W czerwcu tego samego roku,
jak rozumiem w dowód uznania dla swojego bohaterstwa podczas szkolnego strajku,
otrzymał paszport i wyjechał do Wielkiej Brytanii, aby podszlifować język
angielski. Z jakiegoś powodu, kiedy nadszedł wrzesień, zamiast wrócić do
szkoły, młody Sikorski dalej szlifował język, a kiedy już w Polsce został
wprowadzony stan wojenny, zwrócił się do brytyjskich władz o azyl polityczny i
go otrzymał.
Nie wiemy, w jaki sposób i gdzie Radosław
Sikorski zdał maturę, bo o tym Wikipedia akurat milczy, natomiast wiadomo, że w
pewnym momencie został przyjęty na studia w Oxfordzie, gdzie został członkiem
czegoś co się nazywa Klubem Bullingtona, a co, jak również podaje Wikipedia,
stanowi „ekskluzywne stowarzyszenie
zrzeszające studentów-mężczyzn z rodzin angielskiej prawicy”.
Dalsze dzieje Radosława Sikorskiego, z
naszego akurat punktu widzenia, są tu nieistotne, ale dla porządku jeszcze
tylko dodam, że po trzech latach studiów, uzyskał Sikorski tak zwany licencjat,
a później – kiedy to miało miejsce, tego niestety również Wikipedia nie podaje
– na swój specjalny wniosek otrzymał jeszcze tytuł magistra. Już bez
konieczności studiowania i zdawania jakichkolwiek egzaminów. Podobno na
Oxfordzie takie zwyczaje są tradycją. Rozdawanie tytułów magistra na pisemny
wniosek.
I dziś Radek Sikorski, minister w
rządzie Donalda Tuska, zabiera z Afryki grupę czarnych uchodźców, sadza ich
przed kamerą i bez jednego marnego mrugnięcia okiem, oświadcza, że oto w jego życiu
nastąpił prawdziwie wzruszający moment, bo kiedy zobaczył tych biedaków,
stanęła mu przed oczyma jego własna młodość i ciężkie życie w ponurych czasach
PRL-u, kiedy to on „sam był uciekinierem”.
Kiedy i on cierpiał prześladowania. Rozumiem że również za wiarę w Jezusa
Ukrzyżowanego.
Wszyscy znamy Radka Sikorskiego bardzo
dobrze. Czasem być może aż za dobrze. I wydawałoby się, że nie ma takiej
rzeczy, która by nas potrafiła w nim zadziwić. Nie ma też takich słów pogardy,
które choćby sama jego milcząca obecność nie byłaby w stanie w nas wywołać.
Jednak jego widok na tle tych czarnych chrześcijan – jego, z tą tak bardzo
niejasną, a z drugiej strony tak wystarczająco jasną historią w tle – robi
wrażenie szczególne. Stoi oto ten bufon i roni łzy nad wspólnym, swoim i tych
biedaków, losem. Brat w męce, jasna cholera! Przepraszam najmocniej, ale niech
go wreszcie jasny szlag trafi!
Ale jest coś jeszcze niezwykle
interesującego i jeszcze może bardziej symbolicznego, co znaleźć możemy w tej wypowiedzi.
Osobiście bardzo nie lubię czepiać się ludzi, których nie lubię, za ich zwykłe,
ludzkie pomyłki, a tym bardziej przejęzyczenia. W tym jednak wypadku nie mogę
się powstrzymać, zwłaszcza że tu akurat owo przejęzyczenie jest bardzo
znamienne. Mam tu na myśli fragment, na który już pewnie wiele osób czytających
zamieszczony wyżej cytat z Sikorskiego zauważyło: „To jest nasz symboliczny
gest solidarności z prześladowanymi chrześcijanami w Polsce”.
Mam zatem do Radka Sikorskiego w tej
chwili już tylko jedną sprawę. Niech on się ze mną i z moimi braćmi
chrześcijanami nie solidaryzuje. Niech on się, wraz ze swoimi partyjnymi
kolegami, od nas, polskich chrześcijan odpieprzy. Niech da nam święty spokój.
Szczególnie zwłaszcza, gdy napotka nas na Krakowskim Przedmieściu. Bo mogę mu
obiecać, że gdy jego solidarna obecność stanie się zbyt natarczywa, pokażemy mu
jak wygląda prawdziwa jesień średniowiecza. I wtedy dopiero zobaczy też, jak
potrafi wyglądać prawdziwe chrześcijaństwo, kiedy jest prześladowane przez
lewych czarusiów z Klubu Bullingtona.
Zachęcam wszystkich do kupowania
mojej najnowszej książki o języku angielskim jako broni masowego rażenia
Brytyjskiego Imperium. Kontakt jest prosty: k.osiejuk@gmail.com