sobota, 26 lutego 2022

Czy pop zabije Putina?

 

      Tak jak pewnie większość z nas, staram się obserwować wydarzenia na ukraińskim froncie, i tak też jak i każdy z nas, życzę Ukrainie powodzenia w jej walce o niepodległość. Jak to jednak mam w zwyczaju, poza oczywiście państwową telewizją, konfrontuję swój stan wiedzy z tym co przedstawią telewizje CNN, BBC, czy Sky News, a nawet nie omieszkam nastawić ucha, gdy coś tam na temat owej wojny powiedzą Donald Tusk, Borys Budka, czy nawet Franek Starczewski. I wsłuchując się w te wszystkie głosy, i obserwując bardzo uważnie sposób w jaki owe głosy są wzmacniane obrazem, nie mogę nie zauważyć, że całość przekazu z którym mamy dziś do czynienia została zdominowana przez tak zwany pop. I uważam, że tak jest dla nas bardzo dobrze.

      Na wpływ kultury popularnej na nasze życie – i to życie w każdym możliwym wmiarze – zwracałem uwagę jeszcze w czasie gdy ten blog zaledwie raczkował, a potem do owego popu powracałem wręcz obsesyjnie przy każdej nadarzającej się okazji; i zawsze w jednym celu: by zwrócić uwagę na fakt, że świat się dziś tak przepoczwarzył, że jeśli chcemy odnieść zwycięstwo na dowolnym froncie, to wyłącznie przez pop właśnie. I odwrotnie: jeśli od czasu do czasu przegrywamy, to wyłącznie przez to, że jakże głupio uznaliśmy, że ów pop jest nam zbędny, bo my, oczywiście i z godnością, od zawsze stoimy znacznie wyżej.

        Obserwuję więc wydarzenia na Ukrainie, ale może przede wszystkim przyglądam się sposobowi, w jaki one są relacjonowane przez światowe media i nabieram coraz większego przekonania, że moje wczorajsze prognozy są niemal na progu spełnienia. Przykładów jest wiele, poczynając od płonących domów i płaczących ludzi, przez te te biedne kobiety ze swoimi jeszcze bardziej biednymi dziećmi na dworcu w Przemyślu, po wreszcie rozstrzelanych obrońców Wyspy Węży na Morzu Czarnym, ale deziś chciałbym zwrócić uwagę na krótki filmik z tą dziewczynką, która błaga Putina, by zostawił ją w spokoju. Dziś owo nagranie jest już znane na całym świecie, a ja sobie myślę, że nie ma żadnego sposobu, by to właśnie on, czy tego rodzaju emocje nie zawojowały tego świata z, jak to mówią, palcem w nosie. A jeśli tak się stanie, to Putin nie ma w tej konfrontacji żadnych szans, bo zostanie wręcz pożarty przez siłę najpotężniejszą, nie ów śmieszny SWIFT, ale przez wspomniany pop, a więc coś przy czym te jego zdjęcia z czarnym pasem judo, z gołym torsem na koniu, czy walczącego z tygrysem stają się żywą komedią.

       Ale jest jeszcze coś. Otóż ta jakże nam dobrze znana banda durniów, jeszcze niedawno protestująca przeciwko terrorowi na polsko-białoruskiej granicy, restrykcyjnemu prawu aborcyjnemu, czy pedofilii wśród kleru, nagle straciła zainteresowanie dla całej tej agendy i przerzuciła się na wspieranie wolnej Ukrainy. Wyrzucili do kosza swoje czerwone błyskawice, portrety Jarosława Kaczyńskiego upozowanego na Hitlera, tęczowe flagi i zamiast nich dziś machają flagami niebiesko-żółtymi, a hitlerowski wąsik, zamiast Kaczyńskiemu, doczepiają teraz Putinowi. I to jest ów pop, który – przez to, że w taki czy inny sposób opanował nie tylko Polskę, ale, jak widać, cały dziś świat – musi odnieść zwycięstwo.

        Pisałem wczoraj, że moim zdaniem wojna na Ukrainie, jako pierwszy i tak naprawdę jedyny, cel stawia sobie zmianę przywództwa na Kremlu, ale oczywiście byłem pełen obaw co do tego, czy mam rację. Dziś nabieram coraz większej pewności, że to z czym mamy do czynienia dzisiaj nie ma żadnego odniesienia to tego rodzaju kryzysów pojawiających się tu i ówdzie od lat. Nigdy bowiem wcześniej tak silnym głosem w tego typu wydarzeniach nie zabierał głosu pop. Czy to Smoleńsk, czy rzeź Tutu w Afryce, agresja na gruzję, czy choćby zajęcie Krymu, nie spowodowało w popularnej kulturze choćby lekkiego uniesienia brwi. Dziś widać wyrażnie, że na żarty się nie zanosi.

       Na Ukrainę właśnie przyjechał, tym razem jako reżyser, wybitny aktor Sean Penn i zapowiedział, że będzie kręcił dokument o putinowskiej agresji na ów wspaniały naród. Przepraszam bardzo, ale cóż ja więcej mam do dodania?

 



piątek, 25 lutego 2022

Jak nie zrozumieć rosyjskiej duszy

 

      Jak pewnie stali czytelnicy tego bloga doskonale wiedzą, od samego jego początku starannie unikałem pisania w jakikolwiek sposób o Rosji, a jeśli już to bardzo, bardzo niechętnie. Czemu tak? Powód jest bardzo prosty: otóż ja Rosji ani nie pojmuję, ani pojmować nie mam ochoty, ani też, w konsekwencji, nie wiem o niej nic. Nie rozumiem, czym to coś jest, czym było przez całe wieki, a tym bardziej nie wiem, czym to coś jest dziś. Interesuję się natomiast bardzo tym co się dzieje na świecie, tym swoim zainteresowaniom daje tu upust, i to pewnie dlatego dziś, gdy cały świat zachodzi w głowę, co Putin i jego szajka kombinują z tą biedną Ukrainą, co chwilę prosi mnie ktoś, bym wyraził swoje zdanie w owej kwestii. Chcąc więc nie chcąc, zdecydowałem się przedstawić w tym temacie parę – dosłownie parę – myśli.

        Otóż muszę dziś, gdy na Ukrainie mamy do czynienia z realną wojną, przyznać, że przez te wszystkie dni ją poprzedzające, byłem szczerze przekonany, że z tego nic nie będzie, a to z tej prostej przyczyny, że, myśląc logicznie, Putin nie ma żadnego interesu, by występować przeciwko całemu światu. Ktoś powie, że interes jest prosty: odbudowanie sowieckiego imperium. No świetnie, tyle że ja wciąż nie rozumiem, po jasną cholerę? Jaki praktyczny interes ma Putin i jego ferajna, by mieć na Ukrainie, Litwie, Estonii, Łotwie, czy nawet w Polsce, sprzyjający sobie rząd, w czasie gdy świat został już odpowiednio i jak najbardziej skutecznie podzielony, i w wyniku tego podziału również Rosja, a już zwłaszcza każdy z jej kolejnych prezydentów, dostał wszystko czego mu potrzeba.

       Muszę się w tym momencie podzielić pewną bardzo osobistą refleksją. Otóż mam uczennicę, której mąż jest jednym z osobistych ochroniarzy najbogatszego – jak wszyscy rozumiemy, poza Putinem – człowieka w Rosji, niejakiego Aliszera Usmanowa. Ów Usmanow, jak już wiemy, jest najbogatszym człowiekiem w Rosji, a przy okazji, według danych Forbesa, z majątkiem 17 miliardów dolarów, jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Dziś sytuacja jest taka, że, jak mi mówi moja uczennica, ów Usmanow w ciągu tygodnia najprawdopodobniej będzie miał zablokowane wszystkie swoje aktywa na Zachodzie, zostanie zmuszony wrócić do Rosji, a moja uczennica wreszcie będzie miała przyjemność mieć swojego ukochanego męża na miejscu. I teraz zastanówmy się, ilu jest więcej takich? I jeszcze coś: ilu jest jeszcze takich, z punktu widzenia których Usmanow jest zaledwie symbolem, a dla których taki Putin ze swoimi szaleństwami jest wyłącznie przysłowiowym wrzodem na dupie?

       Jak już wspomniałem, mimo że w sposób przemyślany nie zajmuję się tematem tak zwanej „ruskiej duszy”, Rosję mam wciąż na oku i wiem, że – mam nadzieję że tu nic nie pomyliłem – od czasu Breżniewa nie było tam choćby jednego przywódcy, który by zmarł niepokonany. Wszyscy inni poza nim, czy to Gorbaczow, czy Jelcyn, czy Andropow, w ten czy inny sposób zostali usunięci. Nie w drodze wyborów, bo tam – jak ostatnio często słyszymy, podobnie jak w Polsce – nie ma demokracji, i nawet nie ma sposobu, by się zorientować, jaka partia tam aktualnie rządzi, a która walczy o władzę, ale w drodze tak zwanego „puczu”, mniej lub bardziej przejrzystego. Był wprawdzie czas gdy Rosjanie zdecydowali, że tam premierem i prezydentem będą na zmianę Putin i Miedwiediew, ale ten pomysł szybko upadł i dziś jest już tylko Putin i, diabli wiedzą kto – kogo zresztą to obchodzi – jako premier.

      Jest więc jak jest, i w tej oto sytuacji wspomniany Putin decyduje się wypowiedzieć wojnę całemu światu, a ja się zastanawiam, po ciężką cholerę? Żeby napić się wódki z Usmanowem? No, nie żartujmy.

      Otóż myślę dziś sobie, że jedynym sensownym wytłumaczeniem tego co się stało i tego co się póki co dzieje, jest to że z jakiegoś powodu Putin popadł w stan ciężkiej desperacji i wojna z Ukrainą, z punktu widzenia jego interesów, była dla niego jedynym ratunkiem. On, widząc co się wokół niego dzieje, uznał że nadszedł czas by pokazać kolegom, kto tu jest szefem, tyle że moim zdaniem, koledzy już dawno uznali że szefem może być każdy z nich byle nie on. A kto wie, czy to wręcz nie któryś z nich mu podpowiedział, że jeśli odbuduje Imperium, to zostanie samym Panem Bogiem.

      Jak mówię, wszystko co mi przychodzi do głowy, gdy chodzi o to co się dziś dzieje na ukraińskim froncie, to kompletna sieczka. Z jednej strony są Ruscy, którzy najczęściej wyglądają jak tych dwóch, co Ukraińcy ich wciąż z satysfakcją pokazują, a z drugiej owi Ukraińcy, którzy, jak słyszę, są właśnie indywidualnie uzbrajani w wojskowy sprzęt, a jak się domyślam, również w ich narodową broń, czyli widły, i wiem, że to nieszczęście się nie skończy ani dziś ani jutro. No może jeszcze pojutrze, gdy się dowiemy, że oto właśnie Putin dostał koronawirusa i mu się zeszło.



wtorek, 22 lutego 2022

Nasza klasa rulez!

 

Przeczytałem dziś z rana kawałek tekstu któregoś z bliźniaków Karnowskich, w którym ten, przedstawiając sie jako ojciec dzieci, wzywa prezydenta Dudę by nie dał się zmanipulować antyrodzinnej propagandzie i podpisał zmianę prawa oświatowego zaproponowanego przez ministra Czarnka. Przeczytałem tę parę zdań i przede wszystkim zdziwiłem się, że ta ustawa jest już gotowa i czeka na podpis Prezydenta, w następnej jednak chwili pomyślałem sobie, że to moje gapstwo, świadczyć musi o tym że ze swoim wieloletnim, i nadzwyczaj złym doświadczeniem, wiem że tak naprawdę nie ma na co czekać. Cokolwiek Czarnek, czy ktokolwiek inny, wymyśli, najprawdopodobniej nic w tym piekielnym kotle nie zmieni i zarówno dyrekotorzy, kuratorzy, związkowcy, czy jacykolwiek inni pracownicy oświatowi staną na głowie, by to co najważniejsze, pozostało takie jak jest praktycznie od 1945 roku. Że nie będą mogli wchodzić do szkół ci zboczeńcy z tęczowymi flagami? Miejmy nadzieję że to akurat zrobić się da, ale i tak się obawiam, że znajdzie się sposób, by i z tym sobie poradzić.

Kibicuję mimo tego wszystkiego i Czarnkowi i Prezydentowi i wszystkim, którzy coś tam próbują zrobić z tym nieszczęściem, a już dla czystej rozrywki chciałem przypomnieć swój stary bardzo, bo jeszcze sprzed 13 lat tekst o szkole jak najbardziej.

 

 

      Wbrew temu, co myślą sobie niektórzy z czytelników mojego bloga – a zwłaszcza ci bardziej nastroszeni – nie pracuję w szkole i jedyny kontakt, jaki mam z dziećmi młodszymi i starszymi, to w czasie tzw. korków. A zatem wszelkie głosy, wyrażające współczucie dla szkolnej młodzieży, która jest narażona na kontakty z obskuranctwem i ciemnotą, jaką prezentuję, są nietrafione. Polska szkoła – przynajmniej z perspektywy tych najbardziej gorliwych jej obrońców – pozostaje bezpieczna i w bezpiecznym rękach.

     Oczywiście, cały czas uczę. Tyle że robię to pod wyłączną kontrolą moich uczniów, którzy w pierwszym momencie kiedy uznają, że ich oszukuję, to dadzą mi odpowiedniego kopniaka. Do tego czasu, to co się dzieje między mną a nimi, pozostaje moją i ich sprawą. A jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy komuś z nich powiedziec, że ja się będzie źle prowadził, to się niczego nie nauczy, to wiem, ze nie rzucą się natychmiast na mnie urzędnicy, którzy skontrolują, czy przypadkiem nie korzystam z nieodpowiednich programów, pedagodzy, którzy sprawdzą, czy kogoś zbytnio nie prześladuję i w końcu rodzice samych uczniów, którzy wyrażą pretensje co do niezrozumienia duszy ich dzieci. Dlaczego pracowałem w szkole i dlaczego w niej pracować przestałem. Otóż pracowałem, bo bardzo chciałem tam pracować, chciałem bardzo uczyć i bardzo mi się ta praca podobała. Pracowałem w szkole z przyjemnością, ponieważ, przez wiele lat, każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie miłym doświadczeniem, wielką satysfakcją, i ani przez moment nie miałem poczucia, że moi uczniowie mają mnie dość. Właśnie dlatego, te kilkanaście lat spędzone w klasie wspominam dobrze i nie żałuję ani chwili. Dlaczego więc przestałem pracować w szkole? Przede wszystkim dlatego, że od pewnego momentu, nie potrafiłem się pozbyć bardzo niepokojącego wrażenia. Mam tu na myśli uczucie, że naprawdę bezpiecznie jest dopiero wtedy, gdy zadzwoni dzwonek na lekcję, a ja już bezpiecznie znajdę się zamknięty w klasie, z moimi uczniami. Dzwonił dzwonek, ja pędziłem do klasy, zamykałem za sobą drzwi, siadałem za biurkiem i przez kilka sekund siedziałem, oddychając z ulgą, jak po udanej ucieczce. Siedziałem za tym biurkiem, patrzyłem po klasie, oni się patrzyli na mnie i myślałem sobie, że oni też czują, że przez najbliższe 45 minut – o ile tylko tzw. system pracy szkoły nie zakłóci naszego spokoju – da się żyć.

      Ja oczywiście od razu pragnę uprzedzić wszelkich idealistów. To wcale nie było tak, że kiedy wchodziłem do klasy, to natychmiast podnosiła się kurtyna i oczom zachwyconej publiczności ukazywał się Robin Williams i zakochani w nim uczniowie. O nie. Najczęściej było tak, że między nimi a mną toczyła się nieustanna wojna, z krótkimi momentami obojętności na zaczerpnięcie oddechu, niemniej fakt pozostaje faktem. To wszystko miało swój sens tylko do czasu, jak byliśmy w tej klasie zamknięci, a tzw. System pozostawał na zewnątrz.

      Czy w czasie tej wojny, zdarzyło mi się, żeby któryś z uczniów założył mi kosz na łeb, albo mnie opluł, albo chociaż mnie sklął? No, nie. Tak się szczęśliwie złożyło, że tu mam konto czyste. I to wcale nie dlatego, że miałem tak niezwykłe szczęście, ze szkoły w których zdarzyło mi się pracować, były uwolnione od obecności tego typu dzieci. Wręcz przeciwnie. Wśród moich uczniów byli tacy, którzy – gdyby tylko znaleźli odpowiedni powód – mogliby mi ten kosz założyć na głowę z czystym sumieniem, a później nawet, z równie czystym sumieniem, wyrzucić mnie przez okno. Szczęśliwie, nigdy nie dałem im do tego powodu, a nawet jeśli dałem, to żaden z nich nie uznał, ze ten powód jest wystarczający.

       I znów, muszę tu zrobić pewne zastrzeżenie. Tego że udało mi się szczęśliwie przejść przez ten czas, nie zawdzięczam jakimś szczególnym talentom. Nie uważam, żebym był szczególnie zdolnym pedagogiem, psychologiem, czy kim tam trzeba jeszcze być, żeby sobie dobrze radzić z młodzieżą. Wręcz przeciwnie. Mam głębokie i bardzo szczere przekonanie, że nie znam nawet ułamka tych wszystkich sztuczek, które należy znać, żeby bezpiecznie utrzymać się w zawodzie nauczyciela. Powiem więcej. Jestem przekonany, że ostatecznie rzuciłem pracę w szkole, właśnie dlatego, że brakowało mi tego czegoś. Że, jedyne co miałem to coś, co sprawiało, że nawet najgorsi bandyci mnie tolerowali. Podkreślam – przynajmniej mnie tolerowali.

       Rzuciłem jednak szkołę, ponieważ wspomniana sytuacja, która polegała na traktowaniu klasy jak azylu, dręczyła moje sumienie, a ostatecznie System wdarł się do tej klasy i już się po prostu dalej nie dało. Co mam na myśli, mówiąc „System”? Po prostu System – dyrekcję, kuratorium, konferencje, zebrania, rozporządzenia, programy… i ostatecznie to wszystko, co się powszechnie określa, jako fikcję na każdym dokładnie poziomie, z wyjątkiem jednego. Fikcję, jeśli idzie o uczenie, jeśli idzie o wychowywanie, jeśli idzie o tak zwane tworzenie dobrej i przyjaznej atmosfery, jeśli idzie o osiąganie wyników. Na każdym poziomie z wyjątkiem jednego. Bo tam gdzie chodzi o to, żeby wziąć nauczyciela za przysłowiowy pysk, fikcji nie było i nie ma. Tam mamy do czynienia z jedynym poziomem, gdzie System działa bardzo starannie i bardzo skutecznie.

      Chociaż w nieco innym kontekście, pisałem tu już kiedyś o szkole. Po co więc robię to raz jeszcze? Z tych samych powodów, co poprzednio. Po to, żeby się wstawić za nauczycielami, którzy jeszcze na tyle nie zbzikowali, żeby tego wsparcia już nie potrzebować. I po to też, żeby się wstawić za uczniami, którzy akurat ani ode mnie, ani od żadnego innego nauczyciela nigdy nic nie potrzebowali, ale którym – jestem tego pewien – to wsparcie na pewno nie zaszkodzi. No i jeszcze z jednego powodu. Otóż, tym razem w Rykach, znów jakaś banda idiotów postanowiła rozwalić kolejnego nauczyciela, dokonała tego jak najbardziej skutecznie, a dziś – bardzo zdziwieni – drapią się po swoich łysych, ukrytych pod kapturkami pałach, i dziwą się, że tak to jakoś wyszło. Więc dla nich i dla ich kolegów również jest ten tekst.

      Wspomniałem o fikcji. Na tym własnie polega obecny system oświatowy. Na kompletnej fikcji. Proszę, patrząc na sytuację w szkole w tych Rykach, zwrócić uwagę na reakcję wszystkich zainteresowanych sprawą dorosłych, poczynając od mamy jednego z tych durniów, przez panią dyrektor, a skończywszy na politykach i dziennikarzach, komentujących zdarzenie. Czy w tym całym zamieszaniu, jakie na parę bieżących tygodni zajęło uwagę opinii publicznej, pojawił się choć jeden głos, który odniósł by się do sedna problemu? Czyli do Systemu, który od tylu już lat trzyma naszą szkołę w kompletnie paraliżującym uścisku. Jedni mówią, ze trzeba wzmocnić opiekę pedagogiczną, inni, że władze oświatowe powinny ściślej kontrolować to co się w tych nieszczęsnych szkołach dzieje, ktoś tam proponuje, żeby nauczyciele byli lepiej wykształceni i lepiej opłacani, jeszcze ktoś inny, że należy w szkole zaprowadzić dyscyplinę, a – żeby nikt nie myślał, że tych zabrakło – to wreszcie przychodzą i ci, którzy proponują dodatkowe pogadanki, a może dodatkową godzinę wychowania seksualnego. Pewnie po to, żeby chłopaki się odprężyły.

       I oczywiście nikomu nie przyjdzie do głowy, że te wszystkie pomysły są funta kłaków warte dopóki uczniowie będą chodzili do szkoły w głębokim – i z każdym rokiem głębszym – przekonaniem, że oni tam nie chodzą po to, żeby się czegoś nauczyć, a przez to uczynić swoje przyszłe życie wygodniejszym i przyjemniejszym, ale dlatego, ze tak ma być. Wszystkie kolejne władze oświatowe – od ministra Samsonowicza, przez całą tę komunistyczną drobnicę, do obecnej minister Hall – prowadzą polską szkołę w taki sposób, jakby tam nie chodziło o nic innego jak o stworzenie w miarę skutecznej przechowalni dla tej części młodzieży, która przez kilkanaście lat swojego życia nie ma co ze sobą zrobić między ósmą rano, a trzecią po południu. I jakby jedynym sposobem na realizacje tej skuteczności, było stworzenie odpowiednio wielu, odpowiednio grubych tomów przepisów i regulacji, odnoszących się do każdej minuty życia uczniów i kręcących się wśród nich bez celu nauczycieli.

      Efekt jest taki, że zarówno uczniowie jak i nauczyciele spędzają dzień w dzień te swoje długie godziny, kompletnie niezależnie od siebie, zajęci wyłącznie sobą i walką o przeżycie kolejnej godziny lekcyjnej, a nad nimi pochylają się – również pilnujący wyłącznie swoich interesów – dyrektorzy, kuratorzy, psycholodzy, metodycy, ministrowie, związkowcy i udają, udają, udają. A niech no tylko ktoś z nich podniesie głowę i spróbuje wprowadzić choć odrobinę sensu, czy choćby tylko życia, do tego nieszczęścia o nazwie „szkoła”. Od razu przybiegną do niego rodzice, urzędnicy z kuratorium, pedagodzy szkolni, dyrekcja i mu natychmiast wytłumaczą, że wszystko jest pod kontrola, i że jeśli trzeba będzie coś zrobić, to się zrobi tak żeby było jak jest – tyle że bardziej.

      Przyjrzyjmy się filmowi, który nagrali ci debile i wsadzili do netu. Mamy przed sobą grupę kompletnie ogłupiałych byczków, stających na głowie (dosłownie), żeby jakoś zabić tę nudę, a za biurkiem tego nieszczęsnego nauczyciela, który doskonale wie, ze nie może nawet mrugnąć okiem, bo każdy ruch z jego strony zostanie natychmiast ukarany przez najszerzej rozumiany System. I wcale nie chodzi mi o to, że mógłby on na przykład wstać i nakłaść po pysku temu, który akurat stoi najbliżej. Wprawdzie, jestem pewien, że oni wszyscy w tym momencie by wrócili do ławek i przez następny kwadrans, dochodziliby do siebie, ale skutki uboczne okazałyby się z pewnością nie warte tego wysiłku. Przede wszystkim na pewno któryś z nich by tę ciekawostkę wyniósł na zewnątrz i System by się już tym nauczycielem zajął równie skutecznie jak on tym dzieckiem. Więc niechby on nawet go nie lał. Niech by po prostu sięgnął po komórkę i zadzwonił po policję, że go jakaś banda chuliganów właśnie napadła i on się czuje zagrożony. Ale tego mu też robić nie wolno. Przepisy zabraniają.

      Więc siedział cicho i się nie ruszał. Bo wiedział, ze tak jak jest, ma być i wszystko jest pod kontrolą. ZNP zadba o jego pensum, dyrekcja zadba o to, żeby pieniądze – włącznie z trzynastką – były na czas, uczniowie z kolei – jak trzeba będzie – będą mogli skorzystać z pomocy pedagoga, psychologa i (raz na tydzień) z pomocy szkolnego lekarza, a on ma tylko zatroszczyć się o to, żeby dziennik był na koniec semestru w miarę starannie wypełniony. A dlaczego – jak wspomniała mama jednego z tych byczków – on był tak ciamajda, że nie potrafił sobie poradzić? Bo taki był. Bo, kiedy się przygotowywał do bycia nauczycielem, nikt mu nie powiedział, że będzie miał pracę przypominającą pracę klawisza w więzieniu, tyle że bez jakichkolwiek uprawnień. No i znów, bo taki był. Nie miał umiejętności radzenia sobie z bandytami, ale tez nie miał tego czegoś – co szczęśliwie ja miałem – a co bandytom z jakichś niezrozumiałych względów akurat się często podoba.

       A może miał. Może tylko miał tego pecha, że w odpowiednim momencie nie machnął na to ręką. Może przez wszystkie te lata, kiedy tam pracował, jakoś szło. A któregoś dnia coś się załamało albo w nich, albo w nim; albo może po prostu dzień nie sprzyjał. Tego nie wiemy. Jedno jest pewne. Miał albo zachować kamienny spokój, albo poszukać dla siebie i dla swojej rodziny innego źródła utrzymania. Jakiegoś miejsca, gdzie mógłby robić to co umie, ale bez tego ryzyka, że albo stanie się sławny na całą Polskę, albo skończy z informacją od dyrekcji zaczynającą się od słów: Na podstawie kontroli dokumentacji szkolnej, oraz monitoringu prowadzonych przez Pana lekcji, Dyrekcja stwierdza co następuje:- proces nauczania odbywa się niezgodnie z przyjętym programem nauczania, co narusza zasady prawa oświatowego…

      I tak dalej. Bez najmniejszego znaczenia. Bo tak, czy inaczej, to jest wciąż ta sama historia.

 


sobota, 19 lutego 2022

O niebotycznym wzwodzie Janusza Korwina Mikke

 

      Ani nie planowałem dziś tu wrzucać nic nowego, ani tym bardziej nawet do głowy mi nie przyszło, by to było coś w jakikolwiek sposób powiązanego z Januszem Korwinem Mikke, o którym jeśli przez te wszystkie lata wspomniałem tu choćby 10 razy, to dobrze. Tymczasem, gdy wydawało się, że on się już całkowicie wypruł z nowych pomysłów, ni stąd ni z owąd stał się bohaterem dnia i to naprawdę na nie byle jakim poziomie. Oto, proszę sobie wyobrazić, że w jednej z internetowych – bo jakżeby innych – wypowiedzi, rzeczony Janusz Korwin Mikke oznajmił, że kobiety powinny uzyskiwać prawa wyborcze po ukończeniu 55 roku życia, bo to wtedy dopiero zanikają u nich tak zwane estrogeny, czyli hormony odpowiedzialne, mówiąc krótko, za rozrodczość. Do tego czasu, zdaniem Janusza Korwina Mikke, będąc w sposób naturalny skoncentrowanie wyłącznie na rodzeniu i opiece nad dziećmi, kobiety nie są w stanie myśleć, a zatem konsekwentnie nie są też w stanie podejmować tak poważnych decyzji jak wybieranie władz państwowych w demokratycznych procedurach.

      Głos Janusza Korwina Mikke został we wszystkich możliwych miejscach oczywiście odpowiednio zauważony i skomentowany, ja natomiast nie mam ochoty się dziwić ani temu skąd u niego akurat taka fascynacja rzeczonymi „procesami demokratycznymi”, że do udziału w nich zaprasza tylko jednostki wybitne, ani też wyciągać z przedstawionego rozumowania wniosku, że kobiety, które z niewyjaśnionych powodów nie życzą sobie mieć dzieci, a kiedy już jakieś urodzą, to od czasu do czasu mają potrzebę takie dziecko zwyczajnie udusić, czy zatłuc na śmierć, powinny mieć prawa wyborcze. Bo niby tym samym dowiodły że są jak mężczyźni? Nie chcę więc wchodzić w polemikę z tym dziwnym staruszkiem, który, moim zdaniem, z jednym nieistotnym wyjątkiem, o którym później, stoi o niebo wyżej od prezydenta Bidena jakim go znamy, natomiast bardzo chętnie odwołam się do pewnej biblijnej przypowieści, która całą kwestię pozwala umieścić we właściwych ramach. Nie tracąc więc czasu na niepotrzebny wstęp, proszę o skupienie:

Król Salomon pokochał też wiele kobiet obcej narodowości, a mianowicie: córkę faraona, Moabitki, Ammonitki, Edomitki, Sydonitki i Chetytki z narodów, co do których Pan nakazał Izraelitom: «Nie łączcie się z nimi, i one niech nie łączą się z wami, bo na pewno zwrócą wasze serce ku swoim bogom». Jednak Salomon z miłości złączył się z nimi, tak że miał siedemset żon-księżniczek i trzysta żon drugorzędnych. Jego żony uwiodły więc jego serce. Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego, jak serce jego ojca, Dawida. Zaczął bowiem czcić Asztartę, boginię Sydończyków, oraz Milkoma, ohydę Ammonitów. Salomon dopuścił się więc tego, co jest złe w oczach Pana, i nie okazał pełnego posłuszeństwa Panu, jak Dawid, jego ojciec. Salomon zbudował również posąg Kemoszowi, bożkowi moabskiemu, na górze na wschód od Jerozolimy, oraz Milkomowi, ohydzie Ammonitów. Tak samo uczynił wszystkim swoim żonom obcej narodowości, palącym kadzidła i składającym ofiary swoim bogom.
Pan rozgniewał się więc na Salomona za to, że jego serce odwróciło się od Pana, Boga izraelskiego. Dwukrotnie mu się ukazał i zabraniał mu czcić obcych bogów, ale on nie zachował tego, co Pan mu nakazał. Wtedy Pan rzekł Salomonowi:
«Wobec tego, że tak postąpiłeś i nie zachowałeś mego przymierza oraz moich praw, które ci dałem, nieodwołalnie wyrwę ci królestwo i dam twojemu słudze. Choć nie uczynię tego za twego życia ze względu na twego ojca, Dawida, to wyrwę je z ręki twojego syna. Jednak nie wyrwę całego królestwa. Dam twojemu synowi jedno pokolenie ze względu na Dawida, mego sługę, i ze względu na Jeruzalem, które wybrałem»”.

       I to tyle. Gdyby jednak trzeba było komuś kwestię nieco przybliżyć, to proszę pamiętać, że Krół Salomon, zarówno w samym Piśmie, jak i w tradycji, funkcjonuje jako wzór mądrości, i to mądrości nie byle jakiej, bo danej przez samego Boga. Był więc Król Solomon nadzwyczaj mądry, do czasu gdy się zestarzał i uznał, że właściwie zyskał już wszystko, co mu jest do szczęścia potrzebne, z wyjątkiem... no właśnie, czego? Otóż, gdy miał on już wszystko, z mądrością przede wszystkim, doszedł do przekonania, że nic nie jest tyle warte co podziw kobiet, i w tym momecie, jak dziś możemy wyczytać z przemyśleń Janusza Korwina Mikke, ostatecznie załatwiły go ni mniej ni więcej tylko owe estrogeny.

        Nie będę się tu popisywał wiedzą, której nie posiadam, więc przyznam, że po wysłuchaniu mądrości Janusza Korwina Mikke, sprawdziłem sobie, co to takiego wspomniane estrogeny, które uniemożliwiają kobietom używanie rozumu i głosowania na prawdziwą prawicę i przeczytałem co następuje:

Główna rola estrogenów u kobiet polega między innymi na wspomaganiu rozwoju cech płciowych (rozwój narządów płciowych i gruczołów piersiowych), regulacji cyklu miesiączkowego i przygotowaniu błony śluzowej macicy do zagnieżdżenia się zarodka, utrzymywaniu ciąży, regulacji gospodarki lipidowej, białkowej i wapniowej”.

      Nie wiem w tym momencie, jaki hormon sprawia że niektórzy mężczyźni, ze szczególnym uwzględnieniem ledwo żywych starców, utrzymują nieustanny wzwód, z którego w dodatku raz na jakiś czas coś wytryska, ale nie wiem też jak to się stało, że u Janusza Korwina Mikke obserwujemy działanie owego hormonu nawet wtedy gdy on już powoli wkracza w 81 rok życia. Chciałbym jednak zachęcić posłów Konfederacji, by kiedy będą mieli okazję porozmawiać ze swoim mistrzem, zwrócili mu uwagę na fakt, że gdy przyjdzie jego czas, a on sobie zażyczy trumny z podwyższonym wiekiem, to w żaden sposób nie sprawi, że oni któregoś dnia obejmą w Polsce władzę, no i też że Pan Bóg zakrzyknie: „Ten Korwin to naprawdę niezły gość!”.



 

piątek, 18 lutego 2022

Gdy kłamstwo w finale wygrało 3-0

 

      Nie umiem dziś powiedzieć który to był dokładnie rok, ale z całą pewnością premierem był wówczas Jerzy Buzek, a jego ministrowie reprezentowali tak zwaną Akcję Wyborczą Solidarność, w koalicji z Unią Wolności. Dla przypomnienia tym, którzy aż tak daleko wspomnieniem nie sięgają, samą AWS również tworzyła koalicja mniejszych ugrupowań, a wśród nich – tak, tak – jak najbardziej Porozumienie Centrum. Tu akurat, co absolutnie niezwykłe i co musimy teraz podkreślić, mamy na myśli Porozumienie Centrum bez jego twórcy i jedynego przywódcy. Czemu tak? Otóż kiedy zbliżały się wybory i tak zwana prawica układała swoje listy wyborcze, Jarosław Kaczyński, w proteście przeciwko wciskaniu do Sejmu  całej kupy najciemniejszych typków i wbrew swoim partyjnym kolegom odmówił kandydowania i kazał usunąć swoje nazwisko z listy. I pewnie przez kolejne cztery lata mógłby się na spokojnie zajmować sobą i swoim kotem, gdyby w geście dobrej woli nie przygarnął go Jan Olszewski, co po paru kolejnych, czasem nadzwyczaj nieoczekiwanych zakrętach, doprowadziło do zmiany w postaci zniknięcia Porozumienia Centrum a wraz z nim całej grupy polityków, którym się wydawało, że bez Kaczyńskiego sobie świetnie poradzą, a poradzić sobie nie byli w stanie. I tak to powstało Prawo i Sprawiedliwość, co ostatecznie stworzyło podstawę tego co mamy dziś. 

        I tu chcę wrócić do początku dzisiejszej notki, czyli miejsca gdzie piszę, że nie pamiętam dokładnie roku w którym to się wydarzyło. Otóż Polska była rozkradana przez tych udających prawicę cwaniaków, Jarosław Kaczyński, jako poseł kompletnie niszowego i mikroskopijnego ugrupowania Jana Olszewskiego, jedyne co mógł robić to patrzeć, jak gangi się coraz bardziej rozpychają, a całą jego ideę trafia szlag i któregoś dnia, w jednym z wywaiadów, zapewne w jednej z wielu chwil zwątpienia, powiedział, że w aktualnej sytaucji on nie widzi najmniejszego sensu bycia choćby i skromnym posłem, skoro owo posłowanie sprowadza się wyłącznie do odbierania raz na miesiąc poselskiej pensji. Pamiętam tę wypowiedź, jak sądzę, słowo w słowo, ale też nigdy już nie zapomnę artykułu w „Gazecie Wyborczej”, w którym nadzwyczaj dowcipnie wyszydzono opinię Jarosława Kaczyńskiego, że „jedyny sens bycia posłem to chodzenie raz na miesiąc do kasy, by odebrać poselskie honorarium”.

        Ja oczywiście od czasu do czasu wracam do tego wspomnienia, ale tym razem, przypomniało mi się tamto wydarzenie, gdy prawicowe media, włącznie z państwową telewizją, uruchomiły parodniową – dziś, gdy czas już naprawdę nie czeka na nikogo, innych nie ma – nagonkę na Kingę Dunin (jeśli ktoś nie wie, o kim mowa, niech sobie wygoogla). W czym rzecz? Otóż wygląda na to, że Szatan, uznając, że Dunin – dotychczas znana nam jako osoba zwyczajnie opętana – jest już kompletnie zużyta, spuścił ją ze smyczy, a ona w poczuciu nowej wolności napisała recenzję książki niejakiego Maksa Wolskiego  jak rozumiem, wciąż w drużynie – pod tytułem „Nicuś”, i Wolskiego wdeptała w ziemię. Bardzo przepraszam, ale skoro nikt inny Dunin jej wypowiedzi w pełnym kontekście nie cytuje, zrobię to ja:

Polska – ogólnie rzecz biorąc – składa się z Polaków. Czy Polacy są tacy okropni, bo mieszkają w Polsce (te ich skrzywione ryje, wieprzowe karki), czy też Polska jest nie do zniesienia, bo ją zamieszkują Polacy? Co było pierwsze: jajko czy kura?

Jeśli chcecie się wyrzygać na Polskę i Polaków, to jest to książka właśnie dla was. Tytułowy Nicuś nienawidzi Polski soczyście, barwnie i obficie. Kraju, ludzi, katolicyzmu, krajobrazu. Mnoży obelgi i powtarza się, bo nigdy mu nie dość męczenia się z Polską. Niemcy są bogatsze, Włochy piękniejsze, Adriatyk bardziej malowniczy niż Bałtyk, który jest ledwie kałużą. Judaizm jest lepszą religią niż katolicyzm. Kompleksy, kompleksy. Polaków nikt nie lubi, lepiej się do tej narodowości na świecie nie przyznawać. Chociaż trochę hassliebe też w tym jest.

Można powiedzieć, że Max Wolski (to pseudonim) cierpi na dysforię narodowościową level max. Doceniając mistrzostwo i wielopiętrowość tych wszystkich bluzgów, szybko poczułam się nimi zmęczona. Widać już nie mam takiej potrzeby, żeby zmagać się z POLSKĄ. Cóż, jesteśmy średnim krajem, gorszym od innych, ale lepszym od wielu. Pod wieloma względami irytującym, aktualnie bardziej niż zazwyczaj. Mam wrażenie, że te wszystkie problemy z polskością już sto razy przerabialiśmy, że to już nie jest ani ważne, ani ciekawe, może co najwyżej zaspokaja jakieś potrzeby emocjonalne – jak hejt na fejsie. I że rzyganie Polską to jakieś takie nasze spécialité de la maison, które mi się przejadło”.

      Jak każdy widzi, fragment w którym Dunin pisze o polskich „skrzywionych ryjach, wieprzowych karkach”, to nie są jej słowa, lecz słowa tego jakiegoś Maksa, słowa które ona najzwyczajniej w świecie nie dość że odrzuca, to podobnie jak ich autora wręcz wyśmiewa. Tymczasem przez kilka kolejnych dni, nie dość że w Internecie, to jeszcze w prawicowych mediach, ale przede wszystkim w Wiadomościach TVP, poświęcono znaczną część jakże cennego miejsca na to by niszczyć Dunin  nie Maksa, ale Dunin  za to, że rzekomo określiła Polaków jako ludzi o „skrzywionych ryjach i wieprzowych karkach”.

        Powiem szczerze że w pierwszej chwili, widząc jak owa czy to zwykłą gnuśność, czy też bezczelna propaganda, sobie po wolności hula, dostałem ciężkiej cholery i miałem ochotę zwyczajnie wrzeszczeć. Nie w obronie Dunin, która przez długie lata bardzo dobrze sobie zasłużyła, by na jakąkolwiek obronę nie zasługiwać, ale w obronie prostej przyzwoitości. I oto nagle sobie przypomniałem najpierw wspomniany wcześniej epizod z wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego i ową straszną manipulacją „Gazety Wyborczej”, a potem cały szereg dziesiątek, czy może setek kłamstw, które, kompletnie bezkarnie, rozpłynęły się gdzieś w kosmosie, pomyśłałem sobie, że może to taka jest właśnie kolej rzeczy? Może dziś inaczej już nie można? A kto uważa inaczej, to kiep?

        Jak może część z nas wie, z powodu szalejących nad Polską niszczycielskich wiatrów lecący z Warszawy do Krakowa samolot nie był w stanie wylądować w Krakowie i zmuszony został do lądowania w Budapeszcie. W reakcji na to wydarzenie – jestem w stu procentach pewien, że całkowicie świadom okoliczności – europoseł, niesławny Marek Belka, zamieścił na Twitterze następujący komentarz:

Samolot LOT z Krakowa do Warszawy wylądował w... Budapeszcie. Polski Ład na niebie”.

      Kiedy piszę ten tekst, tweet Belki ma już niemal 4 tys. polubień, co jak na Twittera, jest liczbą bardzo dużą. Komentarzy czytać mi się nie chciało – choćby przez fakt, że ja je wszystkie świetnie znam jeszcze zanim je zobaczę – ale nagle jakby cały ten brud ze mnie zszedł i pomyślałem sobie, że mam wielką nadzieję, że każda z kolejnych informacji o tym, że Kinga Dunin określiła Polaków jako ludzi o „skrzywionych ryjach i wieprzowych karkach” spotka się z jeszcze powszechniejszym entuzjazmem. 

     Przepraszam bardzo, ale to nie był mój pomysł.

       


       

 

wtorek, 15 lutego 2022

Gdy strach zżera duszę

 

       Ja oczywiście mam świadomość, że to co się ostatnio ze mną dzieje to jest już swego rodzaju obsesja, ale – mimo że dzisiejszy tekst traktuje jak najbardziej o obsesjach –  nic nie poradzę na to, że widzę to co widzę i jestem szczerze przekonany, że widzę bardzo dobrze. W ostatnim tekście zacytowałem fragment niezwykłego wręcz opowiadania Roalda Dahla, gdzie pewien cwany oszust trafia na kobietę, która w pierwszej już chwili, zupełnie jak dziecko, daje mu do zrozumienia, że jest fanatycznym wrogiem wszelkiego lewactwa, i to mu w zupełności wystarczy, by przy pomocy paru najbardziej tanich haseł owinąć sobie ową nieszczęsną kobietę wokół palca. Przytoczyłem tę historię, by pokazać jak zwykły strach, zwłaszcza gdy uznamy za stosowne go publicznie ujawnić, czyni nas kompletnie bezbronnych wobec naszych potencjalnych wrogów.

      I pewnie by mi ten jeden mały przykład wystarczył, gdyby nie to że własnie obejrzałem sobie na Netflixie dokument zatytułowany „The Puppet Master” o pewnym niesławnym brytyjskim oszuście nazwiskiem Robert Freegard, który na swoim procederze ugrał niemal 2 miliony funtów, żerując na ludziach, którzy żyli w panicznym strachu przed zamachami IRA. Wyłapywał Freegard z tłumu odpowiednicego kandydata, przedstawiał się jako działający pod przykryciem agent MI5, informował, że dana osoba jest w stanie śmiertelnego zagrożenia, a następnie oferował zarówno ochronę jak i możliwość współpracy w zwalczaniu terroryzmu, no a potem już tylko ciągnął od owych przerażonych, a jednocześnie znajdujących się na froncie walki, ludzi grube pieniądze za dalszą ochronę.

       Polecając jak najbardziej ów film, chciałbym się jednak podzielić jak najbardziej aktualną refleksją. Otóż, jak pewnie nie tylko ja zauważyłem, czas w jakim ostatnio żyjemy to nieustanny strach przed wszystkim. Chętnie bym tu żartowbiliwie przypomniał stary bon mot mistrza Młynarskiego „Bo chleba dosyć, lecz rośnie popyt na igrzyska”, gdyby nie fakt że tym razem nie widzę tu szczególnie śmiesznego żartu, bo nawet jeśli to czego jesteśmy świadkiem to wyłącznie pragnienie igrzysk, to za owym pragnieniem stoją znane nam skądinąd „inne szatany”.

        Znamy owe strachy bardzo dobrze. Jedni drżą ze strachu przed Unią Europejską, że ona nam tu w Polsce zaprowadzi swoje porządki, inni przed Jarosławem Kaczyńskim, że ten nam tu urządzi Koreę Północną, jedni że Ruscy wejdą na Ukrainę, a potem już dalej do nas, a ci drudzy, że przed Ruskimi do Polski wejdą Ukraińcy i będą nas rezać, a wreszcie – jakże by się bez tego obejść – jedni siedzą zamknięci po domach w gumowych rękawiczkach i pierwszej klasy maseczkach, w obawie by ich nie zabił wirus, inni z kolei pogrążają się w stanie coraz większej histerii dysząc ze strachu przed szczepionkami, które już za dwa lata wymordują jedną czwartą ludzkości, i chodzi już tylko o to by samemu ocaleć.

       Pisałem tu chyba niedawno o kobiecie, która umierając z powodu COVID-u, błagała lekarzy, by w jej karcie zgonu nie pisali, że to COVID, bo ona... w COVID nie wierzy. Myślę, że ktoś taki byłby idealnym materiałem dla jakiegoś lokalnego Freegarda, ale opowiem o kimś z drugiej strony tej obłąkanej sceny, a mianowicie o czlowieku, którego spotykam regularnie w swoim kościele. Człowiek jest raczej młody, na twarzy ma maseczkę jak większość innych, z tą różnicą, że ta maseczka roboi wrażenie nieco bardziej zaawansowanej technicznie, a on się zawsze bardzo stara by siedzieć jak najdalej od reszty. Gdy zbliża się Komunia, ten już jest ustawiony w bloku startowym, by broń Panie Boże nikt nie zdążył zainfekować księdzu palców, a gdy Msza się kończy, stoi przy samym wyjściu, by wyjść z kościołą przed wszystkimi. Gdy z kolei na początku Mszy ktoś nieopatrznie wejdzie w jego wolną od zarazy przestrzeń, jest gotów uciekać do bezpiecznego miejsca po drugiej stronie kościoła. Przepraszam bardzo, ale jaki ja miałbym problem z tym, żeby go poinformować, że jestem przedstawicielem Secret Service i dostałem zadanie chronienia go przed mafią antyszczepionkową, która uznała go za zagrożenie dla swoich globalnych interesów?

       Myślę sobie więc o obejrzanym na Netflixie Freegardzie i przychodzi mi do głowy, co by było gdybym ja zaczął wyłapywać z ulicy te wszystkie dziwadła, które potrzebują mi pokazać jak one się strasznie boją zakażenia, a razem z nimi – bo czemu by nie – również tych drugich, a każdemu z nich po kolei przedstawiał się jako tajny agent ABW i oferował ochronę przed tymi co ich chcą zabić, czy to szczepionkami, czy brakiem szczepień, pod warunkiem że każdy z nich natychmiast pobiegnie do najbliższego banku i poprosi o kredyt. Ja oczywiście wiem, że ta piłka nie byłaby aż tak krótka, co oczywiście nie zmienia faktu, że aby ją skrócić, i to skrócić nadzwyczaj skutecznie, wystarczyłoby mi zaledwie parę na poczekaniu wymyślonych historii i powiedzmy dwa tygodnie, by każdy z nich, w walce o przeżycie, był gotów mi oddać wszystko co ma.

      Mam znajomego, który jeszcze w latach Solidarności, tak jak wielu innych, woził tam i z powrotem tak zwaną „bibułę”. Opowiada mi on dziś, że jemu nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy nosić w klapie koszuli popularnego wóczas bardzo opornika. Nie dlatego, że bał się dekonspiracji – w końcu oni mieli tych wszystkich „bochaterów” głęboko w nosie – ale dlatego tylko, że nie widział najmniejszego powodu do ujawniania przed ludźmi sobie obcymi swoich politycznych poglądów. I tak ma do dziś. Nie przylepia na swoim samochodzie naklejki z ośmioma gwiazdkami, ale też nie chodzi w koszulce z napisem „Red is bad”. Postępuje tak oczywiście przede wszystkim dlatego, że nie żyje swoimi obsesjami, ale również dlatego, że diabli wiedzą, komu nagle przyjdzie do głowy by tę wiadomość wykorzystać przeciwko niemu.

       I tego rodzaju czujności – a jednocześnie przytomności umysłu – życzę nam wszystkim.  



piątek, 11 lutego 2022

O zabójczej magii miłości i nienawiści

 

      Sama rozmowa jest oczywiście znacznie dłuższa, ponieważ jednak to ten akurat fragment został gdzieś tam wybrany jako najbardziej reprezentatywny, ja też go od razu wypatrzyłem i zamieściłem na Facebooku z odpowiednim ostrzeżeniem o następującej treści: „Niech ktoś wreszcie wyłączy temu człowiekowi internet, bo Polska dłużej tej wstydu nie zniesie”. O kogo poszło? O Lecha Wałęsę oczywiście, który, zdawałoby się, pozostaje w swojej stałej formie, gdyby nie fakt że głos stał się zdecydowanie bełkotliwy, a oczy jeszcze bardziej pozbawione wyrazu niż kiedykolwiek wcześniej. Udzielił mianowicie Lech Wałęsa wypowiedzi dziennikarce, czy to z Ukrainy, czy z Rosji – ja bym raczej podejrzewał Ukrainkę, jednak on sam twierdzi, że to Rosja, co mnie akurat, swoją drogą, nie dziwi – i zapytany o kwestię ewentualnego przyjęcia Ukrainy do NATO, mówi co następuje:

Jeśli zwycięży... demagodzy, populiści... to uruchomią te płyty tektoniczne, się okaże, że ziemia się przewinie, nas wszystkich zgniecie, wodą zaleje i powstaną nowe tereny, tak jak było z tamtymi, tak było trzy razy już na ziemi”.

      Dziennikarka nieśmiało bardzo prosi Wałęsę, żeby odniósł się do zadanej kwestii, ten jednak dalej bredzi, ona wciąż mu powtarza, że nic z jego gadki nie rozumie, a on dalej swoje... no i dalej już nie słuchałem.

      Zamieściłem jednak fragment o płytach tektonicznych na Facebooku wraz ze swoim komentarzem. Niemal w jednej chwili w odpowiedzi na to co napisałem ktoś wrzucił to:

 


i dodał:

Wystarczy mi to zdjęcie...”.

      A ja się w tym momencie oczywiście zjeżyłem i zacząłem się zastanawiać, co to mianowicie może znaczyć, że w reakcji na tego rodzaju szaleństwo, ktoś wzrusza ramionami, wrzuca zdjęcie Lecha Wałęsy w antycovidowej maseczce – przyznaję, że w kształcie najwidoczniej zaprojektowanym przez samego noblistę – i ogłasza, że w tym momencie reszta się nie liczy. Nie ma znaczenia to, że człowiek który w krótkiej historii Polski przez pięć lat pełnił funkcje prezydenta państwa, wcześniej otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, i od wielu lat funkcjonuje we wszystkich zakątkach świata jako jakiś tam autorytet, zwyczajnie stracił zmysły i nikt nie jest w stanie go opanować, bo to co tak naprawdę ma znaczenie, to to że on chodzi w maseczce. Wygląda na to – a ponieważ bardzo uważnie obserwuję owo zwarcie między tymi co nie wierzą w pandemię, a tymi co żyją w przekonaniu, że ona jak najbardziej istnieje i w dodatku trzyma się znakomicie, jestem wyczulony na wszelkie rodzaje histerii – że mamy tu do czynienia z kimś, dla kogo nie ma nic bardziej dobitnie świadczącego o upadku człowieka niż tak zwana „szmata na ryju”. Człowiek może postradać zmysły i w tym stanie dokonać czynów niewyobrażalnie strasznych, dopóki jednak nie pozwala się zniewolić i zmusić do zakładania maseczki, zasługuje na pełne wybaczenie. I odwrotnie: Jeśli ktoś się pod jakimkolwiek względem stoczył na samo dno, to jest to wyłącznie wina grzechu pierworodnego, a więc założenia maseczki w obawie przed zarażeniem wirusem. Co to oznacza dla nas? To mianowicie, że są wśród nas ludzie, którzy gotowi są zgodzić się na dosłownie wszystko, pod warunkiem że poprosi ich o to ktoś, kto uważa że cała ta historia z pandemią to jedno wielkie oszustwo.

       Jest takie opowiadanie Roalda Dahla pod tytułem „Parson’s Pleasure” o pewnym nadzwyczaj przebiegłym oszuście, panu Boggisie, który, mówiąc bardzo krótko, domyślając się że w Anglii jest niezliczona ilość wiejskich posiadłości, w których znajdują się bezcenne, stare meble, o których faktycznej wartości obecni właściciele nie mają bladego pojęcia, postanowił żyć, odwiedzając kolejne miejsca, by za marne grosze skupować wszystko co cenniejsze, a następnie za ciężkie pieniądze sprzedawać to wszystko w komisach w Londynie. Pewnego dnia pan Boggis zawitał do wsi i do jednej z chałup, gdzie mu otworzyła kobieta. Proszę posłuchać:

Podszedł do drzwi i zadzwonił dzwonkiem. Usłyszał odgłos kroków, drzwi się otworzyły i przed nim, a raczej nad nim, stanęła ogromna kobieta w bryczesach.  Mimo dymu z papierosa mógł poczuć otaczający ją potężny smród stajni i końskiego łajna.

‘Tak?’ zapytała, patrząc na niego podejrzliwie. ‘O co chodzi?’

Pan Boggis, który już niemal spodziewał się, że kobieta za moment zacznie rżeć, uchylił kapelusza, skłonił się nieco i wręczył jej wizytówkę. ‘Bardzo przepraszam, że przeszkadzam’ powiedział i czekał, obserwując jej twarz, gdy czytała informację na wizytówce.

‘Nie rozumiem’ odpowiedziała oddając mu wizytówkę. ‘Czego pan chce’?

Pan Boggis opowiedział jej o działalności Towarzystwa na Rzecz Ratowania Starych Mebli.

‘Czy to nie jest przypadkiem coś coś ma może związek z socjalistami?’ zapytała, patrząc na niego ze złością spod  gęstych brwi.

Od tego momentu wszystko stało się nadzwyczaj proste. Konserwatysta w bryczesach – obojętnie, kobieta czy mężczyzna – to dla pana Boggisa była bułka z masłem. Wystarczyły mu dwie minuty zwyczajowej gadki na temat zalet konserwatystów, a kolejne dwie poświęcone wyszydzaniu socjalistów, a żeby sprawę zakończyć, dodał pan Boggis do tego parę krytycznych uwag na temat ustawy wprowadzającej zakaz polowań, by na koniec przyznać, że dla niego Niebo to nieograniczona możliwość strzelania do lisów, jeleni, oraz zajęcy od rana do nocy, w każdy dzień tygodnia, włącznie z niedzielami.

Obserwując kobietę, widział jak działa magia. Teraz już uśmiechała się szeroko, a pan Boggis już tylko dorzucił: ‘Szanowna pani, niech pani nawet nie próbuje wspominać przy mnie o socjalistach”. 

W tym momencie kobieta zaśmiała się głośno, walnęła pana Boggisa po ramieniu i krzyknęła: ‘Niech pan wchodzi. Nie mam pojęcia, po co pan tu przylazł, ale niech pan już wchodzi’”.

     Pisałem tu już wielokrotnie o tym jak Zło próbuje nas usidlić, a następnie upodlić, a my nawet nie mamy szczególnej ochoty na to by się bronić. Zacytowany na początku fragment najnowszej wypowiedzi Lecha Wałęsy można znaleźć w całości na jego osobistej stronie na Facebooku. Pod spodem są komentarze. Bardzo proszę:

Brawo Panie Prezydencie. Sytuacja jest poważna jeżeli chodzi o politykę Rosjan w sprawie Ukrainy. Może być konflikt. Pozdrawiam serdecznie. Życzę zdrówka”;

Kochany Panie Prezydencie. Pozdrawiam. Dużo zdrowia. Szacunek wielki dla Wielkiego Człowieka w historii”;

Bardzo mądry i odważny człowiek. Jesteśmy dumni, że go mamy”;

Fantastyczny, mądry wywiad”;

Trudne pytania i ciekawe odpowiedzi. Aktywność trolli potwierdza tu pańską rację, Panie Prezydencie. Mam nadzieję, że ludzie pojmą wagę obecnej sytuacji”.

        No i teraz pojawia się kluczowe pytanie: Czemu tak? Czemu nam jest tak trudno rozpoznać oszusta? Wiem bardzo dobrze,  że na tym blogu jest bardzo dużo bardzo mądrych osób. Może oni zechcą się zaangażować i odpowiedzieć na to pytanie: Czemu się dajemy tak fatalnie oszukiwać?

 

środa, 9 lutego 2022

"Little Red Riding Hood and the Wolf" by Roald Dahl

Ponieważ wciąż mi chodzi po głowie myśl, że wczorajsza notka była zbyt brutalna i należałoby jakoś uspokoić sytuację, uznałem że dziś wstawię coś nadzwyczaj lekkiego, a jednocześnie równie pożytecznego, a mianowicie pewien wierszyk autorstwa Roalda Dahla, o którym tu już nie raz było, a jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej, to się dowie bez problemu.Tym razem jednak nie chodzi o zwykłą prezentację, ale o naukę. Poniewiaż bowiem mam świadomość, że wśród czytelników tego bloga jest bardzo wiele osób, które interesują się nauką języka angielskiego, mam dla nich wszystkich zadanie. Proszę uzupełnić brakujące słowa w taki sposób by uzyskać czyste rymy. Zapraszam do zabawy.


    As soon as Wolf began to ____

    That he would like a decent ____,

    He went and knocked on Grandma's ____.

    When Grandma opened it, she ____

    The sharp white teeth, the horrid grin,

    And Wolfie said, ``May I come ___?''

    Poor Grandmamma was _______,

    ``He's going to eat me up!'' she ____.

 

    And she was absolutely ____.

    He ate her up in one big _____.

    But Grandmamma was small and ______,

    And Wolfie wailed, ``That's not _______!

    I haven't yet begun to ____

    That I have had a decent _____''

    He ran around the kitchen yelping,

    ``I've got to have a second _______!''

    Then added with a frightful leer,

    ``I'm therefore going to wait right ____

    Till Little Miss Red Riding Hood

    Comes home from walking in the _____.''

    He quickly put on Grandma's ______,

    (Of course he hadn't eaten _____).

    He dressed himself in coat and ____.

    He put on shoes, and after ____

    He even brushed and curled his ____,

    Then sat himself in Grandma's ______.

    In came the little girl in _____.

    She stopped. She stared. And then she _____,

 

    ``What great big ears you have, Grandma.''

    ``All the better to hear you with,'' the Wolf replied.

    ``What great big eyes you have, Grandma.''

    said Little Red Riding Hood.

    ``All the better to see you with,'' the Wolf replied.

 

    He sat there watching her and ______.

    He thought, I'm going to eat this _____.

    Compared with her old Grandmamma

    She's going to taste like ______.

 

    Then Little Red Riding Hood said, ``But Grandma,

    what a lovely great big furry coat you have on.''

 

    ``That's wrong!'' cried Wolf. ``Have you forgot

    To tell me what BIG TEETH I've got?

    Ah well, no matter what you ___,

    I'm going to eat you ______.''

    The small girl smiles. One eyelid flickers.

    She wimps a pistol from her knickers.

    She aims it at the creature's _____

    And bang bang bang, she shoots him _____.

    A few weeks later, in the _____,

    I came across Miss Riding Hood.

    But what a change! No cloak of ____,

    No silly hood upon her _____.

    She said, ``Hello, and do please note

    My lovely furry wolfskin _____.''


Przy okazji, jeśli kto ma ochotę sobie ze mną poczytać pierwszej klasy angielskie teksty i się czegoś nowego nauczyć, proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com. Załatwimy to na Skypie.




 

wtorek, 8 lutego 2022

O tych jebanych szczepionkach

 

      Powiem szczerze, że nie mam bladego pojęcia, czy to co mnie w tych dniach spotyka to kwestia szczególnego przypadku, czy może faktycznie atak antyszczepionkowego lobby się tak nasilił, że włazi już do naszych domów drzwiami, oknami i wszystkimi najmniejszymi szczelinami w podłodze. Faktem jest jednak, że choć od dłuższego już czasu tu i ówdzie natrafiałem na wypowiedzi przedstawicieli owego lobby, które niezmiennie robiły na mnie wrażenie jako objaw autentycznego obłędu, to przypadki te były na tyle rzadkie, że generalnie mogłem je skutecznie lekceważyć. Ostatnio jednak, jak już wspomniałem, mamy do czynienia ze swego rodzaju, nomen omen, pandemią. I nie mam tu na myśli osób, które, jak każdy z nas, irytują się obowiązkiem zakrywania ust i nosa po każdym wejściu do sklepu, czy kościoła, czy tymi bezsensownymi testami, czy też tych którzy nie chcą się szczepić, bo wyliczyli sobie, że im akurat nic nie grozi, czy tych wreszcie, które boją się igły i za żadną cenę nie zgodzą się, by ich zaciągnąć do punktu szczepień. Kiedy mówię o obłędzie, mam na myśli osoby, które są głęboko przekonane, że w szczepionkach umieszczono coś co ma na celu powszechną depopulację, że respiratory przynoszą wyłącznie śmierć, szpitale są dziś wyłącznie umieralniami, papież Franciszek nie jest papieżem, ale anty-papieżem, który zapoczątkował nową schizmę w Kościele Powszechnym, a na czele jedynego prawdziwego Kościoła stoi dziś arcybiskup Jan Paweł Langa. Mam na myśli ludzi, którzy dziś żyją nadzieją, że już niedługo przyjdzie czas gdy Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, oraz Adam Niedzielski zostaną przykładnie powieszeni, choćby po to by odpłacić za zbrodnie doktora Mengele.

       Wysłuchuję więc cierpliwie owych opinii, cierpliwie znoszę opowieści o tym, jak to gdzieś na świecie zaszczepiła się cała rodzina i wszyscy umarli, a gdzie indziej istnieje wioska gdzie nikt się nie zaszczepił i tam wszyscy żyją w zdrowiu i wszelkim powodzeniu, jak to generalnie ile razy pojawia się informacja, że gdzieś ktoś zmarł z powodu COVID-a to tak naprawdę chodzi o kogoś, kto został zamordowany przez lekarzy przy pomocy respiratora, że w Ameryce eksperyment ze szczepionkami przeprowadzono na fretkach i wszystkie zdechły, czy wreszcie że komunia nie dość że przyjmowana do rąk, to jeszcze w „szmacie na ryju”, jest nieważna, i wtedy niezmiennie zaczynam się obawiać, że oto nadchodzi prawdziwy Koniec Czasów.

       Jednak w tym momencie pojawia się coś, co przenosi wszystko to o czym dotychczas mówiłem na jeszcze wyższy poziom. Oto zaszedłem wczoraj do sąsiedniego optyka, a ponieważ w środku było zbyt gęsto, a ja miałem sprawę pilną, grzecznie stanąłem przed punktem i czekałem na swoją kolejkę. W pewnym momencie pojawił się człowiek z może siedmioletnią dziewczynką. Człowiek był duży, bardzo dobrze zbudowany, jednak nie jakiś gangster, czy kibic GKS-u, bardziej może jak taki typowy polski patriota z Marszu Niepodległości, a dziewczynka porządnie ubrana, zadbana, spokojna. I oto, proszę sobie wyobrazić, że kiedy oni się pojawili w zajmowanej przeze mnie przestrzeni, ona szła w milczeniu z wtuloną w ramiona głową, a on ją informował w następujący sposób:

Czyś ty kurwa idiotko oszalała? Ty kurwa pierdolnięta jesteś, wierzysz w maseczki? Chcesz nosić tę szmatę na ryju? Pierdolnij się w głupi łeb, kretynko. Czego się kurwa boisz? Odjebało ci, czy co? Może sobie kurwa pampersa na ten głupi łeb załóż”.

         O co poszło, nie mam pojęcia, a ojciec tej biednej dziewczynki mnie nie poinformował. Domyśłam się jednak, że jego córeczka wspomniała coś na temat pandemii, a on dostał klasycznego szału. Myślałem żeby to jakoś skomentować, ale pomyśłałem sobie, że obejdziemy się bez tego, to natomiast to co przychodzi mi do głowy, to to by oświadczyć tu publicznie, że gdybym nagle gdziekolwiek trafił na tego typu wypowiedź, skierowaną do przerażonego jak jasna cholera dziecka, na temat tego że maseczki należy nosić, a bez szczepienia to przed nim juz tylko śmierć pod respiratorem, to ja bym uznal, że się dałem fatalnie oszukać i w jednej chwili przeszedłnbym na stronę antyszczepionkowego lobby – swoją drogą, jak wielu z nas wie, że mamy do czynienia z lobby, wyposażonym w pieniądze i interesy o jakich nawet nie śnimy? – i ogłosił, że respiratory to śmierć.

          Dziś jednak jest tak, że mogę z czystym sumieniem poinfomować tego bydlaka spod naszego optyka, że jest zwyczajnie opętany.

   


     

piątek, 4 lutego 2022

Jebać PiS, czyli solidarność ponad podziałami

 

      Gdy w szpitalu we Wrocławiu z powodu Wirusa powoli umierał mój dobry znajomy Jacek Drobny, a wiadomość o tym nieszczęściu pojawiła się na Facebooku, wśród kilku naprawdę dziwnych komentarzy pojawiły się dwa, które zrobiły na mnie wrażenie szczególne, ze względu na komunikat, na który nigdy wcześniej nie natrafiłem. W jednym z nich ktoś zaapelował o to, by Drobnego natychmiast wyciągnąć spod respiratora, bo respiratory to śmierć, a drugi, idący jeszcze dalej, by go w ogóle wyrwać ze szpitala, bo lekarze go zabiją. Tak jak wielu przed nim.

       Przeczytawszy jeden i drugi, wpadłem w prawdziwy stupor, bo, jak mówię – przyzwyczajony do wielu różnych ekstrawagancji, wygłaszanych przez osoby nie dość że drżące ze strachu przed maseczkami i szczepionkami, to jeszcze negujące istnienie samej panedemii – o tym, że respiratory nie służą do ratowania życia, ale do zabijania, a szpitale są wyłącznie umieralniami, jakoś nie słyszałem. Tak się jednak złożyło, że wszedłem kilka dni temu w kontakt z pewnym dawnym znajomym, który najpierw zabronił mi się szczepić, a kiedy go poinformowałem, że jest już za późno, to przestrzegł mnie, abym, skoro na to by uciec przed igłą jest już za późno, kiedy już w wyniku tej „szczypawki” trafię do szpitala, przede wszystkim odmówił podłączenia mnie do respiratora, a następnie spieprzał ze szpitala gdzie pieprz rośnie, bo oni mnie tam zabiją, i pędził prosto do Przemyśla po amantadynę oraz przy okazji po witaminę c.

      No i jeszcze to:

Krzysztof, nie ufam żadnym rządom, że chcą naszego dobra. Zbyt to nachalna propaganda, już samo to powinno budzić podejrzenie każdego. No i to, że wstrzykuje się wszystkim ludziom preparat modyfikujący genetycznie, zatwierdzony warunkowo, gdzie lekarze przestrzegali od samego początku, że może powodować bezpłodność i śmierć. Podobno były jakieś eksperymenty tego typu szczepionką na fretkach i zdechły, przerwali eksperyment. Ja nie wiem. Tego się trzymam, że jest to jakiś wstęp do znaku bestii w przyszłości. Są koncepcje 4 rewolucji przemysłowej, są plany, to przygotowuje ludzi do chipowania. 

Podobno skutków ubocznych tej szczepionki anty-covid jest więcej niż wszystkich szczepień razem wziętych przez wszystkie lata, ale skala też jest większa. 

A w Wielkiej Brytanii planują zacząć fluorowanie wody w kranach, a jest udowodnione, że fluor szkodzi między innymi na mózg”.

        Przepraszam wszystkich bardzo, ale co Państwo tu widzą? Bo gdy chodzi o mnie, to coś to nawet nie jest zwykły strach, ale czyste, zwierzęce przerażenie. Strach i przerażenie, co jednak nie zmienia faktu, że kiedy czyta się różnego rodzaju wypowiedzi tzw. antyszczepionkowców, to oni wszyscy, jak jeden mąż solidarnie zarzucają nam, że to my się wszystkiego boimy, i dlatego nosimy maseczki, unikamy miejsc, gdzie możemy się łatwo zarazić, ewentualnie niechcąco zarazić kogoś innego, no i że wreszcie się szczepimy. Tymczasem jest tak, że my pracujemy, bawimy się z wnukami, słuchamy muzyki, oglądamy mecze w telewizji, spotykamy znajomych, od czasu do czasu wyjdziemy gdzieś coś zjeść, a ponieważ żyjemy w nadziei – nie w pewności, ale w nadziei!  że te szczepionki jakoś nas chronią, to czując się stosunkowo bezpiecznie nie pamiętamy nawet o tej zarazie, a tymczasem ludzie, którzy od rana do wieczora nie myślą o niczym innym jak o fluorowaniu wody, chipowaniu i o przyvgotowywaniu na naszych oczach drogi dla nadejścia Bestii, zarzucają nam że to my drżymy ze strachu przed pandemią, której rzekomo nie ma. Jest tylko świat, który został zaatakowany przez Bestię, ale gdy chodzi o pandemię koronawirusa, to o żadnym zagrożeniu mowy być nie może.

      Proszę zatem popatrzeć, do czego niektórych z tych co w respiratorach ujrzeli oczy Bestii, doprowadził ów strach. Oto chyba na Facebooku ktoś zamieścił takie coś:

Ty kłamco. Oszuście Pisowski śmieciu okradasz i niszczysz Polaków. Sprzedałeś ziemię i myślisz że to jest normalne.. Zarabiając 14 milionów złotych. Kim ty jesteś pajacu Pisowski. Wstyd że Polską rządzi mafia je***a pisowska.. Okradająca wszystkich i idąca po trupach do celu.

Masz rodzinę i to oni razem z tobą zapłacą za wszystko kiedy skończą się rządy kaczora. Całe majątki oddacie i będziecie siedzieć. Polacy zrobią porządek z wami wszystkimi. Mówisz o sprzedaży a kłamiesz Pinokio strasznie. Żona taka sama jak ty nigdy nie najedzona aż się udusi z tego chamstwa. Kim ty jesteś. Takim samym oszustem jak Twój ojciec. Kłamcą o sądzonym przez Sąd. Wszyscy co umierają w Polsce to twoja wina i kaczora jak z tym żyjesz. Możesz spać. Bądź trendowaty na wieki razem z rodziną. Przeklęty kłamco”.

     Ktoś może pomyśleć, że autorem tego bluzgu jest jakiś już kompletnie oszalały przedstawiciel najbardziej sfrustrowanej części widzów TVN24, no ale jeśli się zastanowić nad tym, co owego nieszczęśnika tak zdenerwowało, to trudno uwierzyć by chodziło o majątek premiera Morawieckiego, chciwość jego żony, czy to że oni oboje bezczelnie kłamią. Jest tam jednak jeden fragment, który wyjaśnia nam, że tu nie chodzi ani o tradycyjny anty-PiS, ani nawet o Morawieckich, młodszych, starszych i tych już najstarszych, ale o to że oni są tylko tarczą, w którą się pluje z całkiem innych przyczyna, a mianowicie tej którą wyraża owo „wszyscy umierają w Polsce to twoja wina i kaczora jak z tym żyjesz”. Tu musi chodzić wyłącznie o te szczepionki, respiratory i fluor. To one sprawiły że ostatecznie tamten strach dziś już się przepoczwarzył w nienawiść jakiej świat nie widział.

       Ale tu w istocie rzeczy pojawia się polityka i owa nienawiść do PiS-u, czy może zwłaszcza do Jarosława Kaczyńskiego, którą znamy aż nazbyt dobrze od niemal już 20 lat, i która oryginalnie również wyrosła z nieporzytomnego strachu przed Bestią. To właśnie świadomość drogi jaką ona przebyła sprawia, że kiedy czytamy owe obelgi, to w pierwszej kolejności myślimy o Donaldzie Tusku i jego drużynie. Bo to oni jako pierwsi najpierw oszaleli ze strachu, by następnie z tego szaleństwa uciec w to co im pozwoli jako tako funkcjonować, czyli w nienawiść. I kiedy tu nagle pojawiają się ludzie – jeszcze niedawno całkiem przytomni i z pewnością łagodni w swoich sercach – i ze strachu zaczynają dostawać pomieszania zmysłów, to myślę sobie, że tu chyba nigdy nie chodziło o sympatie polityczne, czy w ogóle o jakiekolwiek sympatie, czy poglądy, ale o pewien szczególny typ charakteru.

       I to by nam dziś bardzo dobrze rozwiązywało pewien, tu akurat zupełnie poboczny, problem, który wielu z nas dręczy od lat, a mianowicie dlaczego tak często czy to nasi, czy nie-nasi robią wrażenie, jakby byli ulepieni z tej samej gliny.

      


 

wtorek, 1 lutego 2022

O tym jak oszaleć z powodu szaleństwa

 

      Wczoraj pojawił się nam news w postaci wyniku kolejnego wyborczego sondażu firmy Kantar, z którego wynika, że oto po wielu latach ciężkiej pracy programowej Platforma Obywatelska z przystawkami dogoniła Prawo i Sprawiedliwość. Jak się można było od razu domyślić, całe to towarzystwo, zarówno tworzące Platformę, jak i połączone z nią duchowo i ją na co dzień wspierające, wpadło w stan euforii nie obserwowany od bardzo długiego już czasu. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że oni przez całe lata gnili w czarnej rozpaczy i nareszcie ujrzeli słońce. Nic podobnego. Gdyby tak było, to oni tego słońca nie ujrzeliby nigdy. To bowiem, co ich trzymało przy życiu, to właśnie owe, pojawiające się niemal każdego dnia – swoją drogą, zawsze tworzone przez któregoś z nich – kolejne plotki, wskazujące niezbicie, że tym razem to już naprawdę koniec panowania owej „pisowskiej zarazy”, w który oni wszyscy bezkrytycznie wierzyli, a wszystko to po to by już po paru chwilach dowiedzieć się, że to rzeczywiście tylko plotki. Trzymały ich one przy życiu, a jednocześnie, w moich głębokim przekonaniu, niszczyły ich w sposób straszny. Nie jestem bowiem w stanie sobie wyobrazić, jak można przez dziś już niemal siedem lat żyć w stanie tak dramatycznych zmian nastroju. Nie mogę uwierzyć, że normalnie funkcjonujący człowiek – ale też chyba jakikolwiek człowiek  kilka razy dziennie może przeskakiwać ze stanu bezprzytomnego szczęścia do autentycznej rozpaczy, i z powrotem, jest w stanie zachować choćby podstawową równowagę psychiczną. Gdybym ja któregoś dnia dowiedział się, że moje dziecko zachorowało na bardzo złośliwy nowotwór i ta wiadomość przez kolejne lata wracałaby do mnie w postaci informacji, że to jednak nie nowotwór, albo że ów nowotwór nie jest aż taki poważny, czy wreszcie że jest jeszcze gorzej niż się wydawało, i tak w koło od nowa, to ja bym albo popadł w ciężki alkoholizm, albo w jeszcze cięższe szaleństwo.

       Pojawiła się wspomniana na początku informacja o sondażu, gdzie PiS ma 27 procent poparcia, a PO zaledwie jeden procent mniej i stopień histerii jaki ogarnął polityków Platformy i wspierających ją środowisk nie ma chyba jednak sobie równych w historii minionych lat. Gdy czytam wypowiedzi komentujące ów wynik na Twitterze, to już się tylko zastanawiam, co im wszystkim się porobi w tych biednych głowach, gdy już za chwilę opublikowane zostaną badania innych instytutów i okaże się, że jednak wszystko jest dokładnie tak jak było chwilę temu. Obawiam się mianowicie, że tym razem może dojść do tak ciężkiego kryzysu, że ich z niego nie wydobędzie nawet zapowiedź Jarosława Kurskiego na Twitterze, że już jutro w „Gazecie Wyborczej” ukażą się świeżo odkryte materiały o najgłębiej skrywanych seksualno-finansowych tajemnicach Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego.

        Myślę więc sobie, że w pewnym sensie ja im wszystkim bardzo współczuję. Mnie wprawdzie osobiście i szczęśliwie nigdy się nie zdarzyło, bym choćby przez krótki czas funkcjonował między rozpaczą a delirycznym szczęściem na zmianę... no może z wyjątkiem pewnej dawnej przygody, gdy na krótko zakochałem się w pewnej bardzo dziwnej dziewczynie, ale domyślam się, że tego typu stan to nie są żarty, zwłaszcza gdy tym razem gra się toczy na znacznie wyższych rejestrach. Współczuję też – choć przyznam, że również z nutą bardzo grzesznej satysfakcji – Donaldowi Tuskowi, którego w minioną sobotę oglądałem w telewizji podczas dziś już słynnego wystąpienia z pomiętą ściągawką, gdy on, z całą tą jakże typową dla siebie ekspresją, ni stąd ni z owąd, wyskoczył z czymś takim:

Czy ktoś z was posłałby swoją córeczkę do Kaczyńskiego, żeby ją wyleczył? Czy ktoś z was posłałby swojego wnuczka, żeby go leczył... nie wiem... arcybiskup Jędraszewski? Czy ktoś chciałby, żeby jego dzieci leczyły zęby u... nie wiem... u ministra Czarnka? On się jeszcze może kojarzyć z kleszczami dentystycznymi, ale... wiecie o co mi chodzi”.

       Przepraszam bardzo, ale to jest coś co ja osobiście jestem gotów traktować jako hit minionego 30-lecia. Bywało różnie, i wcale nie mam tu przede wszystkim na myśli niegdysiejszych występów Stefana Niesiołowskiego, czy najnowszych Lecha Wałęsy, to jednak co nam zaprezentował Donald Tusk, od dziś traktuję jak numer jeden. To jest coś, co nie jest wynikiem choroby alkoholowej, ani zwykłego kretyństwa; to akurat, w moim pojęciu, świadczy o tym, że Donald Tusk zwyczajnie zwariował, w sensie – pochorował się psychicznie. Ja się nie zdziwię, jeśli już lada chwila on pojawi się na którymś z publicznych spotkań, czy może w rozmowie TVN24 i dojdzie do sytuacji, że trzeba go będzie ze sceny wyprowadzić.

        Kto wie, czy to już nie za parę dni, gdy się okaże że to badanie Kantaru ktoś zwyczajnie spieprzył.



O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...