wtorek, 29 marca 2022

Państwo Schnepf na ukraińskim froncie

 

       Kilka z minionych dni spędziliśmy relaksując się w Gdyni i okolicach i choć mógłbym bardzo chętnie podzielić się paroma ciekawymi myślami na ten czy inny temat, opowiem o jednej rzeczy, kitóra całkiem niespodziewanie zrobiła na mnie wrażenie szczególne. Otóż na restauracyjnym telewizorze podczas śniadania serwowano nam reglularnie coś co nosi nazwę „Śniadanie z TVN”, a czego osobiście nigdy dotychczas nie miałem nieszczęścia poznać i od czego gorszy może być już chyba tylko rozdawany przez sieć drogeryjną Rossmann magazyn „Skarb”. I oto podczas jednego ze śniadań, zza pleców dobiegła mnie najpierw informacja, że gościem programu będzie były ambasador Platformy Obywatelskiej w USA, Ryszard Schnepf, który, jako doświadczony „dyplomata” opowie nam o prezydencie Bidenie, no a potem był już tylko sam Schnepf.

     Co ów Schnepf mówił, nie wiem, bo po pierwszych kilku zdaniach przede wszystkim złośliwie go postanowiłem nie słuchać, no a poza tym, znacznie bardziej niż jego syk intresowało mnie to, co nam tak naprawdę chciała zademonstrować stacja TVN, decydując się na to, by akurat dziś, gdy wszyscy tak bardzo żyjemy rosyjską agresją na Ukrainę, wrzucić nam na talerz tego strasznego kacapa. Mamy tę wojnę, a wraz z nią wciąż powracający temat owej wieloletniej, tak strasznie niesławnej, kolaboracji państw, rządów, polityków, mediów z ową azjatycką dziczą reprezentowaną dziś przez Putina i owo demoniczne Z, a tu nagle z dziesiątek możliwości oni wybierają wręcz symbol owej zdrady i walą nim jak kijem po klatce z tygrysem.

      Ja mam owego Schnapfa na oku od czasu gdy on został ambasadorem w Waszyngtonie, przez różnego rodzaju wybryki zarówno wtedy, po wszystkie jego kroki już po tym jak on wrócił do Polski, i oczywiście nie spodziewam się po nim niczego dobrego. Dlatego też, kiedy sterczał mi on nad talerzem podczas tamtego śniadania, zatkałem sobie na niego uszy. Nie zdziwiłoby mnie też oczywiście zaproszenie go do TVN-u, czy nawet na zjazd Platformy Obywatelskiej – no ale, na Boga, nie dziś, gdy każdy Ruski, jest powszechnie traktowany jak śmierdzące jajo, albo coś nawet znacznie gorszego. Tymczasem nagle on wchodzi na scenę i jak gdyby nigdy nic, zaczyna się puszyć.

         Popatrzmy więc może z kim mamy do czynienia. Zacznijmy od końca:

Maksymilian Schnepf podczas II wojny światowej był żołnierzem Armii Czerwonej a następnie wstąpił do 1 Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, sformowanej w 1943. Brał udział w walkach o Stalingrad, bitwie pod Lenino, walkach o warszawską Pragę, walkach o Warszawę, operacji berlińskiej. Następnie służył w ludowym Wojsku Polskim od 3 czerwca 1946 do 2 września 1950. W lipcu 1945 w stopniu porucznika dowodził pododdziałem złożonym z dwóch kompanii w sile ok. 110-160 żołnierzy z 1 Praskiego pułku piechoty, wspierających wojska sowieckie w operacji określonej później mianem ‘obława augustowska’. Od 3 września 1951 do 24 sierpnia 1954 w stopniu podpułkownika pełnił funkcję szefa I Oddziału Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Studia wyższe ukończył na Akademii Sztabu Generalnego uzyskując tytuł magistra. Uzyskał tytuł oficera dyplomowanego.

Był długoletnim kierownikiem Studium Wojskowego na Uniwersytecie Warszawskim. Był także kierownikiem Akademii Teatralnej i ASP. Był dyrektorem w Żydowskim Instytucie Historycznym. Sprawował stanowisko dyrektora administracyjnego w Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Warszawie. Działał jako publicysta Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Do końca życia był pułkownikiem dyplomowanym w stanie spoczynku.

Zmarł 17 sierpnia 2003 w Warszawie. 22 sierpnia 2003 został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie (kwatera EII-4-4).

Jego żoną została Alicja z domu Szczepaniak, z którą miał synów Ryszarda (ur. 1951, dyplomata) i Zygmunta”.

      To teraz może Mama:

W 1947 wstąpiła do Polskiej Partii Robotniczej. W 1949 została zatrudniona w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego we Wrocławiu, gdzie brała udział w walkach z podziemiem niepodległościowym, za co w latach 70. przyznano jej specjalną emeryturę, która została jej odebrana po 1989. Następnie pracowała w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.

Podjęła działalność w Polskim Towarzystwie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, w którym objęła funkcję sekretarza Zarządu Głównego.

Jej mężem był płk Maksymilian Sznepf (1920–2003), a ich synami są Ryszard (ur. 1951, dyplomata) i Zygmunt.

      No i na koniec – prawie – jeszcze coś:

Sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Ryszard Schnepf podał się do dymisji.
Rzecznik rządu Konrad Ciesiołkiewicz powiedział IAR, że premier przyjmie tę rezygnację. Stanie się to prawdopodobnie jutro.
Europoseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Kamiński wyjaśnił, że Schnepf musi odejść, gdyż bez porozumienia z premierem przedstawiał wizję polskiej polityki zagranicznej. Kilka dni temu Schnepf powiedział ‘Rzeczpospolitej’, że rząd zaproponuje udział Polski w budowie kontrowersyjnego gazociągu Rosja - Niemcy po dnie Bałtyku. Premier w specjalnym oświadczeniu zdementował tę informację.
Michał Kamiński przyznał, że sytuacja jest przykra. Ryszard Schnepf jest bowiem bardzo zdolnym ministrem, który ma wielkie osiągnięcia. Jednak, jak podkreślił Kamiński, w każdym kraju jest tak, że jeśli minister zrobi coś bez uzgodnienia z premierem, to podaje się do dymisji
”.

      A teraz parę konkretów. Otóż Sznepf trafił do rządu Prawa i Sprawiedliwości jeszcze jako śmieć po ośmiu latach wladzy Platformy Obywatelskiej i został zagospodarowany przez premiera Marcinkiewicza. Po tym gdy w „Rzeczpospolitej” ujawnił że Polska chcę wspólnie z Rosją i Niemcami budować Nord Stream, wciąż jeszcze premier Marcinkiewicz wyrzucił go na zbity pysk, zaklinając się na wszystkie świętości, że on nic takiego dla Polski nie planował, a europoseł Michał Kamiński rozbeczał się nad Schnepfa odejściem.

      A ja już się tylko zastanawiam, czy kiedy Schnepf pobiegł do „Rzeczpospolitej” ze swoim newsem, to przez to, że musiał się tym szczęściem ze swiatem podzielić, czy wręcz przeciwnie, chciał na Marcinkiewicza naskarżyć, i myślę że oni wszyscy byli w jednej bandzie. Włącznie oczywiście z Kamińskim.

       Czytam te wszystkie informacje i z przerażeniem stwierdzam, że to coś wciąż żyje i ma się najwyraźniej bardzo dobrze. Alicja Schnepf za osiem lat dobije do setki, a gdy przyjdzie jej czas, to jej syn wrzuci jej do trumny order, który jej swego czasu przyznał sam prezydent Bronisław Komorowski. Co do wojny natomiast, to ona jest oczywiście straszna i wszyscy modlimy się, by każdy ruski żołnierz, kiedy już szczęśliwie wróci do kraju, miał obie nogi poprzestrzelane w jedną i drugą stronę. Jest jednak coś co napawa nadzieją. Otóż przyjdzie już niedługo moment, gdy ów ruski front załamie się również i tu u nas, w Polsce.



 

 

wtorek, 22 marca 2022

Gabriel Maciejewski: Wiara

 

Mieliśmy tu parę dni temu z dawna wyczekiwany tekst naszego ulubionego psychoterapeuty, Gerarda Warcoka, na tematy oczywiście bieżące, a dziś znów będziecie się Państwo obejść beze mnie. Oto bowiem wczoraj, na swoim blogu, znany nam bardzo dobrze Gabriel Maciejewski zamieścił tekst tak poruszający i tak potrzebny, że do tej chwili nie potrafię się spod niego otrząsnąć. A ja, ponieważ wiem, że wielu z nas poza to nasze miejsce nie zagląda, za zgodą Autora przenoszę jego niezwykłą refleksję tutaj, dla – jak to onegdaj ładnie określił poeta – wspólnej korzyści i dla dobra wspólnego. Polecam szczerze i z gorącym sercem.

 

      Do białej wściekłości doprowadzają mnie wpisy politycznych realistów zatroskanych o los uchodźców z Ukrainy, o nasz własny los, a nawet o los mój i mojego bloga. Ludzi reprezentujących taką postawę, jest coraz więcej i nie rozumieją oni, że czas na demonstrowanie małostkowości nigdy nie jest dobry. Teraz zaś jest moment najgorszy. Czym ci ludzie próbują bronić swoich idiotycznych wpisów, rzekomych analiz i wróżb? Zwykle doświadczeniem życiowym i rozeznaniem w polityce, co sprowadza się do kilku wyświechtanych sloganów o cynizmie polityków.

      Jak chcecie wobec tego, w dni poprzedzające Zmartwychwstanie, określać się wobec bliźnich, którzy uciekli z piekła? Poprzez cynizm polityków? A co wiecie o ich osobistych wyborach i lękach? Kto was w ogóle upoważnił do zabierania głosu w takich kwestiach posługując się przy tym tak znikomym rozeznaniem?

      Jak chybione są dziś wszystkie sądy i jakie chciejstwo z nich wyłazi, niech zaświadczą, przedwojenne jeszcze, wpisy niektórych kolegów. Twierdzili oni, na podstawie zasłyszanej w kolejce do kasy rozmowy, że na wschodzie Ukraińcy nie będą strzelać do Rosjan, bo strzelaliby do swoich. Dziś ci „swoi” spalili im domy, wywieźli graty za granicę, okradli sejfy domowe i szafki z biżuterią. Kogo schwytali to zabili, nie oszczędzając dzieci i starców. Są jednak tacy, którzy dalej wierzą, że to wojna między „swoimi”.

      Mnie najbardziej w całej około wojennej retoryce drażni porzucenie wiary. Co jakiś czas ktoś zadaje mi pytanie, ale jak to, pan wierzy mediom, wierzy pan, że to wszystko, jest tak, jak pokazują? Przede wszystkim pokładam ufność w Bogu, a w związku z tym nie mogę przyjąć żadnej innej postawy, poza tą, którą demonstruję, albowiem wiara mi na to nie pozwala. Nie można bowiem wątpić w dobro i relatywizować zła, które ujawniło swoją moc nagle.

      Jak wszyscy wiedzą, nie wierzyłem w wojnę. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że jakiś rosyjski polityk wyda rozkaz bombardowania Kijowa, matki miast ruskich. No, ale tak się stało, a w związku z tym muszę przyjąć jakieś wyjaśnienie tej sytuacji. Ono zaś brzmi – ekipa Putina to piekłoszczaki nie zaciekawione niczym poza sobą. I dopiero wychodząc z tego założenia mogę oceniać wszystkie wypadki.

      Nie wiem co siedzi w głowie Joe Bidena i nie mam zamiaru zgadywać. Wystarczy mi, że tu przyjeżdża i udziela poparcia polskim politykom. Nie wiem, jak zachowałoby się NATO wobec agresji na Polskę, ale pokładam ufność w Bogu i myślę, że nie pozwolono by nam zginąć. Pokusa, by odrzucić tę opcję i nasładzać się – bo o to właśnie chodzi – czarnymi scenariuszami, jest jednak nie do zwalczenia. Po co ludzie to robią? Myślę, że nie potrafią oddalić pokusy zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę. Nie chcą też, by uznano ich w towarzystwie za frajerów, którzy stoją po stronie słabych i oszukanych. Nie wiem doprawdy, jak wytłumaczyć im, że są durniami i zostaną za tę postawę najprawdopodobniej ukarani już w tym życiu, nie w przyszłym. Wiara podpowiada mi takie scenariusze. Powodowani wiarą i bojaźnią bożą powinniśmy odrzucać takie pokusy i wszelkie zło, które płynie z relatywizowania i analizowania krzywd wynikających z jawnej i podłej agresji. Nie ma na to dzisiaj miejsca w Polsce. I niech to wszyscy dobrze zapamiętają.

      Piekło wydaje bowiem coraz to lepsze i fajniejsze dyrektywy. Ogłoszono właśnie, ze najemnicy z Syrii dostawać będą 1800 dolarów za każdego zabitego Ukraińca. Rozumiem, że za kobietę i dziecko też? Jeśli to prawda, a ja myślę, że tak, tym bardziej nie możemy przyjmować innej postawy niż zawierzenie Bogu. Wobec zła zaś musimy się określać jawnie i natychmiast. Ufając, że jeśli popełnimy błąd, albo zgrzeszymy mimowolnie, Pan Bóg nam wybaczy po szczerej spowiedzi.

      Najgorsze co można zrobić to relatywizować zło posługując się schematami myślenia rodem z podręczników politologii. Są bowiem chwile i całe wielkie obszary działań, kiedy żadne strategie nie znajdują uzasadnienia. Poza wiarą oczywiście. Jeśli więc ktoś widząc ten tłum matek i dzieci na granicy, włącza inną niż chrześcijańska narrację i zaczyna roztaczać wokół wizje polityczne, ten jest z piekła rodem. Obojętnie ile razy nie powiedziałby szczęść Boże. I obojętnie w jakich podniosłych rodzajach liturgii by nie uczestniczył. Przekonani o własnej słuszności, ortodoksyjni kapłani rosyjskiego prawosławia unieważnili już tydzień temu takie histerie. Na ich fałszywe nawoływania można zareagować tylko milczeniem. Kiedy zaś ono nie poskutkuje, braterskim napomnieniem. To trzeba powtórzyć trzy razy przynajmniej, zanim przystąpimy do jawnej walki ze złem.

      Najgorsze jednak co można zrobić to poprzestawać z wątpiącymi i podstępnymi. To są truciciele, a im bezpieczniejsi się czują i im mniej zależy im na losie bliźnich dotkniętych działaniami zła, tym gorszy los tych, którzy ich słuchają. Takich istot jest wokół mnóstwo i cieszą się one niezwykłą popularnością. Powód jest moim zdaniem bardzo prosty, sprzedają oni pewien towar, którego brakuje wszystkim – wyniosłość i połączone z nią poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego. Tak przecież potrzebne w tych strasznych czasach, kiedy media torturują normalnych ludzi widokiem płaczących dzieci i matek. Wyniosłość pozwalająca z góry patrzeć na tę całą mierzwę, która w opinii trucicieli mózgów tylko częściowo zalicza się do gatunku ludzkiego. Poczucie bezpieczeństwa zaś pozwala odciąć się od tego oceanu nieszczęścia i pozostać dawnym sobą, ze swoimi nawykami. Podążanie za głosem takich ludzi, który dziś brzmi niczym głos syren, albowiem uwalnia od odpowiedzialności indywidualnej, przenosząc ją w sferę polityki, jest drogą prosto do piekła. Niebawem się o tym przekonacie.

      Na koniec słowo o dwoistości. Często słyszymy opinię ludzi, powołujących się na rozsądek, podnoszących kwestie polityczne w ocenie obecnego kryzysu i troszczących się o przyszłość naszą i rzeszy uchodźców, którzy sugerują, że po cichu komuś pomagają jednak. Proszę Państwa, albo pomagamy jawnie i stoimy murem przeciwko złu, albo palimy Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. To jest bardzo prosta sprawa i sugestie podobne, słyszalne już w mediach, z ust osób krytycznie nastawionych do polityki rządu i postawy Polaków wobec naszych braci ze wschodu, są po prostu niestosowne. W wielu zaś przypadkach są po prostu skrytym oddawaniem hołdu złemu. Tak właśnie jest i nie chce być inaczej.

https://coryllus.pl/wiara/




niedziela, 20 marca 2022

Czy wojny rozstrzygają się w umysłach?

Dzieci potrafią sterroryzować dorosłych. Chcąc postawić na swoim, złoszczą się, krzyczą, płaczą, złorzeczą, gryzą. Rzucają się na ziemię. Nie pozwalają wydźwignąć się ze swej wściekłości i rozżalenia, by stanąć na ziemi. Gdy się podnoszą, zdarza się, że czują niechęć do świata i kroczą przez życie w odwetowym nastawieniu. Siłą próbują przejąć władzę nad swymi opiekunami i nad myśleniem. Niektórzy dorośli dla świętego spokoju spełniają ich zachcianki oraz przekupują łakociami i obietnicami. Niewinnie i od małych spraw zaczyna się powielać zapisana w mózgu neurohormonalna matryca przemocy, szkodliwej uległości, deprawacji.

Omnipotentne niemowlęce struktury przetrwałe w umysłach osób dorosłych chcą rządzić. Z nieznośnego poczucia swej mizerności i zależności od innych, mimo, iż naturalnego, muszą mieć wszystko wielkie i większe. Prawdziwa rzeczywistość, zarówno ze swoimi ograniczeniami, jak i wolnością wyboru oraz rozwojem staje się wrogiem dla ich pychy. Niestrawna jest dla nich etyka, logika, ekonomia oraz zdolność różnicowania między prawdą i fałszem. Subiektywnie doświadczana rzeczywistość staje się obowiązująca. Realizowane są wizje nowoczłowieka. Nowotwory, takie jak: nowomowa, nowologika, jak rak rozrasta się i niszczą to, co zdrowe. Uciążliwe głodzenie bądź żarłoczność mają większą wartość niż smakowanie życia. Wielkościowe obiekty nie godząc się z utratą poczucia swej mocarności spoglądają złym okiem na sąsiednie, zwyczajne, życiodajne obszary w swej psychice. Dbałość o wspólne dobro i twórcze współżycie zróżnicowanych, świadomych i nieświadomych części psychiki stanowi dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Brak stawianych sobie ograniczeń jest kompensowany kompletnym ograniczaniem innych. Wielkościowe struktury potrzebują wielkich sił do zwalczania w swej psychice zwykłych i niezależnych bytów. Prawdopodobnie, głęboko ukryta pogarda do swych złych cech jest nieświadomie przekierowana wobec swych dobrych stron.

Bezgraniczne rozrastanie się wielkościowych, prześladowczych i paranoidalnych tendencji wiedzie do wybuchów i wojny przeciwko zdrowym krainom. Reaktywują się zarówno realne jak i urojone zranienia, upokorzenia, zagrożenia oraz odwetowe inwazje niszczycielskich emocji. Funkcje rozpoznawcze i obronne psychikipod naporem jawnych, wrogich sił i zamaskowanych, emocjonalnych i mentalnych „agentów wpływu”. Wewnętrzne „komitety obrony destrukcji” atakują trzeźwe myślenie, paraliżują wolną wolę i działanie. Chroniczne zagrożenie, chaotyzacja, odzieranie z poczucia wartości jest metodą kolonizacji i zaborów. Imperialna część umysłu kusi wielkościowością i korumpuje. Iluzje wszechmocy wydają się być wiecznie żywym i jednocześnie śmiercionośnym lepem dla niekończących się rzesz budowniczych kolejnych Wież Babel. Zdrowe części psychiki obdarzają miłością moce, które im szkodzą dopóty, dopóki poprzez świadomą i nieświadomą identyfikację z ich siłą i atrakcyjnością kompensują swe frustracje i kompleksy.

Korzystając z okazji, destrukcyjność działająca w organiźmie człowieka dokonuje inwazji na świat zewnętrzny. W każdej epoce, faraonowie budują swoje piramidy, tak jak mogą. Czymś oczywistym jest, że stoły, przy których siedzą muszą być wielkie.

Gdy dochodzi do nieświadomej bądź świadomej zmowy i współpracy sił destrukcji działających w wewnętrznym i zewnętrznym świecie, życiodajność jest zagrożona. Właściwie reagując zarówno na poważną jak i drobną patologię oraz rozwijając instynkt samopoznania możemy skutecznie obronić się.


Gerard Warcok, Bogusława Penc

piątek, 18 marca 2022

Olaf Stolec, czyli nachalne są te kurwy i zuchwałe

 

     Niemiecki kanclerz, którego nazwiska w momencie gdy piszę ten tekst akurat nie pamiętam – o! przypomniałem sobie: stolec – wrzucił na Twittera następującą refleksję:



      Pojawił się ów tweet, i w całej Sieci, nie tylko zresztą w Polsce, tradycyjna nienawiść do niemiectwa wybuchła ze zwielokrotnioną mocą, a ja sobie myślę że w tym akurat wypadku należy nam się kilka słów odpowiedniej reflesksji. Oczywiście, Niemcy, podobnie jak Rosja, to, jak wiemy, zakała tego świata, i – o czym parokrotnie tu wspominałem – cały ów teren przez to plemię zamieszkujący należy zaorać i zasadzić tam kartofle, natomiast omawiane przez nas wystąpienie owego szolca nie ma nic wspólnego z Niemcami. Cokolwiek by bowiem mówić o Niemcach, to oni mają jednak swój instynkt samozachowawczy i, podobnie jak my, czują że z tym idiotą – ledwie co wybranym Führerem – mają potęzny problem. I to wcale nie dlatego, że on jest Niemcem, ale przez to, że to jest czystej wody komuch, czyli tak zwany powszechnie Rusek.

      Mamy bowiem tego stolca, który ni stąd ni z owąd, w sytuacji jaka zawładnego emocjami całego świata i gdzie praktycznie nie ma miejsca na jakiekolwiek dyskusje, ogłasza, że Rosjanie to ludzie kochający pokój, a jeśli Putin od lat jest ich ukochanym przywódcą, to tylko dlatego, że on ich zmusza do tego, by w niego wierzyli, czemu oni się jak mogą przeciwstawiają, jednak bezskutecznie. A my, bardzo wszystkich proszę, nie wierzmy że ów stolec przemawia w imieniu Niemców. Oni oczywiście mają swoje grzechy, których do dziś nie odkupili, natomiast nie ma najmniejszych wątpliwości, że w tym akurat momencie ów szolc nie przemawia w ich akurat imieniu, ale w tym wszystkim co robi, reprezentuje Rosję i tylko Rosję. I to nie jako Niemiec, ale jako rosyjski agent.

       Czy to coś zmienia z perspektywy wolnego świata? Oczywiście że nie. Dopóki niemiecki rząd jest tam zainstalowony przez Rosję, by udawać Europę, możemy być pewni że oni oczywiście nie ogłoszą jednoznacznego popracia dla rosyjskiej agresji na Ukrainę. To by ich oczywiście wykluczyło z towarzystwa, które dziś trzyma władzę, natomiast będą lawirować na tyle na ile się da bez większych strat. Dziś natomiast wygląda na to, że ów jeden skromny tweet tego kacapa przybliżył Niemcy do miejsca gdzie nie tylko my tu w Polsce, ale wszyscy na całym świecie, będziemy się temu czemuś przyglądać ze zwiększoną uwagą.

       Miejmy więc nadal oko na Niemców, choć w tym akurat wypadku pamiętajmy też, że nie ma nic gorszego od Rosji i dopiero w drugiej kolejności tych, którzy trzymają z Rosją wieczną sztamę, zwłaszcza gdy są to Niemcy właśnie.



wtorek, 15 marca 2022

Sianki-Wołosianka, czyli historia jednego plemienia i jednego Narodu

 

 

      W temacie Ukrainy na naszym blogu powstało dobrych paręnaście tekstów, ja jednak szczególnym sentymentem traktuję dwa sprzed ponad 10 już lat, a to z tego względu, że tak naprawdę tylko te dwa do dziś zachowują swoją świeżość. Dziś chciałbym przypomnieć jeden z nich, zupełnie zaskakująco pasujący do naszej dzisiejszej sytuacji, a przy tym pomagający mi bardzo przekazać pewną, bardzo ważną dla mnie, myśl. Najpierw proszę przypomnieć sobie tamte słowa sprzed lat.

 

      Poniższy tekst powstaje już od kilku dni i, tak jak to zwykle bywa w tego typu sytuacjach, w pewnym momencie przychodzi do głowy, żeby może dać spokój i całą tę Ukrainę przynajmniej na jakiś czas odłożyć na bok. Niestety, sama Ukraina nie bardzo daje nam jakiekolwiek pole manewru. Oto w „Uważam Rze” sprzed tygodnia natrafiłem na relację z, ukraińskiej oczywiście, zbrodni sprzed lat, kiedy to we wsi Ostrówki na Wołyniu, Ukraińcy zamordowali w najbardziej okrutny sposób 250 osób. Artykuł, tak jak większość tego typu artykułów, opisuje zdarzenie z najdrobniejszymi szczegółami, a nam nie pozostaje nic innego jak albo płakać, albo kipieć z wściekłości. Ewentualnie jeszcze możemy się cieszyć, że już niedługo do Ostrówek przyjedzie prezydent Komorowski, by zainaugurować kolejny nowy początek w relacjach polsko-ukraińskich.

     Tak się składa, że moje stanowisko we wspomnianej kwestii jest nieco bardziej oryginalne od tego co mamy okazję słyszeć, a sprowadza się ono do przekonania, że, w żaden sposób nie zapominając o wszystkich okrucieństwach, jakich Polacy doświadczyli swego czasu z rąk ukraińskich oprawców i zachowując tę samą na zawszę ocenę wątpliwych bardzo zasług Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywódcy Stepana Bandery dla historii człowieka i świata, powinniśmy, jako naród wielki i godny, machnąć ręką na te wszystkie ukraińskie pretensje do niczym nie uzasadnionej wielkości, i zająć się własnymi interesami. A wśród nich, być może jednym z najważniejszych – by nie pozwolić Ukrainie wrócić pod skrzydła Rosji.

      Z czego dokładnie wynika moje przekonanie o tym, że nie powinniśmy rozpamiętywać, a już z całą pewnością pozwalać na to, by pamięć o ukraińskich okrucieństwach wobec Polski i Polaków determinowała nasze myślenie o przyszłości tej części Europy? Otóż chodzi mi o to że, moim zdaniem, z jednej strony, coś takiego jak naród ukraiński historycznie nie istnieje, i jeśli mamy mówić o Ukraińcach, to wyłącznie w kategoriach czegoś bardziej na kształt lokalnego plemienia, niż narodu, z drugiej natomiast strony, niezwykle rozbuchane pretensje dzisiejszej Ukrainy do tego by ta ich zupełnie świeża państwowość była przez cały świat traktowana bardzo poważnie, są i nie do opanowania, ale też i nie bardzo komukolwiek, poza oczywiście Rosją, mogą przeszkadzać.

      Wydaje mi się, że przy obecnym stanie emocji, jakie obserwujemy po stronie ukraińskiej, a więc w postaci albo służalczego parcia w stronę Rosji na Wschodzie, albo głupiego nadymania się tą ich banderowską tradycją na Zachodzie, to nasze nieustanne żądanie od Ukraińców, żeby przeprosili nas za to co nam swego czasu zrobili, i jednocześnie pozwolili nam czcić pamięć Lwowa i okolic, jako naszą wspaniałą, polską pamięć, jest niczym innym jak domaganie się od nich, by przyjęli wreszcie owo naturalne dla nas, a dla nich nie do pomyślenia stanowisko, że oni w najlepszym wypadku mogą liczyć na to, że historyczną i cywilizacyjną pozycję choćby takiej Polski osiągną, jak dobrze pójdzie, za jakieś pięćset lat. A już z całą pewnością, nie wcześniej niż w dniu, gdy ich jedynymi liczącymi się bohaterami narodowymi przestaną być Stepan Bandera i Taras Szewczenko.

      Jeszcze przed laty, kiedy swój blog prowadziłem w Salonie24, dyskutując zagadkę owego ukraińskiego zbydlęcenia, któryś z tamtejszych blogerów napisał coś takiego:

Otóż UPA dokonała tych zbrodni z tak straszliwym bestialstwem (wyłupywanie oczu, palenie, krojenie piłami, obdzieranie ze skóry itd.) jak najbardziej celowo. Nie z powodu wrodzonego bestialstwa i zdziczenia ale jak najbardziej celowo i racjonalnie. Ponieważ UPA była bardzo zdyscyplinowana i zorganizowana, ale nie dość silna żeby wymordować wszystkich Polaków na Kresach, więc uznała, że jeśli będzie dokonywać tych mordów z tak straszliwym okrucieństwem, to wywoła przerażenie wśród wszystkich Polaków i nawet ci, których nie będzie można wymordować, sami uciekną za Bug.
To bestialstwo było częścią dobrze zaplanowanej zbrodni”.

      Jest to wyjaśnienie oczywiście bardzo sensowne, choć jednak tylko częściowe. Bo ono na pytanie o ukraińskie okrucieństwo odpowiada jedynie od strony technicznej. A ja bym chciał wiedzieć, dlaczego akurat Ukraińcy? Dlaczego nie Serbowie, dlaczego nie Chorwaci, dlaczego nie Wietnamczycy. Dlaczego nasi bracia Ukraińcy? Czyżby tamci byli mniej zdyscyplinowani? Bądźmy poważni.
Ja jednak nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy: „Bo tak”.

      Ale jeżeli „bo tak”, to tym bardziej nie ma już co dłużej na ten temat z Ukrainą rozmawiać. Nie ma też co dłużej o tym z nimi rozmawiać, nawet jeśli ktoś znajdzie na to pytanie odpowiedź bardziej intelektualnie umocowaną. Na przykład, że Ukraińcy mają to coś we krwi, albo, że Szatan sobie Ukraińców szczególnie upodobał. Bo oni, choćby się świat walił, winy na siebie nie wezmą. A jeśli nie wezmą, to możemy, owszem, nadal publikować zdjęcia rozprutych brzuszków i wyłupionych oczu i połamanych rączek i mówić, że to na cześć – ich i naszej – pamięci. Jeżeli tej odpowiedzialności na siebie nie wezmą, możemy też powiedzieć Ukraińcom, idźcie od nas w cholerę, bo jesteście zbyt straszni, żeby wasze imię zakłócało nasz sen.

      I wreszcie, jeśli nie wezmą, powinniśmy natychmiast odwołać z Ukrainy naszego ambasadora, ich ambasadorów poszczuć psami, a na granicy poustawiać zasieki.

      A nie wezmą. Bo wprawdzie była premier Tymoszenko dziś jest systematycznie truta gdzieś w kijowskim więzieniu, a były prezydent Juszczenko już wkrótce może się spokojnie spodziewać czegoś bardzo podobnego, jednak nie zmienia to faktu, że na murach całej zachodniej Ukrainy wciąż się będą powtarzać te same plakaty, billboardy i ten sam rodzaj graffiti, o jednym i tym samym przesłaniu – że nie ma jak Stepan Bandera i jego boski projekt o nazwie UPA.

      Minioną sobotę spędziłem w Samborze, Truskawcu, Drohobyczu i – co być może najbardziej z tego wszystkiego znaczące – przejechałem się karpacką koleją z Sianek do Wołosianki, przez coś, co można z najczystszym sumieniem i drżącym sercem nazwać Zieloną Ukrainą. I, powiem najzupełniej uczciwie, ta wizyta zrobiła na mnie wrażenie nie mniejsze, niż te tyle już razu oglądane zdjęcia tych maleńkich dzieci przywiązanych kolczastym drutem do tego drzewa w którymś z parków we Lwowie, czy diabli wiedzą gdzie… no ale niewątpliwie tam, gdzie świat im wtedy pozwolił przez tę jedną chwilę chodzić zupełnie samopas. Sambor wygląda dość dobrze. Biednie, ale nie najgorzej. Natomiast Drohobycz, czy Truskawiec, gdyby nie te jeszcze nie do końca zniszczone polskie resztki, nie byłoby nawet o czym mówić. To co najpierw Sowieci, a później już sami Ukraińcy zrobili z tymi miasteczkami woła o pomstę do nieba. I jakby tego było mało, gdzie nie spojrzeć, te ich nędzne bazgroły, typu: „Sława gierojom UPA”, czy ów potężny, górujący nad drohobyckim rynkiem jak cała kamienica, portret Bandery.

      No i te góry. Patrzyłem na tę zieleń, tak upojną i soczystą, tak gęstą i nieporównywalną z niczym innym, zanurzoną w tej biedzie i zniszczeniu wręcz nie do opisania, i myślałem sobie, że jaka to straszna niesprawiedliwość, że zabrano nam coś tak pięknego, a za to dali nam… no co? Jezioro Barlineckie? Nie żartujmy. Ale i to nie jest jeszcze najgorsze. Niechby i zabrali i coś tam zbudowali. Tymczasem nic z tego. Zabrali i porzucili, by gniło.

      Wyjechaliśmy tą brudną, śmierdzącą wódą, lepką od jakiegoś wieloletniego syfu kolejką z wioski Sianki. Gdyby ktoś nie wiedział, Sianki to miejsce dziś już przedzielone na pół granicą, i żywe – ledwo żywe – jeszcze tylko trochę po ukraińskiej stronie. U nas już puste i zarośnięte kwiatami i drzewami.

      Przed wojną Sianki były znaną w całej Polsce stacją sportów zimowych i jedną z największych miejscowości letniskowych z czterech powiatów górskich województwa lwowskiego, a w powiecie turczańskim – największym letniskiem. Wakacje regularnie spędzał tam marszałek Piłsudski. W latach trzydziestych na spragnionych radosnych wakacji turystów czekało w Siankach 10 domów letniskowych, 6 pensjonatów, luksusowo urządzone schronisko Przemyskiego Towarzystwa Narciarskiego, dom kolonii wakacyjnych T.N.S.W. we Lwowie, stacja turystyczno-narciarska P.T.T. u pani Genowefy Stefańskiej, kilka restauracji, bufet kolejowy, 7 sklepów spożywczych, piekarnia, orkiestra sezonowa, teatr amatorski, biblioteka, dancing, korty tenisowe, boisko do siatkówki i koszykówki, skocznia narciarska i tor saneczkowy. W 1935 r. powstała tu stacja meteorologiczna II rzędu, podobne stacje znajdowały się w Cisnej, Komańczy , Dynowie, Dolinie Kościeliskiej i Nowym Targu.

      Byłem tam parę dni temu i nie znalazłem nawet echa tego, co tam się musiało przed laty dziać. I powiem szczerze, że nie umiem nawet powiedzieć, jak by to miejsce wyglądało dziś, gdybyśmy naszej Ukrainy swego czasu nie utracili, ale i tak nie udałoby się nam uniknąć tego strasznego przejazdu przez Polskę sowieckich i polskich komunistów. Ale też, gdybyśmy tej Ukrainy nie utracili, a te minione dwadzieścia lat spożytkowalibyśmy tak, jak to widać, słychać i czuć aż nazbyt wyraźnie. Natomiast zastanawiam się, czy nie byłoby nam, mimo wszystko, lepiej w konfrontacji z tą bylejaką dzisiejszą Ukrainą i tymi Ukraińcami, snującymi się po tej zagrabionej nam ziemi z portretami Stepana Bandery, gdybyśmy chociaż te minione 20 lat poświęcili na to, by choćby tę naszą część Sianek doprowadzić do jakiegoś względnego choćby porządku i coś tam od nowa postawić.

      Tymczasem pozostaje nam jedynie rozpamiętywać z jednej strony to co nam Ukraińcy, korzystając oczywiście najlepiej jak tylko potrafili, z ruskiej i niemieckiej pomocy, przed laty zrobili, a z drugiej tęsknić za tą zielenią. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje mi się, że gdybyśmy dziś, choćby teraz, przy okazji najbliższych wyborów byli w stanie wybrać taką władzę, która rozumie czym jest Polska i co to słowo dla nas znaczy, za kilka lat moglibyśmy stanąć na nogi i osiągnąć taką pozycję, że – skoro już mówimy o Ukraińcach – oni by nam przynieśli siebie i ten Lwów i tę drugą część Sianek na tacy i poprosili, byśmy zechcieli się nimi zaopiekować. A jakby tego było mało, to by i przyznali, że ten Bandera to był jednak szubrawiec. A tak, wciąż mogą sobie bezpiecznie, pod samym naszym nosem, coś tam roić. I to jest nasz problem. Cała reszta, to już wyłącznie ich – i tylko ich – zmartwienie.

 

     Takie to sobie właśnie snułem w roku 2011 myśli, a dziś nagle uświadamiam sobie, że ta straszna wojna i ta najwspanialsza na świecie obrona Ukrainy, to zupełnie unikalna, niemal zesłana nam z Nieba, szansa na to że to wszystko o czym pisałem w tamtym czasie nabierze całkowicie nowego wymiaru. Otóż jestem przekonany, że jeśli Ukraina osiągnie w tej wojnie sukces, jeśli zmusi Rosję do wycofania swoich wojsk, jeśli tym samym doprowadzi do odsunięcia Putina i jego ludzi od władzy, do postawienia ich przed międzynarodowym trybunałem i osądzenia za wojenne zbrodnie, to zarówno Ukraina jako państwo, a jednoczesnie jako nadzwyczaj bohaterski naród, uzyska zupełnie nowe miejsce na politycznej mapie świata. Jeśli stanie się wedle tych moich prognoz, co zresztą i tak już coraz więcej osób przewiduje, dojdzie do sytuacji, gdzie Ukraina nie będzie w żaden sposób dłużej zmuszana do tego by czcić bohaterów takich jak Bandera i organizacje taqkie jak UPA. Dlaczego? Dlatego mianowicie, że dzięki temu co w ciągu tych strasznych dni pokazała całemu światu, i to pokazała tak że lepiej się nie dało, dostanie coś na co wiele narodów musiało pracować nierzadko przez długie wieki. A pokazała nie byle co, bo przede wszystkim to, że Rosja to zakała tego świata, która nie zasługuje nawet nie na to, by ją traktować jako partnera, ale co więcej, by tolerować jej istnienie w kształcie w jakim się prezentuje od wieków. Pokazała też bardzo wyraźnie, że ta tak zwana „potęga” to mit i kolos na glinianych nogach, którą można w ciągu paru miesięcy najpierw zagłodzić, a potem już tylko dobić. No i wreszcie, co nie najmniej istotne, że do tego by skutecznie przeprowadzić ową prezentację, nie trzeba ani gospodarczego, ani finansowego, ani nawet wojskowego mocarstwa – wystarczy Naród.   

      A skoro już się wszyscy o tym przekonamy – przy okazji też przekonają się sami Ukraińcy – jest bardzo prawdopodobne, że będziemy mogli się też spodziewać, że i oni zrozumieją, że ich dotychczasowa historia to żałosny ersatz, w nowej sytuacji budzący jedynie zawstydzenie.

     I nie muszę dodawać, że to jest wspaniała perspektywa również dla nas, dla Polski. A zatem, wspierajmy Ukrainę.



 

sobota, 12 marca 2022

A troll in need is a troll indeed

 

         Muszę przyznać, że od dnia w którym w publicznej przestrzeni pojawiła się informacja, że śp. Prezydent Lech Kaczyński jest przekonany, że bramkarz reprezentacji Polski w piłce nożnej ma na nazwisko Borubar, obok oczywistego moralnego wzburzenia wobec owego szatańskiego wręcz planu, praktycznie do dziś zachodziłem w głowę, kim mógł być człowiek, który wspomnianego „Borubara” wymyślił i tym samym uruchomił falę pamiętnej pogardy, która w bardzo znaczącym stopniu przyczyniła się do tragedii 10 kwietnia 2010 roku. Mijały lata, a ja wciąż próbowałem sobie wyobrazić tę twarz, te oczy, ten szyderczy śmiech, no i oczywiście ten straszny zamiar, który za tym wszystkim stał. Wyobrażałem sobie to coś, jak siedzi przed telewizorem, słyszy Prezydenta gdy ten mówi „dobry był Boruc bardzo” i w tym momencie eksploduje diabelską radością i krzyczy: „Mam! To tego skurwysyna zabije!”

        Nigdy nie potrafiłem rozwiązać tej zagadki i gdy już się wydawało, że będę musiał z nią odejść do wieczności, niesławna Wirtualna Polska podała informację, że prezydent Duda, podczas wspólnego wystąpienia z wiceprezydent Kamalą Harris, chcąc się pochwalić znajomością języka angielskiego, słowo „indeed” wymówił jako „in dick”, czym u samej Harris wywołał histeryczny wręcz śmiech, a u wszystkich obecnych już tylko czyste zawstydzenie. A zatem, jak widzimy, historia się powtarza i to w dokładnie tym samym kształcie co przed laty. Podobnie bowiem jak tamten ktoś sprzed lat wiedział, że żadnego „Borubara” ani przez moment nie było, autor dzisiejszej notki w Wirtualnej Polsce również bezczelnie kłamał, informując świat że słyszał wyraźnie jak Andrzej Duda zamiast „indeed” mówi „in dick”. Skąd wiem, że obaj dokonale wiedzieli że kłamią? Przede wszystkim stąd, że jedno i drugie jest tak absurdalne, że zwyczajnie niemożliwe. Po prostu. Cokolwiek bowiem by mówić o Lechu Kaczyńskim, czy Andrzeju Dudzie, niezależnie od tego jak bardzo czyjaś nienawiść do jednego i drugiego mogłaby być uzasadniona, można przyjąć ze stuprocentową pewnością, że ani Lech Kaczyński nie mógł pomyśleć, że ktokolwiek może się nazywać „Borubar”, ani Andrzej Duda, który, co by nie mówić, językiem angielskim posługuje się całkiem przyzwoicie, mógł stworzyć zdanie: „A friend in need is a friend in dick”. Takie rzeczy nie dzieją się nawet na planecie K-Pax.

      A więc to jest jedna rzecz. Druga, dotycząca już tylko samej akcji przeciwko prezydentowi Dudzie, jest taka, że Kamala Harris nie mogła się śmiać z rzekomego „dicka”, bo mając w uszach słuchawki, słyszała wyłącznie głos tłumacza, a nie głos Dudy. I tu też, po trzecie wreszcie, gdyby Duda rzeczywiście powiedział coś na kształt „indijk” –  bo tak to musiałoby ewentualnie w tym wypadku brzmieć – nikomu kto choćby w stopniu podstawowym zna język angielski  nie przyszło by do głowy uznać, że za tym kryje się słowo „dick”, które jak wiadomo wymawia się nie „dijk”, a „di(y)k”. A w tej sytuacji, Kamala Harris, gdyby rzeczywiście śmiała się z Dudy za tę pomyłkę, to zdecydowanie bardziej za to, że on zamiast słowa „indeed” wypowiedział nazwisko piłkarza Liverpoolu FC Van Dijka.

      A zatem owa ruska swołocz z portalu wp.pl, która wyskoczyła jako pierwsza z owym „dickiem” musiała wiedzieć, że jeśli wrzuci tę wiadomośc do Sieci, wywoła autentyczną histerię, i tak się też stało. Dziś jest tak, że już niemal wszystkie antypolskie ośrodki od lewej do prawej wałkują tego „dicka” i nawet kiedy im się jak dziecku wyjaśni – dorzucając w pakiecie informację, że za ten jej idiotyczny chichot Kamala Harris jest dziś wyszydzana jak Ameryka długa i szeroka, a o „dicku” rozprawia już tylko i wyłącznie nasza rodzima trollizna – to oni nadal będą się powoływać na swoją znakomitą rzekomo znajomość języka angielskiego i zapewniać świat cały, że ten „Dudu”, to jednak kompletny przypał.

       No właśnie... „Dudu”. Nie wiem czy Państwo zauważyli, ale jakiś czas temu białoruski prezydent Łukaszenka, w którejś ze swoich wypowiedzi, udając że nie zna nazwiska polskiego prezydenta, używał właśnie imienia „Dudu”. Dziś, jak rozumiem, na cześć interesującego nas „dicka”, cała antypolska masa – obok informowania o tym, że polskie państwo zwekslowało odpowiedzialność za los ukraińskich uchodźców na wiernych Europie Polaków, a poza tym tam żadnej wojny nie ma i to co widzimy to wyłącznie spisek Jarosława Kaczyńskiego z Putinem mający na celu przyłączenie Polski do Rosji – na wszelkich możliwych forach pisze o polskim prezydencie „Dudu”.

       Daję słowo, że nigdy dotychczas nie przyszło mi do głowy że oni się kiedykolwiek aż tak odsłonią.



piątek, 11 marca 2022

O tym jak COVID odstrzelił mózg polskiego patrioty

 

        Praktycznie od pierwszych dni wojny szukałem sposobu, by przynajmniej zacząć jakoś ten tekst i za każdym razem stawałem wobec owego tematu całkowicie bezradny. Czemu tak? Otóż powód był taki jak za każdym razem, a rzecz sprowadzała się do tego, że wszystkie myśli które chodziły mi po głowie robiły wrażenie tak oczywistych, że aż wręcz trywialnych, a to zawsze  sprawia, że którekolwiek zdanie będzie zdaniem pierwszym, z miejsca stanie się też zdaniem ostatnim, pozostawiając w środku jedynie chaos pełen głupoty i zła. Tak więc się męczyłem sam ze sobą, próbując jednocześnie znaleźć coś, co by mi pozwoliło zbudować tę jedną myśl wokół czegoś od początku do końca realnego. No i wreszcie się udało.

      Oto rosyjska ambasada w Londynie opublikowała na Twitterze takie oto coś:

 


      Gdyby ktoś nie wiedział, na pierwszym zdjęciu widzimy ciężarną kobietę, która ucierpiała na skutek zbombardowania przez Rosjan oddziału położniczego w Mariupolu, na drugim natomiast te samą kobietę – jak się okazuje – popularną na Ukrainie internetową influencerkę, pozującą z brzuchem i jakimiś kosmetykami jeszcze zanim Rosjanie weszli na Ukrainę by ją i jej dziecko zabić. Komentarza można się domyślać: zdjęcie, które ukraińscy propagandziści wysłali w świat to fejk, no bo jak to możliwe, by jakaś gwiazda internetu mogła się znaleźć nagle na oddziale porodowym w rzekomo zniszczonym przez Rosjan szpitalu? Prawda?

       A my oczywiście moglibyśmy na ten idiotyzm, w dodatku idiotyzm zrodzony z najwyższej już chyba desperacji, machnąć ręką, gdyby nie fakt że ów ruski news został w jednej chwili przechwycony przez cały legion naszych już, często bardzo dobrze znanych nam skądinąd – ale o tym później – internautów, którzy z zawziętością godną lepszej sprawy zaczęli jeden przez drugiego załączać to zdjęcie i przekrzykiwać się jeden przez drugiego na temat tego, jak to cała ta „niby wojna” została nam uszyta przez tych, którzy chcą zniszczyć cywilizowane resztki, których ten zdegenerowany świat nie zdołał pożreć. Nie wierzą Państwo? Proszą więc się trzymać foteli. Oto jeden z bardziej popularnych od wielu lat internetowych komentatorów:

Nic nie wiecie o Ukrainie, poza papugowaniem  propagandy.

Tam i   bez wojny ludzie nie mieli światła, gazu, ogrzewania, miesiącami nie płacono im wynagrodzenia, albo tylko w części.  Uciekają od przerażającej nędzy i braku perspektyw.

Ile domów zniszczyli Rosjanie, a ile ich zaminowali żołnierze formacji ukraińskich? Rosjanie nie zajmują miast, bo ich centra to jedno pole minowe. Każdy ostrzał spowodowałby kaskadowe ich odpalenie i gruzowisko całych dzielnic (wariant syryjskiego Aleppo). A tam są trzymani mieszkańcy w charakterze ‘żywych tarcz’. Dlatego zmuszeni są rozminowywać dom po domu, ulicę po ulicy. To musi potrwać, może nawet i miesiące”.

      Ktoś powie, że ja tu z którejś z kolei warstwy mułu wygrzebałem jakiegoś wariata – swoją drogą,  proszę, nie przesadzajmy zbytnio z tymi ruskimi trollami; oni naprawdę nie muszą się tu szczególnie mocno angażować – i próbuję teraz epatować nim naiwnych Czytelników. Oto zatem kolejny przykład, również z wczoraj:

 


 Sprawdziłem tego kogoś i oto co znalazłem w... Wikipedii:

Studia lekarskie ukończył na Akademii Medycznej we Wrocławiu w 1974. Po studiach wyjechał do Afryki, gdzie zajmował się zwalczaniem ciężkich i występujących masowo epidemii chorób tropikalnych, zakażeń, a także zatruć. W latach 1974-1984 pracował w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno- Epidemiologicznej we Wrocławiu, a później w Szpitalu Wojewódzkim im. J. Babińskiego. W latach 80. był konsultantem ds. epidemiologii rządu w Kenii (w Afryce Wschodniej). Po powrocie do kraju poświęcił się zapobieganiu AIDS podczas działalności w Polskim Czerwonym Krzyżu. Od 18 kwietnia 1991 do 20 listopada 1993 pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia i głównego inspektora sanitarnego. Jest autorem felietonów pt. ‘Spróbuj pomyśleć’ w Radiu Maryja oraz publicystą Telewizji Trwam.

[...]

W 2021 został jednym z liderów ruchu Polska Jest Jedna, sprzeciwiającego się obowiązkowym szczepieniom przeciw wirusowi SARS-CoV-2 oraz tzw. ‘segregacji sanitarnej’”.

      A zatem, jak widzimy, jest o czym rozmawiać, jednak dajmy spokój tej Kenii, temu AIDS, a nawet nieszczęsnemu ojcu Rydzykowi i skupmy się na ostatniej informacji, a więc owym „liderze ruchu Polska Jest Jedna”, bo tu się znajduje główny temat tej mojej dzisiejszej notki. Otóż poświęciłem trochę czasu na  swoistą kwerendę po internecie i oto co odkryłem. Niemal wszyscy dzisiejsi głosiciele teorii o fałszywej wojnie mającej na celu czy to zalanie Polski i Europy kolejną masą niewiernej tłuszczy z Azji i Afryki, czy nawet unicestwienie ostatniej na tym świecie oazy chrześcijaństwa, czyli Rosji i Polski, to są dokładnie te same osoby, które przez dwa lata pandemii koronawirusa, przekonywały świat, że albo żadnego wirusa nie ma, albo nawet jeśli jest, to został stworzony tylko po to, by przy pomocy śmiercionośnej szczepionki zdepopulować Ziemię. Ja naprawdę przyjrzałem się zarówno temu całemu Hałatowi, jak też wszystkim tym, którzy idą dziś za nim jak za panią matką, i nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że doszło do czegoś absolutnie niepojętego. Otóż absolutna większość, jeśli wręcz nie wszyscy, najwięksi bojownicy o wyzwolenie od szczepionek, maseczek i wszelkich antycovidowych restrykcji, najzwyczajniej w świecie, z tego szaleństwa oszaleli w sensie dosłownym i Bóg jeden wie, dokąd ich ten obłęd dziś prowadzi.

       I na koniec jeszcze jedna refleksja, dotycząca już tylko sprawy nam najbliższej, czyli tego, jak w tej sytuacji poradzi sobie Polska. Tu niestety nie mam dobrych wieści. Faktem jest bowiem, że ów atak poprowadzony został jeszcze dwa lata temu, a dziś jest kontynuowany nie z jednego, lecz z dwóch kierunków, a kto wie czy nie należy jeszcze pamiętać o tak zwanej Europie. Otóż z jednej strony mieliśmy tych wszystkich co oskarżali polskie władze o wymordowanie 150 tysięcy ciężko chorych osób, które musiały ustąpić miejsca w szpitalach dla całkowicie wymyślonych „ofiar COVID-u”, a z drugiej tych, którzy pod adresem rządu kierowali to samo oskarżenie, tyle że za wymordowanie 150 tys, tych, którzy zmarli na COVID z powodu nieudolności pisowskiej władzy w walce z zarazą. A tam jedni i drudzy solidarnie zapowiadali postawienie Morawieckiego, Kaczyńskiego, Szumowskiego i Niedzielskiego przed plutonem egzekucyjnym za zbrodnię przeciwko ludzkości. I dziś mamy to samo. Jedni atakują rząd, że zostawił biednych Ukraińców na łaskę dobrych serc Polaków, a drudzy za to że przez rozpętanie owej ukraińskiej histerii szykują tu nam krwawą rzeź.

      Właśnie ktoś na Twitterze zaproponował, by przyjrzeć się prezydentowi Żeleńskiemu i zauważyć, jak on bardzo przypomina ministra Szumowskiego.

       Koło się zamknęło.

 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...