Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Green Energy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Green Energy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 kwietnia 2021

Zielony Zawisza kontratakuje

 

         Dziś jest już mi bardzo trudno powiedzieć, kiedy to było, a nie mam ochoty przeprowadzać tu jakiejkolwiek kwerendy, faktem jest jednak że jakieś dziesięć może lat temu napisał do mnie pewien człowiek z Lublina – którego nazwiska również dziś już nie pamiętam – i opowiedział mi swoją historię o tym, jak to w jakimś momencie swojego życia postanowił uruchomić biznes, którego natury również dziś już nie pamiętam, i został niemal w jednej chwili wykończony przez nieznane sobie interesy, i to wykończony do tego stopnia, że stracił dokładnie wszystko co miał, poza sprawą sądową. Czemu ów człowiek zwrócił się ze swoim problemem akurat do mnie? Otóż, jak sądzę, pierwszym powodem owej decyzji było to, że głównym kontaktem z tamtej strony, z jakim on miał do czynienia, był znany nam skądinąd były poseł niesławny Artur Zawisza, no a skoro przed nami staje człowiek pobożny o poglądach prawicowych, to gdzie lepiej uderzyć niż na mój blog?

        Ponieważ historia opowiedziana mi przez człowieka z Lublina zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie, postanowiłem całą sprawę opisać, i to nie tylko tu na moim blogu, ale również w osobnym tekście opublikowanym w „Warszawskiej Gazecie”. Jako że sprawa robiła faktycznie wrażenie czegoś bardzo poważnego, „Warszawska Gazeta” nie dość że opublikowała samą relację z owego przekrętu, ale również zwróciła się z prośbą o komentarz do samego Artura Zawiszy, który odpowiedzi co ciekawe jak najbardziej udzielił, oczywiście wszystkiemu zaprzeczając, a przy okazji powiedział coś, co gdy chodzi o niego akurat zapamiętam do końca życia, a mianowicie: „Papista każe zarabiać (‘Bóg, pieniądze i ojczyzna - trafne hasło, każdy przyzna’) i rozdawać od serca, gdy wyżywimy rodzinę”.

        Jak się cała sprawa rozwinęła dalej, tego już niestety nie wiem, tyle że w pewnym momencie, o ile pamiętam, człowiek z Lublina przysłał mi maila, w którym poinformował mnie, że w sądzie sprawy idą w dobrym kierunku, no i na tym koniec. I oto, proszę sobie wyobrazić, po tych wszystkich latach, ledwie co wczoraj, otrzymałem maila od niejakiej Eweliny Tadrzak reprezentującej kancelarię Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy, która „działając w imieniu Green Energy Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie oraz Pana Artura Zawiszy [wzywa mnie] do natychmiastowego zaprzestania rozpowszechniania jakichkolwiek informacji lub spekulacji na temat moich Mocodawców naruszających ich dobra osobiste, w postaci dobrego imienia, renomy, niezwłocznego, nie później niż w terminie 24 godzin od chwili doręczenia niniejszego wezwania, usunięcia Artykułu oraz wszelkich linków, mirrorów, podstron oraz podobnych publikacji zawierających nieścisłe i nieprawdziwe informacje dotyczące moich Mocodawców”, a dalej już samo najciekawsze, gdzie wzywa się mnie do „natychmiastowego, nie później niż w terminie 3 dni od momentu doręczenia niniejszego wezwania, opublikowania oraz utrzymania przez nieprzerwany okres 30 dni od dnia opublikowania, na stronie głównej Portalu w ramce o rozmiarze nie mniejszym niż 500x500 pixeli (px), na białym tle, czarną czcionką Times New Roman 12, z co najmniej pojedynczą interlinią, w górnej części wymienionej strony, w sposób umożliwiający zapoznanie się z tekstem wyjaśnienia niezwłocznie po otwarciu strony internetowej, z wyłączoną możliwością komentowania niniejszego tekstu oświadczenia, bez zastosowania jakichkolwiek zabiegów umniejszających znaczenie, rangę i powagę tekstu, oświadczenia następującej treści:”. No i tu następuje tekst oświadczenia: „Ja, niżej podpisany Krzysztof ‘Toyah’ Osiejuk przepraszam...”, no i dalej już tak jak można się domyślać.

       A ja w tym momencie przypominam sobie jak to może z pięć lat temu banda satanistów zaplanowała sobie urządzić artystyczne wydarzenie z wykorzystaniem paru krakowskich kościołów, a ja odpowiednio wcześnie tu na blogu zareagowałem, o wszystkim poinformowałem krakowską kurię i cały projekt został zduszony w zarodku. Pamiętam do dziś owo poruszenie, tak wielkie, że o tym blogu pisano nawet w „Los Angeles Times”, „New York Timesie” oraz „Guardianie”, nie wspominając o lokalnych mediach, takich jak „Gazeta Wyborcza”, a ja po pewnym czasie drogą e-mailową otrzymałem od organizatorów festiwalu informację, że jeśli natychmiast na konto fundacji imienia księdza Józefa Tischnera nie wpłacę 12 tys, zł., to spotkają mnie znacznie poważniejsze kłopoty, już ściśle prawne. W odpowiedzi na ów e-mail wysłałem tym dziwnym ludziom jedynie następujący tekst:

„Sancte Michael Archangele,
defende nos in proelio;
contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium.
Imperet illi Deus, supplices deprecamur:
tuque, Princeps militiae Caelestis,
satanam aliosque spiritus malignos,
qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo divina virtute in infernum detrude.
Amen”.

        I w tym momencie kontakt się urwał.

        Przyznaję, że nie wiem, kim tak naprawdę jest ta cała Ewelina Tadrzak, ale zakładam, że to jest miła i skromna osoba, która pracuje jak my wszyscy, by wykarmić dzieci i siebie. Podobnie, nie mam bladego pojęcia, co to takiego owa Zielona Energia i kto tym kręci. Natomiast doskonale się orientuję w kwestii Artura Zawiszy i to jemu dziś dedykuję słowa owego egzorcyzmu, z informacją dodatkową, że poza tym nie mam już nic więcej do powiedzenia.



niedziela, 24 kwietnia 2016

Zawisza Zielony, czyli Bóg, Pieniądze i Ojczyzna

Ponieważ dzięki ostatecznemu zidioceniu Pawła Kukiza, gwiazdą na naszej politycznej scenie stał się zupełnie niespodziewanie Artur Zawisza, nie mogę nie wspomnieć swojego tekstu jeszcze z roku 2011, gdzie ów Zawisza dostał wszystko to, co dostać powinien. Zachęcam do wspomnień i refleksji.


Historia którą chciałbym dziś opisać, na tle tego, czym się ostatnio musimy zajmować, nie jest ani szczególnie interesująca, ani też – co przyznaję z bólem – ja sam nie mam dość kompetencji, żeby cokolwiek stwierdzać tu autorytatywnie. Mimo to czuję się zmotywowany do tego, by się sprawą zająć z dwóch powodów. Pierwszy nazywa się Artur Zawisza, a jak wiemy, wszystko co z tą akurat postacią się wiąże, bardzo nas interesuje. Drugi natomiast z nich to niejaki Michał Maciejewski, człowiek, którego w ogóle nie znam, ale który za to opowiedział mi ową historię i prosił, by nią siebie i innych w miarę możności zainteresować. Artura Zawiszę zostawię na sam koniec, natomiast teraz o Maciejewskim.
Otóż w Lublinie działała sobie swego czasu firma o nazwie Tempo, założona przez Michała Maciejewskiego i kilku jeszcze innych Maciejewskich, jako rodzinny interes. Jakie to były rodzinne powiązania, nie wiem i nie wydaje mi się, żeby to dla nas w ogóle było istotne, natomiast należy stwierdzić, że Maciejewscy mieli ambicję, dla swego dobra i dobra wspólnego, otworzyć lokalnie parę metanowych bioelektrowni. Zarejestrowali więc to Tempo, uzyskali właściwe zezwolenia, dobrą opinię środowiskową, przedstawili odpowiednie wnioski do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej o dofinansowanie, uzyskali z owego Funduszu bardzo wysoką ocenę dla swojego projektu, i wreszcie – co najważniejsze – obietnicę gwarancji finansowych. Kiedy jednak dla tak zwanego „domknięcia” pozostało już tylko znalezienie inwestora, otwarte już linie kredytowe nagle się zamknęły. Mimo zagwarantowanych środków z NFOŚ nikt nie chciał już udzielić Maciejewskim ani kredytu, ani pożyczki, ani w jakikolwiek inny sposób wesprzeć ich projektu.
I wtedy u Maciejewskiego zjawił się przedstawiciel warszawskiej grupy Green Energy Europe Sp. z o.o. i, informując o swoim bardzo poważnym politycznym umocowaniu, zaoferował spółce pozyskanie inwestora dla domknięcia finansowania planowanych budów dwóch bioelektrowni. Jednocześnie jednak przedstawił warunek. Finansowanie będzie możliwe tylko w przypadku sprzedaży spółki, wraz oczywiście z gwarancjami NFOŚiGW w wysokości 20 mln zł. owemu inwestorowi i samej spółce Green Energy Europe. Ponieważ jedynym warunkiem, żeby dotacja z NFOŚiGW nie przepadła, było przedstawienie domknięcia finansowania i ponieważ w wyznaczonym przez NFOŚiGW terminie, z niewiadomych przyczyn Maciejewskiemu nie udało się dla swojego projektu pozyskać innego inwestora poza Green Energy, zmuszony on został do skorzystania z warszawskiej propozycji i podjął decyzję o potencjalnej sprzedaży spółki, z taką perspektywą, że uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczy na realizację innych ekologicznych projektów.
Z informacji, jakie przekazał mi Michał Maciejewski, wynika, że dalej wszystko poszło już bardzo szybko. Najpierw więc sprawy zaczęły się nagle posuwać do przodu, do tego stopnia szybko, że rozpisano już nawet przetargi na budowę owych bioelektrowni. Jednak już po kilku biznesowych spotkaniach między właścicielami Tempa, a przedstawicielami Green Energy Europe, okazało się, że tajemniczy inwestor na razie się z interesu wycofał, natomiast przedstawił taki oto plan, że najpierw całość kupią warszawiacy, a później warszawiaków spłaci ów dziwny podmiot. Kiedy po chwili wyszło dodatkowo na jaw, że Green Energy nie ma ani ochoty płacić, ani też nie ma za bardzo czym, a co gorsza, nie jest w stanie przedstawić nawet jakichkolwiek gwarancji, Maciejewski nabrał przekonania, że tak naprawdę, nie ma z kim handlować.
Niestety, było już za późno. Opierając się wyłącznie na obietnicy sprzedaży, Green Energy Europe po pierwsze bezprawnie zwołało NWZ Tempo, na którym dokonali zmian w składzie Zarządu, zawiesili Maciejewskiego z funkcji prezesa, następnie dokonali zmian w KRS, dane adresowe przenieśli do Warszawy, zabezpieczyli konta, na których znajdowało się około 4 mln zł., a nawet przejęli internetową stronę firmy i zaczęli prowadzić już dalsze interesy, jako nowi właściciele. Gdy idzie o stronę prawną całego przedsięwzięcia, wszystko również odbyło się błyskawicznie. Wedle relacji Michała Maciejewskiego, wniosek o wykreślenie dotychczasowych udziałowców, wpisanie nowych, zawieszenie prezesa, wykreślenie prokury i przeniesienie siedziby z Lublina do Warszawy otrzymał sędzia w dniu 18.11.2010r., czyli w czwartek, natomiast już 24.11.2010r., a więc w środę, referendarz wydał odpowiednie zarządzenie. W dodatku jeszcze ktoś włamał się do lubelskiej siedziby Tempa, skradł całą dokumentację, a na koniec wymienił zamki w drzwiach. Po jakimś czasie w KRS pojawił się nowy wpis, z nową nazwą – Green Energy Europe została zastąpiona przez czyściutkie Green Energy. Tym sposobem, Michał Maciejewski w ciągu zaledwie paru tygodni stracił dosłownie wszystko.
Dziś sytuacja jest taka, że z jednej strony Green Energy podpisuje umowy, zaciąga kredyty i szykuje się do realizacji projektów zaplanowanych i rozpoczętych przez interes Maciejewskich, natomiast sam Maciejewski stara się dochodzić swoich praw przed sądem, skarżąc warszawskich biznesmenów o wrogie przejęcie. Jak to się skończy? Nie mam pojęcia. Z dotychczasowych doświadczeń wynika, że walka może być długa i bez gwarancji sukcesu. Co gorsza jednak, nie umiem nawet powiedzieć, czy informacje, jakie posiadam i którymi się tu dzielę, są prawdziwe w całości, czy tylko częściowo, czy może w większości bzdurne i fałszywe. W końcu, jak mówię, Maciejewskiego nie znam, a i na sprawach związanych z biznesami i ich – wrogimi, czy przyjaznymi – przejęciami się nie znam. Wiem natomiast z całą pewnością, że Michał Maciejewski jest człowiekiem bardzo zdeterminowanym i zdesperowanym, żeby wygrać tę walkę. Nie tylko odnalazł moje teksty w „Warszawskiej Gazecie” i zgłosił się do mnie z prośbą o pomoc, nie tylko – jak mnie informuje – zwrócił się o pomoc pod wszystkimi możliwymi adresami, ale, jak wynika z otrzymanych przeze mnie dokumentów, prowadzi nieustanny bój o swoją sprawę w lubelskich sądach i w prokuraturze.
I wiem coś jeszcze. Bez względu na to, czy przygoda, która spotkała Michała Maciejewskiego jest skutkiem jego nieroztropności, naiwności, czy głupoty, czy też może tego, że postanowił wejść w interesy z ludźmi bezwzględnymi i podłymi, dla których ktoś taki jak on, to tylko byle jaka stacja na drodze do jeszcze większych pieniędzy, fakt jest oczywisty. On i jego rodzina mieli interes, a dziś go nie mają. Ktoś im ten interes zabrał i wszystko wskazuje na to, że nie zapłacił za niego ani grosza. On i jego rodzina zostali zrujnowani w taki sposób, że ktoś – jak dotychczas, najwidoczniej całkowicie zgodnie z prawem – przejął ich firmę i nie dał im za to nic. Mało tego. Przejmując majątek Maciejewskiego, przejął również nieruchomości, jakie Maciejewscy zdążyli zakupić pod budowę bioelektrowni, płacąc za nie zarówno z własnych oszczędności, jak i z zaciągniętych kredytów. A więc, doszło do czegoś, co dotychczas znaliśmy tylko z mrocznej bardzo literatury i filmu. Człowiek któregoś dnia się budzi, stwierdza, ze nie ma nic, a kiedy się pyta, co się stało, System mu odpowiada, że nie rozumie pytania, bo z jego punktu widzenia nic szczególnego się nie dzieje.
Ja oczywiście jestem pewien, że ci, którzy postanowili robić interesy na biznesie Maciejewskich mają bardzo dużo na swoje usprawiedliwienie. Nie wykluczam nawet, że jakimś niezrozumiałym dla mnie i budzącym moje oburzenie, lecz całkowicie legalnym ruchem, doszło do przejęcia, jakich w dzisiejszych czasach są setki, jeśli nie tysiące. Jednak to co mnie tu interesuje to nie obyczaj, ale fakt. Maciejewscy mieli biznes i mieli majątek, a dziś go nie mają, bo dali go sobie odebrać. I im ten majątek i ten biznes odebrała nie powódź, nie wiatr, nie ogień, ale ktoś bardzo konkretny.
I ja się z tym czuję fatalnie, kiedy nagle dochodzi do tego, że ten film staje się tak realny, że ów człowiek zgłasza się do mnie – zwykłego, biednego blogera, bez wpływów, bez pieniędzy i z bardzo niepewną przyszłością – i prosi o pomoc, a prosząc o nią wpada w taki ton: „Oczywiście dysponuję pełną dokumentacją i chętnie ją udostępnię, bo należy zrzucić maskę pana Zawiszy, który posługując się patetycznymi sloganami, chowając za parawanem patriotyzmu i katolicyzmu, w rzeczywistości bez żadnych skrupułów, posługując się antydatowanymi, sfałszowanymi dokumentami odebrał mi i mojej rodzinie majątek”.
I w ten sposób oto doszliśmy do najważniejszej tu kwestii, czyli do samego Zawiszy. Bo tak, to właśnie on – jak twierdzi Maciejewski – sam Artur Zawisza przyszedł do niego na samym początku i zaproponował ten deal. Jako ówczesny dyrektor Green Energy Europe, a dziś udziałowiec Green Europe. Bo niewykluczone, że to właśnie przez to, że miał do czynienia z Arturem Zawiszą – a więc człowiekiem, z którego postawą polityczną się utożsamiał, polskim patriotą i konserwatystą – postanowił Maciejewski w ten deal wejść. Bo uznał, że kto jak kto, ale Artur Zawisza i jego koledzy go nie oszukają. Bo wreszcie, opisana sytuacja dawałaby nam odpowiedź na niekiedy nurtujące nas pytanie, o jakiej to „wielopłaszczyznowej działalności biznesowej” mówił Zawisza, po tym, jak postanowił się pożegnać z polityką, ale jeszcze zanim z ta polityką zaczął się na nowo witać. Owa sytuacja daje nam też być może odpowiedź na pytanie, co to się takiego stało, że Artur Zawisza, ni stąd ni z owąd, postanowił zostać blogerem, i do czego to blogowanie ma go prowadzić.
No i jeszcze coś. Możemy się spróbować zastanawiać, o co Zawiszy chodziło, kiedy w swoim wpisie na Nowym Ekranie, pisał tak:
Mamy dżunglę prawną, w której giną nawet najsilniejsi i najwytrwalsi. Co robić, będąc przedsiębiorcą, który ryzykuje własny majątek, dobrą reputację i los rodziny? Innymi słowy: obywatel chce zbudować garaż obok domu? Otwiera zakładkę: Jak doprowadzić do budowy garażu?, gdzie znajduje wyciąg z przepisów administracyjnych, budowlanych, środowiskowych i Bóg wie jakich pokazujących właściwą drogę krok po krok, kazus po kazusie, pułapka po pułapce. Przedsiębiorca chce zbudować biogazownię? To samo. Rodzic chce zmienić dziecku szkołę? To samo. Firma chce przyjąć do pracy niepełnosprawnego? To samo. Obywatel chce ubezpieczyć samochód kupiony w kredycie? To samo. Tenże sam obywatel chce sprzedać ów już ubezpieczony, a kupiony w kredycie samochód? To samo. Świadek wzywany jest na policję w celu przesłuchania? To samo”.
Maciejewski w liście do mnie twierdzi, że ta „bioelektrownia” i „przesłuchanie przez policję” sugerować może, że Zawisza szykuje się na jakąś pyskówkę, kiedy to niezawisły sąd jednak uzna oczywistość tego przekrętu i Zawiszę odpowiednio pogoni. A to by świadczyło o Zawiszy nie najgorzej. Że on akurat świetnie wie, że blogi to siła i przyszłość. Zobaczymy.

***

Powyższy artykuł – podobnie jak stanowisko samego Zawiszy – jest obecnie również do przeczytania w najnowszym numerze „Warszawskiej Gazety”. A w związku z tym mamy mały suplement.
Stało się tak, że dla uniknięcia zarzutów o brak staranności, redakcja „Warszawskiej Gazety” przed publikacją powyższego tekstu, jeszcze parę tygodni temu, najpierw sprawę zbadała, następnie zwróciła się do Artura Zawiszy o przedstawienie swojego stanowiska, i dopiero wtedy zdecydowała się tekst opublikować. Artur Zawisza wyjaśnień udzielił w formie wywiadu, który z kolei – jak można wnioskować z tego co zostało opublikowane w Warszawskiej Gazecie – został przeprowadzony w suchej formie pytań i odpowiedzi. A z nich wynika, co następuje:
1. Artur Zawisza jest człowiekiem uczciwym, i wszelkie prowadzone przez niego działania biznesowe są również uczciwe;
2. Pan Maciejewski jest osobą niepoważną, i wszelkie jego problemy są wyłącznie jego problemami;
3. Pan Maciejewski to znany w lubelskich sądach „pieniacz”. Patrz punkt drugi.
Wprawdzie w samym wywiadzie tego już akurat nie ma, natomiast we wpisie na swoim blogu, Artur Zawisza powyższe wyjaśnienia uzupełnia następującą deklaracją:
Tymczasem papista każe zarabiać ("Bóg, pieniądze i ojczyzna - trafne hasło, każdy przyzna") i rozdawać od serca, gdy wyżywimy rodzinę."
I tym optymistycznym akcentem, kończę powyższe rozważania.

Zapraszam do księgarni Coryllusa pod adresem coryllus.pl, gdzie można między innymi kupic moje książki. To jest ostatnia stacja. Gwarantuję własnym życiem.

sobota, 7 maja 2011

Zielony Zawisza, czyli biznes, jak Pan Bóg przykazał

Historia którą chciałbym dziś opisać, na tle tego, czym się ostatnio musimy zajmować, nie jest ani szczególnie interesująca, ani też – co przyznaję z bólem – ja sam nie mam dość kompetencji, żeby cokolwiek stwierdzać tu autorytatywnie. Mimo to czuję się zmotywowany do tego, by się sprawą zająć z dwóch powodów. Pierwszy nazywa się Artur Zawisza, a jak wiemy, wszystko co z tą akurat postacią się wiąże, bardzo nas interesuje. Drugi natomiast z nich to niejaki Michał Maciejewski, człowiek, którego w ogóle nie znam, ale który za to opowiedział mi ową historię i prosił, by nią siebie i innych w miarę możności zainteresować. Artura Zawiszę zostawię na sam koniec, natomiast teraz o Maciejewskim.
Otóż w Lublinie działała sobie swego czasu firma o nazwie Tempo, założona przez Michała Maciejewskiego i kilku jeszcze innych Maciejewskich, jako rodzinny interes. Jakie to były rodzinne powiązania, nie wiem i nie wydaje mi się, żeby to dla nas w ogóle było istotne, natomiast należy stwierdzić, że Maciejewscy mieli ambicję, dla swego dobra i dobra wspólnego, otworzyć lokalnie parę metanowych bioelektrowni. Zarejestrowali więc to Tempo, uzyskali właściwe zezwolenia, dobrą opinię środowiskową, przedstawili odpowiednie wnioski do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej o dofinansowanie, uzyskali z owego Funduszu bardzo wysoką ocenę dla swojego projektu, i wreszcie – co najważniejsze – obietnicę gwarancji finansowych. Kiedy jednak dla tak zwanego ‘domknięcia’ pozostało już tylko znalezienie inwestora, otwarte już linie kredytowe nagle się zamknęły. Mimo zagwarantowanych środków z NFOŚ nikt nie chciał już udzielić Maciejewskim ani kredytu, ani pożyczki, ani w jakikolwiek inny sposób wesprzeć ich projektu.
I wtedy u Maciejewskiego zjawił się przedstawiciel warszawskiej grupy Green Energy Europe Sp. z o.o. i, informując o swoim bardzo poważnym politycznym umocowaniu, zaoferował spółce pozyskanie inwestora dla domknięcia finansowania planowanych budów dwóch bioelektrowni. Jednocześnie jednak przedstawił warunek. Finansowanie będzie możliwe tylko w przypadku sprzedaży spółki, wraz oczywiście z gwarancjami NFOŚiGW w wysokości 20 mln zł. owemu inwestorowi i samej spółce Green Energy Europe. Ponieważ jedynym warunkiem, żeby dotacja z NFOŚiGW nie przepadła, było przedstawienie domknięcia finansowania, i ponieważ w wyznaczonym przez NFOŚiGW terminie, z niewiadomych przyczyn Maciejewskiemu nie udało się dla swojego projektu pozyskać innego inwestora poza Green Energy, zmuszony on został do skorzystania z warszawskiej propozycji, i podjął decyzję o potencjalnej sprzedaży spółki, z taką perspektywą, że uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczy na realizację innych ekologicznych projektów.
Z informacji, jakie przekazał mi Michał Maciejewski, wynika, że dalej wszystko poszło już bardzo szybko. Najpierw więc sprawy zaczęły się nagle posuwać do przodu, do tego stopnia szybko, że rozpisano już nawet przetargi na budowę owych bioelektrowni. Jednak już po kilku biznesowych spotkaniach między właścicielami Tempa, a przedstawicielami Green Energy Europe, okazało się, że tajemniczy inwestor na razie się z interesu wycofał, natomiast przedstawił taki oto plan, że najpierw całość kupią warszawiacy, a później warszawiaków spłaci ów dziwny podmiot. Kiedy po chwili wyszło dodatkowo na jaw, że Green Energy nie ma ani ochoty płacić, ani też nie ma za bardzo czym, a co gorsza, nie jest w stanie przedstawić nawet jakichkolwiek gwarancji, Maciejewski nabrał przekonania, że tak naprawdę, nie ma z kim handlować.
Niestety, było już za późno. Opierając się wyłącznie na obietnicy sprzedaży, Green Energy Europe po pierwsze bezprawnie zwołało NWZ Tempo, na którym dokonali zmian w składzie Zarządu, zawiesili Maciejewskiego z funkcji prezesa, następnie dokonali zmian w KRS, dane adresowe przenieśli do Warszawy, zabezpieczyli konta, na których znajdowało się około 4 mln zł., a nawet przejęli internetową stronę firmy. i zaczęli prowadzić już dalsze interesy, jako nowi właściciele. Jak idzie o stronę prawną całego przedsięwzięcia, wszystko również odbyło się błyskawicznie. Wedle relacji Michała Maciejewskiego, wniosek o wykreślenie dotychczasowych udziałowców, wpisanie nowych, zawieszenie prezesa, wykreślenie prokury i przeniesienie siedziby z Lublina do Warszawy otrzymał sędzia w dniu 18.11.2010r., czyli w czwartek, natomiast już 24.11.2010r., a więc w środę, referendarz wydał odpowiednie zarządzenie. W dodatku jeszcze ktoś włamał się do lubelskiej siedziby Tempa, skradł całą dokumentację, a na koniec wymienił zamki w drzwiach. Po jakimś czasie w KRS pojawił się nowy wpis, z nową nazwą – Green Energy Europe, została zastąpiona przez czyściutkie Green Energy. Tym sposobem, Michał Maciejewski w ciągu zaledwie paru tygodni stracił dosłownie wszystko.
Dziś sytuacja jest taka, że z jednej strony Green Energy podpisuje umowy, zaciąga kredyty i szykuje się do realizacji projektów zaplanowanych i rozpoczętych przez interes Maciejewskich, natomiast sam Maciejewski stara się dochodzić swoich praw przed sądem, skarżąc warszawskich biznesmenów o wrogie przejęcie. Jak to się skończy? Nie mam pojęcia. Z dotychczasowych doświadczeń wynika, że walka może być długa i bez gwarancji sukcesu. Co gorsza jednak, nie umiem nawet powiedzieć, czy informacje, jakie posiadam, i którymi się tu dzielę, są prawdziwe w całości, czy tylko częściowo, czy może w większości bzdurne i fałszywe. W końcu, jak mówię, Maciejewskiego nie znam, a i na sprawach związanych z biznesami i ich – wrogimi, czy przyjaznymi – przejęciami się nie znam. Wiem natomiast z całą pewnością, że Michał Maciejewski jest człowiekiem bardzo zdeterminowanym i zdesperowanym, żeby wygrać tę walkę. Nie tylko odnalazł moje teksty w Warszawskiej Gazecie i zgłosił się do mnie z prośbą o pomoc, nie tylko – jak mnie informuje – zwrócił się o pomoc pod wszystkimi możliwymi adresami, ale, jak wynika z otrzymanych przeze mnie dokumentów, prowadzi nieustanny bój o swoją sprawę w lubelskich sądach i w prokuraturze.
I wiem coś jeszcze. Bez względu na to, czy przygoda, która spotkała Michała Maciejewskiego jest skutkiem jego nieroztropności, naiwności, czy głupoty, czy też może tego, że postanowił wejść w interesy z ludźmi bezwzględnymi i podłymi, dla których ktoś taki jak on, to tylko byle jaka stacja na drodze do jeszcze większych pieniędzy, fakt jest oczywisty. On i jego rodzina mieli interes, a dziś go nie mają. Ktoś im ten interes zabrał i wszystko wskazuje na to, że nie zapłacił za niego ani grosza. On i jego rodzina zostali zrujnowani w taki sposób, że ktoś – jak dotychczas, najwidoczniej całkowicie zgodnie z prawem – przejął ich firmę i nie dał im za to nic. Mało tego. Przejmując majątek Maciejewskiego, przejął również nieruchomości, jakie Maciejewscy zdążyli zakupić pod budowę bioelektrowni, płacąc za nie zarówno z własnych oszczędności, jak i z zaciągniętych kredytów. A więc, doszło do czegoś, co dotychczas znaliśmy tylko z mrocznej bardzo literatury i filmu. Człowiek któregoś dnia się budzi, stwierdza, ze nie ma nic, a kiedy się pyta, co się stało, System mu odpowiada, że nie rozumie pytania, bo z jego punktu widzenia nic szczególnego się nie dzieje.
Ja oczywiście jestem pewien, że ci, którzy postanowili robić interesy na biznesie Maciejewskich mają bardzo dużo na swoje usprawiedliwienie. Nie wykluczam nawet, że jakimś niezrozumiałym dla mnie i budzącym moje oburzenie, lecz całkowicie legalnym ruchem, doszło do przejęcia, jakich w dzisiejszych czasach są setki, jeśli nie tysiące. Jednak to co mnie tu interesuje to nie obyczaj, ale fakt. Maciejewscy mieli biznes i mieli majątek, a dziś go nie mają, bo dali go sobie odebrać. I im ten majątek i ten biznes odebrała nie powódź, nie wiatr, nie ogień, ale ktoś bardzo konkretny.
I ja się z tym czuję fatalnie, kiedy nagle dochodzi do tego, że ten film staje się tak realny, że ów człowiek zgłasza się do mnie – zwykłego, biednego blogera, bez wpływów, bez pieniędzy i z bardzo niepewną przyszłością – i prosi o pomoc, a prosząc o nią wpada w taki ton: „Oczywiście dysponuję pełną dokumentacją i chętnie ją udostępnię, bo należy zrzucić maskę pana Zawiszy, który posługując się patetycznymi sloganami, chowając za parawanem patriotyzmu i katolicyzmu, w rzeczywistości bez żadnych skrupułów, posługując się antydatowanymi, sfałszowanymi dokumentami odebrał mi i mojej rodzinie majątek”.
I w ten sposób oto doszliśmy do najważniejszej tu kwestii, czyli do samego Zawiszy. Bo tak, to właśnie on – jak twierdzi Maciejewski – sam Artur Zawisza przyszedł do niego na samym początku i zaproponował ten deal. Jako ówczesny dyrektor Green Energy Europe, a dziś udziałowiec Green Europe. Bo niewykluczone, że to właśnie przez to, że miał do czynienia z Arturem Zawiszą – a więc człowiekiem, z którego postawą polityczną się utożsamiał, polskim patriotą i konserwatystą – postanowił Maciejewski w ten deal wejść. Bo uznał, że kto jak kto, ale Artur Zawisza i jego koledzy go nie oszukają. Bo wreszcie, opisana sytuacja dawałaby nam odpowiedź na niekiedy nurtujące nas pytanie, o jakiej to „wielopłaszczyznowej działalności biznesowej” mówił Zawisza, po tym, jak postanowił się pożegnać z polityką, ale jeszcze zanim z ta polityką zaczął się na nowo witać. Owa sytuacja daje nam też być może odpowiedź na pytanie, co to się takiego stało, że Artur Zawisza, ni stąd ni z owąd, postanowił zostać blogerem, i do czego to blogowanie ma go prowadzić.
No i jeszcze coś. Możemy się spróbować zastanawiać, o co Zawiszy chodziło, kiedy w swoim wpisie na Nowym Ekranie, pisał tak: „Mamy dżunglę prawną, w której giną nawet najsilniejsi i najwytrwalsi. Co robić, będąc przedsiębiorcą, który ryzykuje własny majątek, dobrą reputację i los rodziny? Innymi słowy: obywatel chce zbudować garaż obok domu? Otwiera zakładkę: Jak doprowadzić do budowy garażu?, gdzie znajduje wyciąg z przepisów administracyjnych, budowlanych, środowiskowych i Bóg wie jakich pokazujących właściwą drogę krok po krok, kazus po kazusie, pułapka po pułapce. Przedsiębiorca chce zbudować biogazownię? To samo. Rodzic chce zmienić dziecku szkołę? To samo. Firma chce przyjąć do pracy niepełnosprawnego? To samo. Obywatel chce ubezpieczyć samochód kupiony w kredycie? To samo. Tenże sam obywatel chce sprzedać ów już ubezpieczony, a kupiony w kredycie samochód? To samo. Świadek wzywany jest na policję w celu przesłuchania? To samo”.
Maciejewski w liście do mnie twierdzi, że ta „bioelektrownia” i „przesłuchanie przez policję” sugerować może, że Zawisza szykuje się na jakąś pyskówkę, kiedy to niezawisły sąd jednak uzna oczywistość tego przekrętu i Zawiszę odpowiednio pogoni. A to by świadczyło o Zawiszy nie najgorzej. Że on akurat świetnie wie, że blogi to siła i przyszłość. Zobaczymy.

Powyższy artykuł – podobnie jak stanowisko samego Zawiszy – jest obecnie również do czytania w najnowszym numerze Warszawskiej Gazety.

SUPLEMENT

Stało się tak, że dla uniknięcia zarzutów o brak staranności, redakcja Warszawskiej Gazety przed publikacją powyższego tekstu, jeszcze parę tygodni temu, najpierw sprawę zbadała, następnie zwróciła się do Artura Zawiszy o przedstawienie swojego stanowiska, i dopiero wtedy zdecydowała się tekst opublikować. Artur Zawisza wyjaśnień udzielił w formie wywiadu, który z kolei – jak można wnioskować z tego co zostało opublikowane w Warszawskiej Gazecie – został przeprowadzony w suchej formie pytań i odpowiedzi. A z nich wynika, co następuje:
1. Artur Zawisza jest człowiekiem uczciwym, i wszelkie prowadzone przez niego działania biznesowe są również uczciwe;
2. Pan Maciejewski jest osobą niepoważną, i wszelkie jego problemy są wyłącznie jego problemami;
3. Pan Maciejewski to znany w lubelskich sądach „pieniacz”. Patrz punkt drugi.

Wprawdzie w samym wywiadzie tego już akurat nie ma, natomiast we wpisie na swoim blogu – który bardzo serdecznie polecam – Artur Zawisza powyższe wyjaśnienia uzupełnia następującą deklaracją:
Tymczasem papista każe zarabiać ("Bóg, pieniądze i ojczyzna - trafne hasło, każdy przyzna") i rozdawać od serca, gdy wyżywimy rodzinę."
I tym optymistycznym akcentem, kończę powyższe rozważania, a wszystkich, którzy moją pracę uznają za tego wartą, i już rodzinę wyżywili, proszę o łaskawe wpłaty na podany obok numer konta. Artura Zawiszę z tego towarzystwa pozwolę sobie wyłączyć, przynajmniej do czasu, jak zainteresuje się losami rodziny swojego biznesowego partnera. Albo nie. Wyłączę go w ogóle.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...