Kiedy zmarł Elvis Presley, szok jaki ta śmierć wywołała, z jednej strony spowodował wśród jego największych fanów histerię niemal dosłowną, a z drugiej, branża muzyczna zaobserwowała pojawienie się nowego nurtu, a mianowicie sztuki wykonawczej prezentowanej przez artystów, którzy starając się wyglądać jak Elvis, ruszać się jak Elvis, mówić jak Elvis, próbowali jednocześnie wykonywać, tak jak on, piosenki Elvisa na scenie. Swego czasu dość popularne w amerykańskich mediach stało się zdarzenie, kiedy to pewna z pozoru zwyczajna, 40-letnia kobieta, została zaczepiona na ulicy przez podobnego do Elvisa mężczyznę i się w nim zakochała. No i stało się tak, że człowiek ten, właśnie jeden z lokalnych naśladowców Presleya, uwiódł tę kobietę, a następnie wyłudził od niej jakieś 30 tys. dolarów. To znaczy, do oszustwa doszło wyłącznie z punktu widzenia owej damy, bo tak naprawdę cały proceder odbywał się tak, że naśladowca Presleya zawoził ją pod bank, prosił by mu coś tam pożyczyła, a ona mu tyle ile chciał grzecznie dawała. A robiła to wyłącznie dlatego, że on jej pozwolił z sobą mieszkać, sprzątać mieszkanie, płacić czynsz, udawał przed nią Elvisa, śpiewał jej piosenki Elvisa, zabierał na swoje występy, się z nią fotografował, no i oczywiście obiecywał, że jak już będzie miał, to jej wszystko odda. W końcu, gdy straciła wszystko, poszła na policję i zgłosiła oszustwo.
Naśladowca Elvisa oczywiście wszystkiemu zaprzeczył. Powiedział policji, że to co owa kobieta opowiada, to czyste wymysły jej chorego umysłu. Że ona to zaledwie jedna z jego fanek, która nie dawała mu żyć, a swoją opowieść zakończył takim oto zdaniem: „W sumie, nie ma o czym gadać. My artyści już tak mamy. Taki jest nasz los. Elvis miał dziewczyny, które mu groziły, że popełnią samobójstwo. Ja też miałem takich parę. Choć, przyznaję uczciwie – nie tak dużo jak Elvis”.
Taka historia. Skąd mi ona dziś przyszła do głowy? Oczywiście – jakże by inaczej – dzięki Zbigniewowi Hołdysowi. Artysta ów, reagując na falę ataków, jakie przeciwko niemu pojawiły się w Internecie, oświadczył, że jego to nie dziwi, bo na przykład Michael Jackson musiał to co dziś Hołdys, znosić przez długie, długie lata. Chociaż, oczywiście, „Jackson miał znacznie gorzej”. Czy ten stan umysłu Zbigniewa Hołdysa mnie zdziwił? W najmniejszym stopniu. Ja go obserwuję od początków lat 80-tych, a więc od czasu gdy tzw. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadziła w Polsce stan wojenny i dla spacyfikowania nastrojów wśród młodszej i starszej młodzieży zorganizowała ów szczególny ruch muzyczny, którego głównymi przedstawicielami były zespoły Republika, Perfect, Maanam, Lombard i Lady Pank, a pierwszymi jego animatorami Marek Niedźwiecki z kolegami i radiowa „Trójka”. I z tego też czasu pamiętam świetnie, że o ile Republika zwyczajnie była bardzo dobra, a Lombard i Landy Pank swoje ambicje ograniczali jedynie do tego, by kopiować zachodnie piosenki na polski rynek, to Perfect i Maanam – podobnie jak Lady Pank, wyłącznie kopiując – konsekwentnie przy tym stwarzali wokół siebie atmosferę bycia w rzeczywistości gwiazdami formatu światowego. Różnica między nimi była jedynie taka, że Maanam miał być najwybitniejszą grupą muzyczną na świecie, natomiast Perfect najwybitniejszym rockandrollowym zespołem wszechświata i wszechczasów. Oczywiście, ile razy Hołdys, czy Kora Ostrowska, informowali o tego typu rewelacjach, wszyscyśmy je traktowali z należytym brakiem powagi, natomiast nie da się ukryć, że wiele z tamtych wypowiedzi do dziś pamiętam. Jedna z nich, przykładowo, to ta, kiedy to Kora opowiadała jak kiedyś supportowała występ Siouxie, i, w zgodnej opinii krytyki, ukradła jej show. Innym razem, Hołdys oświadczył, że gdyby on miał takie studio jak ma Phill Collins, to Perfect takie piosenki, jak „In the Air Tonight”, nagrywałby z palcem w nosie. Pamiętam też, jak się ten sam Hołdys, kiedyś chwalił, że jego sekcja rytmiczna jest lepsza od sekcji Watts - Wyman, natomiast sam gitarzysta jest zarówno technicznie, jak i pod każdym innym względem, lepszy nawet od Hendriksa.
A więc, przepraszam bardzo, ale kiedy dziś Zbigniew Hołdys mówi, że gdyby nie piraci, którzy mu kradną muzykę, on byłby jak Eric Clapton, to – cokolwiek by to miało znaczyć – ja mogę jedynie wzruszyć ramionami. Tak zwana „afera Hołdysa” więc nie interesuje mnie, bo za nią stoi Hołdys, ale przede wszystkim dlatego, że za nią stoi bardzo szczególny typ opinii publicznej, a mianowicie internauci. To właśnie gniew internautów, skierowany niemal z dnia na dzień przeciwko Zbigniewowi Hołdysowi, a więc w pewnym sensie owych internautów mistrzowi, zrobił na mnie naprawdę piorunujące wrażenie. O co poszło? Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że, wedle wszelkich najbardziej sensownych tropów, dokładnie o nic. Jeśli się uczciwie zastanowić, Hołdys ani nie zrobił, ani nie powiedział, absolutnie nic takiego, co by go musiało skazywać na aż tak bezprzykładną agresję. On zaledwie zasugerował, że nowe przepisy dotyczące ochrony intelektualnej nic nie zmienią w naszej, czy to prawnej, czy obyczajowej sytuacji, i że on by chciał, żeby za publiczną prezentację jego piosenek mu płacić. Oczywiście mogłem coś przegapić, ale nie wydaje mi się. To jest chyba całość jego myśli.
I to całkowicie wystarczyło, by Hołdys stał się dziś pierwszym wrogiem publicznym społeczności internetowej. Nagle się okazuje, że on jest kompletnym idiotą, że każde jego słowo to najbardziej żałosna bufonada, że wizerunek jaki sobie stworzył na użytek mediów, to najgorszy możliwe wieśniactwo, a co najgorsze, że jako muzyk, kompozytor, piosenkarz i artysta estradowy, był zawsze, jest dziś, i pozostanie najgorszym dnem. Nagle wyszło na to, że ów, jak dotychczas, autorytet dla każdego młodego i mniej już młodego Polaka, to wyłącznie „kretyn”, „idiota”, „bałwan” i „debil”. Czy ta ocena jest w jakikolwiek stopniu wyjaśniana merytorycznie? Ależ skąd! Hołdysa dziś spotyka wyłącznie niczym nie podparte, najbardziej okrutne szyderstwo. Można by wręcz powiedzieć, że oto dziś, z jakichś wręcz kosmicznych przyczyn, Zbigniew Hołdys oberwał w łeb tym „chujem”, którego kiedyś w wywiadzie dla magazynu „Press” rzucił pod adresem Jarosława Kaczyńskiego.
Od samego początku, kiedy problem ACTA pojawił się w naszej publicznej przestrzeni, nawet wtedy, gdy moje Prawo i Sprawiedliwość wsparło w ich proteście przeciwników proponowanych regulacji, i nawet wtedy, gdy poziom protestów przybrał wymiar naprawdę groźny, nie chciałem tej sprawy komentować. Nie chciałem tego robić przede wszystkim dlatego, że absolutnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale również dlatego, że jestem więcej niż pewien, że, ze względu na interesy całkowicie mi nieznane, ów „ruch obywatelskiego sprzeciwu” jest od początku do końca przez kogoś – też nie wiem, przez kogo – moderowany. Jeśli dziś się tą sprawą zajmuję, to wyłącznie dlatego, że mnie bardzo zastanawia fakt, że, jak wszystko na to wskazuje, każdy tak zwany „protest społeczny” musi być oparty na najbardziej bezmyślnej, wręcz opętańczej nienawiści. I jest mi bardzo przyjemnie widzieć – i słyszeć – jak dziś Zbigniew Hołdys, człowiek, który dotychczas sprytnie potrafił się znaleźć po stronie tego motłochu, z przerażeniem patrzy, jak to wszystko, co go tak dotychczas zachwycało – i to co sam tak skutecznie uwodził – kieruje się przeciwko niemu, a on nic z tego nie rozumie. Otwiera Facebooka, tego samego Facebooka, który przez wszystkie ostatnie lata pozwalał mu tak zgrabnie poruszać się po tym nowym wspaniałym świecie, i widzi grupę o nazwie „Wkurwia mnie Zbigniew Hołdys”, a tam już ponad 2 tys tzw. fanów. I jedyne co potrafi robić, to pytać, dlaczego? I już widzi, że nikt mu na to pytanie nie odpowie, bo ma naprzeciwko siebie wyłącznie dziki, ciemny, kompletnie zidiociały tłum bałwanów, którzy jedyne co potrafią, to drwić i pluć.
Ale, jak mówię, nie chodzi o Hołdysa. Chodzi o to, czym się w ostatnich latach stała obywatelska świadomość i społeczna aktywność. W tych tak bardzo ostatnio przyspieszających czasach, wyszło na to, że człowiek może być albo głupi – albo mądry, albo świadomy – albo bezmyślny, albo szlachetny – albo podły. Dla tego, co tu od lat już nazywam Systemem – i to też tu wielokrotnie podkreślałem – sytuacją idealną od początku było to, by ludzie byli głupi, bezmyślni i podli. Umyślił sobie ów System, że tylko wtedy, gdy naprzeciwko siebie nie będzie miał suwerennego obywatela, lecz tępego konsumenta, wystarczy tylko zapewnić mu podstawową rozrywkę, i nigdy już nikt i nic nie przeszkodzi poważnym biznesom w realizacji ich planów. I cały niemal swój wysiłek skierował na to, by właśnie coś takiego wyhodować, wykarmić i ugłaskać.
Dziś, kiedy patrzę na to, co Internet robi ze Zbigniewem Hołdysem, myślę sobie, ze tej jednej rzeczy System nie przewidział. Że jeśli będzie sobie kalkulował w ten sposób, jeśli – z jakiegokolwiek powodu – kiedykolwiek dojdzie do kryzysu, to on już się pozbawił podstawowego na takie sytuacje narzędzia, a mianowicie możliwości negocjacji. Pozbawił się tej możliwości, bo nie da się negocjować z kimś, kogo się wcześniej umiejętności negocjacji oduczyło. Dopóki po jednej stronie stał tłum, a po drugiej wróg – wszystko było dobrze. Zawsze można było ten tłum albo karmić, albo szczuć. Każdy z nas wielokrotnie miał okazję obserwować, jak to działa. Dziś natomiast, kiedy nagle z jednej strony staje tłum, a z drugiej przyjaciel, nie ma sposobu, żeby nagle zmienić coś, czego zmieniać się nawet nie planowalo. I czego już się zmienić nie da.
Oczywiście, jak mówię, nie wiem, o co chodzi w tym ACTA, kto tu jakie ma interesy, i kto przeciwko komu protestuje. W związku z tym, biorę pod uwagę, że to wszystko się zakończy równie nagle, jak się zaczęło, ci wszyscy, którzy dziś obrzucają Hołdysa najgorszymi wyzwiskami, wrócą na dawno sprawdzone ścieżki, a Zbigniew Hołdys ponownie włączy sobie swój profil na Facebooku i wszyscy się pogodzą. A my zostaniemy dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byliśmy przedwczoraj i jesteśmy dziś. Jedno natomiast będę już wiedział zawsze, i podejrzewam, że ci których to może dotyczyć najbardziej, też już będą wiedzieli. Będzie to wiedział Bronisław Komorowski i Donald Tusk, Mariusz Walter i Jerzy Owsiak, będzie to wiedział Kuba Wojewódzki i Andrzej Olechowski. Że w sytuacji kryzysowej, nie będzie żadnej dyskusji. I nie będą się liczyły ani argumenty, ani prawda, ani spryt, ani nawet najbardziej słodkie kłamstwo. I w powszechnym rechocie nikt z nich nie zostanie oszczędzony. No i, co może równie ważne, ten rechot będzie tak okrutny, że oni czegoś takiego wcześniej nie spotkali nawet na najbardziej głupkowatych prawicowych portalach. A jeśli, chcąc się przed nim jakoś chronić, będą próbowali jakichś ruchów, to wszystko co spróbują zrobić, by zmienić ów niefortunny stan rzeczy, wszystko jedynie pogorszy.
Czy zgodzicie się, że to była notka mimo wszystko bardzo optymistyczna? Jeśli ktoś uważa, że tak, i że za to mi się coś należy, proszę – w miarę możliwości, oczywiście – skorzystać z podanego obok numeru konta. Oczywiście, zawsze też można kupić sobie moją książkę ze starszymi felietonami z tego bloga. I tu i w Katowicach na ulicy 3-maja w księgarni „Nowe Słowo”. Naprawdę warto. Dziękuję.
No była. Bo widzisz, kiedy 10 kwietnia tysiące ludzi przyszły na Krakowskie przedmieście, to nie dlatego, że ktoś to zorganizował przez Facebooka. A więc nie wszystko jeszcze stracone.
OdpowiedzUsuńOt po prostu polska swołocz w natarciu. Nie ma czemu się dziwić, nie ma co drzeć włosów z głowy, tylko zapalić świeczkę i modlić się o trzeci Katyń. Ja wierzę, że Bóg znajdzie dla nich miejsce w ostatnim kręgu piekła, w śmierdzącym gównie.
OdpowiedzUsuń@redpill
OdpowiedzUsuńNo właśnie o tym myślę. My zostaniemy ze sobą, a oni się pozagryzają.
@afrodyta.ptaszynska
OdpowiedzUsuńMyślisz, że tam jest po prostu nasrane i śmierdzi? Okropne. Już się boję.
Brawo! Hurra! Wpiś, z którym każdym słowem się zagadzam. Tylko że z racji tytułu wpisu zdjałem linka z mego bloga, aby nie obrazić moich rodziców. Ale za dzień/dwa wróci :)
OdpowiedzUsuń@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu Twoich rodziców, ale nie było wyjścia. Ten tytuł musiał być właśnie taki.
Szkoda że się zadajesz z nieodpowiednim towarzystwem, bo w innych okolicznościach podobałyby Ci się wszystkie moje teksty.
Domniemanie, że System nie wziął pod uwagę właściwości aerodynamicznych męskiego przyrodzenia, jest oczywiście bardzo kuszące. Mam jednak wątpliwości, czy ów rechoczący bumerang trafi w łeb tych, którzy są dysponentami Systemu. Walnie w fasadę – to oczywiste: posypie się kurz, ludzie pokrzyczą, pokaszlą i się emocjonalnie rozładują (tzn. rozejdą). A System, doznawszy tego dyskomfortu, otrzepie sobie garniturek i rozejrzy się za nową fasadą (bo Tusków i Wojewódzkich zawsze jest dostatek). Ostatecznie fasada po to została wymyślona (ładnie o tym pisze ostatnio coryllus), by prawdziwy władca tego świata mógł się za nią ukryć i dzięki temu zawsze był bezpieczny.
OdpowiedzUsuńWylazł ze mnie wstrętny pesymista, ale trudno, powiem to: bumerang jest może dobry na kangury, tudzież inne misie koala, a my mamy przecież tutaj do czynienia z prawdziwym smokiem...
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńChyba będziemy musieli Księdza wysłać do spowiedzi, za brak nadziei.
@Toyah
OdpowiedzUsuńW Polsce wszystko przysycha a potem powraca na swoje sprawdzone tory. Obawiam się, że tak będzie i w przypadku maestro Hołdixa. System znajdzie nowy-stary obiekt poniewierki, pan Zbysio wznowi działalność w sieci w imię wolności i demokracji i ponownie będzie zagrzewał do boju młodych wykształconych z dużych miast , w razie jakichś wątpliwości użytkowników -Mistewicz wymyśli odpowiednią narrację w obronie a Lizut i Lis uwiarygodnią w swych programach.
Condom na ten bumerang jest wielorazowego użytku...
Uff, jak dobrze, że pierwszy piątek lutego tak blisko.
@zawiślak
OdpowiedzUsuńLong time no see...
A co jest w pierwszy piątek lutego?
@toyah
OdpowiedzUsuńCałkiem niedawno referowałem tu swoją teorię "sufitu". No więc, chyba po raz pierwszy, Tusk i ferajna zobaczyli nad sobą sufit. Już nie podskoczą. Dotarło.
Natomiast wśród młodzieży nastąpiło coś, co nazwałbym "odczarowaniem". Wydaje się, że dotyczy to także Palikota.
W nadchodzącym tygodniu przekonamy się, jacy jeszcze diabli są w tym czynni, bo już najwyższy czas, by zaczęli się ujawniać. Stracą inicjatywę, to ich trampkarz i tak wykończy tyle, że za bezdurno.
@orjan
OdpowiedzUsuńZobaczymy.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJak widzisz, ja, tak jak Don Paddington, nie widzę sprawy różowo. Twój ostatni post do Księdza wziąłem więc do siebie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJednak sądzę, że coś się zmienia. Na stałe. Czy na dobre?
Pożyjemy, zobaczymy...
@zawiślak
OdpowiedzUsuńWiesz o co mi chodzi? Popularna opinia jest taka, że my stanowimy elektorat złożony z półprzytomnych durniów napędzanych wyłącznie nienawiścią.Gdyby tak było, to by było bardzo źle. Bo nie ma możliwości budować nic trwałego na ludziach aż tak nieświadomych celu.
I teraz - moim zdaniem po raz pierwszy tak wyraźnie - zobaczyliśmy, że to oni, cały ten pospolityczny przekręt, jest budowany nawet nie na piasku, ale na błocie. Że to co wydawało się stanowić jego siłę, a więc to tępe, nieustępliwe i odmawiające jakiejkolwiek dyskusji towarzystwo wcale nie zostało przez nich zdobyte na zawsze. Oni ich w żaden sposób nie oswoili. To jest dzicz.
Oczywiście w znacznie łagodniejszej skali, ja to parę razy mogłem zaobserwować prowadząc ten blog, kiedy paru naprawdę oddanych i wydawałoby się bezkompromisowych przyjaciół tego co tu mamy, niemal z dnia na dzień mnie znienawidzili i szczerze uznali, że ten blog to gówno. Dokładnie z tym samym co poprzednio zaangażowaniem i bezkompromisowością.
I mnie dziś chodzi o to, że gdybym ja sukces tego mojego pisania miał budować na takiej publiczności, mnie by już dawno nie było. I moja nadzieja jest właśnie w tym, że ta cała Platforma Obywatelska się wypieprzy właśnie na tym gównianym fundamencie. Uważam to za bardzo prawdopodobne.
Oczywiście, na ich miejsce przyjdzie coś innego. Pewnie Palikot, lub coś podobnego. ALe możemy być pewni, że ten nowy projekt nie będzie w ani jednym procencie tak mocny i stabilny, jak to co mieliśmy przez ostatnie lata. I wtedy na placu boju pozostanie tylko ta jedna świadoma swoich celów siła, czyli my.
Toyahu,
OdpowiedzUsuńobys sie nie mylil,ale zacytuje klasyka-czeka nas 'Dlugi Marsz'
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńOczywiście że długi. Możliwe że ja już nie dojdę. Ale kto wie? Może się uda załapać na jakiś ciekawszy spektakl.
@Toyah
OdpowiedzUsuńChyba chwyciła mnie zimowa depresja i stąd pesymizuję...
Postaram się poprawić.
A spowiedź oczywiście, nie zaszkodzi.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńSiałem defetyzm w blogosferze?
@Toyah
OdpowiedzUsuńDefetystą (a propos doczesności naszej) to jak na razie jestem ja.
Pan natomiast, jest siewcą wzruszeń (dla nas) i wściekłości (dla nich).
pomyślałem sobie trochę o Hołdysie i paru takich innych...
OdpowiedzUsuńZ pewnością spowiedź nie zaszkodzi,
powiem więcej jest niezbędna a przecież ledwie kilka tygodni minęło od Bożego Narodzenia.