piątek, 13 stycznia 2012

O ulicznych grajkach raz jeszcze

Ponieważ świetnie zdaję sobie sprawę z tego, po co ten mój blog jest, i dlaczego niektórzy wciąż lubią tu przychodzić, jeśli piszę o sobie i swojej codziennej kondycji, robię to albo po to, by kolejne teksty przyozdobić jakimiś anegdotami, albo żeby te notki nie były aż tak bardzo publicystyczne. Poza tym, jak już kiedyś to tutaj podkreśliłem, to co ja piszę na tym blogu, jest swego rodzaju poezją konfesyjną, więc trudno się też spodziewać, by wątków osobistych nie było w ogóle. Natomiast, też jest tak, że ja bardzo bym nie chciał, żeby tu nagle zrobiła się taka atmosfera, że ja będę się skarżył na swoją marną sytuację, lub – przeciwnie – chwalił się swoimi sukcesami. To akurat najprawdopodobniej mało już kogo obchodzi. Dziś robię wyjątek.
Pisałem o tym niedawno, że jeszcze w listopadzie, w Salonie24, pewien nieprzyjazny nam bloger poświęcił mi całą notkę, kierując do mnie pretensje głównie o to, że ja tu „żebrzę”. On zresztą akurat był tu dość wstrzemięźliwy. Prawdziwa zabawa zaczęła się dopiero w komentarzach, i to dopiero w komentarzach pojawiły się prawdziwe rewelacje, i dopiero w komentarzach zobaczyłem, jak bardzo – na pewnym poziomie nienawiści – prosta plotka i zwykłe kłamstwo mogą nagle przyjąć pozę informacji. Z tego co ja tam o sobie przeczytałem, wynurza się obraz kogoś, kto kiedyś, przed laty, zaczął prowadzić bardzo poczytny blog, zebrał sporą grupę czytelników i sympatyków, i wszystko toczyło się bardzo miło, do czasu, gdy Onet nagrodził autora bloga tytułem politycznego blogera roku. W reakcji bowiem na tę nagrodę, bloger uznał, że jest tak wybitny, że już wyłącznie poświęcając się temu zajęciu, sięgnie najwyższych możliwych zaszczytów, rzucił pracę i zwrócił się do swoich fanów, by go zaczęli sponsorować. A nie wolno zapominać, że pracę miał naprawdę bardzo dobrą, bardzo dobrze płatną i dającą bardzo dużo wszelkiej satysfakcji. No i w tym momencie zaczął się jego upadek Teksty stały się znacznie gorsze, on sam stał się bardziej zgorzkniały i pełen jadu, w dodatku – ponieważ oczywiście nadęty pychą odszedł z Salonu24 i założył swój własny blog – stracił czytelników. W efekcie zostało tylko wspomniane żebranie.
Wprawdzie historia ta dla kogoś niezorientowanego brzmi bardzo atrakcyjnie, jednak można by było na nią machnąć ręką – zwłaszcza, że ci, do których być może tamten tekst był skierowany, doskonale wiedzą, jak było w rzeczywistości – gdyby nie pewien szczegół, który pojawił się we wspomnianych komentarzach. Otóż pewien internauta pisze, że nie ma takiej możliwości, by anglista z doświadczeniem nie miał pracy. Pracy bowiem, zarówno dla nauczycieli języka angielskiego, jak i tłumaczy – jest mnóstwo i nic nie wskazuje, żeby w tej dziedzinie miał się pojawić jakikolwiek kryzys. I w tym momencie pojawia się, moim zdaniem, bardzo poważny problem. Bo, jeśli założyć, że jest tak jak pisze ów człowiek – a niewykluczone, że, przynajmniej w Warszawie, sytuacja wygląda właśnie tak – można pomyśleć, że bloger Toyah istotnie „rżnie” swoich naiwnych czytelników równo i bezwzględnie. Niezależnie już od tego, w jaki sposób on doszedł do tego stanu, w którym się dziś znajduje. W tej sytuacji zmuszony jestem poinformować ponownie wszystkich ewentualnie zainteresowanych o tym, jak się rzeczy mają.
Przede wszystkim, tym którym przypominać trzeba, przypominam, że skutkiem prowadzenia tego bloga w takim kształcie, w jakim on jest znany, w pewnym momencie zostałem niemal całkowicie pozbawiony pracy. To jest fakt i on tu już nieraz był omawiany. Z powodu poglądów, jakie tu prezentuję, niemal całkowicie straciłem pracę. Ponieważ sytuacja zrobiła się dramatyczna, pomyślałem, że zwrócę się do czytelników o sponsorowanie tego bloga, tak jak się sponsoruje zdolnych ulicznych grajków, a tym samym o pomoc w utrzymaniu mojej rodziny. Moja prośba została solidarnie przyjęta.
A teraz coś, czego większość może nie wiedzieć, a co musi zostać powiedziane. Od czasu jak odebrano mi te kursy, zajmuję się nieustannym rozsyłaniem pod wszystkimi możliwymi adresami swojego CV, które – wedle wszelkich obiektywnych standardów jest zawodową historią dość wyjątkową, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Dziś już nie jestem w stanie powiedzieć, ile tych CV wysłałem, ale są to setki. Co najważniejsze, wysyłam je niemal wyłącznie w odpowiedzi na oferty, których jest mnóstwo. Każda z ofert brzmiała podobnie: „Potrzebny nauczyciel języka angielskiego”. Do dziś, nie stawiając żadnych warunków, otrzymałem tylko jedną odpowiedź i, dzięki temu kontaktowi, mam dziś kilka lekcji, głównie wczesnym rankiem (stąd zdarza mi się odpowiadać na komentarze około godziny 7 rano). I to jest wszystko. Ciągnie się również za mną jedna stara grupa, jednak już w marcu ten kurs się kończy. A więc zostają mi tylko te poranne lekcje. W dodatku, pani Toyahowa, również od tego roku, z firmy, w której jest zatrudniona, po raz pierwszy od wielu lat, nie dostała prawie żadnych lekcji – zaledwie jedną grupę w tygodniu. W związku z tym, zastanawia się nad zrezygnowaniem z działalności, bo ZUS jaki płaci co miesiąc, praktycznie równoważy przychody z tych lekcji. Zostanie jej więc szkoła, a jeśli ktoś wierzy, że szkoły płacą tak jak twierdzi Ministerstwo, niech wierzy. Tak jak we wszystko.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego ani ja ani ona nie mamy lekcji? Są dwie możliwości – obie dla nas fatalne. Przede wszystkim może chodzić o ten blog. Słyszałem z wielu źródeł, że obecnie nikt nikogo nie zatrudni, dopóki nie wklepie w googlu nazwiska i nie sprawdzi, kto zacz. Po wpisaniu nazwiska „Osiejuk” google natychmiast odsyła do tego bloga. Nawet moja córka – swoją drogą ciekawe, że ona ukończywszy biotechnologię, też nie jest w stanie znaleźć pracy – po wpisaniu swojego imienia i nazwiska otrzymuje tekst niejakiego Brody (gdyby ktoś nie wiedział – „nasz”). Dalej są już tylko dwie możliwości: albo się trafi na kogoś kto ten blog lubi, albo na takiego, kto go nie nawiedzi i życzy mu nagłej śmierci. I to wszystko, jak idzie o tę ewentualność.
Druga opcja jest taka, że my jesteśmy już starszymi ludźmi. Mam młodszych kolegów, którzy twierdzą, że pracy jest mnóstwo. Jest jednak taka możliwość, że kiedy właściciel firmy widzi, że pracy poszukuje ktoś, kto jest już po pięćdziesiątce, widzi przed sobą jakiegoś starszego, łysego nieudacznika z wąsem, lub jakąś starsza panią w berecie – to akurat musi być jeszcze elementem kryminogennym w przypadku nazwiska „Osiejuk” – i sprawa jest również zakończona. Rozmawiam z wieloma znajomymi na temat sytemu rekrutacji w różnych dziedzinach życia i wygląda na to, że teoria wyrażona pięknie w tytule „To nie jest kraj dla starych ludzi” bardzo dobrze się sprawdza w praktyce. Inwestujemy w ładne dziewczyny i w młodych, energicznych mężczyzn. Reszta zostaje skierowana w kosmos.
I to są dwie wyłączne możliwie przyczyny, dla których i ja i moja żona mamy tak ciężko, jak idzie o wykonywanie zawodu. Jeśli ktoś mi nie wierzy, mogę przysłać mailem zarówno nasze CV plus referencje.
Po co to wszystko piszę? Otóż pierwszy powód już wymieniłem. Coś musi zostać wyjaśnione, żeby kłamstwo się nie rozzuchwalało. Drugi powód jest już prozaiczny. Ci wszyscy, którzy tu przychodzą, zasługują na to, by wiedzieć. Jest jeszcze powód trzeci – on akurat w pewnym sensie jest dla mnie podstawowy – pomoc finansowa dla tego bloga praktycznie zamarła, książka niemal całkowicie przestała się sprzedawać, więc – sami rozumiecie – pomyślałem, że trochę ponarzekam. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Zwłaszcza że, wydaje mi się, że to wszystko co wyżej napisałem, to jest też zupełnie niezły felieton. Kto wie, czy ostatnio nie najlepszy.

Będę wdzięczny za wsparcie w każdej formie. Dziękuję tym wszystkim, którzy wciąż tu są. Oni wiedzą.

26 komentarzy:

  1. @Toyah

    Widzę, że nieśmiałość paraliżuje naszych kolegów, więc ja w ramach naszych stałych stosunków typu love&hate odważam się pierwszy.

    Moja, tak stara jak ja, ukochana żona zdecydowała, gdzieś tak jesienią, ze do pełni potrzebna jest jej znajomość angielskiego.
    Testowała dwie dziewczyny, zanim wybrała jedną, a one, biedaczki, omalże się nie pobiły. Więc na wybrzeżu też nie jest lekko.

    Więcej, przyjaciółka nasza, pani doktor, a jakże, z uniwersytetu, świetna anglistka, w każdy weekend zmuszona jest dojeżdżać aż do Elbląga, plus dodatkowo jedna szkoła prywatna na miejscu, aby jako tako wyrobić. A teraz się martwi, bo siadło i nikt już nie chce doktora anglistyki, jak może mieć młode panienki za półdarmo.

    Więc rynek jest generalnie kiepski, chyba wszędzie.

    Jeżeli to Ciebie choć trochę pociesza.

    OdpowiedzUsuń
  2. @jazgdyni
    Nie wiem. Moi młodsi koledzy mówią, że mają dużo pracy. Za nienajlepsze pieniądze, ale mają. Problem w tym, że mnie nikt nie chce, nawet za grosze.
    Co oczywiście, nie zmienia faktu, że rynek jest znacznie gorszy, niż przed laty. Podobno tylko Warszawa i Wrocław szaleją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteśmy tu, jesteśmy...
    Bardzo dobrze rozumiem tę sytuację. Wierzę, że tak jest . Sama słyszałam takie teksty, że jak w firmie dowiadują się, że ktoś taki jak XX przychodzi do pracy, to pierwszą rzeczą jest"wygooglanie" jego nazwiska i zanim taki ktoś się pojawi, to już wiadomo kto zacz.
    Przed chwilą obejrzałam (wyjatkowo) Wiadomości. Wygląda na to, że już nawet tu można się dowiedzieć, że i autostrad nie będzie i podwyżek nie bedzie i ..., można rzec - za klasykiem- "nieczego nie będzie'. Należy mieć nadzieję, że może dopiero wtedy zacznie być normalniej. Czego Tobie i sobie i wszystkim nam tutaj życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. @Eliza
    Nie będzie nic... ładnie to opisałaś. Ja Ci powiem, że ja już nie jestem w stanie zapamiętywać tego, co o nich trzeba wiedzieć. Tego jest zwyczajnie za dużo. A zapisywać nie ma sensu.

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest ciekawe zjawisko, kiedy pojawiłeś się znów na s24, było więcej notek poświęconych Tobie "żebrowaniu", a jeden bloger nawet po latach powrócił chyba specjalnie na tę okoliczność. Powinieneś to traktować jak rodzaj hołdu, mocno krępujący, ale jednak. Nie oznacza to, że powinieneś z tym dyskutować, ani cokolwiek wyjaśniać. Im to nic nie da, a innym niepotrzebne. Coryllus też tak ma, jest cały antyfanklub, w dużej części wspólny z Twoim.

    OdpowiedzUsuń
  6. @redpill
    Ja Ci powiem, że ja się aż tak bardzo tym nie przejmuję. Poszło tylko o tę jedną uwagę, że angliści mają pracę i że ja muszę tu coś kręcić. Ponieważ angliści faktycznie na ogół nie narzekają, pomyślałem, że tę sprawę wyjaśnię.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah

    Może nie pamiętasz, jak w zeszłym roku byłem w gdańskiej stoczni z norweskim statkiem.
    I ja, nie znający naszej krajowej, ulicznej rzeczywistości wyrażałem się dobitnie antyrządowo.
    Wzięty na bok, poinformowano mnie, że o polityce się na stoczni nie rozmawia. I już.
    Natomiast wszystkie antykaczyńskie postawy przechodziły bez echa.
    Taka jest korporacyjna i fabryczna Polska.

    OdpowiedzUsuń
  8. @jazgdyni
    Ja w życiu na lekcjach jednym słowem nie odezwałem się ma temat polityki. W odroznieniu od niektórych uczniów. Ale i wtedy siedziałem cicho. Natomiast powiem Ci, że jeśli masz 10 osób w grupie i trafią się dwie na tyle zaangażowane, żeby cię wytropić - jest po tobie. Odchodzisz albo ty, albo oni. Ty wiesz, że są uczniowie, którzy pytają cię jednoznacznie: 'Na kogo Pan głosuje?'
    Ja mam tyle jeszcze szczęścia, że wielu z nich zwyczajnie się nie interesuje polityką.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Toyah
    pisałeś na ten temat wcześniej, więc ci którzy tu przychodzą stale lub często w miarę dokładnie orientują się w Twojej sytuacji i zapewne wielu z nich odwzajemnia się "płacąc" Ci za Twoją pracę na tym blogu. Nazywam to w ten sposób ponieważ sam to w ten sposób określiłeś, sam myślę że jest to lepsze od określenia "wspomaganie autora bloga"

    Na marginesie czytałem dziś gdzieś dyskusje na temat tego że "Rzeczpospolita" na swojej stronie ostatnio wprowadziła opłatę za dostęp do swoich zasobów. Podobno w większym zakresie niż do tej pory - powiem od razu, że nie sprawdzałem. Wcześniej dotyczyło to tylko niektórych zasobów.
    W pewnym sensie to normalne, zapoznawanie się z artykułami w internecie z pewnością prowadzi do zmniejszenia sprzedaży wersji papierowej. Oczywiście dyskusja bardziej skupiała się na tym, ze nowy właściciel chce ograniczyć dostęp do "prawicowych" artykułów (Ha, ha - obśmiałem się).
    Tych, którzy zaglądają tu bardzo rzadko lub po raz pierwszy, ewentualnie zamierzali tu zajrzeć, taki negatywny PR w wykonaniu niesprzyjających Ci lub wręcz wrogich osobników może od skoku tu odstręczać.
    I przecież o to im chodzi aby Ciebie zdyskredytować, przedstawić jako żebraka, naciągacza, bufona itp.

    Dlatego tego typu notka jest konieczna.
    Czy tylko to pomoże? Nie wiadomo, może tak, może nie.
    Nadepnąłeś złemu solidnie i zły z Tobą walczy każdymi siłami.
    Również rujnując Twoją karierę zawodową.
    Wszyscy Ci, którzy czują się dobrze w tej atmosferze (piszę o PRLu Bis z jakim mamy do czynienia w tej chwili) będą Cię tępić ponieważ dla każdego z nich stanowisz zagrożenie.
    Ja wierzę, że nawet jeżeli jesteś super nauczycielem języka angielskiego, to i tak możesz mieć kłopot w znalezieniu pracy.

    Oczywiście wyjściem jest znalezienie niszy, która będzie w stanie zapewnić Ci utrzymanie. Albo zmiana miejsca zamieszkania - być może w Warszawie byłoby łatwiej o pracę anglisty i łatwiej byłoby znaleźć takich, którzy nie zwracali by uwagi na Twoje poglądy... ? Ale przecież nie ma wcale takiej gwarancji.

    Pomysłem dobrym są książki tylko dopóty dopóki sprzedaż się nie rozwinie może to prowadzić nawet do pogorszenia Twojej sytuacji materialnej.
    Część z Twoich stałych czytelników mogła odnieść wrażenie, że skoro wydałeś książkę to uzyskujesz już stały (wcale niemały z nich dochód) i... - w konsekwencji - poczuła się zwolniona z "obowiązku" wspierania Twojego bloga (kupowania Twojej internetowej twórczości).
    I tu paradoks - Ja sądzę, że Twoja sytuacja uległa z tego powodu pogorszeniu... (Książki nigdy nie sprzedają się jak chleb, trzeba było wyłożyć kasę, wpłaty od czytelników zmalały).

    PS. Znalazłem jeszcze jedną notkę Twojego nowego "przyjaciela":
    http://xyz123.salon24.pl/379879,lejb-fogelman-i-toyah

    OdpowiedzUsuń
  10. Takie gadanie, że jest praca dla... (w miejsce kropek wpisz dowolny zawód) to zwykłe brednie. Ja, w swojej skromnej profesji mam całkiem przyzwoite cv (Coryllus kiedyś fajnie napisał o cv). Parę lat temu szukałem pracy i trochę tego rozesłałem w odpowiedzi na ogłoszenia, gdzie do podanego profilu pasowałem dokładnie. Nikt nawet nie raczył odpowiedzieć. Pracę znalazłem dzięki "cynkowi" i, nie bójmy się tego słowa, protekcji, mojego kolegi.
    Na pytanie "Dlaczego pies z kulawą nogą się mną nie zainteresował?" koledzy odpowiadali zazwyczaj: "Stary, masz słaby PESEL" (a zaczyna się on raptem od liczby 69).

    "To nie jest kraj dla starych ludzi" - powiadasz. To na pewno ale to też nie jest kraj dla normalnych, uczciwych, aktywnych ludzi - stąd ta cała emigracja.

    Smutny komentarz do niewesołego wpisu....

    Ukłony, Toyahu, oby się jednak karta odwróciła!

    OdpowiedzUsuń
  11. @Wszyscy
    Zaryzykuję - może Toyah się na mnie obrazi ale trudno.

    Zamieściłem przed chwilą komentarz i w kontekście tego komentarza jedyne co mogę zrobić to wezwać czytających, abyście zastanowili się poważnie nad zakupem notek na tym blogu.
    Każdy za taką kwotę jaką może, niech to będzie nawet i te 10 zł miesięcznie - nie jest to wielka kwota, a Toyah'owi na pewno się należy.
    Jak ktoś nie może 10 - to i 5 się też będzie dobrze... .
    A jeżeli ktoś może więcej ?
    To oczywiście czemu nie zapłacić więcej ?
    Czy możliwość czytania takiego bloga nie jest warta zapłaty ?
    Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wśród wielu z nas jest w różnej sytuacji materialnej, bywa tak że wielu z nas boryka się z różnymi kłopotami finansowymi.
    Ale pamiętajmy kto z biedy daje daje najwięcej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Kruk

    Dzięki za linka.
    Wlazłem tam i skomentowałem, nie mogłem się powstrzymać.
    Ale, cholera, żenada z tym Sowińcem.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Kozik
    Sowińca wręcz roznosi nienawiść. Najbardziej mi się spodobało, że on, w przeciwieństwie do Toyaha, "nie ma najmniejszych problemów" z publikacją w prasie. Więc to o to się ściga Prawdziwy Patriota...

    OdpowiedzUsuń
  14. @raven59
    Tak jak pisałem redpillowi, problemem był tylko ten fragment o tym, że nie ma anglistów bez pracy. Bo faktycznie bycie anglistą daje pracę. Wszędzie jest całe mnóstwo ogłoszeń typu "Zatrudnię anglistę, nauczyciela, lektora, tłumacza". Ja tych ofert dostaję dziennie kilka. Problem w tym, że, jak mówię, dotychczas, na moje zgłoszenie odpowiedziała tylko jedna (słownie - jedna) firma i dali mi kilka lekcji. Zanim zacząłem prowadzić ten blog, albo lepiej - zanim otrzymałem tę nagrodę Onetu - pracowałem od rana do wieczora dzień w dzień. Od kwietnia będę miał prawdopodobnie już tylko jedną lekcję rano i jedną po południu, i to tylko w wybrane dni. To jest właśnie ta cena.
    I teraz, jeśli ktoś mi mówi, że ja z całą pewnością rzuciłem pracę, żeby żyć z tego bloga, to myślę, że te parę słów wyjaśnień mi jednak przysługuje.

    OdpowiedzUsuń
  15. @raven59
    No i jeszcze ta książka. Z początku kupiło ją dość dużo osób, ale teraz ona praktycznie stoi. A ja jestem pewien, że jest cała kupa potencjalnych nabywców, którzy zwyczajnie o niej nie słyszeli. Bilans jest taki, ze ja wciąż jaszcze nawet nie zarobiłem na to, by spłacić to co na jej wydanie pożyczyłem. Ona od ponad tygodnia jest do kupienia w tej księgarni w Katowicach i nie kupił jej nikt.
    Ja to już wiele razy podkreślałem: my tutaj wciąż stanowimy niszę. Może kiedyś się to zmieni, ale na razie, bez oficjalnej reklamy o nas mało kto wie.
    Poza tym ludzie w ogóle przestają kupować książki. W katowickich tramwajach, wyobraź sobie, ostatnio jakieś wydawnictwo oblepia oparcia siedzeń reklamą książki Manna i Materny, która miała przecież reklamę w ogólnopolskiej prasie, czyli robi dokładnie to, co jacyś kombinatorzy wciskający ludziom łatwe kredyty.
    Sprzedaje się tylko Łysiak i Pilch. No i Kuczok.

    OdpowiedzUsuń
  16. @Kozik
    A ja myślę, że jednak jesteś już za stary.

    OdpowiedzUsuń
  17. @raven59
    Nie obrażę się, ale Ci powiem, że to nic nie da. Dlatego, że ci co mogą, płacą i tak, a ci co nie mogą płacić, to nie mogą. I już. Po prostu. Ja na przykład nie byłbym w stanie płacić. Ja nawet nie bardzo mam pieniądze, żeby wrzucać co niedzielę do koszyka.
    Ja tylko apelowałem do tych, którzy mają, ale sobie myślą, że ja chyba jednak trochę ich nabieram. Jeśli w ogolę tacy są. A tego wiedzieć nie mogę.
    Jak już pisałem, gdybym umiał ładnie grać na gitarze, z całą pewnością chodziłbym na dworzec i tam grał dla zarobku. A gdybym umiał grać bardzo ładnie, to bym to robił z prawdziwą przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Kozik
    Dziękuję za obronę w Salonie, ale to na nic. Sowiniec mnie nie lubi, bo go kiedyś zbanowałem, i to naruszyło jego poczucie wielkości już na zawsze. Wcześniej mnie uwielbiał. Ktoś jednak o tak pękatym ego tego typu afrontów nie przebacza.
    Reszta ma do mnie pretensje o te dwa zdjęcia, a więc o głupią minę i zapiętą marynarkę. Oni twierdzą, że porządny człowiek nie może mieć głupiej miny, a marynarkę powinien mieć zapiętą na jeden guzik. Ot i cała tajemnica.

    OdpowiedzUsuń
  19. @Marylka
    Z tą prasą rzeczywiście pojechał ostro. Myślę, że oprócz zwykłego zalegania afektu, z nim musi być coś jeszcze nie tak.

    OdpowiedzUsuń
  20. @raven59 + Kozik
    Jak idzie o te notki na mój temat, to ja mam jeszcze jedną refleksję. Czy zauważyliście, że w Salonie24 jest taka reguła, że notki zawierające w swoim tytule słowo "toyah" gwarantują najwyższą liczbę komentarzy? Jakiś nikomu nieznany bloger siada do klawiatury i pisze tekst zaczynający się od słów: "Wprawdzie nie wiem, kto to taki ten Toyah, ale...", i w tym momencie jego notka staje się najważniejsza.
    Ja pamiętam, jak to w dzień po tym, jak zabroniłem Sowińcowi komentowania na moim blogu, on poświecił mi cały tekst, i ten właśnie tekst - kto wie, czy nie do dzisiaj - jest najczęściej czytanym i komentowanym jego wpisem.
    Zastanawiam się, czy może oni akurat nie powinni mi płacić najwięcej?

    OdpowiedzUsuń
  21. @All

    Abstrachując od tych wszystkich osobistych animozji, zawiści i małości coś mnie zastanawia.
    No ale mnie wiele zastanawia po 35 latach stałej pracy za granicą.

    Są faceci co zakładają blogi bo mają takie widzimisię i chcą się przed innymi wygadać i powywnętrzać.
    Zrozumiałe.

    Ale też tacy jak Toyah i ostatnio Rzeczypospolita, którzy uczciwie stawiają sprawę w kategoriach gospodarczych. Dostarczają towar i należy im się za to zapłata.
    No ale my jesteśmy tacy, że lubimy mieć leki za 1 grosz i coś do poczytania za darmo.

    OdpowiedzUsuń
  22. @Toyah
    To jest kombatant, harcmistrz, dr cierpi na głód uznania. Ciężko myśli i pisze i w ogóle nie wie, o co chodzi w pisaniu. Na Salonie zdobył sobie paru sympatyków bingowaniem i oszalał ze szczęścia. A Ty go spowadziłeś na miejsce. Tego Ci nigdy nie daruje.

    OdpowiedzUsuń
  23. @jazgdyni
    No nie wiem. Ja bym zdecydowanie wolał pisać za tak zwane friko. Faktem jest zresztą, że na początku tę możliwość bardzo sobie chwaliłem. To daje bardzo dużą swobodę. Wszystko możesz, nic nie musisz.
    Dziś zwyczajnie nie mam wyjścia i muszę się sprzedawać. Inna sprawa, że wciąż udaje mi się zachować to co najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  24. @Marylka
    Też tak to widzę. Raz że on ma na swój temat same dobre myśli, a dwa - i to jest może jeszcze ważniejsze - bardzo mocno wierzy w to, że on ma w sobie ten uniwersalizm, który czyni go przyjacielem wszystkich. Zwróć uwagę, że kiedy ten Stokłosa zagroził mi sądem, on zaczął się natychmiast z nim zaprzyjaźniać. Tak jakby uznał, że ja jestem 'swój', więc o mnie można się już nie starać. A kiedy ja go za to pogoniłem, i w dodatku nawet nie podejmując dyskusji, on dostał szału. Tak to widzę.

    OdpowiedzUsuń
  25. @Toyah
    A przy okazji - jest tam naprawdę fajne Twoje zdjęcie z Jarosławem. Masz je?

    OdpowiedzUsuń
  26. @Marylka
    Gdzieś mam. Ktoś kto je robił, po tej imprezie mi je wszystkie przysłał. Pewnie że fajne, szkoda tylko że akurat coś mówiłem i mina mi wyszła nie za bardzo. Ale tak to jest. Żeby było się czym chwalić, trzeba by tych zdjęć mieć całą kupę.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...