czwartek, 15 października 2009

Stacja Pruszków

Właśnie się dowiedziałem, że Janusz Palikot został przez posłów Platformy Obywatelskiej (chyba taka jest procedura?) wybrany wiceszefem ich parlamentarnego klubu. Jest to już dla mnie druga dobra wiadomość w ciągu ostatnich dni. Pierwsza to ta, że przewodniczącym klubu zostaje Grzegorz Schetyna, czyli człowiek, który – nawet jeśli mu nie zostaną postawione zarzuty korupcyjne – choćby został szefem Fundacji Diamentowego Serca, czy jak się nazywa to coś, co pozwala zarabiać na swoje osobiste potrzeby Bożenie Walter, i tak już się nie wygrzebie spod tych ‘kurew’, o których sobie opowiadał przez telefon ze swoim kumplem-gangsterem. Dziś dowiadujemy się, że oni będę działać w parze. Grzesiek i Janusz.
Dlaczego ta informacja jest dla mnie tak sympatyczna? Otóż wczoraj oglądałem w telewizji rozmowę, jaką z Palikotem przeprowadził red. Rymanowski i jedna rzecz w wypowiedzi Palikota autentycznie mnie zainteresowała. Obok zwyczajowych zaklęć na temat tego, że Mariusz Kamiński powinien trafić do więzienia, a prezydent Kaczyński jest już skończony, i całego tego ruskiego lansu, którym Palikot epatuje na codzień, w tym co on mówił – a należy pamiętać, że on od jakiegoś czasu jest faktycznym szefem najbardziej rozwojowego skrzydła Platformy Obywatelskiej, więc skoro mówi, to wie – znalazła się bardzo ciekawa informacja na temat szczególnego stanu, w jakim obecnie znajduje się Platforma. Otóż ze słów Palikota wynikało jednoznacznie, że tam wszystko wisi na jednym włosku, i jeśli Palikot i jego grupa nie dostaną czego chcą, to PiS wraca do władzy. On tę zapowiedź przekazał właściwie w formie czystej. Z tego co on mówił, wynikało jednoznacznie, że oni, a więc grupa Schetyny i grupa ‘lubelska’, w sposób modelowy się nienawidzą. A ponieważ, jak wszystko na to wskazuje, Tusk ze swoimi chłopakami z Pomorza są tam już wyłącznie figurantami, i jedyne co mogą robić, to odgrywać, na użytek trefauenowskiej gawiedzi, napisane im przez medialnych doradców role, prawdziwe decyzje podejmowane są na linii Wrocław – Lublin. W tej sytuacji, przyszłość Platformy jest właściwie już tylko w rękach Palikota, a Sopot pozostaje już tylko punktem na mapie pogody, i to też – tak się składa – wyłącznie w telewizji państwa Walterów.
Dziś się dowiaduję, że Janusz Palikot został i wiceszefem Klubu i, ponownie, przewodniczącym tego cyrku o – zdecydowanie odpowiedniej do sytuacji nazwie – Przyjazne Państwo. Co z tego wynika? Moim zdaniem, informacja jaką otrzymaliśmy jest jednoznaczna. Dalsze losy Platformy wciąż wiszą na wspomnanym już włosku, Tusk nie ma do gadania absolutnie nic, i jedyne co w tym całym przedsięwzięciu jest wciąż niejasne, to jedna tylko kwestia: po ciężką cholerę to coś jeszcze istnieje?
Prawie. Jest bowiem jeszcze coś, co akurat gryzie mnie od pewnego już czasu, a o czym już miałem okazję wspomnieć tu na blogu. Otóż chodzi mi o szczury. O szczury, które nie uciekają z tonącego statku. Zarówno ja sam w którymś miejscu, jak i czytelnicy tego bloga w swoich komentarzach, sugerowaliśmy, że to z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe opętanie. Opętanie nawet nie koniecznie na poziomie znanym nam z literatury, ale zwykłe opętanie, które spotykamy w przypadku ludzi, którzy nagle widzą, że już nie tylko chcą, ale też muszą. I oczywiście to może być odpowiedź. Opętanie.
To musi być opętanie, bo – z punktu widzenia normalnego człowieka – nie jest zrozumiałe wystawianie łba na deszcz, łażenie po błocie, upijanie się, jak to mówi młodzież, ‘do porzygania’, czy łażenie nocą po okolicach, gdzie grasują bandyci. Pamiętam dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości. Akurat przez ten cały czas i przez miesiące po utracie władzy, partia zachowała siłę jako całość, niemniej byliśmy wszyscy świadkami kilku bardzo spektakularnych dezercji. Czy to Jurek, czy to Mężydło, czy to jakaś mniejsza lub większa drobnica, ludzie z PiS-u od, najczęściej motywowani konfliktem moralnym, od czasu do czasu z partii odchodzili. Ja tych gestów nie rozumiałem i się z nimi nie zgadzałem, jednak starałem się przyjąć, że z punktu widzenia ich autorów, coś na rzeczy być musiało. I dziś nawet jestem skłonny przyznać – okay, zgoda, PiS-owi brakowało tego czegoś, czego uczciwi ludzie potrzebują, by czuć się tam zawsze pewnie i dobrze.
Weźmy dwie osoby, w pewnym sensie symboliczne. Marka Jurka i Antoniego Mężydłę. Obaj uczciwi, zasłużeni, czyści i historycznie jak najbardziej autoryzowani. Marek Jurek odszedł w niebyt, pozostając nawet bardzo z tyłu za swoimi kolegami, Zawiszą i Piłką, którzy najpewniej dorabiają odpowiednio na boku. Mężydło wiernie służy swojemu nowemu panu. Któremu? Nie umiem powiedzieć. Może Tuskowi, ale może i Schetynie, a może i Palikotowi. Marek Jurek dla idei postanowił zesłać się na margines polityki. Uznał, że sumienie każe mu wykonać ten gest i go wykonał. Mężydło – niewykluczone, że troszeczkę skuszony tymi obietnicami formułowanymi jeszcze przez niegdysiejszego Jana Rokitę – o bramie wysypanej specjalnie dla niego, bohatera polskiej wolności, kwiatami, postanowił zostać ważnym i wpływowym politykiem Platformy. Był nim może przez parę dni. Po tym czasie stał się jednym z wielu szarych posłów. Nie ma go ani w telewizji, ani na sali sejmowej, ani nawet w medialnych wzmiankach. Niedawno pojawił się na chwilę w wieczornym programie TVN24 tylko po to, żeby wygłosić absolutnie porażającą deklaracje wiary w wielkość swojej partii.
Ja na to mówię ‘opętanie’. Jednak mam mocne poczucie, że to nie może być cała odpowiedź. Jak to się stało, że przez dwa lata rządów Platformy Obywatelskiej, które wyłącznie już tylko dla tych najbardziej zaczadzonych medialną propagandą obserwatorów, stanowić mogą atrakcyjną propozycje polityczną, czy choćby tylko ludzką, ta konstrukcja nie wykazała jakichkolwiek pęknięć? Ktoś powie, że PiSdla porządnych ludzi nie jest żadną alternatywą. Niech będzie. Nie zgadzam się, ale niech będzie. Ja jednak nie mówię o alternatywie. Mnie chodzi o zwykły, ludzki gest protestu. Żeby w tym całym towarzystwie znalazł się choć jeden człowiek – a mówią mi, że tam porządnych ludzi kilku jednak jest – który powie, że te pojedynki na linii Wrocław-Lublin-Gdańsk, z przystankami w pewnych bardzo szczególnych polskich miasteczkach, go zniesmaczyły i że jest zawiedziony. Ani Mężydło, ani Gowin, ani nikt! Prawdziwą ironią jest fakt, że, o ile mi wiadomo, jedyną taka osobą – troszeczkę – w Platformie był sam Palikot, który wczoraj ogłosił w TVN-ie, że, w pierwszym odruchu po otrzymaniu informacji o korupcji, chciał odejść z polityki, ale jednak się powstrzymał. Cała reszta, włącznie z tymi, którzy uchodzą tam za ostatnich sprawiedliwych, nie dość że nie protestują, to dają się wystawiać do pierwszej linii, jako najbardziej żarliwi obrońcy swojej partii.
Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia. Jest to dla mnie zagadka, z którą sobie zwyczajnie nie radzę. Jeśli odrzucić tezę o opętaniu – co zrobiłbym z największą radością - pozostaje mi już tylko jedna opcja. Otóż może być też tak, że pozycja Tuska, choć już wyłącznie teoretycznie istotna, wciąż jest pewnym faktem. Może być tak, że dla tych, którzy pełnią tam funkcję osłonową na rzecz elektoratu bardziej tradycyjnego, racją bytu jest obrona Donalda Tuska, którego oni uważają – z jakiegoś kompletnie chorego powodu – za kogoś, kogo warto wspierać. Może tak. Ale nawet, jeśli faktycznie tak jest, to tym bardziej świadczy to o tym, że to już naprawdę koniec. A na horyzoncie pojawia się już wyraźny napis: Pruszków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...