środa, 21 października 2009

Lusterko

Poprzedni mój wpis, w którym wyraziłem nadzieję, że upadek jaki osiągnęła ta część polskiego dziennikarstwa, którą reprezentują dziennikarze TVN-u Siekielski i Mrozowski, a przy okazji cały ten system, którego nieodłączną częścią stała się telewizja Mariusza Waltera i jego rodziny, dobrze wróży na przyszłość. Chodziło mi o to, że skoro siły, które uważam za wrogie, zdecydowały się zejść na poziom aż tak bezczelnej w swoim prostactwie manipulacji, to znaczy, że im już naprawdę niewiele zostało i że w gruncie rzeczy stoją już pod ścianą. Godziny lecą, dni się zmieniają, sytuacja z każdą nową chwilą pokazuje nam swoje nowe oblicze, a moja oryginalna teza przez ten cały czas ulega wyłącznie wzmocnieniu. Właśnie dowiedzieliśmy się, na przykład, że program, o którym pisałem, był przygotowywany wspólnie z adwokatem pani Pazury, a więc jego ostateczny kształt został zaplanowany tak, by służył nie opinii publicznej, lecz osobie oskarżonej o korupcję i jej sytuacji procesowej. A zatem TVN, emitując go, działał właśnie na zamówienie Weroniki Pazury, jej obrońców i – całkiem być może – jej sponsorów.
Ktoś powie, że nie ma się z czego cieszyć. Że sytuacja, w której i potwierdza się dawna zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że objęcie władzy przez Platformę Obywatelską, będzie oznaczać dla Polski sytuację jeszcze gorszą niż stan wojenny, i – w skali znacznie skromniejszej – uwaga autora tego blogu, odnośnie zejścia obecnej propagandy do poziomu propagandy lat 80-tych, powinna raczej budzić grozę, niż satysfakcję. I owszem, nie ma wątpliwości, ze robi się trochę straszno. Proszę jednak zwrócić uwagę na fakt niewątpliwy, że obecne działania systemu nie opierają się na jakiś starannie skalkulowanych planach. Ci którzy ten system tworzą, nigdy nie chcieli odtwarzać czasów najczarniejszej komuny. Oni nie po to wzięli się za Polskę, bo nie mogli się pogodzić z utratą dawnego czaru PRL-u. Oni przecież często wręcz wywodzą się prosto z tych grup, które tamten system osobiście zamknęły. To nie są straceńcy. To są autentyczni innowatorzy. Więc jeśli dziś nagle zaczynają się zanurzać w ten smród najgorszego bolszewizmu, to wyłącznie dlatego, że nagle zauważyli, że ta nowa Polska strasznie ograniczyła im ruchy i musieli uznać, że jeszcze może stamtąd przyjść ratunek. I to jest własnie to co powinno cieszyć. To że oni już nie planują. Oni się zachowują jak zaszczute psy.
Ale czytając dyskusję pod wspomnianym wpisem, pomyślałem sobie nagle, że jest jeszcze coś, co nadaje szczególnego charakteru obecnej sytuacji i o czym nie wolno absolutnie zapominać, jeśli chce się panować nad tym wszystkim co się wokół nas dzieje. Chodzi mianowicie o ludzi. Ludzi, którzy stoją po obu stronach tego starcia. Mamy z jednej strony CBA, czyli służbę, która, mówiąc w pewnym dużym skrócie, miała rozbić to wszystko, co przedostało się do nowej Polski ze starego układu. A z drugiej strony mamy właśnie ten układ i ludzi ten układ tworzący. Ludzi, którzy się tam pojawili tylko w jednym celu. Żeby tę nową Polskę w taki sposób przystroić, by ona dalej już tylko służyła właśnie temu układowi i tylko jemu. Mamy więc CBA i ludzi, którzy to biuro tak fantastycznie zbudowali. Ludzi, którzy najpierw bardzo dokładnie opisali przeciwnika, a następnie przeniknęli w głąb tego układu, żeby go zniszczyć. I mamy jeszcze kogoś. Mianowicie tego już symbolicznego agenta Tomka.
Pozwolę sobie w tym momencie na refleksję, która dla niektórych będzie może zbyt trywialna, ale trudno. Mamy do czynienia z obrazem w najwyższym stopniu żałosnym, więc trzeba się czasem opuścić trochę niżej. Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, sytuacja agenta umieszczonego w inwigilowanym środowisku należy do ścisłego kanonu kultury popularnej. Mamy więc agentów działających wśród bandytów, handlarzy narkotyków, gangsterów, hitlerowców, komunistów, a nawet – jak to się dzieje w literaturze science fiction – wśród ludzi i kosmitów. Najczęściej agenci są dobrzy, ale – oczywiście – czasem agent to wróg. Zawsze jednak agent wygląda dokładnie tak samo, jak ci, których on inwigiluje. A zatem, agent Kloss wyglądał jak Niemiec, agent Bond jak ruski biznesmen, agent Riggs jak narkoman, agent Maleszka jak porządny człowiek, a agent Terminator w ogóle jak człowiek, i z całą pewnością, gdybym się tylko odpowiednio znał na rzeczy, to i znalazłbym jakiegoś agenta, który był człowiekiem, ale dał się przebrać za jakąś maszkarę z planety Gamma. W momencie, kiedy nasz agent (niefortunnie, lub szczęśliwie) został zdekonspirowany, był albo wsadzany do więzienia, albo zabijany. Jeśli mu się udawało uciec, nagradzano go i kierowano do kolejnej misji. Po drugiej stronie tego spisku natomiast, oczywiście panowała wściekłość i chęć zemsty, ale jedno uczucie nie pojawiało się właściwie nigdy. Mam na myśli nienawiść. Nie było nienawiści, ponieważ każdy wiedział, że agent to agent i trzeba jakoś z tym żyć. Agentowi trzeba się nie dać zwieść, a jeśli przydarzy się wpadka, to trzeba po prostu na przyszłość lepiej uważać. Nienawiści więc nie było. Co najwyżej wstyd, jednak tylko wstyd na poziomie zawodowym.
I w tym momencie przejdę już do rzeczy. W przypadku działań CBA, doszło do sytuacji absolutnie wyjątkowej. Agent Tomek i inni policjanci od Mariusza Kamińskiego nie operowali wśród zwykłych bandytów, zepsutych biznesmenów, skorumpowanych lekarzy, sparszywiałych polityków, czy zbankrutowanych celebrytów. To znaczy, wśród nich też, ale przede wszystkim – jak się dziś okazuje – wśród zidiociałych artystów, skabotyniałych lekarzy, zwieśniaczałych polityków i zapijaczonych biznesmenów. Krótko mówiąc, wśród ludzi, których społeczna pozycja wywindowała znacznie wyżej, niż oni mogliby się znaleźć, gdyby nie ten chory system doboru naturalnego, który obowiązywał w ich środowisku, który sami stworzyli i który ich stworzył z pełną wzajemnością. Agent Tomek, a prawdopodobnie i też jego koledzy z Biura, kiedy prowadzili swoje działania, nie przebierali się ani za biznesmena, ani za artystę, ani za konesera sztuki, ani za polityka, ale za idiotę. I w tym, jak się okazało, leżał ich sukces. Jestem przekonany, że gdyby ów Tomek wyglądał jak zwykły biznesmen w okularach, z teczką i wielkim brzuchem, głupia Pazura, by nawet na niego nie zwróciła uwagi. Gdyby on wyglądał jak miłośnik teatru i estrady, a nie jak naoliwiony brylantyną buc, ten pajac Stokłosa by go w życiu nie wpuścił do swojego teatru. Skoro o brylantynie mowa – jestem przekonany na sto procent, że jeśli kiedyś (sytuacja absolutnie, oczywiście, fikcyjna!), agenci CBA, wpadną na myśl, by sprawdzić jakieś interesy posła Karpiniuka, to też , jeśli mu podeślą dziewczynę, to ona nie będzie ładną, sympatyczną panną o delikatnej urodzie, lecz wypindrzoną dziwką z centymetrową warstwą pudru, silikonowym biustem i wulgarnym językiem.
I to wszystko, co tu piszę, nie byłoby warte uwagi, gdyby i ten biznesmen i ten estradowiec i ta aktoreczka i ten lekarz, podobnie zresztą jak ten polityk, byli kim byli, a jednocześnie uważali, że stan jaki osiągnęli jest dla nich powodem do dumy. Z nimi wszystkimi jednak, sprawa wygląda dramatycznie inaczej. Pozostańmy – by ten mój głos był bardziej dźwięczny – przy fikcyjnym przykładzie posła Karpiniuka. On oczywiście bardziej pewnie lubi kobiety odbijające jego kulturowy background, jego charakter i jego stosunek do świata, niż skromne dziewczyny o miłym uśmiechu. Wie przy tym jednak, że to jest jego wada i w pewnym sensie bagaż, którego on dotychczas nie umiał zrzucić, ale bardzo się stara. Myślę, że jak idzie o niego, on też wie, że ten żel, który on sobie wciera we włosy, jest dla niego i dumą i utrapieniem. On go sobie wlizuje w swój łeb, bo gdy spojrzy w lustro, jest zachwycony. Ale pewnie, przy okazji, kiedy się rozejrzy wokół siebie, wie też od razu, że jakoś mu z tym głupio.
Kiedy już lepiej wiemy, o co chodzi, popatrzmy na tego typka, którego Siekielski z Mrozowskim zaprosili do swojego programu. On z całą pewnością wie, że dobre towarzystwo to nie są schlane jak świnie wieśniackie gbury, które nie są w stanie sklecić jednego zdania bez jednego obelżywego słowa, no ale co ma zrobić, jeśli mu tylko takie towarzystwo pasuje? Ale popatrzmy na samych panów redaktorów. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby do nich do domu przyszedł agent Tomek, w rozchełstanej koszuli i śliskim spojrzeniem i zaczął coś pleść o swojej bryce i walizkach wypełnionych pieniędzmi, a tuż za nim pojawił się jakiś everyman, to oni by nie mieli żadnych wątpliwości, co ich bardziej bierze. Oni wprawdzie chodzą w normalnych garniturach, okularach, czasem pewnie założą jeansy i T-shirty, ale wyłącznie dlatego, że przez tyle lat na salonach nauczyli się, że sytuacja wymaga umiejętności adaptacji.
Więc ja uważam – i to jest konkluzja już bardzo poważna i przykra – że jeśli spojrzymy na nasze tak zwane elity, czyli na potencjalny cel działalności służb takich jak CBA, jeśli one są wewnętrznie zróżnicowane to głownie pod względem zaawansowania w procesie adaptacji. Stąd się bierze to, że tych elit przedstawiciele wyglądają na pierwszy rzut oka tak bardzo inaczej. Chlebowski i Drzewiecki nie wyglądali jak gangsterzy, w dresach z Adidasa i włosami postawionymi w czub, nie dlatego że gangsterami nie są, ale dlatego, że wiedzą, że tak się poważny człowiek nie nosi. Jeśli na nagraniach przekazanych przez CBAsłychać że Rycho klnie, a Grzesiek nie, to nie dlatego, że Grzesiek jest bardziej kulturowo dopasowany, lecz tylko dlatego, że Grzesiek lepiej wie. Jeśli Weronika Pazura przyszła do studia TVNze swoim adwokatem i nie wystawały jej spod sukienki majtki, a jemu spod spodni stringi, to też wyłącznie dlatego, że oni wiedzą, że to już nie jest styl. Jednak w każdym z tych wypadków, na poziomie czystych emocji i uczuć, oni są zupełnie bezradni i Kamiński ze swoimi policjantami doskonale to wiedzieli.
Już kończę. Patrzę tylko na nich wszystkich po raz, mam nadzieję, ostatni i co widzę? Widzę tę wściekłość i nienawiść. Oczywiście też strach i desperację, o których już pisałem. Ale przede wszystkim wściekłość i nienawiść. Skąd te niemiłe uczucia? Wściekłość to sprawa jasna. Zostali odkryci, więc się złoszczą. Nienawiść jednak ma podłoże zupełnie dotychczas nieznane. Oni nie dość że zostali odkryci, to jeszcze pokazano im, dlaczego. I jak to się stało. A, jakby tego było mało, każdy z nich dostał jeszcze na pamiątkę od CBAlusterko i swoje zdjęcie. Nie w przebraniu. Ale normalnie, tak jak wygląda i pokazujące bardzo wyraźnie, kim naprawdę jest. I tego już darować oni nie są w stanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...