poniedziałek, 12 października 2009

Kto się boi Jarosława Kaczyńskiego?

Dzisiejszy wpis chciałbym zacząć od prośby do Administracji Salonu24. Gdyby przyszło Państwu do głowy umieszczać dziś mój tekst na głównej stronie, to proszę sobie ten gest darować. Przyczyna tego mojego apelu jest prosta. Teksty które piszę w Salonie już od tylu miesięcy są lepsze lub gorsze, głupsze lub mądrzejsze, jednak wszystkie je łączy jedna cecha. One wszystkie są śmiertelnie poważne, pisane z serca i – co może w tym wypadku najważniejsze – szalenie uczciwie. A jeśli uczciwie, to z całą pewnością, na ich początku stoi zawsze duży wysiłek emocjonalny, intelektualny i warsztatowy. Dziś natomiast, nie mogłem nie zauważyć, że ktoś z obsługi Salonu uznał, że dzień zapowiadanego odwołania Mariusza Kamińskiego wymaga szczególnego zaangażowania na całym postępowym froncie i swoje uczestnictwo w akcji postanowił zademonstrować, zapełniając całą praktycznie górną część SG najbardziej radykalnymi głosami przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i CBA.
Jestem osobą, wbrew może pozorom, szalenie wyrozumiałą, więc w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że skoro to miejsce jest na ogół, w sposób oczywisty, zdominowane, i ilościowo i jakościowo, przez przedstawicieli tzw. prawicy, nic nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu i druga strona, poczuje, że o nich też się tu dba. Nawet jeśli każdy z nich w zasadzie ani nie potrafi pisać, ani myśleć, ani nawet poruszać się w miarę zgrabnie tam gdzie toczy się poważna debata. Czarę goryczy przelał jednak tekst napisany przez użytkownika o nicku mr off, tak fatalny zarówno pod względem argumentacyjnym jak i czysto technicznym, a trzymany przez Administrację na jedynce – jak się zdaje, wyłącznie dla uczczenia, dzisiejszego święta – przez dobrych kilka godzin. Obawiając się więc, że nagle zechcą Państwo wsadzić to co dziś napiszę pod tym offem – lub jakimś innym rozemocjonowanym, niedzielnym antykaczystą – proszę na dziś jednak o mnie zapomnieć. Ja bym tego upokorzenia mógł nie unieść.
Zabrałem się do dzisiejszego wpisu, powodowany dwoma zdarzeniami. Pierwsze to takie, że, odrabiając w trakcie weekendu zaległości prasowe, trafiłem na wypowiedz byłego wizerunkowego doradcę Platformy Obywatelskiej, Wojciecha Jabłońskiego, który w Rzeczpospolitej tłumaczy, że obecny kryzys nawet jeśli zaszkodzi Platformie, to z pewnością nie pomoże PiS-owi http://www.rp.pl/artykul/375062_Tusk_przegra__PiS_nie_wygra.html. A będzie tak z tej prostej przyczyny, że PiS, podobnie ja cała klasa polityczna, już się wcześniej skompromitowała, a poza tym, korupcja to z punktu widzenia obywateli to temat passe. Głupie? No, głupie. Ale nie to jest w tekście Jabłońskiego najmocniejsze. On w pewnym momencie, sugerując, że to Cimoszewicz może być beneficjentem obecnego zamieszania, pisze tak: „Jeśli Cimoszewicz stwierdzi, że sondaże są dla niego korzystne, to zapewne zdecyduje się kandydować. A po aferze hazardowej dla wyborców kandydat lewicy będzie miał nad Tuskiem jedną istotną przewagę: nie ciągnie za sobą worka przyjaciół z Grzegorzem Schetyną na czele”.
Ciekawe w tej wypowiedzi jest to, że o ile Jabłoński mówi o przewadze Cimoszewicza nad Tuskiem, i ją starannie uzasadnia, to jakoś nie wspomina o przewadze komunisty nad Kaczyńskim. Czy dlatego, że akurat w tym wypadku trudno by mu było tę przewagę wyjaśnić? No bo, jeśli spojrzymy – nawet oczyma Jabłońskiego – na scenę polityczną i jej ogląd przez wyborców, to widzimy, że PiSjest skompromitowany przez afery, którymi społeczeństwo się oczywiście w ogóle nie interesuje, Platformarównież, natomiast, jak idzie o Cimoszewicza, to on jest czysty jak łza, a do tego ma jeszcze tę przewagę nad Tuskiem, że „nie ciągnie za sobą worka przyjaciół”. Ja jednak chciałbym wiedzieć dwie rzeczy. Jakie to kompromitacje PiS-u Jabłoński ma na myśli i czy uważa, że PiS również ciągnie za sobą worek przyjaciół? No i jeszcze dwa, może podstawowe, pytania. Czy on uważa, że to iż Cimoszewicz mieszka w puszczy, oznacza, że nie ma przyjaciół? I czy, jego zdaniem, społeczeństwo, nie interesując się korupcją, interesuje się tym, kto ma jak pełny worek kumpli na plecach?
Oczywiście niczego nie rozjaśnił, bo rozjaśnić nie mógł, ale za to pięknie uzupełnił ten fragment wypowiedzi Jabłońskiego, wczorajszy program Rymanowskiego Kawa na ławę. Otóż wystąpiło tam pięciu polityków, Jacek Kurski, Ryszard Kalisz, Sławomir Nitras, Eugeniusz Kłopotek i Paweł Piskorski. Oczywiście wszyscy sobie dokuczali, i się, jak należy, nienawidzili, ale przy okazji nie pozostawili najmniejszych wątpliwości co do tego, że są idealnie skumplowani. A więc i był Jacek i Gienek i Rysiek i Paweł, i – jakże by inaczej – Sławek. Wszyscy – dosłownie wszyscy – kiedy tylko udało im się zapomnieć o konwencji programu, walili do siebie przez ty. Oni zachowywali się wszyscy, jak – nie przymierzając – pan prokurator z panem adwokatem i panią sędzią, kiedy wychodzą z sali rozpraw i idą wspólnie na ciasteczko.
Do czego zmierzam? Otóż, o ile się orientuję, wśród polskich polityków, jest jeden, do którego mówi się per ‘ty’ wyłącznie na bardzo szczególnych zasadach. Mówi się do niego w ten sposób, jeśli się jest dla niego osobą szczególnie bliską, z tym zastrzeżeniem, że aby stać się taką osobą nie wystarczy być jego kolegą z pracy. Mam tu na myśli Jarosława Kaczyńskiego. Ja sobie nie wyobrażam, żeby w studio TVN24,w niedzielne przedpołudnie zasiadł Jarosław Kaczyński (żeby w ogóle tam zasiadł) i żeby jakiś Kalisz zaczął do niego walić per ‘Jarek’, nie wywołując przy tym efektu uniesionych brwi. Kaczyński bowiem jest, o ile dobrze oceniam sytuację, jedynym polskim politykiem, który po prostu nie rozumie, w jaki sposób to, że on działa w polityce ma wpływać na jego życie osobiste w większym stopniu niż jest to konieczne. Kaczyński jest człowiekiem, który ma jeden jedyny cel – działać dla Polski i mieć satysfakcję z tego, że działa dla niej uczciwie i skutecznie. Ja sobie nie wyobrażam, żeby Kaczyński miał odebrać telefon od jakiegoś biznesmena, gdzie ten mówi do niego w stylu; „Jareczku, jest, kurwa, taka sprawa, że ostatnio widziałem się z Jackiem i on mi, kurwa, mówi, że są jakieś kłopoty”. Bez problemu umiem sobie wyobrazić w tej sytuacja na przykład Donalda Tuska, czy Aleksandra Kwaśniewskiego, czy Andrzeja Olechowskiego, ale nie Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego taka sytuacja jest nie do pomyślenia? Dlatego, że Jarosław Kaczyński, to nie jest ten kierunek. I to akurat wiedzą wszyscy. Nie jest też prawdopodobne, by zadzwonił do Kaczyńskiego jakiś jego zaprzyjaźniony współpracownik – powiedzmy Przemysław Gosiewski – i uderzył w ten sam ton. Bo, wszystko na to wskazuje, że Jarosław Kaczyński za taki numer nie miałby żadnego problemu z tym, żeby Gosiewskiego ze swojego otoczenia wyrzucić. A że go na różne, niestandardowe gesty stać, pokazał jasno na przykładzie Ludwika Dorna.
Chodzi o to, że Jarosław Kaczyński właśnie taki jest i zdają sobie z tego doskonale wszyscy. Wszyscy, którzy mają głowy, a w tych głowach oczy i uszy, wiedzą, że on jest prawdopodobnie jedynym polskim politykiem, którego nie da się ani skorumpować, ani oszukać, ani – co najważniejsze – wystawić do wiatru. Bo Kaczyński jest silny, inteligentny, uczciwy i skupiony w sposób naturalny wyłącznie na sprawach ważnych. A, z jego punktu widzenia, wśród tych spraw nie ma ani domu na Florydzie, ani nawet szwajcarskiego zegarka za 100 tys. czegokolwiek. Co najwyżej, mama, brat, kot i Polska. I, jakkolwiek będziemy się z tego chcieli śmiać, fakty są nieubłagane. Jarosław Kaczyński, dla III RP i jej przedstawicieli nie jest żadnym partnerem. On jest kimś, z ich perspektywy, z innego świata. Więc, jeśli ktoś chce z nim współpracować, ma przyjąć jego zasady i nie liczyć na cuda. A jeśli ktoś chce z nim walczyć, to może oczywiście walczyć, ale pamiętając przy tym, że tu na cuda liczyć jest jeszcze bardziej głupio.
Ale oczywiście walczą. Walczą na śmierć i życie. Bo wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest jedyną przeszkodą na drodze do pełni szczęścia. Że jest przeszkodą poważną i niezgłębioną. A przy tym przeszkodą, której żaden z nich nijak nie może dotknąć. Zatrudnili cały przemysł medialny, całą kulturę popularną, wszystkie możliwe służby. I nic. Nie potrafią go dotknąć. Ani Rysiek, ani Grzesiek, ani Sławek, ani Andrzej. Bo co do niego podejdą, to widzą poważną twarz człowieka, który nie musi nic, ale chce bardzo wiele. I doskonale wie, jak to zrobić. I stąd ta furia.
Skończyłem pisać ten tekst, zajrzałem na główną stronę Salonu i widzę, że coś drgnęło. Dopóki jednak jest tam i ten off i Azraeli Infidel, a atmosfera wciąż napięta, to ryzyko jest wciąż za duże. Możemy na dziś sobie darować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...