Jeszcze wczoraj wieczorem wydarzyło się coś, co, jeśli wziąć pod uwagę moją pierwszą reakcję, powinno się było skończyć kolejnym i bardzo radosnym wpisem. Pomyślałem sobie jednak, że przede wszystkim Salon i tak już do rana będzie działał na zwolnionych obrotach, no a poza tym zawsze dobrze jest dać sobie trochę czasu na uporządkowanie myśli. A więc dziś właśnie pragnę się podzielić bardzo sympatyczną refleksją. System zgłupiał i wyraźnie pikuje.
O co poszło? Zupełnym przypadkiem – słowo daję, ja tego od chyba już pół roku nie oglądałem – wpadłem na sam początek programu Sekielskiego i Morozowskiego i osłupiałem. W tefauenowskim studio siedziała, wspominana tu niedawno przeze mnie w całej swej okazałości, Weronika Pazura, i opowiadała obu panom, jak to została bezwzględnie wykorzystana przez mitycznego już dziś agenta Tomasza z CBA. Z początku nie za bardzo się potrafiłem połapać, czemu ona akurat tam siedzi, a nie gdzieś pod kluczem, ale córka mi przypomniała, że ona chodzi po wolności z powodu kaucji, jaką na życzenie sądu wpłacili za nią jej kumple z branży. Uznałem więc, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie na długo jednak. Bowiem już po chwili, sposób prezentacji, jakim się popisali obaj pracownicy Mariusza Waltera zaczął w sposób tak ewidentny ewoluować w stronę już nawet nie najczarniejszej propagandy ostatniego dwudziestolecia, ale najbardziej szalonych ekscesów telewizji stanu wojennego, że autentycznie – jak mówię – zdębiałem.
Jeśli ktoś nie oglądał tej erupcji kłamstwa i manipulacji na poziomie pijanego menela z deską, to może krótko objaśnię, w czym rzecz. Morozowski z Sekielskim poprosili Pazurę – przypominam, że mówimy o osobie będącej na wolności wyłącznie dzięki wpłaconej kaucji – żeby opowiedziała o swoich przygodach, romantycznych i wszelkich innych, jakie przeżyła przez ostatnie kilkanaście miesięcy z inwigilującym ją agentem tajnych służb. I to nie po to, żebyśmy wszyscy zobaczyli, jak działają owe służby i jak pierwszej klasy agenci potrafią się brać za przestępców, ale po to, żeby ona mogła nam wszystkim wytłumaczyć, jakim to strasznie zakłamanym, bezwzględnym i fałszywym człowiekiem był ów Tomek. Mam nadzieję, że tę moją myśl przekazuję wystarczająco jasno. Dziennikarze poważnej stacji sprowadzają do studia osobę oficjalnie podejrzaną o przestępstwo, która znalazła się w swojej nędznej sytuacji dzięki niezwykle skutecznej pracy działającego pod przykryciem agenta. Mówimy o agencie, którego – co przecież jest jak najbardziej oczywiste i naturalne – tak naprawdę nie zna ani ona, ani oni, ani nikt z oglądających ten program, bo wszystko co o nim wiemy to to, co nam on i jego zwierzchnicy pozwolili ujrzeć jako prawdziwe. I wyposażeni w tę swoją jak najbardziej sztuczną wiedzę, mamy się dać teraz naciągnąć na najbardziej tanie wzruszenia.
Przecież to się zwyczajnie nie mieści w głowie. Poważni ludzie, w jak najbardziej poważnej telewizji, a nie w którymś z dziesiątek satelitarnych kanałów erotycznych, zachęcających skretyniałych onanistów do wyrzucania pieniędzy na zwykłe złudzenia, próbują normalnym ludziom wbić do głowy, że złudzenie właśnie nie jest w żadnej mierze złudzeniem, ale najbardziej prawdziwą prawdą. Weronika Pazura, osoba stojąca na progu ciężkiego oskarżenia o przestępstwa korupcyjne i nieszczęsnego końca swojej kilkuletniej kariery na tym niby-Zachodzie, rozpaczliwie łapie się resztek swojej wiary w to, że to wszystko czego przez ostatnie miesiące doświadczała, było jak najbardziej rzeczywistością, a tych dwóch bęcwałów w tym przekonaniu ją tylko utrzymuje.
Wszyscyśmy oglądali filmy, czy czytaliśmy książki, czy choćby słyszeliśmy historie o detektywach, agentach i tajnych policjantach. Niechby to choćby był – skoro już schodzimy na tak niski poziom – ten nieszczęsny Hans Kloss. Każde najbardziej głupie dziecko wie, że on (dla ewentualnych idiotów informacja: Kloss to postać fikcyjna) był prawdziwy tylko wtedy, gdy spotykał się z ruskimi, czy – niech już i tak będzie – polskimi bojownikami. Każdy dureń wie, ze jeśli Kloss uwodził jakąś Helgę, czy Ingrid, to nie był fałszywy, ani uroczy, ani zakłamany, ani szarmancki, ale wykonywał zadanie, na którego końcu było zabicie przełożonych tej Helgi, a pewnie i jej też przy okazji. Żadnemu, nawet najgorszemu debilowi, do głowy by nawet nie przyszło mieć do tego Klossa pretensję, że on jest oszustem. W dodatku zakłamanym. Wręcz odwrotnie. Cały urok Klossa, a idący za nim nasz do niego podziw, brał się właśnie stąd, że on tak potrafił te głupie Niemki kiwać.
Morozowski z Sekielskim natomiast zachowują się jak ktoś, kto gapi się w ten telewizor, patrzy jak Mikulski ciągnie do łóżka swoją koleżankę-aktorkę i nie dość, że aż się dusi z oburzenia, że on jest taki nieuczciwy i perfidny, to jeszcze uważa, że to wszystko się dzieje naprawdę. A w rezultacie tych swoich przeżyć, zaczyna głosić wszem i wobec, że agenci to jednak świnie, bo, co jak co, ale przynajmniej w stosunku do ładnych kobiet wypada być szczerym. No bo cóż ja mogę sobie myśleć o tych dwóch pajacach, kiedy słucham jak oni ze śmiertelną powagą, wciąż zadają tej nieszczęsnej Ukraince jedno i to samo pytanie: „Jaki był ten Tomasz?” „A jaki miał głos?” „A jakie oczy?” Tak jakby ona to miała kiedykolwiek wiedzieć. Jakby ona miała wiedzieć cokolwiek ponad to, co służby pozwoliły jej wiedzieć.
Mało tego. Kiedy już wreszcie ta biedna Pazura wypłakała się im w mankiety i mogła wreszcie pojechać do domu, czy gdzie ona tam mieszka, pokazali kolejnego przestępcę, tym razem już kompletnie zasłoniętego i jak najbardziej anonimowego, i jego dokładnie w ten sam sposób dawaj namawiać, by mówił, jaki to był ten Tomek. A ten już normalnie – że lubił wypić, zabawić się aż do porzygania, ale przy okazji był fałszywy, że aż strach! No bo i okłamał owego gangstera, że jest samotny i bez rodziny, że chce być jego przyjacielem i że w ogóle jest fajnym facetem. A to przecież, panie, potwór! Słuchałem tego wulkanu czystego idiotyzmu i z jednej strony byłem ciekawy, czy Morozowski z tym drugim cynglem też z takim napięciem oglądają te, wspomniane już przez mnie, telewizyjne dziwki i się licytują, która wyższa, która grubsza, a która sympatyczniejsza? A później dostają szału, kiedy ktoś im powie na przykład, że one mają grube tyłki, albo krzywe nogi, albo że one nawet nie potrafią mówić po polsku. Pewnie tak. Świadczyłoby o tym to, co jeden z drugim powiedzieli na koniec tego dziwnego programu. A mam tu na myśli to mianowicie, że oni absolutnie nie chcą decydować o tym, czy Pazura i ten drugi są przestępcami, czy nie, bo to akurat rozstrzygnie sąd, ale chcieliby tylko wiedzieć, czy agenci mogą aż tak perfidnie kłamać. Bo jeżeli tak, to przecież taki agent może okłamać każdego – i ciebie i mnie i was, drodzy widzowie też. I jak tu żyć w tak podstępnym świecie?
Nie chcę być jednak aż tak okrutny. Oni może i są już bardzo zdemoralizowani – również intelektualnie – przez to czym są i do czego służą, ale w końcu bez przesady. Oni muszą wiedzieć, że ten idiotyzm, który odstawili wczoraj w swoim programie niesie ich już wyłącznie w stronę autentycznej krawędzi. Muszą sobie zdawać sprawę, że wszelkie możliwe ruchy się zakończyły. Muszą to wiedzieć i oni i ich przełożeni, że to już jest jazda bardzo ostra. A jeśli chcemy wiedzieć, dlaczego mimo to, się na nią zdecydowali, odpowiedź musimy przyjąć tylko jedną. Oni muszą wiedzieć, że jest źle. Kamińskiego zdymisjonowali, CBA poddali powolnej ale systematycznej likwidacji, tylko – cholera! – czemu wszędzie taka cisza? Kamiński nic nie gada, jego zastępcy siedzą cicho, prasa nic nowego nie pisze, tylko wałkuje te podsłuchy. Nawet poprosili Kamińskiego albo kogoś ze starego CBA, żeby przyszli do studia i opowiedzieli, czy ten agent Tomek rzeczywiście taki przystojny i paskudny. Tak jakby naprawdę wierzyli, że to się może udać. Jak długo więc ma trwać ta cisza, zanim nagle to całe ich szare przedsięwzięcie, ten dziwaczny projekt, utonie w burzy, której nigdy wcześniej nie było i której oni mogą już zwyczajnie nie znieść? Dziś podobno Kamiński coś powiedział w Rzepie, jednak to wciąż jeszcze nie to. I jak tu żyć?
A więc postanowili wykonać jeszcze ten jeden ruch. Zakładając, że może ludzie są faktycznie jeszcze głupsi, niż nawet oni sobie to zaplanowali, i że gremialnie uwierzą w to, że James Bond to zły człowiek, a ta ruska swołocz to biedna zahukana panieneczka o dobrym i łatwowiernym sercu. No więc tu się akurat srodze zawiodą. Wprawdzie ja co raz słyszę, że gdzieś są jacyś ludzie, którzy albo ślą listy do aktorów z mydlanych oper, gdzie na nich krzyczą za to, że się w ostatnim odcinku tak brzydko zachowali, albo o tych już najbiedniejszych kobietach, które zakochują się w tych gawędziarzach z komórkowych sieci, naciągających ich na ciężkie tysiące złotych za parę słodkich słów na dobranoc. Ale to naprawdę na nic. Oni nawet nie chodzą do wyborów. A jak chodzą, to oddają nieważne głosy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.