niedziela, 4 października 2009

Pralnia

Jestem pewien, że czytelnicy tego bloga zdążyli zauważyć moje bardzo negatywne obsesje dotyczące sportu w ogóle, a już z całą pewnością zjawiska określanego słowem ‘kibolstwo’. Niechęć jaką czuję do sportowych emocji, osiąga jednak swój szczyt w dwóch momentach, z których – co ciekawe – żaden nie jest związany z samym widowiskiem sportowym. Wręcz odwrotnie. Kiedy, na przykład, oglądam holenderskie siatkarki, jak pięknie walczą, jak pięknie wyglądają i jak pięknie się cieszą (lub martwią), jestem całym sercem z nimi i, jeśli tylko nie mam nic innego, ciekawszego, do roboty, to z pełną przyjemnością mogę oglądać je w walce. A więc moja niechęć do sportu, kieruje się raczej w stronę czegoś co określiłbym raczej jako, z jednej strony filozofię życia, a z drugiej, jako źródło utrzymania dla polityków, działaczy i tych wszystkich miłośników sportu, którym udało się jakoś do nich przykleić.
Bo sport, jakim go znamy dziś i jakim się dziś emocjonujemy, to z całą pewnością nie są sami zawodnicy, a już na pewno nie przede wszystkim. Kiedy patrzę – by już pozostać przy siatkówce – na te Holenderki, czy na nasze zawodniczki, nie mogę przestać myśleć o tym, że one są wyłącznie pionkiem w grze, w której prawdziwe interesy prowadzone są na linii działacze – politycy – kibice. Czyli tam, gdzie chodzą prawdziwe pieniądze. Oczywiście wiem, ile zarabiają najwybitniejsi piłkarze, najbardziej profesjonalni tenisiści, czy baseballiści. Ale nie jestem też na tyle naiwny, by zapomnieć o tym, że jeśli Real płaci za Ronaldo 100 mln euro i organizuje mu roczną pensje w równie odpowiedniej wysokości, to wcale nie dlatego że to Ronaldo jest tam szefem. Ronaldo ze swoimi pieniędzmi nie ma tam absolutnie nic do gadania. On doskonale wie – o ile rzeczywiście cokolwiek jeszcze wie – że jeśli tylko jego panowie sobie zażyczą, to może równie dobrze jutro umrzeć.
Niedawno, po tym jak polscy siatkarze zdobyli mistrzostwo Europy, moja córka – wspominałem, że ona ma na punkcie sportu fioła (pozdrowienia dla M.D.) – kazała mi oglądać program Kuby Wojewódzkiego z udziałem trzech naszych zawodników. W pewnym momencie Wojewódzki bezczelnie, acz wesoło, zasugerował jednemu z nich, że on musi być przez tę siatkówkę bardzo majętnym człowiekiem. Ten Kurek, czy Gruszka (nie znam się) spojrzał na Wojewódzkiego jakby właśnie dostał w pysk i nic sensownego już nie powiedział. Zresztą nawet jakby powiedział, to i tak jego słowa błyskawicznie by zeszły w cień, bo z chwilę pojawił się kolejny gość programu, jakiś homoseksualny pisarz, którego nie znam, ale który z całą pewnością mógłby sobie tego Gruszkę kupić, gdyby tylko prezes Przedpełski zechciał go temu pedałowi sprzedać, albo chociaż się na coś z nim zamienić.
Ja nie potrafię zrozumieć, jak normalny człowiek może się emocjonować sportem, w taki sposób, w jaki to się u nas przyjęło, jeśli tylko zdaje sobie sprawę z tego, czym we współczesnym świecie sport się stał. Jak może się emocjonować sukcesami choćby takiej Justyny Kowalczyk, kiedy nawet ona sama publicznie opowiada, że cieszy się z tych pieniędzy, które dziś zarabia, bo jak skończy karierę, będzie miała jak znalazł na leczenie. Jest tak strasznie dużo refleksji, którymi mógłbym się tu dzielić, refleksji wynikających i z tego, co zdążyłem zaobserwować, ale również z mojego własnego doświadczenia. Refleksji na temat tych biednych, śmiertelnie eksploatowanych dzieci – bo to są często dzieci – przez działaczy, trenerów, polityków, i – niestety również – kibiców. Ale przyznam, że nawet nie chce mi się na ten temat więcej gadać, bo raz, że tu nie byłoby na to dość miejsca, a poza tym – jestem pewien – że każdy z czytelników tego bloga, jeśli choć na chwilę zapomni o tym przyjemnym mrowieniu, jakiego doznaje za każdym razem jak nasz zawodnik odnosi sukces, doskonale będzie wiedział, o czym teraz myślę.
Wolę myśleć o działaczach, o związkach sportowych i o całej tej polityce, dla których sport to wyłącznie perfekcyjnie działająca maszynka do robienia pieniędzy. I tu też, jestem pewien, nie ma nic takiego, co mógłbym wymyślić, żeby kogokolwiek zaskoczyć czymś nowym i wcześniej nie widzianym. Bo nikt nie jest aż tak naiwny, nawet wśród najbardziej szurniętych kibiców, żeby w chwilach samotnej refleksji nie pomyśleć sobie, że nie jest aż tak wesoło. Tyle że za chwilę i tak wraca ten wrzask: „Nasi złoci chłopcy! Nasze brązowe dziewczęta! Bajka! Bajka!!!” Ale coś powiedzieć trzeba. Choćby ze względu na to, że wypada, jak zwykle, to świadectwo dawać.
A więc mamy działaczy. I jeśli będę mówił o Polsce, to wcale nie dlatego, że akurat u nas ta patologia o nazwie ‘sport zawodowy’ rozwinęła się w sposób szczególny. Wcale nie. Na tym polu, jesteśmy – szczęśliwie – dokładnie tak samo zacofani, jak pod wieloma innymi względami. Ale jesteśmy tu, więc zajmujemy się sobą. Nie wiem, kto na szczeblu rządowym zajmował się sportem przed Kwaśniewskim, ale doskonale pamiętam, te kilka nazwisk, które były po nim. A więc pamiętam zamordowanego Jacka Dębskiego, aresztowanego Tomasza Lipca i widzę dziś Mirosława ‘Mira’ Drzewieckiego. A więc te cztery nazwiska: Kwaśniewski, Dębski, Lipiec i Drzewiecki. Proszę mi pokazać jakiekolwiek ministerstwo, czy jakikolwiek inny urząd państwowy, który budziłby u nas choćby w połowie tak negatywne skojarzenia. Urząd, który choćby w przybliżonym stopniu stanowił w rzeczywistości mafię. Nie ma takiego urzędu. Są natomiast takie organizacje. Jest to zorganizowana przestępczość i właśnie związki sportowe.
Skąd to wszystko się wzięło? Stąd mianowicie, że nie ma takiego biznesu, gdzie pieniądze byłyby tak duże, a ryzyko tak małe, jak własnie mafia i sport. Tam się wyłącznie zarabia. I nawet jeśli połowa uczestników tego przedsięwzięcia zostanie aresztowana i posadzona, to i tak nic się nie zmieni. Tam nadal się tylko będzie zarabiało, a jeśli przy jakiejś niefortunnej okazji zaobserwuje się jakiekolwiek straty, to one w ciągu paru chwil są usuwane z naddatkiem. I pomyśleć, że to wszystko odbywa się przy dźwiękach polskiego hymnu i na tle narodowej flagi!
Prawdopodobnie pojutrze zostanie odwołany minister Drzewiecki i myślę, że to będzie już koniec jego cierpień. Ale nawet gdyby on został posadzony na sto lat i cały jego majątek został skonfiskowany, a jego rodzina wyrzucona na bruk, to i tak to nic nie zmieni. Dlatego, że on jest tylko jednym z wielu pracowników tej pralni. I on się tam zupełnie nie liczy. Niestety jednak – i tu wreszcie przechodzę do sedna mojego dzisiejszego pisania – on jest bardzo ważny tu, u nas. I też nie dlatego, że ma tyle pieniędzy, albo że ściska sobie ręce z gangsterami. On się liczy dlatego, że, tak się akurat złożyło, obecny rząd stał się stopniowo jednym wielkim związkiem sportowym. Przez to, że dwóch najważniejszych jego przedstawicieli, a mianowicie premier i wicepremier, to, z jednej strony, były działacz sportowy, a z drugiej kibic i piłkarz, to atmosfera jaka panuje w tamtym miejscu, siłą rzeczy musi wymuszać na całej reszcie odpowiednio ukierunkowany konformizm. To właśnie przez fakt, że dla premiera i wicepremiera nie ma nic ważniejszego nad sport, to oni automatycznie musieli stać się częścią tej struktury i uczestnicząc w podziale łupów, muszą dziś angażować już całe państwo do zachowań mafijnych. Bo jest to – jak mówię – struktura ściśle mafijna. I oczywiście nie musi być tak, że każdy członek rządu ma obowiązek grac w piłkę. Ależ skąd! Oni mają tylko siedzieć cicho i robić swoje. Więc robią. Bo zostaną rozstrzelani. Przecież proszę spojrzeć na takiego Pawła Grasia, albo Tomasza Arabskiego, czy ministra Jacka Cichockiego. Przecież jeszcze niedawno mówiło się, że każdy z nich, to w gruncie rzeczy porządny człowiek. I co z tego zostało?
Wspomniałem już, że nasza polska pralnia nie jest w żaden sposób konkurencyjna wobec reszty świata. Tam to wszystko zaszło o wiele dalej. I to na razie Grzegorz Lato z Januszem Atlasem muszą drżeć ze strachu przed swoimi bossami, z którymi czasem przychodzi im się spotykać. Jest jednak coś, co prawdopodobnie sprawia, że w tej hierarchii być może awansowaliśmy. Podejrzewam bowiem, że jest z całą pewnością bardzo mało rządów na świecie, gdzie dla premiera gra w piłkę jest ważniejsza niż wszystko inne na świecie. Jestem wręcz przekonany, że nie ma takiego rządu, w którym premierem jest ktoś tak bezbronny wobec sportowej mafii, jak sportowo uzdolnione dziecko, które jest gotowe zrobić wszystko, byleby tylko trener, czy prezes zechciał je pochwalić i od czasu do czasu odpalić jakąś premię. Dla wszelkich więc struktur mafijnych – i czysto sportowych i tych ze sportem powiązanych tylko jakimiś interesami – posiadanie kolejnego państwa stanowi nielada gratkę.
Pamiętajmy o tym wszystkim, kiedy będziemy się jutro cieszyć z tego, że nasi siatkarze są tacy świetni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...