Wczorajszy dzień zaniepokoił mnie dwukrotnie. Najpierw zostałem poinformowany, że społeczne poparcie dla Platformy utrzymuje się na niezmiennie wysokim poziomie, a jednocześnie nie mogłem nie zauważyć, że polityka telewizji TVN stała się, przynajmniej w tych dniach, jednoznacznie wroga w stosunku do partii miłości i uśmiechu.
Mój niepokój zwiększył się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłem, że na tym akurat poziomie istnieje ruch dwukierunkowy. Otóż wygląda na to, że im większa jest miłość społeczeństwa do Platformy, tym swobodniej się czują reżimowe media w krytykowaniu swojego pana. Jednocześnie – wszystko na to wskazuje – czym większa jest krytyka poczynań rządu przez media, tym bardziej społeczeństwo czuje się przywiązane do władzy.
Dlaczego powyższa sytuacja jest dla mnie niepokojąca? Mam mianowicie wrażenie, że na poziomie relacji media-społeczeństwo-władza, po latach intensywnej tresury, uzyskany został stan pełnego automatyzmu. Mam wrażenie, że w obecnej sytuacji, ani władza, ani media, ani nawet społeczeństwo nie muszą już nic
Został stworzony układ swoistego perpetuum mobile, w którym, po długich miesiącach politycznych zmagań, każda strona robi to, na co ma ochotę, a wokół panuje idealna harmonia. Załóżmy, że politycy PSL, faktycznie, tak jak to zostało wczoraj dowcipnie nazwane właśnie w TVN-ie, stworzą serię, jednoosobowych urzędów pracy, prokuratura systematycznie będzie aresztowała kolejnych członków rządu, media będą systematycznie szydziły ze stanu, jaki osiągnęła władza, oraz intelektualnego i moralnego upadku poszczególnych ministrów, społeczeństwo będzie niezmiennie uznawało oczywistą i uniwersalną wyższość ministra Zbiory nad ministrem Ćwiąkalskim, a pani minister Zyty Gilowskiej nad obecnym ministrem finansów, a słupki politycznego poparcia dla partii politycznych pozostaną zamrożone.
Skąd ten mój pesymizm? Wczoraj wieczorem, widząc, że sztandarowego programu TVN-u Szkło kontaktowe nie prowadzą ani Grzegorz Miecugow, ani Marek Przybylik, ani też Krzysztof Daukszewicz, pozostałem przy telewizorze i – przyznaję – dałem się wciągnąć. Praktycznie przez całą godzinę, prowadzący program uprawiali czyste szyderstwo w stosunku do koalicji Platformy i PSL-u. Od pierwszej do ostatniej minuty, wszyscy mieliśmy okazję, po raz pierwszy od nie wiem jak dawna, pośmiać się nie z Jacka Kurskiego, nie z Marka Suskiego, ale z obecnej władzy.
Prowadzący program pokazywali nam najbardziej komiczne przypadki najświeższej koalicyjnej kompromitacji, a na pasku z sms-ami od widzów, od początku do końca programu, odbywała się zabawa w salonowca z braćmi Kaczyńskimi w roli głównej. Na ekranie telewizorów oglądaliśmy posła Klopotka, Donalda Tuska, Waldemara Pawlaka, Sławomira Nowaka w sytuacjach absolutnie zawstydzających, a widzowie słali nieustanne sms-y o tym, że Kaczor jest głupi.
Oczywiście, były też tradycyjne telefony od widzów. Jednak na tym poziomie, sytuacja była dokładnie taka sama, jak na poziomie sms-ów. Pomijając jednego pijaka, który nie umiał wyrazić jednej jasnej myśli, niemal wszyscy dzwoniący do Szkła kontraktowego chcieli rozmawiać – przepraszam, nie rozmawiać, mówić – albo o Jarosławie Kaczyńskimi, albo o Prezydencie.
Na ekranie widzieliśmy bredzącego posła Kłopotka, a na pasku na dole ekranu tkwił jak byk, tekst spekulujący, czy na balu u Prezydenta pojawi się Borubar i Irasiad.
Odnoszę więc dziś wrażenie, że, faktycznie, dzięki bardzo intensywnej pracy wychowawczej, prowadzonej przez te wszystkie miesiące przez reżimowe media, udało się uruchomić w części społeczeństwa pewną samodzielność intelektualną. Uważam, że, jeśli faktycznie moje podejrzenia są słuszne, to co się stało, jest niezwykłym sukcesem tzw. postpolityki.
Istnieje uzasadniona obawa, że od dziś, cokolwiek ktokolwiek z uczestników sceny politycznej uczyni, bez względu na to, czy będzie to Donald Tusk, czy Jarosław Kaczyński, pewna znaczna część społeczeństwa i tak będzie miała w głowie dwa słowa: ‘borubar’ i ‘irasiad’, ułożone w najróżniejszych konfiguracjach.
Dotychczas było tak, że jeśli media mówiły, że Jarosław Kaczyński okradł skarb państwa na grube miliardy, znaczna część opinii publicznej kiwała głową i odpowiadała: „O tak, ten Kaczyński to złodziej”. Kiedy media informowały, że minister Pitera będzie walczyć z korupcją, obywatele zgromadzeni przed telewizorami, natychmiast reagowali: „Tak, tak, wreszcie się za tych łapówkowiczów wezmą”. Kiedy w Szkle kontaktowym red. Sianecki kpił z Jacka Kurskiego, a uśmiechał się do telewidza, który mówił, że tych Kaczyńskich trzeba by było wysłać do Gułagu, to publiczność Szkła szmerała ze zrozumieniem: „Tak, tak. To bardzo mądre, co oni tu mówią.”
Niewykluczone, że te czasy należą już do przeszłości. Może się niedługo zdarzyć, że Szkło kontaktowe na przykład, będzie się od pierwszej do ostatniej chwili zajmować się waleniem w Platformę i jej koalicjanta, a widzowie będą dzwonić z tekstami typu: „Cieszę się, że się dodzwoniłem. Bardzo lubię wasz program,. Chciałem tylko powiedzieć, że ten nasz pożal się Boże prezydent, to bardziej by się nadawał na prezydenta Białorusi. Dziękuję i pozdrawiam.”
A w tym czasie na pasku z sms-ami będą przemykać żarty w rodzaju: „A ja drobiu nie lubię.”
W czasach dawno minionych, kiedy ludzie jeszcze ze sobą rozmawiali i jeśli się do kogoś szło z wizytą, to po to, by spędzić miło czas, a nie popisywać nowym domem, albo nowym autem, była taka zabawa towarzyska, popularna głównie wśród dzieci, o nazwie ‘pomidor’. ‘Pomidora’ znamy wszyscy, a jeśli ktoś akurat się zagapił, to przypominam. Chodziło o to, że trzeba było delikwenta rozśmieszać, a on z kamienną miną ma powtarzać „pomidor”. Jak się roześmieje, to przegrał. Mówił więc chłopak do dziewczyny: „Zgubiłem majtki” a ona miała odpowiedzieć „pomidor”. Taka to była zabawa.
Obawiam się bardzo, że nasze życie polityczne, nasza polityczna i społeczna świadomość, w bardzo dużym stopniu, stała się taką grą w ‘pomidora’. Cokolwiek się w naszej polityce wydarzy, ktokolwiek cokolwiek uczyni, czy powie, reakcja wielu naszych rodaków będzie jedna: ‘irasiad”. Ja oczywiście nie sugeruję, że ludzie przestaną dostrzegać rzeczywistość. Ależ nie. Będą widzieć i słyszeć wszystko bardzo dokładnie. Nie ujdzie ich uwagi żaden polityczny sukces, ani żadna polityczna kompromitacja, po jednej zresztą, jak i po drugiej stronie. Tyle tylko, że powszechna reakcja będzie jedna: „irasiad”.
Co to dla nas oznacza? Pewnie dobrze by było skończyć tę refleksję odpowiedzią, że zarówno to, jak i wiele innych rzeczy, nie oznacza dla nas nic. Tylko że tak nie jest. W sposób oczywisty sytuacja, w której znaczna część społeczeństwa jest po prostu intelektualnie rozbita, jest sytuacją społecznie bardzo niedobrą. Nie jest absolutnie rzeczą pożądaną, jeśli na przykład dziś Lech Wałęsa mówi publicznie, że on, jak myśli o tańcu z panią Marią Kaczyńską, to robi się „nagrzany”, to społeczeństwo na to mówi „irasiad”. Dlaczego nie? Bo to jest po prostu społeczeństwo chore.
Jest w tym jednak jedna pocieszająca wiadomość. Ludzie chorzy siedzą w domu. Szczególnie dotyczy to ludzi chorych na tę szczególną chorobę, o której tu dziś dla Was piszę. Dopóki mają co jeść, a antena telewizyjna działa bez zarzutu, siedzą w domu. Wychodzą tylko do pracy i parę razy w roku do kościoła. Na pewno nigdy nie chodzą do wyborów. Wielu z nich poszło raz, jesienią zeszłego roku, bo spodobał im się pewien niepowtarzalny na szczęście element kampanii wyborczej.
Jeśli kiedykolwiek jeszcze raz pójdą głosować, w swoim skretynieniu nawet nie dadzą rady oddać ważnego głosu. Zamiast krzyżyka obok właściwego nazwiska, na karcie napiszą „irasiad”. A to oczywiście się już nie będzie liczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.