czwartek, 25 września 2008

Dlaczego Gwyneth Paltrow woli Donalda?

Od kilku miesięcy, w naszym domu, jak idzie o muzykę, głównie słucha się zespołu Coldplay. Dzieje się tak za sprawą dwojga z moich dzieci, dla których, nawet jeśli istnieje coś jeszcze oprócz Chrisa Martina i jego kolegów, to ja akurat nic o tym nie wiem. Sprawa uległa ostatnio znacznemu pogorszeniu, w związku z tym, ze Coldplay miał występ w Pradze, syn z córką tam pojechali, a jak wrócili, to sami rozumiecie.
W sumie, muszę przyznać, że konieczność słuchania w kółko płyty Viva la Vida nie stanowi dla mnie większego problemu. Piosenki w końcu są okay, a satysfakcja z tego, że U2 musiało przesunąć premierę swojej nowej płyty na przyszły rok - właśnie ze względu na sukces płyty Coldplaya - i tak jest nie do przecenienia. Oczywiście pozostaje wciąż problem braku Led Zeppelin, ale przecież jeszcze trochę mogę wytrzymać.
czoraj Hanka przyszła do mnie z informacją, że Chris Martin, człowiek zdolny, przystojny, oraz - co nie bez znaczenia - żonaty z prześliczną Gwyneth Paltrow, lansuje się z t-shirtem świadczącym o tym, że on osobiście w amerykańskich wyborach prezydenckich popiera Baraka Obamę. Dla Hanki jest to pewien kłopot, bo - w sposób absolutnie naturalny - ona obstawia Johna McCaina i wolałaby, żeby Chris Martin, mężczyzna, jak już wspomniałem, przystojny, niezwykle uzdolniony, z piękną żoną i równie pięknymi dziećmi wykazał oryginalność również na tym polu.
Ja wprawdzie nie rozumiem, czemu akurat Chris Martin, dla którego problemem powinno być raczej to, kto będzie rządził w Wielkiej Brytanii, tak bardzo przejmuje się Obamą i jego szansami na prezydenturę, ale przyjmuję chętnie, że od czasu jak świat się stał w gruncie rzeczy tak mały i tak wspólny, również sytuacja polityczna w Ameryce staje się naszą wspólną sprawą.
Wracamy do Hanki. Mówię więc jej, że ja wprawdzie nie wiedziałem, że wokalista zespołu Coldplay paraduje w koszulce z Barakiem Obamą, ale zupełnie mnie to nie dziwi, bo od czasu, jak Hilary Clinton ostatecznie przerżnęła wyścig o demokratyczną nominacje, to został tylko Obama. Mógłby oczywiście Chris Martin w ogóle się wyłączyć z tego pojedynku, ale przecież wiadomo powszechnie, że teraz już tylko Barak Obama może uratować Amerykę - a tym samym być może i cały świat - przed faszystowskim szaleństwem.
Tłumaczę, że gdyby Chris Martin wiedział, co oznacza słowo ‘Tusk', albo ‘Kaczyński', zapewne kazałby sobie kupić dodatkową koszulkę i jeśli by to była koszulka z wizerunkiem któregoś z braci Kaczyńskich, to z pewnością zaopatrzona by ona była w napis Fuck Potatoes, albo jakiś podobny.
Czemu więc tak się dzieje, że sytuacja, w której popularny artysta, czy aktor, czy pisarz, czy nawet piosenkarz deklaruje, że on bardzo by nie chciał, żeby prezydentem Stanów Zjednoczonych został John McCain, w ogóle nie zaskakuje? Czemu jest tak, że dla każdego człowieka, średnio interesującego się polityką, szokiem raczej byłoby, gdyby którykolwiek z bohaterów tego, co nazywamy kulturą popularną, oświadczył, że on zawsze głosował, a więc i dziś głosuje, za Republikanami?
Nikt przeciez nie powie mi, że pisarze, aktorzy, piosenkarze to ludzie o szczególnej politycznej wiedzy i nikt, tak jak oni, nie czuje, co dla nich samych i dla całego świata jest dobre, a czego powinni się obawiać. Może jednak ktoś powiedzieć, że pisarze, aktorzy, piosenkarze - to osoby o szczególnej wrażliwości i że to właśnie oni, jak nikt inny, potrafią wyczuwać szanse i zagrożenia. Mamy do czynienia ze skomplikowana sytuacją polityczną, całe tabuny dziennikarzy, politycznych analityków i ekspertów głowią się, czy lepiej będzie, żeby sytuacja rozwinęła się w tę stronę, czy w jakimś innym kierunku, a tu przychodzi Sean Penn, albo Madonna i mówią, że ich zdaniem powinno być tak, albo ewentualnie tak, byleby, pod żadnym pozorem, nie tak.
Czy jest wiec tak, że o przyszłości świata powinni raczej decydować artyści, ludzie o skomplikowanych duszach i otwartych sercach, a nie zepsuci, skorumpowani i pozbawieniu wszelkich wyższych uczuć politycy i zajęci codzienna krzątaniną i nieustannym ciułaniem obywatele? Musi przecież coś być w fakcie, że ile razy dochodzi do konfrontacji wartości konserwatywnych z wartościami liberalnymi, w środowisku artystów podnosi się szczególny rwetes i w końcu zawsze się okazuje, że po stronie konserwatystów pozostaje tylko ktoś taki, jak Chuck Norris - obiekt żartów na takim poziomie, że konkurować z nim może tylko Ojciec Tadeusz Rydzyk.
Skoro pojawił się Ojciec Dyrektor, to zatrzymajmy się na chwilę przy Polsce. Zupełnie niedawno, w telewizji TVN, w programie Kuby Wojewódzkiego, pojawił się nasz złoty medalista z Pekinu w pchnięciu kulą, Tomasz Majewski. W pewnym momencie, zeszło oczywiście (czemu oczywiście?) na tematy polityczne i red. Wojewódzki postanowił wybadać sportowca, jak on widzi sprawy w kwestii, powiedzmy, takiego prezydenta. Majewski natychmiast powiedział, że on tak tą polityka to za bardzo oczywiście się nie interesuje - oczywiście, nikt normalny polityką się nie interesuje - ale, jak idzie o mężów stanu, to oczywiście raczej Kwaśniewski, niż Kaczyński.
A ja się zastanawiam, jak to się dzieje, że ja z góry wiedziałem, że ten silny człowiek, któremu, jeśli dać do ręki bardzo ciężką kulę, to on ją potrafi bardzo daleko rzucić, z całą pewnością nie powie, że on lubi Kaczora? Ktoś powie, że nikt nie lubi Kaczora, więc małym zaskoczeniem jest, że kulomiot Majewski też go nie lubi. Tyle że to jest nieprawda. Jak by bowiem nie było, Lech Kaczyński jednak wygrał demokratycznie wybory, został tym prezydentem jednak głosami większości i - podobnie zresztą, jak George Bush w Ameryce - ma za sobą pewne poparcie.
I tu przechodzimy do sedna problemu. I Kaczyński w Polsce i George W. Bush - czy, obecnie, John McCain - w Ameryce, może i są w stanie nazbierać pewną liczbę głosów, ale na pewno już nie wśród sportowców, piosenkarzy, aktorów i pisarzy. Z jakiegoś, zupełnie mi nieznanego powodu, jeśli zapytamy - już nie mówię, Dodę Elektrodę - ale którąkolwiek z nowych gwiazd telewizyjnych seriali, czy tańców z gwiazdami, na lodzie i poza lodem, o to, co sądzą o polityce, to każdy z nich najpierw powie, że dla niego, polityka, to kupa gnoju i smród, ale jeśli już miałby wybierać, to wszystko, byle nie Kaczory. Powiedzmy, może być Donald Tusk.
Ja prawdziwych powodów tego stanu rzeczy, jak mówię, nie znam. Mam natomiast swoje podejrzenia. Odnoszę mianowicie wrażenie, że ani Jack Nicholson w Ameryce, ani Cezary Pazura w Polsce, nie są jakoś szczególnie inni od reszty społeczeństwa. Pomijając fakt, że z jakiegoś powodu lubią się nieustannie rozwodzić i żenić na nowo, to w sumie są takimi samymi ludźmi, jak przeciętny Kowalski z pieniędzmi i z domem. Nie są też przy tym ani bardziej wrażliwi od innych, ani też od innych mniej wrażliwi. Ani mądrzejsi, ani głupsi.
Jednak, oprócz tego kompletnego emocjonalnego zdziecinnienia, które każe im się nieustannie angażować w nowe związki i beczeć publicznie, ich osobisty sukces i kariera - zdaje się w o wiele większym stopniu, niż dzieje się to w przypadku zwykłego obywatela - zależą od ich towarzyskiego umocowania. Wydaje mi się, że jeśli któryś z aktorów Mroczków, albo piosenkarz Młynarski, albo którakolwiek z publicznie funkcjonujących gwiazd - zarówno w Polsce, jak i gdziekolwiek na świecie - zadeklaruje się, jako osoba o poglądach konserwatywnych, z wszelkimi tych przekonań konsekwencjami, to natychmiast wyląduje na peryferiach zbiorowej świadomości, tak jak to się stało z Piotrem Szczepanikiem, czy Olgierdem Łukaszewiczem, który, jeśli już w ogóle jest o coś przez media zaczepiany, to tylko o swoją chorobę.
Podobne podejrzenia mam więc też wobec Chrisa Martina, świetnego wokalisty i znakomitego artysty. Ja myślę, że lider zespołu, którego muzyka towarzyszy mi ostatnio właściwie nieustannie, jest człowiekiem dokładnie takim samym, jak każdy z nas, tyle, że bez porównania zdolniejszy, a może nawet i dużo inteligentniejszy. Tyle, że właśnie może dzięki tej swojej inteligencji, on doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby coś mu nagle strzeliło do głowy, gdyby założył koszulkę z Johnem McCainem i zaczął demonstrować swoje poparcie dla Partii Republikańskiej, to całe to towarzystwo, w którym on i jego piękna żona się obracają, najpierw by się bardzo zdziwiło, a później już my wszyscy moglibyśmy tylko czekać, aż się oficjalnie okaże, że jednak ta cała wrzawa z zespołem Coldplay to pomyłka i w sumie ciężkie nieporozumienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...