Zabierając się do pisania niniejszego tekstu, od razu muszę się przyznać do tego, że czynię to z bardzo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, obiecałem sobie, że sprawę bojkotu TVN-u, i gorliwego udziału, jeszcze tak niedawno, polityków Prawa i Sprawiedliwości w rozbijaniu tego bojkotu, pozostawiam swojemu biegowi. Z drugiej jednak strony, każdy dzień moich kontaktów z telewizją Mariusza Waltera, zmusza mnie do oglądania Marka Jurka, Artura Zawiszy i Jarosława Sellina, jak świadczą swoje chętne usługi bojkotowanej przez PiS telewizji, zarzucając mnie kolejnymi refleksjami, którymi - naturalnie chyba - pragnę się dzielić.
Jest jeszcze jeden, tym razem już bardziej osobisty, powód mojej niechęci do zajmowania się tu tym tematem. Otóż chodzi mi o to, że bardzo nie chciałbym denerwować mojego kolegi, Piotra Strzembosza, z którym przy ostatniej okazji kłóciliśmy się tak serdecznie, że dziwne, że ten spór skończył się w sumie taj, jak się skończył. Trudno. Nie umiem się powstrzymać, a nadzieję mam tylko taką, że Piotr zrozumie te moje emocje.
Pierwszy raz przyszło mi do głowy, żeby jednak wrócić do tematu, w minioną niedzielę, podczas porannego programu Kawa na ławę. Przyznaję, że oglądam ten program bardzo regularnie i zwykle uważam to niedzielne przedpołudnie za czas niezmarnowany. Przedwczoraj, włączyłem telewizor, rzuciłem okiem na gości red. Rymanowskiego i, w pierwszym odruchu, wyłączyłem telewizor. Pomyślałem sobie, że nie ma najmniejszego sensu tracić czas na słuchanie, jak na tematy zaproponowane przez szefów TVN, dyskutują posłowie Kalisz, Palikot, Kłopotek i były poseł Artur Zawisza. Cóż jednak czyni siła przyzwyczajenia i słaba wola! Włączyłem natychmiast telewizor z powrotem i popadłem w tradycyjną zadumę.
Zaduma moja wzięła się oczywiście nie z tego, że Palikot był, jak zawsze, sobą i wszyscy się w związku z tym bardzo dobrze czuli. Ani też nie z tego, że Bogdan Rymanowski, jak się zdaje, już tak zgłupiał od tego, do czego go wyznaczyli jego szefowie, że jedyne, co jeszcze potrafi, to się cieszyć, jak dziecko, że znów może sobie posiedzieć w niedzielny ranek ze sławnymi ludźmi.
Zadumałem się, bo cały czas patrzyłem na Artura Zawiszę i widziałem człowieka, który wie - a może tylko czuje - że to, iż on w tym towarzystwie się w ogóle znalazł, to kwestia czystego przypadku, na który on nie miał absolutnie najmniejszego wpływu, a, co w tym wszystkim najgorsze, to fakt, że każda ze zgromadzonych w studio osób, doskonale z tego zdaje sobie sprawę.
Siedział więc sobie Artur Zawisza na miejscu posła Brudzińskiego, a może posła Cymańskiego - obojętne - i miałem wrażenie, że, kiedy tylko akurat nikt nic od niego nie chce, czyli przez trzy-czwarte programu, cały swój wysiłek wkłada w to, żeby jednocześnie wyglądać i poważnie i umiarkowanie i rozsądnie i tak, by każdy kto ten program ogląda po raz pierwszy, mógł zapytać: „A któż to jest ten mądry pan z wąsikiem?"
Ale nie to było najbardziej przykre. Oglądając te całą Kawę na ławę, nie mogłem przestać sobie wyobrażać, że jeśli ani Kalisz, ani Palikot - bo może akurat nie Kłopotek, który robi wrażenie osoby po prostu miłej - nie odezwali się jeszcze do Zawiszy w stylu ‘och, zamknij już się pan wreszcie', to tylko dlatego, że Rymanowski przed program ich uprzedził, że on żadnych przejawów ostentacyjnej pogardy w stosunku do Zawiszy nie będzie tolerował.
Nie mogłem pokonać myśli, że Zawisza doskonale wie, że musi uważać na każde słowo, bo jeśli nieopatrznie wejdzie w jakiś drastyczny konflikt z Palikotem, albo tym bardziej z Kaliszem, to od razu usłyszy, że dobrze by było, gdyby nie zapominał skąd on się tu wziął i zostanie mu bezlitośnie uświadomione, że w momencie, gdy Cygański, czy Brudziński - wszystko jedno - zechcą łaskawie skorzystać z gościny TVN-u, to on w jednej sekundzie przestanie być interesującą partią dla tej części mediów.
Było mi więc, w gruncie rzeczy smutno, bo zwyczajnie nie ma nic radosnego w obserwowaniu, jak ktoś jest tak paskudnie rozgrywany, wie, że jest rozgrywany, a przy tym, z jakim całkowicie nierealnym uporem, wierzy, że on sobie jakoś w tej sytuacji poradzi. Z mojego punktu widzenia, była to trochę sytuacja, w jakiej znalazł się chłopak, którego dotychczas nigdzie nie zapraszano, dziewczyny się nim nie interesowały, a koledzy traktowali z bezlitosną obojętnością, i którego, pewnego dnia, zaproszono na imprezę, bo jakaś dziewczyna chciała pokazać coś chłopakowi, którego lubi, a ten ją ma w nosie.
Coś takiego mniej więcej, co spotkało Sissy Spacek w wielkim filmie Briana DePalmy Carrie, z tą różnicą, że u DePalmy, Carrie wszystkich ostatecznie obraca w pył, a Zawisza akurat, jedyne na co go było stać, to parę razy gniewnie poruszył swoim bardzo czarnym wąsikiem.
Jest tak czasami, że, kiedy mówimy, że deklarujemy sprzeciw wobec aborcji, od razu pojawia się argument, że, a co byśmy mianowicie zrobili, gdyby to nasze dziecko zostało zgwałcone. Albo, kiedy mówimy, że jesteśmy za utrzymaniem kary śmierci, to natychmiast ktoś nas pyta, czy chcielibyśmy, żeby nasze dziecko zostało katem, albo czy sami bylibyśmy gotowi komuś ten łeb obciąć.
Myślę sobie, ze podobnie może być i tu. Ktoś może mi zwrócić uwagę - niepotrzebnie zresztą, bo sam to dobrze wiem - że dla byłego posła Zawiszy, występy w mediach to jedyny sposób na utrzymanie się w gruncie rzeczy w zawodzie. Że, jeśli on nie wykorzysta nadarzającej się okazji, to tak jakby popełnił polityczne samobójstwo. I może ktoś mnie spytać, co ja bym zrobił na jego miejscu, albo - jeszcze lepiej - co ja bym zrobił gdyby nagle, z jakiegoś powodu zarówno Jurek, jak i Zawisza i Sellin i wszyscy prawicowi politycy nagle zaczęli bojkotować TVN i kierownictwo TVN-u, w panice, uznając, że ta sytuacja psuje im wizerunek, postanowili zamiast polityków, do studia zapraszać prawicowych bloggerów-amatorów. I co ja bym zrobił, gdyby nagle wymyślili, że blogger toyah będzie dla nich w sam raz. Czy, widząc, że mam okazję zaistnieć - i to zaistnieć w skali właśnie takiej - uniósłbym się i powiedział: „Przepraszam, ale ja was bojkotuję"?
Otóż nie powiedziałbym im tak. Nie uniósłbym się ideologiczną niezłomnością. Ja bym im po prostu powiedział, żeby się nie wygłupiali, bo może i mam jakieś większe ambicje, ale nie na tyle wielkie, żeby robić z siebie publicznie idiotę.
Ja bym odmówił, bo doskonale wiem, że w tak zorganizowanym towarzystwie politycznym, wszyscy traktowaliby mnie, jak w zeszłą niedzielę Artura Zawiszę. Bo dyskusyjne panele organizowane przez media są ściśle zdeterminowane przez polityczny układ. A w tym układzie, miejsce jest tylko dla Platformy, PiS-u, komunistów, PSL-u, oraz dla licencjonowanych ekspertów. Polska polityka, a za nią polskie media, to nie jest festiwal młodych talentów. Nikomu nie są potrzebni wolni strzelcy z aspiracjami. Oni akurat mogą tam się na chwilę pojawić, jako ciekawostka, albo tak zwana zapchajdziura.
Więc patrzyłem na Zawiszę, jak próbuje zachować tę swoją smutna autonomię i myślałem sobie, jak niewiele mu brakowało do tego, żeby z innymi członkami PiS-u zadawać szyku w sejmowych korytarzach, udzielając wypowiedzi różnym mediom i demonstracyjnie patrząc obok mikrofonu z tabliczką TVN.
I to była ta niedziela. Wczoraj wieczorem, natomiast, tak się złożyło, że też Bogdan Rymanowski, do swojego studia zaprosił najpierw (a jakże!) Jarosława Selina, a później (a jakże!) Marka Jurka. Tu akurat, być może dzięki swoim dawnym jeszcze merytorycznym i ideowym koligacjom, zarówno Sellin, jak i Jurek, czuli się na tyle mocno, że zostali w dużym stopniu oszczędzeni, niemniej w pewnym momencie, podczas rozmowy ze Stefanem Niesiołowskim, Jurka spotkało coś, czego nawet ja mu nie życzę. Otóż marszałek Niesiołowski, kiedy już odmówił jednoznacznego potępienia Janusza Palikota za jego bezprzykładny atak na IPN, zupełnie jednoznacznie, otwartym tekstem, bardzo uprzejmie pochwalił Marka Jurka za to, że Marek Jurek - jak najbardziej mądrze i dzielnie - zerwał z PiS-owską hołotą.
Ta afirmacja ze strony Niesiołowskiego była tak niespodziewana, a jednocześnie tak absolutnie bezczelna, że biedny Jurek nawet nie zdążył jęknąć, a Rymanowski zachichotać. Zresztą po chwili, program i tak się już skończył i do dzieła mogli już przystąpić autorzy Szkła Kontaktowego z Krzysztofem Daukszewiczem w roli pajaca.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że znów, i tym razem, usłyszę słowa o walce politycznej, o demokracji, o tym, że każdy realizuje swój polityczny plan, jak tylko potrafi. Wiem dobrze, że znów się dowiem, że Kaczyńscy zrobili wszystko, żeby zarówno Jurek, jak i Zawisza nie widzieli dla siebie miejsca w PiS-ie, że Suski, że Kuchciński... Ja to wszystko wiem. Dziś chodzi mi tylko o to, że, jeśli na chwilę pominiemy wszystkie te argumenty - a myślę, że możemy tak zrobić - to zostaje tylko Marek Jurek i Stefan Niesiołowski, który klepie go po plecach i mówi: „Zuch chłopak!".
Dla czystości tego przekazu, z którym tu dziś przyszedłem, mogę nawet przyznać, że PiS i ci, którzy PiS-em rządzą, są na wieki wieków skompromitowani. Nie zmieni to jednak faktu, że Stefan Niesiołowski, zwracając uwagę na zasługi, jakie Janusz Palikot ma dla nowej polskiej rzeczywistości, pochwalił następnie postawę Marka Jurka wobec swoich byłych kolegów.
Ja oczywiście biorę pod uwagę, że jestem osobiście przewrażliwiony. Że na pewnym poziomie to wszystko, o czym piszę, nie ma najmniejszego znaczenia. Może i tak. Może to ja się nie nadaję. Do dziś nie mogę sobie darować sytuacji tu, z Salonu, kiedy nieopatrznie wszedłem w polemikę z moim kolegą Free Your Mind, na temat PRL-u i nagle, jak grom z jasnego nieba, spadł na mnie komentarz, w którym mnie pochwaliła niejaka Rudecka-Kalinowska. Fatalnie. No ale co ja mogę teraz zrobić? Mogę tylko pamiętać na przyszłość, czym się kończą spory w obozie patriotów.
W pierwszej części programu z udziałem Jurka i Niesiołowskiego, kiedy tematem rozmowy był stosunek polskiego rządu do polskich władz na Białorusi, Marek Jurek wspomniał coś o rozgrywaniu jednych przeciw drugim. Że niby niedobrze jest się dać rozgrywać. Nie mam wątpliwości, że polityk tej miary co Jurek, wie, o czym mówi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.