środa, 27 stycznia 2016

Europa, czyli ściana

Tak się jakoś sprawy ułożyły, że minął cały tydzień, a ja nie miałem nawet kiedy przedstawić swojego ostatniego felietonu z „Warszawskiej Gazety”. No ale, na wszystko musi przyjść czas, więc bardzo proszę. Oto parę drobnych refleksji na temat Europy teraz i kiedyś.

Pierwszy raz wyjechałem za granicę dopiero kiedy skończyłem 25 lat. Znalazłem się pierwszy raz w życiu za granicą i pierwsze co poczułem, to zapach, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Dziś wiem, że to był zapach towarów w sklepach. Młodsi czytelnicy mogą tego nie wiedzieć, ale jest tak, że sklepy pachną.
Poczułem więc najpierw zapach, a następnie zauważyłem, że ludzie są mili, że sprzedawczynie w sklepach odzywają się do klientów śpiewnym tonem, że na ulicach nie widać pijaków i tzw. hołoty. No i oczywiście te samochody. Mnóstwo bardzo eleganckich samochodów. Spodobała mi się Europa. Do tego stopnia mi się spodobała, ze w pewnym momencie postanowiłem się tam przenieść, ale dzięki Bogu – czy ktoś z nas może wie, czym jest tak zwana „matematyka przypadku”? – wybuchł stan wojenny i szczęśliwie jestem tu gdzie jestem.
Europa mi się spodobała, choć muszę przyznać, nie potrafiłem ani na moment wyzbyć się pewnego napięcia. Na przykład bardzo byłem rozczarowany, że kiedy poszedłem do kina na film „Easy Rider”, który w Polsce z jakiegoś powodu był niedostępny, wszyscy na sali palili papierosy i gadali, a sam film oczywiście był zdubbingowany i nic z niego nie zrozumiałem. Uznałem wówczas, że w Polsce mi się podoba bardziej.
Nie podobało mi się też, że ludzie, choć owszem, byli bardzo sympatyczni, to dla mnie zachowywali się trochę, jak automaty. Pamiętam też pewnego studenta medycyny, który z przepracowania najzwyczajniej w świecie stracił zmysły, bo uznał, że dla kariery można zaryzykować. Ale i tak byłem pod wrażeniem. Bo to była Europa, a nie ruskie chamstwo.
Ponownie wyjechałem do Europy po 15 latach, do Anglii i do Walii. Było cudownie. Ale już – tym razem – do głowy mi nie przyszło, że chciałbym tam żyć. A przynajmniej nie tak do końca na poważnie. Później zdarzyło mi się być w Anglii parę razy, raz we Francji i zawsze byłem zachwycony. Nie zmienia to faktu, że z pięknego Avignonu pamiętam głownie te bandę kolorowych idiotów, drących mordy w samym środku tego cudownego miasta, wściekłych, pełnych nienawiści. Pamiętam, jak na nich patrzyłem i nie mogłem pojąć, jak to możliwe, że los pozwala człowiekowi żyć w takim miejscu, a ten odwraca się do niego ze wzgardą.
Wciąż ich widzę, a to między innymi dlatego, że dziś właśnie, kiedy piszę ten tekst, miałem po raz pierwszy okazję zobaczyć, czym jest naprawdę tak zwany Parlament Europejski, jeśli z niego choć na chwilę wyjąć te parę gwiazd, o których na co dzień dowiadujemy się z mediów. Zobaczyłem tę straszną nędzę na tle owej wstrząsającej fikcji i zrozumiałem, że ta ponura hołota w Avignionie już owe dziesięć lat temu musiała czuć to, czego ja się dowiedziałem właśnie dziś. Świat, do którego los ich rzucił, nie dał im wielkiego wyboru.

Wszystkich niezmiennie zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje wszystkie książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...