Ponieważ Polska po raz kolejny obchodzi doroczną uroczystość Św. Jurka i Jego Orkiestry pragnę przypomnieć stary, bo jeszcze z 2009 roku, tekst poświęcony owemu wydarzeniu. Zachęcam do refleksji.
I znów stajemy wobec dorocznej ekslozji absolutnie bezprecedensowego fałszu i zakłamania, funkcjonującego dziś pod symboliczną już nazwą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Piszę niefortunnie, bo - jak wiemy - dobre towarzystwo jest w cenie, a złe wręcz przeciwnie. Choć z drugiej strony, można też na tę zbieżność popatrzeć jak na okazję, by powiedzieć kilka słów prawdy. Również na tematy o wiele bardziej ogólne, niż sam nędzny geszeft Jerzego Owsiaka. W ostatnich dniach pojawiło się kilka tekstów (w tym parę autorstwa wyżej podpisanego), w których starano się zdiagnozować to niezwykłe zjawisko. Można więc też pewnie zaryzykować nawet opinię, że wszystko zostało już powiedziane. Ja jednak wciąż czuję, że materia, z którą przyszło nam się zmierzyć, stawia nieustanny opór i kiedy się wydaje, że sprawa jest ostatecznie załatwiona, odrastają kolejne łby tego smoka i - co wydawałoby się niemożliwe - mają się one zupełnie dobrze. Dziś moja córka - zawodnik naprawdę twardy - poinformowała mnie, że słyszała, że nie ma w Polsce szpitala, który nie funkcjonowałby bez choćby jednego bardzo cennego urządzenia zakupionego przez WOŚP. I pyta mnie, jak mi się wydaje: czy sytuacja, w której Owsiak z jakiegoś powodu przerywa swoją działalność, wyjeżdża na te swoje ukochane Bahamy, a szpitale przestają otrzymywać to, co otrzymywały dotychczas, to sytuacja zła czy dobra? Ona wszystko na temat Owsiaka wie. Nawet nie ma jej co tłumaczyć, z kim mamy do czynienia, bo to, co trzeba, już dawno dobrze przemyślała i przetrawiła. Ona chce znać sytuację od strony czysto praktycznej.
Więc zastanawiam się, jak można opisać zjawisko, które na każdym poziomie – zamysłu, organizacji i wykonania – stanowi czyste zło, a jednocześnie w jego wyniku otrzymujemy pojedyncze, jednostkowe, indywidualne dobro? Jak można pokazywać palcem na to zło, kiedy każde nasze słowo natychmiast spotyka się z jak najbardziej realną i, według wszelkich rozsądnych standardów, usprawiedliwioną kontrargumentacją? Oczywiście, ja już to wszystko – zarówno w moich ostatnich tekstach, jak i w dwóch wpisach sprzed kilku miesięcy – najlepiej jak mogłem wyjaśniłem. I wierzę głęboko, że dla każdego otwartego umysłu moje słowa powinny stanowić wystarczający powód do przynajmniej zastanowienia się nad faktyczną istotą działalności charytatywnej, prowadzonej w taki sposób, jak to robi Owsiak. Ale i nie tylko Owsiak. To, co on robi, jest znane od setek lat. W końcu można Owsiaka szanować, ale - bez przesady - przecież on sam tego nie wymyślił. To, co on robi, to klasyka. Więc i to, co ja piszę, to również nic bardzo oryginalnego. Pomaganie bliźnim tak, by przy okazji mieć z tego jak najwięcej dla siebie (czy to przyjemności wymiernych, czy też zwykłej satysfakcji), zostało przeanalizowane skutecznie przez ludzi o wiele mądrzejszych od nas. I poddane ocenie druzgocącej.
Czy ci klasyczni już krytycy dobroczynności prowadzonej poza Kościołem mieli łatwo? Czy na ich argumenty nie przybiegali natychmiast czwórkami świadkowie tego dobra, które się właśnie urzeczywistniło? Czy nie pokazywali radosnych twarzy dzieci, które albo odzyskały zdrowie, albo po prostu zwykłe szczęście - właśnie dzięki tym ‘dobrym Samarytanom', ale przede wszystkim wbrew zrzędzeniu ‘niedzielnych filozofów'? Czy nawet tak solidny, wydawałoby się, argument, jak ten najstarszy:
„Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.”
(Mt 6.3)
nie spotykał się ze wzruszeniem ramion i niezmiennym pytaniem: „I co z tego, skoro ktoś dostał życie?"
„Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.”
(Mt 6.3)
nie spotykał się ze wzruszeniem ramion i niezmiennym pytaniem: „I co z tego, skoro ktoś dostał życie?"
Obawiam się zatem, że choćbyśmy dyskutowali do końca świata (albo nawet - jak woli mówić ten przebiegły człowiek - jeszcze dłużej!), zawsze w końcu staniemy przed ścianą utworzoną z czystej, niewzruszonej praktyki. Z – można by rzec – prawdziwej, niepodważalnej fizyki. I właśnie to jest ten moment, żeby powiedzieć coś na temat fizyki. I matematyki. A tym samym pokazać, że może warto było po raz kolejny próbować zaczepić ten tak wyślizgujący się nam z rąk temat.
Roald Dahl w swoich wspomnieniach z lat szkolnych opowiada o zdziwaczałym nauczycielu matematyki, który pewnego dnia dał swoim uczniom niezwykłą zagadkę. Wyjął mianowicie papierową chusteczkę, pomachał nią i powiedział tak:
„Ta chusteczka ma grubość 1/100 cala. Składam ją na pół. Osiąga grubość 2/100 cala. Składam ponownie - robi się gruba na 4/100 cala. Składam raz jeszcze i teraz ona ma grubość 8/100 cala. Zagadka brzmi następująco. Jak ona będzie gruba, kiedy złożę ją pięćdziesiąt razy?”
Oczywiście, żadne dziecko – mimo że to była bardzo dobra prywatna szkoła, a dzieci – angielskie, a i czasy bardzo przed-internetowe – nie umiało nawet się zbliżyć do poprawnej odpowiedzi. Nie było nawet w stanie pojąć całej idei, kryjącej się za tą zagadką. Otóż odpowiedź brzmiała następująco: chusteczka osiągnie grubość jak stąd do księżyca... Więc tak. To jest właściwa odpowiedź. Jak ktoś ma dobry kalkulator, to niech sobie sprawdzi.
Kiedy po raz pierwszy czytałem ten tekst Dahla, byłem zachwycony a jednocześnie oszołomiony i oczywiście nicnierozumiejący. Pewnego dnia jednak spotkałem mojego znajomego, wybitnego fizyka, matematyka i w ogóle pod wieloma względami osobę szczególną. I od razu postanowiłem wykorzystać okazję i zwróciłem się do niego z dahlowską zagadką. On spojrzał na mnie bez szczególnego zainteresowania, wzruszył ramionami i odparł: Nie wolno mieszać fizyki z matematyką. W chusteczce nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby się tak dała rozciągnąć.
I to jest właśnie to, co mi się przypomniało, kiedy dziś, z jednej strony próbuję opisać to, co widzę, gdy patrzę na owsiakowe szaleństwo, a z drugiej strony słyszę te niewzruszone argumenty i absolutnie rzeczowe dowody na to, jak bardzo moje pretensje są małe i bezsensowne. Sprawa Wielkiej Orkiestry, tych wszystkich serduszek, puszek, tych Bahamów, tych fundacji, tegoWoodstocku, tych rachunków - sprawdzonych i niesprawdzonych - w ogóle nie nadaje się do dyskusji. Nie ma żadnego sposobu, żeby ten problem rozstrzygnąć w sposób ostateczny. W Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby sięgnąć tego pierwszego punktu, w którym zaczyna się dobroczynność.
Nie można mieszać fizyki i matematyki. I na tym kończymy sprawę Owsiaka.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można znaleźć wszystkie moje książki. Polecam.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można znaleźć wszystkie moje książki. Polecam.
A ja jak zwykle patrzę na sprawę ze swej koślawej perspektywy. Przeczytajcie sobie taki oto wpis matki kurki
OdpowiedzUsuńhttp://kontrowersje.net/kompendium_wielkiej_ciemy_13_groszy_do_puszki_24_fina_u_wo_p_i_portfela_jerzego_o?mobilizer=94099bba5169594ac0740c29a5b75f90
a potem odważcie się na przeprowadzenie pewnego mentalnego eksperymentu. Wyobraźcie sobie, że ten tekst napisał Owsiak o fundacji prowadzonej przez Wielguckiego.
Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić Wielguckiego, który mówi:
-Jak chcesz szkodzić mojej fundacji to podpisz glejt, że nie będziemy leczyć twego dziecka zakupionym z datków sprzętem..
Ja tam jestem w stanie. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że obsadza fundację rodziną i daje im nieźle zarobić...bo to zwykły cwaniak przecież...
A żeby było jeszcze ciekawiej to przyglądając się na stronie matki kurki obszarowi pod nazwą "abonament żebraczy" przekonamy się, że jeden cwaniak żyje w dużej mierze z krytyki drugiego cwaniaka. Tyle, że jeden "zagospodarował" lewą komorę serca a drugi prawą. I oto mamy już złożone całe serce, do którego docierają grą na emocjach. Pora zapytać do jakich docierają mózgów. Z mojego doświadczenia wynika, że cwaniacy docierają do mózgów ludzi naiwnych...
I to by proszę Państwa było na tyle jak mawiał kiedyś dawno już zapomniany ekspert od mniemanoligii stosowanej...
@betacool
OdpowiedzUsuńWielgucki to ktoś, kto dla naszej wyobraźnie jest prawdziwym eldorado.
Ciekawy post :)
OdpowiedzUsuńI ciekawy blog :)
Pozdrawiamy i zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
+ obserwujemy! :)