Wczoraj na Twitterze znana nam skądinąd Aleksandra Jakubowska, reagując na „ćwierknięcie”, również znanej nam skądinąd Dominiki Wielowieyskiej, w której ta użyła znanego nam skądinąd zwrotu „ten kraj” w stosunku do naszego kraju, czyli Polski, napisała co następuje: „’Nasz kraj’ dalej przez usta nie przechodzi?”
I to moim zdaniem jest wydarzenie, choć wcale nie o takim wymiarze, jakby się mogło wydawać. Od pewnego czasu bowiem zauważam, że jeśli oczekujemy, że w dzisiejszej przestrzeni medialnej pojawi się głos, może nawet nie rozsądku, ale niosący podstawowy sens, to powinniśmy się skoncentrować na wypowiedziach takich byłych gwiazd politycznej sceny, jak Leszek Miller, Włodzimierz Czarzasty, czy właśnie Jakubowska. To stamtąd dziś – odkładając oczywiście na bok ową podstawową smugę ideologiczną i historyczne zaszłości – można oczekiwać refleksji głębszych i zwyczajnie bardziej interesujących. To nie kto inny też, jak Leszek Miller, ledwo co wczoraj w telewizji TVN24 powiedział, że całe to gadanie o „pisowskim zamachu stanu” to absurd, bo nie można zrobić zamachu stanu przeciwko opozycji. I to tyle na ten temat.
Dziś jednak chciałbym się skupić na wspomnianym „tym kraju” i zwrócić uwagę na pewien fakt lingwistyczny, którego, mam wrażenie, wielu z nas sobie najzwyczajniej nie uświadamia. Otóż nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że ów epitet – bo, owszem, dziś już mamy do czynienia z epitetem – powstał w wyniku bardzo ciężkiego językowego nieporozumienia, które z kolei jest konsekwencją okropnego wręcz nawyku przenoszenia do języka polskiego zwrotów bezpośrednio skopiowanych z języka angielskiego. Takich choćby, jak owo nieszczęsne „dokładnie”, „dzieciaki”, „witam”, czy „dzięki bardzo”.
O co chodzi z wspomnianym „tym krajem”? Otóż proszę zwrócić uwagę, że kiedy taki prezydent Obama wygłasza przemówienie dotyczące spraw lokalnych, zwrotu „this country” używa nieustannie. On, ile razy mówi o Ameryce, używa zamiennie dwóch form: „America” lub „this country” właśnie. On nigdy nie mówi „our country”, ani „the country”, ani tym bardziej „country”. Obama, mówiąc o swoim ukochanym kraju używa formy „this country”, wcale nie po to, by się od Ameryki zdystansować, ale dlatego, że zaimek wskazujący „this” oznacza w języku angielskim coś zdecydowanie innego od polskiego „ten” z tego prostego powodu, że oni mają zarówno zaimki wskazujące, jak i przedimki, a my nie. Kiedy więc Brytyjczyk, Amerykanin, czy Australijczyk, chce powiedzieć, że w kraju wszystko jest na swoim miejscu, nie powie „in the country”, ani nawet „in our country”, lecz „in this country”, i ta forma nie ma nic wspólnego z owym okropnym „tym krajem”, który nas tak irytuje w naszej debacie.
No ale mamy to co mamy i z każdej strony słyszymy, jak ta najbardziej „inteligentna” część społeczeństwa, patrzy na Polskę i z pogardą określa ją epitetem „ten kraj”. W tej sytuacji, jako doświadczony i kompetentny anglista, pragnę wszystkich czytelników poinformować, że ci durnie nawet na tak niskim poziomie nie byli w stanie wymyślić nic oryginalnego. Nawet tu nie udało im się wyjść z czymś nośnym, a jednocześnie swoim. To co z siebie wypluli to zaledwie prosty błąd, gdzie zamiast mówić o „Polsce”, albo „naszym kraju”, postanowili korzystać z angielskiego „this country”, bo to im dało poczucie przynależności.
To już znacznie lepiej byłoby, gdyby się trzymali nowego, lansowanego przez radio RMF zwyczaju, by podając godzinę, zamiast „za dziesięć druga”, używać tak jak dotychczas formy „dziesięć do drugiej”.
Więcej na temat języka angielskiego i przeróżnych związanym z nim pułapek można znaleźć w mojej książce o angielskim listonoszu. Do kupienia tu: http://coryllus.pl/?wpsc-product=kto-sie-boi-angielskiego-listonosza-2
Więcej na temat języka angielskiego i przeróżnych związanym z nim pułapek można znaleźć w mojej książce o angielskim listonoszu. Do kupienia tu: http://coryllus.pl/?wpsc-product=kto-sie-boi-angielskiego-listonosza-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.