sobota, 26 lipca 2014

XXI wiek stuleciem Afryki. I Polski

Poniższy tekst ukazał się w wydawanym przez Piotra Bachurskiego piśmie „Polska Niepodległa”. Powiem uczciwie, że nie miałem dotychczas tego w ręku, więc nie mam tu nic do powiedzenia. No ale myślę, że skoro niepodległa, to dobrze. W końcu, to tak samo jak ten blog.

Sam nie potrafię w to uwierzyć, ale jest tak, że u nas w domu ostatnio, zamiast zwyczajowych starych egzemplarzy tygodnika „W Sieci”, czy nawet „Warszawskiej Gazety”, walają się trzy ostatnie numery „Wprostu”, te z taśmami. Ponieważ na dodatku cała moja rodzina zabrała się z domu i rozjechała się po różnych miejscach kraju i świata, zostawiając mnie samego z psem, a on, jak wiemy syf, który w związku z tym tu zapanował, z prawdziwą przyjemnością akceptuje, numery tej szmaty są w takim stanie, jakby zostały mu wyjęte z gardła. Ja ich jednak wciąż używam, czy to przy krojeniu chleba, czy do stawiania na nich kubka z mlekiem, czy zwyczajnie, do zabijania nudy przy samotnym jedzeniu.
I oto, proszę sobie wyobrazić, ledwie wczoraj, trafiłem tam na tekst niejakiego Macieja Jarkowca, który mnie autentycznie poraził. Tytuł artykułu, „Ujadanie psów”, jest, jak większość tytułów prasowych, głupi, nie na temat, sformułowany tak a nie inaczej tylko po to, żeby ci co na niego trafią, najpierw poszukali, czy gdzieś jest coś o psach, a następnie wzruszyli ramionami i poszli szukać dalej, natomiast wystarczy już zajrzeć do tak zwanego leadu, żeby się zorientować, że żartów nie ma. Proszę posłuchać: „Afrykański boom jest oszustwem. Kontynent rozwija się tylko na papierze. W rzeczywistości postępuje jego upadek”.
W czym rzecz? Otóż, jak donosi ów Jarkowiec, „W Afryce trwa boom. Żaden inny kontynent nie rozwijał się tak szybko w ostatniej dekadzie. Według Banku Światowego 17 z 50 najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów świata leży w Afryce. Średni roczny wzrost PKB w ostatnim dziesięcioleciu wahał się między pięć a dziesięć procent. Rekord świata pobiła bogata w ropę Angola, która w 2007 r. urosła niemal o jedną czwartą. Kontynent przecinają nowiutkie autostrady, miasta pełne są nowych biurowców, galerii handlowych, samochodów. Buduje się koleje, elektrownie, tamy, lotniska. Klasa średnia urosła do 310 mln. To dopiero początek – świetlaną przyszłość prognozują wyliczenia dowodzące, że Afryka skrywa 40 proc. nieruszonych surowców na planecie i oferuje 60 proc. nieuprawianej ziemi rolnej. Byłego prezydenta Nigerii Oluseguna Obasanjo entuzjazm poniósł aż do słynnego już dziś stwierdzenia, że XXI w. będzie stuleciem Afryki”. I oto czytamy ten tekst dalej, i wprawdzie o psach dalej nie ma nic, ale jest jeszcze ciekawiej. Nie mam wyjścia, póki co, muszę cytować, czas na refleksje przyjdzie później: „Kenia, w której trwa boom gospodarczy, to kraj, gdzie nie można wezwać policji na ratunek, gdzie nie ma karetek, bieżącej wody, prądu i toalet dla milionów najbiedniejszych mieszkańców. Jest państwem, gdzie nie ma państwa. Jak ze snu apologetów totalnie uwolnionego rynku: każdy radzi sobie sam. Zmarła w 2011 r. kenijska noblistka Wangari Maathai pisała, że podziały rasowe z czasów jej dzieciństwa zostały zastąpione przez te klasowe. Nie ma białych, czarnych i Hindusów. Są tylko ci, którzy mają pieniądze, i ci, którzy ich nie mają.
Jakkolwiek szybko by rósł kenijski PKB, miejskie latarnie od niepamiętnych lat są w Kisumu ciemne. Fakt, ostatnio powstało tu nowe lotnisko, kilkadziesiąt kilometrów wylotówki do Nairobi, kilka kilometrów wylotówki do Kisian i nowa galeria handlowa. Poprawił się dostęp do Internetu. Ale większość populacji półmilionowego miasta ciągle mieszka w czterech ogromnych slumsach okalających niewielkie centrum. Jest coraz ciaśniej, coraz brudniej i coraz niebezpieczniej. Znak postępu – chiński motor. Jeszcze do niedawna ze względu na tysiące rowerów miasto nazywane było Amsterdamem Afryki. Dziś jest tu szybciej, głośniej i duszniej od spalin. I tak samo biednie. W Dundze, podmiejskiej wsi, do której przyjeżdżam od dziesięciu lat, ludzie ciągle mieszkają w tych samych lepiankach (choć bardziej zniszczonych), piją tę samą wodę z jeziora (choć bardziej zanieczyszczoną), od której tak samo chorują. Znak postępu – nowe kościoły. Katolicy, zielonoświątkowcy, adwentyści, Hare Kriszna – jeden obok drugiego. Wszyscy chcą zbawić najbiedniejszych Afrykanów. […]
Ale w większości krajów afrykański boom jest fikcją, pustą projekcją ekonomicznych wykresów, które nie oddają brutalnej rzeczywistości milionów żyjących za dolara dziennie. Jak w Nigerii, która w kwietniu wyprzedziła RPA i została największą gospodarką na Czarnym Lądzie. Jednocześnie w ostatniej dekadzie o dziesięć procent wzrosła tam liczba ludzi żyjących w skrajnej biedzie – dziś stanowią oni 65 proc. 160-milionowej populacji kraju. – Spójrz na deltę Nigru – radzi Norbert, 30-latek z kenijskiej klasy średniej. – Taki los szykują nam wszystkim.
Odkąd pół wieku temu w delcie Nigru rozpoczęła się eksploatacja złóż ropy, naftowe koncerny do spółki z lokalnymi włodarzami zamieniły tę krainę w piekło. To na wykluczeniu z naftowych zysków i skrajnej biedzie wypasł się islamski ekstremizm spod znaku Boko Haram, który terroryzuje dziś Nigerię. Tymczasem Bank Światowy w ramach programu budzącego w Afryce ogromne kontrowersje chce stworzyć mapę złóż surowców naturalnych na całym kontynencie. Norbert pyta retorycznie: – Myślisz, że gdyby nagle okazało się, że Kisumu siedzi na ropie, zniknęłyby slumsy i wszyscy żylibyśmy długo i szczęśliwie?
I jeszcze, obiecuję, że to już po raz ostatni, jeden fragment:
Caleb Osiyo z Kibery nie ma pojęcia, że istnieje jakiś Bank Światowy, który wylicza prognozę tegorocznego wzrostu PKB w Kenii na imponujące sześć procent. Odkąd Caleb Osiyo pamięta, zaprząta go codzienna walka o to, żeby położyć coś dzieciom na stół. Ma trzy córki, żona jest w ciąży. Mieszkają na dziesięciu metrach kwadratowych lepianki bez prądu, wody, toalety. Załatwiają się we wspólnym dla kilkunastu domów wychodku albo do foliowej torebki, która ląduje potem na pobliskiej hałdzie śmieci. Mają lampę naftową, kuchenkę na węgiel drzewny i radio. Osiyo od 16 lat sprząta na targu rybnym, zarabia do 6 tys. szylingów (ok. 80 dol.) na miesiąc. Kiedyś stać ich było na dwa proste posiłki dziennie, dziś już tylko na jeden. Kenijski boom jest fałszywy, bo wzrost niewielkiej klasy średniej przynosi jednocześnie pogorszenie warunków życia biednej większości. Wzrastający popyt nakręca inflację. Najszybciej drożeją dobra pierwszej potrzeby: cukier, mąka, nafta. Pensje stoją w miejscu. Nierówności mierzone współczynnikiem Giniego w większości krajów Afryki Wschodniej spadały przez dziesięciolecia, ale w ostatnich latach znów rosną. W Kiberze, która zajmuje pięć procent powierzchni Nairobi, gniecie się 60 proc. populacji miasta. Zaraz za granicami slumsu wyrastają wille i ogrody z basenami. Kenijska parlamentarna komisja budżetu przyznaje w specjalnym raporcie, że skrajne ubóstwo, które dziś dotyka niemal 4 mln kenijskich rodzin, przez najbliższe lata będzie się rozszerzało”.
O co chodzi? O to mianowicie, że choć ja, świetnie zdaje sobie sprawę z tego, po co Latkowski postanowił akurat teraz opublikować ten tekst, nie mam też najmniejszych wątpliwości, że te wszystkie statystyki, te raporty Banku Światowego, te wyliczenia wskazujące na to, że, jak zostało powiedziane na samym początku, „XXI w. będzie stuleciem Afryki”, to najprawdziwsza prawda. Ani mi w głowie sugerować, że ci wszyscy specjaliści od światowych rynków dokonują swoich ocen niewłaściwie, lub że to, co media przekazują, to propaganda. Jestem pewien, że XXI wiek będzie stuleciem Afryki. Powiem więcej: jestem szczerze przekonany, że XXI wiek będzie też stuleciem Polski. W końcu, jak niedawno relacjonowały wszystkie poważne polskie media, nawet brytyjski „The Economist” zapewniał, że Polska przeżywa najlepszy czas od czasów Jagielonów, co tylko potwierdzało wcześniejsze słowa prezydenta Komorowskiego, że ostatnie 25 lat to czas, jakiego Polska w swojej dotychczasowej historii jeszcze nie miała. I ja tu wcale nie kieruję się jakimiś nędznymi emocjami, ale jak najbardziej racjonalną oceną tego, co widzę i słyszę. Przecież to w tym samym „Wproście” dopiero co czytałem, że najbogatszy Polak Jan Kulczyk, człowiek, o którym możemy powiedzieć wiele, ale nie to, że nie umie liczyć, przenosi swoje interesy z Polski do Afryki właśnie. I niech nam nawet nie przyjdzie do głowy sądzić, że on, gdyby ta Afryka to był jakiś humbug, ryzykował swój czas i pieniądze i bez sensu porzucał Polskę w najlepszym momencie jej rozwoju.
Inna sprawa, że ja też wcale nie sądzę, żeby dr Jan Kulczyk Polskę porzucał. On Polski z całą pewnością nie porzucą. Polska jest już odpowiednio zadbana i radzi sobie świetnie sama, tyle że teraz czas na Afrykę. Natomiast on akurat, tego jestem pewien, o nas nie zapomni. W końcu to Jan, a nie jakiś Samuel. To Kulczyk, a nie jakiś Rottenberg, czy Bauman. Cieszmy się więc, że mamy tak wspaniałego protektora. I z tak wysokiej półki.

Zapraszam wszystkich do księgarni Coryllusa pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić nasze wszystkie książki. I proszę, bardzo, bardzo proszę, o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...