No to jeszcze jeden tekst od Bachurskiego. Tym razem mój cotygodniowy felieton dla „Warszawskiej Gazety”. Mam nadzieję, że zainspiruje.
Może ktoś już wcześniej zwrócił na to uwagę, ja jednak, mimo że staram się uważnie czytać wszystkie komentarze, zwłaszcza odnośnie Smoleńska, tu akurat szczególnego wzmożenia nie zaobserwowałem. Ale też jestem pewien, że gdyby ktoś sprawę zanalizował i wyciągnął z analizy odpowiednie wnioski, dyskusja na temat, czy ów Smoleńsk to morderstwo, czy nieszczęśliwy wypadek, byłaby bezprzedmiotowa.
O co chodzi? Otóż nie wiem, czy ktoś z nas to zauważył, ale natychmiast po katastrofie malezyjskiego samolotu nad Ukrainą, kiedy jeszcze nawet nie było pewności, czy doszło do jego zestrzelenia, czy on runął na ziemię z innych przyczyn, zostaliśmy poinformowani, że ów lot był pod nieustanną obserwacją amerykańskich satelitów i moment, w którym on zniknął z radarów, został z całą pewnością zarejestrowany. Moment wystrzelenia rakiety, uderzenia, a nawet osoba, która ją aktywowała, jest zachowane w pamięci amerykańskich komputerów. Amerykanie po prostu to wszystko widzieli, zarejestrowali i co się stało, wiedzą. Dziś już oficjalnie wiemy, co oni tam zobaczyli. Znamy już nawet nazwisko tego, kto nacisnął guzik.
A teraz Smoleńsk. Od początku wiedzieliśmy, że Amerykanie moment katastrofy rządowego tupolewa musieli widzieć, zarejestrować i mają zachowany w pamięci komputerów. Problem jest tylko w tym, że z jakiegoś powodu oni nie chcą odpowiedzieć na nasze apele, apele rodzin ofiar, samego Jarosława Kaczyńskiego i polskiej opozycji, i tych danych nie udostępniają. Nie chcą nam powiedzieć, czy ktoś nacisnął ten guzik, a tym bardziej, kto to był. Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta. Jeśli Polska, demokratyczny kraj w demokratycznej Europie, posiadający demokratycznie wybrany rząd, wybrany przez demokratycznie rządzone społeczeństwo, mówi, że żadnych amerykańskich informacji nie potrzebuje, bo wszystko jest jasne, nie ma takiej możliwości, by Amerykanie, wbrew temu stanowisku, nagle powstali i krzyknęli: „Ależ my wiemy, jak było! Możemy wam pokazać!” Od momentu, jak polskie władze powiedziały, że za wszelkie uwagi dziękujemy, Ameryka, podobnie jak którykolwiek inny kraj na świecie, nie ma nic do gadania. Oni tylko mogą siedzieć cicho i czekać na nowe rozdanie.
Ale jest jeszcze coś. Otóż gdyby w Smoleńsku rzeczywiście nie było zamachu i miał miejsce zwykły wypadek, a kontrowersje na ten temat generowały autentyczny kryzys społeczny, kto wie, czy nie podsycany przez Rosję, dysponenci tych rejestrów mieliby nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek, żeby je upublicznić. Zwłaszcza na życzenie sojuszniczego państwa. A oni tego nie zrobili. I moim zdaniem, powód tu jest bardziej niż oczywisty.
Ukraińscy separatyści w jednej sekundzie wystrzelili rakietę w stronę samolotu lecącego z Amsterdamu do Kuala Lumpur. To nie był ani lot szczególnie ważny, ani wymagający jakieś szczególnej uwagi – zwykły pasażerski lot, jakich setki. Amerykanie ten moment zarejestrowali, tak jak rejestrują każdy ruch, choćby o potencjalnym znaczeniu. I natychmiast o tym, co zarejestrowali poinformowali. Tymczasem nad Smoleńskiem wciąż słychać tylko tę straszną ciszę i ten syk.
To już jest autentyczna krawędź. Jeśli i tym razem nic się nie uda wyprosić, widzę ten tydzień naprawdę marnie. A mówią, że na wakacjach sami zwolennicy Platformy. Można by było się pośmiać, gdyby nie to, że nie ma nastroju. Bardzo proszę.
To już jest autentyczna krawędź. Jeśli i tym razem nic się nie uda wyprosić, widzę ten tydzień naprawdę marnie. A mówią, że na wakacjach sami zwolennicy Platformy. Można by było się pośmiać, gdyby nie to, że nie ma nastroju. Bardzo proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.