Kiedy pobierałem nauki na poziomie podstawowym, na ścianie nad tablicą wisiał portret Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza. W czasach, gdy kształciłem się na poziomie licealnym, zamiast Gomułki i Cyrankiewicza, wisieli Edward Gierek i Piotr Jaroszewicz (żona moja twierdzi, że Gierka nie było, ale ona jest młoda, więc ja się będę upierał) . Nie wiem niestety, czy w latach 80-tych wisiały nad tablicami portrety Jaruzelskiego, Kani, Kiszczaka, Rakowskiego i kogo tam jeszcze komunistyczna ziemia urodziła, bo do szkoły już nie chodziłem, ani też - wtedy jeszcze - w szkole nie pracowałem.
Po ukończeniu szkoły średniej, poszedłem jeszcze na dwa miesiące uczyć się w jakiejś kompletnie nieznanej mi szkole pomaturalnej, bo nie dostałem się na studia, a bardzo się bałem pójść do wojska. I tam też wisiał Gierek i Jaroszewicz.
Stosunkowo niedawno uczyłem w jednej prywatnej szkole w Sosnowcu, i w korytarzu między sekretariatem, a pokojem nauczycielskim, wisiał portret Lenina, więc wiem, że bywa egzotycznie nawet w czasach schyłkowej III RP, ale to chyba cała moja wiedza, jeśli idzie o portrety.
Wracam jednak do czasów pełnej, wzorowej komuny, gdzie nie wolno było pyskować, natomiast należało od czasu do czasu wypełniać ankietę na temat tego, czyj tatuś lub mamusia należą do partii i kto z nich chodzi do kościoła. Siedzieliśmy więc grzecznie w ławkach, a jak było trzeba, to szliśmy na pierwszomajowe pochody i raz na jakiś czas chodziliśmy wszyscy na szczepienia do gabinetu higienistki i na kontrolę paszczy do szkolnego dentysty.
To, co przed chwilą napisałem, może być dla niektórych uczestników Salonu ciężkim szokiem, ale mogę powtórzyć: raz na jakiś czas, wszyscy uczniowie chodzili regularnie na badania i szczepienia do pani higienistki i do pań dentystek (ciekawe, że zawsze były dwie). Powiem więcej, za zaplombowanie zęba, nawet na poziomie najbardziej zaawansowanej sztuki dentystycznej, nikt nam nie potrącał z książeczek SKO (były takie książeczki; ci co nie wiedzą, niech zapytają dziadków).
I tu właśnie doszedłem do tak zwanego meritum. Dziś moją starszą córkę rozbolał ząb. Ząb, na który wcześniej wydaliśmy kupę pieniędzy, żeby był piękny i zdrowy, a z którego najzwyczajniej w świecie wypadła plomba. W pewnym momencie bolał ją już tak bardzo, że około godziny 19, postanowiliśmy ruszyć w miasto w poszukiwaniu tzw. pogotowia dentystycznego. Domyślam się, że pewnie, gdybyśmy byli bardziej przezorni, to odpowiednio wcześniej uzyskalibyśmy wszystkie namiary na dentystów obsługujących na okrągło. Jednak w związku z tym, że jesteśmy sobie takie ptaki, okazało się, że mamy kłopot.
Wiedząc jednak, że w najnowszej Polsce, cała służba stomatologiczna jest sprywatyzowana, byliśmy pewni, że coś znajdziemy. W końcu nawet dentyści muszą żyć. Zaopatrzeni w gotówkę i, jak przystało na nowoczesnych Europejczyków, kartę bankomatową, ruszyliśmy na poszukiwanie dentysty. Około godziny 19.30, znaleźliśmy dwa gabinety, jeden obok drugiego, otwarte do godziny 20, niestety i z jednego i z drugiego nas pogonili, bo państwo dentyści już poszli do domu. Trafiliśmy jeszcze jeden, też otwarty do 20, jednak ze względu na okres urlopowy, okazało się, że dentyści zarobili już wystarczająco dużo, żeby się udać na wakacje.
Posnuliśmy się więc po mieście i wróciliśmy do domu. Moja córka teraz siedzi sobie w pokoju i cieszy się, że ząb, jakby trochę ulżył, a ja piszę te refleksję.
czywiście ja wiem, że ona zawaliła sprawę. Trzeba było wcześniej zabrać się za ten ząb i znaleźć dentystę, który nie jest na tyle jeszcze zepsuty, żeby chcieć coś zarobić. Ale wiem też, że od czasu, jak ze szkól zniknęły portrety przywódców, zniknęli też lekarze i dentyści, którzy dbali o to, żeby dzieci i młodzież byli zdrowi i mieli zdrowe zęby.
Wiem też, że od czasu, gdy do naszego kraju zawitała transformacja, pierwsza grupa medyków, która faktycznie skorzystała na zmianach, to byli dentyści. Powszechnie dostępne gabinety dentystyczne zaczęły znikać wraz z ostatecznym odejściem złych komunistycznych czasów, a zamiast tego pojawiły się gabinety równie powszechnie dostępne, tyle że prywatne.
Na początku można było tam przychodzić i liczyć na opiekę stomatologiczną na pełnym poziomie, finansowaną z pieniędzy, które regularnie, co miesiąc ZUS odprowadza z naszych zarobków, jednak już po krótkim czasie okazało się, że bez pieniędzy w kieszeni, można co najwyżej wyrwać sobie zęba, albo wstawić najbardziej byle jaką plombę. Pamiętam też moment, kiedy wyrwanie zęba zaczęło kosztować 15 zł., a dentyści zaczęli już zupełnie otwartym tekstem tłumaczyć, że absolutnie nie ma sensu brać plomby za friko, bo one są po prostu do niczego.
Pamiętam też mniej więcej czas - ma się to potomstwo, więc się wie - kiedy okazało się, że właściwie normalny, prościutki zabieg plombowania zęba kosztuje 60 zł.
W moim mieście jest mnóstwo gabinetów dentystycznych. Oferta jest prawie, jak w MTV, albo w TVN24. Nie ma absolutnie ulicy w mieście, gdzie nie stoi, jak byk napis STOMATOLOG. Wkroczyliśmy w fazę dobrobytu idealnego.
Ale wkroczyliśmy również w coś, co zaobserwowałem dziś, a mianowicie w fazę, gdzie stomatolodzy, grupa społeczna, która, jak się okazuje, jako jedna z pierwszych dostała ciasteczko w postaci Polski w Europie, poczuli, że właściwie więcej nie muszą. O co mi chodzi? Gdyby ktoś w tej chwili do mnie przyszedł i powiedział, że za pół godziny pracy i zapowiedź kolejnych trzech setów, które nie wiadomo czy mi nie przyniosą kolejnych korzyści, da mi teraz 60 zł., to ja bym rzucił to pisanie i wziął się za zarabianie.
Czy ja mam pretensję do dentystów? Absolutnie! I to chcę podkreślić z całą stanowczością. Uważam, że dentyści w obu prywatnych ośrodkach, do których dziś zajrzałem o godzinie 19.30 poszli sobie do domu jak najbardziej słusznie. Oni byliby kompletnie nieprzytomni, gdyby siedzieli i marnowali swój cenny wieczór dla jakichś głupich parudziesięciu złotych.
Ja myślę o czymś kompletnie innym. Myślę o planach, bardziej lub mniej skrywanych przez obecnie nam miłościwie panującą Platformę Obywatelską, a polegających na zapowiedzi sprywatyzowania całej opieki medycznej.
Zapowiada się nam, że w momencie, jak cała opieka medyczna (specjalnie nie używam określenia służba zdrowia, bo wiem, że lekarze dostają istnej cholery na samą myśl, że mieliby komuś służyć) zostanie sprywatyzowana, wszyscy będziemy mieli po stokroć lepiej, a przede wszystkim wcale nie będziemy musieli lekarzom płacić. Nasze dziecko dostanie ciężkiej gorączki, a my o dowolnej porze dnia lub nocy, będziemy mogli zajść do profesjonalnego gabinetu lekarskiego, gdzie uśmiechnięty i dobrze zarabiający lekarz się nami profesjonalnie zajmie. A NFZ pokryje za nas wszystkie koszta z naszych zusowskich składek.
A ja już dziś wiem, że tak ten cały eksperyment się nie skończy. Skończy się on tak, że moje dziecko dostanie gorączki, a ja pojadę do szpitala na którym będzie widniał piękny, choć aktualnie zepsuty, neon z napisem " SZPITAL < EURO...> PRZYJMUJE CHORYCH OD 6.00 DO 21.00", i jeśli nie będzie jeszcze godziny 19, to owszem, zostanę, obsłużony, ale przez lekarza, który przede wszystkim będzie wściekły, że musi siedzieć bez sensu cały wieczór za głupią stówę, podczas, gdy do domu przywieźli nową plazmę.
Dziwny trochę ten mój dzisiejszy wpis. Praktycznie cały stanowi tylko szczątkowy wstęp, rozwinięcia brakuje, a reszta, to zakończenie.
Ale taka to historia. Ona ma tylko zakończenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.