Są tematy, czy osoby, których z zasady nie biorę pod uwagę, jak idzie o temat moich wpisów w Salonie. Wiem na przykład, że nigdy nie będę pisał o Wojciechu Jaruzelskim, czy o Edwardzie Gierku, czy o generalnym sekretarzu Breżniewie, ale również o Jerzym Urbanie, czy Danielu Passencie. Nie chcę o nich pisać, bo raz, uważam, że są mało inspirujący, a dwa, że są zbyt mało kontrowersyjni, żeby tworzyć ciekawą historię.
Oczywiście bywa tak, że coś się nagle wydarzy tak nieoczekiwanego, że moje plany ulec muszą zmianie. Na przykład, gdyby nie śmierć Bronisława Geremka, nie pisałbym nigdy o Adamie Michniku. Tymczasem Adam Michnik zrobił show na cmentarzu, czym sprowokował serię innych zdarzeń, no i trafił tutaj.
Podobnie jest z posłem Januszem Palikotem. W życiu bym się nie spodziewał, że on akurat znajdzie się w centrum mojego publicystycznego zainteresowania. Bo kto to jest Palikot? Zamożny biznesmen z Lublina, producent alkoholu i polityk, który swoją karierę buduje informując media, że Prezydent jest chory, podczas, gdy Prezydent chory nie jest. O czym tu dyskutować?
Dziś jednak, na trzeciej stronie Rzeczpospolitej, ujrzałem ogromne, kolorowe zdjęcie prezydenta Kaczyńskiego, jak wychodzi z jakiegoś budynku w towarzystwie ochrony. Przed budynkiem czeka na niego limuzyna, twarz Prezydenta jest troszkę nieobecna - ktoś kto go nie lubi, powiedziałby, że tępa - a na ścianie budynku jest czerwona tablica z napisem Klinika Chorób Wewnętrznych i Hematologii IV p. Fundacja "Wyleczyć Białaczkę".
Tytuł artykułu, do którego ilustracją ma być opisane zdjęcie, brzmi następująco: Troska o zdrowie czy czarny PR. Sam artykuł, już absolutnie zgodnie z oczekiwaniami, dotyczy kolejnej wypowiedzi posła Palikota, w której żąda od Prezydenta ujawnienia raportu o swoim zdrowiu.
Jaka jest sytuacja? Otóż mamy prezydenta, który, jako pierwszy prezydent nowej Polski, jest solidnie wykształcony, jest niewątpliwym patriotą, jest człowiekiem miłym i grzecznym, potrafi być autentycznie dowcipny i niezwykle inteligentny. Wprawdzie tych prezydentów III RP wielu nie miała, ale i tak nie ulega wątpliwości, że jest Lech Kaczyński absolutnym wyjątkiem na tle tego, co nas dotychczas spotkało.
Jednocześnie jednak mamy prezydenta, który, tylko dlatego, że narobił sobie wrogów - i to wrogów wyjątkowo bezwzględnych - w popularnej świadomości społecznej funkcjonuje, jako nadęty, niesympatyczny, głupi kurdupel. Co interesujące, ostatnio do tych oskarżeń doszło jeszcze jedno, nawet tu w Salonie. To mianowicie, że jego patriotyzm jest bardzo wątpliwy.
Proszę zwrócić uwagę. Nie mówi się o Lechu Kaczyński, że jest złodziejem, gangsterem, że prowadzi jakieś ciemne interesy, że w czasach komuny współpracował z tajnymi służbami, że dręczy rodzinę (tu akurat jest odwrotnie - dwóch wyjątkowo plugawych dziennikarzy śledczych Dziennika, a przez to sam Dziennik, postanowili, oczywiście w ramach wolności słowa, poinformować opinię publiczną, że to Maria Kaczyńska jest sadystyczną stroną tego związku). Powiedzmy nawet więcej. Nie bardzo się mówi też o tym, że jest mało skutecznym prezydentem.
Jeśli chce się uderzyć w Lecha Kaczyńskiego, to rozpowiada się, że jest naburmuszony, że mamrocze, że jego córka się rozwiodła, że wyszła za mąż za esbeka, że jest niski, niezgrabny i - wreszcie - że podobno jest chory.
I tu dochodzimy do osoby Janusza Palikota. Pierwszą osobą, która wpadła na pomysł zniszczenia Lecha Kaczyńskiego przez zarzucenie mu choroby, był - o ile oczywiście nie jest tak, że czegoś nie wiemy - poseł Platformy Obywatelskiej, Janusz Palikot. To on, jako pierwszy, publicznie zaproponował taką wersję dziejów nowej Polski, że prezydent Kaczyński jest alkoholikiem. Po nim, tę informację podchwyciła Julia Pitera, no a dalej to już poszło samo.
Proszę zwrócić uwagę. Wcześniej, jeśli mówiono o tym, że Prezydentowi coś dolega, to raczej w takim kontekście, że, kiedy Prezydent nie pojechał na jedno z politycznych spotkań, to jego otoczenie sugerowało, że Prezydent się pochorował, natomiast propagandowo nakręcone media insynuowały, że to nieprawda, bo Kaczyński jest zdrowy, tyle, że się naburmuszył i odstawia cyrki.
Choroba - paradoksalnie - pojawiła się dużo później. Właśnie wraz z pierwszym wystąpieniem posła Palikota. Przekazał więc Janusz Palikot informację, że Prezydent chleje, newsa podchwycili jego partyjni koledzy, następnie niezależne oczywiście media i się zaczęło. Następna informacja była już bardziej poważna. Pewnie dlatego, że samo pijaństwo na potencjalnych przeciwnikach prezydenta Kaczyńskiego nie robi wrażenia, postanowiono uderzyć chorobą.
Znów przyszedł poseł Palikot i opowiedział mediom, jak to on słyszał, że Prezydent jest po prostu ciężko chory. Na co? Ta kwestia rozwijała się stopniowo. Najpierw na jakieś problemy z trawieniem, później ogólnym brakiem przytomności, później pojawił się Alzheimer (to już chyba ukłon pod adresem młodszych wyborców Platformy - dla nich Alzheimer to jest słowo klucz o sile rażenia podobnej do faszyzmu i wieśniactwa), a teraz chodzi o to, że Prezydent jest po prostu chory psychicznie i nie jest wręcz w stanie dalej sprawować urzędu.
Palikot zaczął, a obecnie ta interesująca informacja krąży po całej publicznej domenie bez żadnej kontroli. Nie tylko Rzeczpospolita traktuje kwestię zdrowia Pana Prezydenta, jak temat. Zdrowie Lecha Kaczyńskiego jest tematem wszędzie. Oczywiście, eksperci, inni politycy, dziennikarze wyjaśniają, że to tylko taka zabawa polityków, że za tym nie stoi nic poza chęcią dosolenia przeciwnikowi i żeby się tym nie przejmować, niemniej fakt pozostaje faktem, że sprawa istnieje już w przestrzeni publicznej na stałe.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby ktoś zupełnie obcy i niezorientowany w polskim życiu społecznym i politycznym nagle zjawił się w naszym kraju i dowiedział się, że premier Donald Tusk następnego dnia opublikuje w Internecie raport o swoim zdrowiu. Każdy taki człowiek niewątpliwie uznałby, że prawdopodobnie premier polskiego rządu jest chory, albo podobno jest chory, i sprawa jest wyjaśniana publicznie. To by się zdziwił nasz gość bez pojęcia, kiedy by mu powiedziano, że to nie premier podobno jest chory tylko prezydent i że premier publikuje wyniki swoich badań, bo mówi się, że prezydent ma Alzheimera. Myślę, że reakcja tego kompletnie zdezorientowanego człeka byłaby podobna do reakcji Amerykanina sprzed lat, który na informację, że w Polsce gazety są tak cieniutkie, bo nie ma papieru, zaproponował, że w tej sytuacji można by papier wyprodukować w fabryce papieru.
Dyskutuje się więc sprawę posła Palikota, a oczywiście przy okazji sprawę zdrowia prezydenta Kaczyńskiego, na całej powierzchni naszej Ojczyzny. Tu w Salonie, czytam komentarz pewnej publicystki, której imienia nie wymienię, żeby się nie narazić na zarzut obsesji, w którym pisze ona, że Jarosława Kaczyńskiego da się w końcu wsadzić za kratki, gorzej natomiast z Lechem Kaczyński, bo ze względu na stan zdrowia pewnie się prawu wyślizgnie. Przychodzi premier Tusk i mówi, że Prezydent jest "chorobliwie" podejrzliwy. Pojawia się za chwilę poseł Karpiniuk i twierdzi, że "Prezydent dostał szału", a jak trzeba będzie to znów wróci Janusz Palikot i powie, że Prezydent jest "emocjonalnie niezrównoważony", a na koniec tego wszystkiego Rzeczpospolita zastanowi się, czy za słowami Palikota nie stoi przypadkiem czarny PR, a dziennikarze z TVN wesoło zapytają, że ciekawe ile butelek wina będzie na kolejnym spotkaniu u prezydenta.
Prawo i Sprawiedliwość przegrało ubiegłoroczne wybory dzięki temu, że ich wizerunek trafił do kultury pop. Kaczka, kartofel, księżyc, mamusia, brat bliźniak, fuhrer, Stasi, Rydzyk, wieśmak - to wszystko sprawiło, że polityką zainteresowali się ludzie dotychczas politycznie kompletnie obojętni i zagłosowali przeciwko PiS-owi, bo tak im poradziły reklamy.
Pomysł ten, za którym pewnie nigdy nie dowiemy się, kto stał, a który okazał się tak nieludzko skuteczny, jakkolwiek by nam nie odpowiadał, niewątpliwie w jakimś tam stopniu był - jeśli tylko przymkniemy oko na korupcję mediów - etycznie usprawiedliwiony i, możliwe, że przejdzie nawet do historii politycznej manipulacji.
To jednak, co się dzieje obecnie i co stanowi kwintesencję politycznej strategii politycznej partii w cywilizowanym demokratycznym świecie, jest, moim zdaniem, wyjątkową patologią. Polityczni manipulatorzy, pracujący na rzecz przyszłego sukcesu Platformy Obywatelskiej, postanowili, że ponieważ numer z wieśmakiem i mamusią już więcej nie przejdzie, można po prostu przekonać wyborców, że Lech Kaczyński nie tyle, że ma głupią i niemoralnie prowadzącą się córkę, zięcia esbeka, że, jak mówi to mamrocze i że wygląda, jak kartofel, lecz, że jest po prostu chory.
Na raka? Nie. To by mogło wzbudzić współczucie. Na serce? Też nie - tylu z nas jest chorych na serce, a nawet wysportowany Donald Tusk ma za duży cholesterol. Trzeba znaleźć coś bardziej pop. Coś równie pop, jak dwa lata temu kartofel, tyle, że na poziomie medycznym.
Co będzie najlepsze? Wiadomo - Alzheimer i nieustanna sraczka. Będzie ubaw po pachy.
Ja oczywiście jestem pewien, że tym razem ta sztuczka się nie uda. Z prostego powodu. O ile to, że bracia Kaczyńscy są niskiego wzrostu, a Jarosław mieszka ze swoją Mamą, to fakty, których zanegować się nie da, to pomysł, że Lech Kaczyński jest bardziej chory, niż ktokolwiek przeciętnie zdrowy w wieku około sześćdziesiątki, dla każdego, kto ma uszy i oczy normalnie otwarte, jest tak głupi, że nie warto nawet się nad nim zastanawiać.
Tego jestem pewien. Natomiast modlę się o to, żeby ten, kto wymyślił taki plan, żeby wmówić społeczeństwu, że prezydent Kaczyński - jego wróg i polityczny rywal - ma ciężkie kłopoty jelitowe i Alzheimera, bo dzięki temu pewien gatunek jego wyborców poczuje do niego naturalne obrzydzenie, żeby ten ktoś spalił się w piekle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.