czwartek, 21 sierpnia 2008

Statek o nazwie 'Cywilizacja', czyli witamy w Biurze Obslugi Klienta

Ostatnie dni mojego pobytu na wsi, w pewnym sensie stały pod znakiem zepsutej komórki. Musicie wiedzieć, że mam bardzo czadową komórkę, Sony Ericsson 850i, dzięki której, jak trzeba, mogę wchodzić do Internetu, czytać Wasze komentarze, odpisywać na nie, a nawet napisać jakiś krótszy tekst. Niestety, moja wypasiona komórka ma to do siebie, że się nieustannie psuje. Od stycznia, jak ją kupiłem, zepsuła się trzy razy, za każdym razem inaczej, dostarczając mi przy tym tyle najróżniejszych doznań, że trudno je tu opisać. Ponieważ kupiłem ją w salonie Orange, za każdym razem, jak mi nawali, zgłaszam się najpierw do specjalnego urządzenia, które wyda mi odpowiedni bilecik z moim numerkiem w kolejce, następnie siadam w krzesełku i czekam, aż dziewczyna lub chłopak, którzy pracują w obsłudze klienta firmy Orange sprzedadzą kolejny abonament i będą mogli przyjąć moją komórkę do tzw. naprawy serwisowej.
Nikomu z Was, którzy korzystali z jakiegokolwiek punktu tzw. obsługi klienta, gdziekolwiek i kiedykolwiek, nie muszę przypominać, na czym ‘obsługa klienta’ polega. Jest to zwykle chłopak lub dziewczyna siedzący przed ekranem komputera z podstawowym przygotowaniem do znalezienia najbardziej podstawowych informacji i wykonania najbardziej podstawowych czynności, w ramach tego, co na ekranie zdołają wyklikać. Jak mówię, nie ma znaczenia, gdzie dana ‘obsługa klienta’ się znajduje i jaką wielką współczesną firmę reprezentuje. Kompetencja osoby obsługującej jest zawsze taka sama i sprowadza się do szybkiego stukania w klawiaturę i rozpoznawania podstawowych informacji na monitorze. Oddaję więc moją psującą się notorycznie komórkę do naprawy i jedyne, co mogę uzyskać ponad zwyczajową wymianę zdań na temat, jaki to fajny telefonik i jaka szkoda, że tak często się psuje, to ‘potwierdzenie zdania sprzętu’.
Ponieważ przy okazji mojej pierwszej naprawy otrzymałem piękną wizytówkę Sonego Ericssona z numerem telefonu do – a jakże – biura obsługi klienta, postanowiłem zadzwonić do jaskini lwa i dowiedzieć się czegoś na temat taki mianowicie, ile razy musi być telefon zepsuty, żebym mógł dostać nowy i dlaczego specjaliści od naprawiania zepsutych komórek nie potrafią ich naprawiać. Niestety, jak już zgadliście zapewne, miła pani powiedziała mi, że, o ile ona się orientuje, to ograniczeń nie ma, a co się dzieje u mechaników, to ona nie wie.
W zeszłym roku, tak około stycznia, zadzwoniła do mnie pani z Telekomunikacji i zaproponowała usługę o nazwie Videostrada TP. Głupi, się zgodziłem. Poszedłem do Telepunktu w moim mieście, odebrałem dekoder, zadzwoniłem do tzw. Działu Obsługi Technicznej Neostrady TP i przy pomocy miłego chłopaka, po godzinnych staraniach, odpowiednio skonfigurowaliśmy modem, ja się pięknie zalogowałem, zobaczyłem, że oferta tepsy jest wyjątkowo nędzna, po kilku dniach odłączyłem dekoder, schowałem go do szafy i zapomniałem o sprawie. W lutym tego roku otrzymałem od tepsy rachunek na 1150 złotych z informacją, że mam im dać te pieniądze, bo rok temu nie zalogowałem się do usługi Videostrada TP. Zadzwoniłem do Obsługi Technicznej Neostrady i spytałem, co się k… dzieje. Chłopak będący na dyżurze sprawdził system i powiedział, że logowanie jest okay i żebym zadzwonił do Błękitnej Linii i złożył reklamacje, powołując się na niego. Zadzwoniłem, złożyłem skargę, a po tygodniu otrzymałem pismo, że logowania nie było i mam płacić, a jak nie chcę, to do sądu. Zadzwoniłem do Obsługi Technicznej raz jeszcze i inny tym razem pracownik Telekomunikacji Polskiej SA, poinformował mnie, że, owszem, on widzi, że kolega logowanie potwierdził, ale dziś on już nic nie widzi i, Bóg mu świadkiem, nie wie dlaczego.
Przez następne miesiące wymieniałem korespondencję z tepsą, gdzie ja mówiłem swoje, a oni swoje, gdy w pewnym momencie zadzwonił do mnie ktoś z Telekomunikacji i powiedział, że logowanie było, ale nieskuteczne, więc jeśli oddam dekoder, to będę miał do zapłacenia tylko 1150 zł, a nie 1800.
Ja nie żartuję. Wszystko, co tu pisze, jest jak najbardziej serio. Obecnie mam wyłączony Internet i telefon i pisząc ten tekst na laptopie mojej żony, czekam na dalszy rozwój wypadków.
Pamiętam, jak bardzo dawno temu, jeszcze za starej gierkowej komuny, nie dostałem się na studia i poszedłem do pracy sprzedawać telewizory w domu towarowym o pięknej nazwie Zenit w moim mieście. Może niektórzy mi nie uwierzą, ale były to takie czasy, że niemal wszystko, co sprzedawaliśmy, było albo zepsute od razu, albo po kilku dniach. W związku z tym, że tak strasznie dużo telewizorów było zepsutych i nie było już miejsca, żeby je składować, a nie można tez było nadążyć z wysyłaniem sprzętu do Warszawy, kierownictwo Zenitu podjęło decyzję, żeby usunąć dekoracje z całego piętra i składać zepsute telewizory na środku tzw. sali sprzedażowej, gdzie dwóch umyślnych mechaników z Unitry (jakby ktoś nie wiedział, była to komunistyczna fabryka telewizorów) będzie je na bieżąco naprawiać i wystawiać do sprzedaży z pieczątką ‘naprawa przedsprzedażowa’.
Tak to kiedyś było, a dziś, jak wszyscy wiemy tak już nie jest. Siedzę sobie więc przy tym laptopie mojej żony i myślę, że całe szczęście, że w latach siedemdziesiątych nie było w Polsce komputerów, Biur Obsługi Klienta i numerów telefonów zaczynających się od liczby 801. Gdyby bowiem w tamtych nieszczęsnych czasach nie było tych dwóch mechaników, którzy naprawiali w katowickim Zenicie telewizory, ale za to z Unitrą można by się było kontaktować tylko przez numer 801 1111 na przykład, to na rynku telewizorów nastąpiłby faktyczny koniec świata. A tak, dzięki temu, że w tym całym syfie można było znaleźć człowieka, wszystko wprawdzie od czasu do czasu nawalało, ale też wszystko, od czasu do czasu można było naprawić. A nawet jeśli nie, to przynajmniej było z kim pogadać i ponarzekać na komunę, ryzykując od czasu do czasu pałą po plecach od milicjanta.
Dziś już za narzekanie, od policjanta, ani od nikogo nie dostaniemy nawet kopa w dupę, z tej prostej przyczyny, że zarówno system, jak i to wszystko, co system stworzył ma nas własnie prezyzyjnie w tej wspomnianej już dupie.
Powie mi ktoś, że jestem demagogiem, bo nie ma absolutnie porównania między komunistyczną nędzą, a dzisiejszym rozwojem, postępem i nowoczesnością. Może i tak. Może jestem już starym dziadem, który żyje sentymentami. Jednak proszę mi powiedzieć, o co chodzi w powiedzeniu, "zamienił stryjek siekierką na kijek” i proszę mi powiedzieć, czy przypadkiem kijkiem nie jest to, co wielu by sobie nawet nie wyobrażało? Proszę mi bowiem powiedzieć, jaki jest pożytek z czasów, w których tak naprawdę, kiedy jakakolwiek zagraniczna firma wykupuje polską tradycyjną tepsę, czy Wizję TV, czy Ideę, czy polską energetykę, czy cokolwiek innego, pierwsze co robi, to uruchamia fikcyjne, kompletnie niewydajne, Biuro Obsługi Klienta i absolutnie nie-fikcyjny, w pełni sprofesjonalizowany dział windykacyjny? Jaki jest pożytek z czasów, gdzie, wszystko na to wskazuje, już niedługo dojdzie do pełnej, praktycznej realizacji, wizji Franza Kafki z Procesu, czy z Brazil Gilliama, tyle że tak zwane papiery nie będą wyskakiwały z biurek, ale będą z dyskretnym szmerkiem wypływały z drukarek i kserokopiarek?
No i z jeszcze jedną różnicą. Jeśli spotkamy w tym wszystkim gdzieś jakiegoś człowieka, nawet jeśli będzie równie mądry, czy miły, jak my, to system na sto procent zadba o to, by tych swoich dobrych cech nie mógł ani na moment ujawnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...