Rodzice moi byli niewykształconymi ludźmi pochodzącymi ze wsi. Ja, całe moje dzieciństwo, zanim poszedłem do szkoły, przez większą część roku, a następnie, jak tylko pozwalał na to rok szkolny, spędzałem na wsi. A więc, w pewnym sensie, zawsze czułem się duchowo kimś ze wsi.
Ponieważ jednak moi rodzice byli ludźmi, dla których dzień, w którym opuścili swoją wioskę, był dniem bardzo poważnego awansu i sukcesu, dla nich miasto i, konsekwentnie, świat ludzi mądrych i wykształconych, stały się czymś daleko ważniejszym, niż dla mnie. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżaliśmy na wakacje, mój Tato zawsze wytwarzał wokół siebie taką szczególną aurę, która mówiła, że gdzieś, daleko jest inny świat, świat, jeśli nie lepszy, to na pewno poważniejszy.
Ja z kolei, jako dziecko urodzone w mieście, ale z korzeniami właśnie tam, od razu zanurzałem się w prawdziwym autentycznym szczęściu. I, jestem pewien, że nie chodzi o to, że wtedy byłem dzieckiem, a ten czas, to były wakacje. Ja zawsze czułem, że tam jest moje naturalne środowisko i dziś również, tam dopiero czuję, że wszystko jest na swoim miejscu.
Kiedy przyjeżdżałem na wieś, zawsze wiedziałem, że wreszcie będę mógł normalnie porozmawiać, nie wysłuchując nieustannych popisów ze strony ludzi, którzy dbają wyłącznie o to, żeby dobrze i błyskotliwie wypaść. Wiedziałem, że nie będę musiał nieustannie uważać na to, co mówię, jak mówię i jaką przy tym robię minę. Że zrozumiem zawsze, co do mnie mówią, a ci, do których mówię, doskonale zawsze będą wiedzieli, co do nich mówię ja, nie dlatego, że ktoś z nas jest mądrzejszy, albo głupszy, ale dlatego, że i oni i ja lubimy obserwować świat i po prostu rozmawiać.
Pamiętam, jak kiedyś Jarosław Kaczyński, starając się pokazać, jak nienawiść do bolszewizmu potrafiła przetrwać w nieskażonych środowiskach w stanie nienaruszonym, opowiadał, jak to poszła po jednej wsi plotka, że jeśli ludzie nie pójdą do wyborów, to komuniści wieś po prostu zbombardują. I ludzie w to uwierzyli. I do wyborów poszli. Dlaczego? Nie dlatego, że byli naiwni i głupi, ani, że naiwnie i głupio byli tchórzliwi. Wręcz przeciwnie. Poszli do wyborów dlatego, że byli roztropni wiedzą, że sowiecka myśl potrafi wszystko.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że kiedy na wsiach ludzie demonstrowali swój egzotyczny rozsądek i dzięki temu wielu z nich, nie tylko, ani nawet przede wszystkim, w sensie fizycznym, przetrwało, w tym samym czasie, wielu wykształconych ludzi z miast, z nadmiaru abstrakcji połączonej z kłamstwem, którą to intelektualną ofertę pragnęli objąć swoim umysłem, po prostu zgłupieli. I tak trwają do dziś.
Pamiętam, że mój Ojciec, ile razy mówiłem mu, że ktoś w telewizji, czy ktoś piszący w gazecie jest idiotą - a mówiłem to irytująco często - bardzo się na mnie gniewał. Nie dlatego, że miał inne ode mnie zdanie na jakiś temat. Nie dlatego, że osobę przeze mnie tak nie uprzejmie potraktowaną, jakoś szczególnie cenił. Denerwował się na mnie, ponieważ uważał, że nie należy krytykować ludzi, którzy z definicji są od nas mądrzejsi. A definicja była taka, że wykształcenie, to rozum i autorytet.
Ciekawe przy tym było to, że on sam nie umiał nad sobą zapanować wielokrotnie, gdy oglądał w telewizji tego, czy innego specjalistę od tego czy owego i kręcił nosem właściwie nieustannie. Przy tym jednak ta jego wiara w to, że wykształcenie powinno coś gwarantować, a jak ktoś jest profesorem, albo dyrektorem banku - to tym bardziej - nigdy go nie opuszczała.
Piszę te słowa i wiem, że wielu z Was może uznać, że są one tak trywialne, że nie ma w ogóle o czym mówić. Przecież już e.e. cummings w jednym ze swoich wierszy tak pięknie opisał to, o czym ja próbuję dziś opowiedzieć. Mianowicie, że jedyny powód, dla którego należy pójść na studia, to, żeby nie trzeba było mówić: "o if i'd ohnlygawntoacollege".
Pamiętam też, jak pewien mój, zmarły już dziś, kolega, mawiał, że jedyną satysfakcję, jaką on ma z tego, że skończył studia, to wiedza, że to całe wykształcenie jest gówno warte. W przeciwnym wypadku, tego akurat mógłby nie wiedzieć.
Czemu o tym wszystkim postanowiłem napisać dziś? Wbrew pozorom, wcale mi nie chodzi o to, że kolejne badania sondażowe znowu wskazują na głęboki podział intelektualny między ludźmi ze wsi i ludźmi z miast, co drażni moje kompleksy, ani też między ludźmi z wykształceniem wyższym, a wykształceniem żadnym, co budzi we mnie uczucie głębokiej niesprawiedliwości.
Muszę też tu zmartwić wszystkich badaczy powyborczej traumy w szeregach nielubianej przez siebie grupy wyborców. Ten trop jest absolutnie fałszywy. Może jutro, albo pojutrze, albo może i wczoraj. Dziś jednak sprawa polega na absolutnie czymś innym.
W najświeższym Wproście przeczytałem artykuł dziennikarza Roberta Leszczyńskiego na temat nowego Batmana. Leszczyński wprawdzie nie jest specjalistą od filmów, ale też nie jest specjalistą od czegokolwiek , oprócz być może tak zwanych ‘miękkich narkotyków'. Jednak ponieważ od czasu jak Zbigniew Hołdys został intelektualistą i autorytetem moralnym, kultura pop stała się dziedziną w pełni sprofesjonalizowaną, a tym samym uzyskała status wiedzy, a więc i tu pojawiło się zapotrzebowanie na tzw. ekspertów.
Chodzi o to, że dziś już nie wystarczy powiedzieć, że zespół muzyczny Feel jest świetny, albo, że jest do kitu; nie wystarczy przejść obok wielkiej dyskoteki, skąd dochodzą dźwięki o nazwie dance i po prostu zwymiotować; nie wystarczy wreszcie rżeć na filmie Lejdis. To wszystko trzeba po ekspercku opisać.
Tu ekspertem został Robert Leszczyński, no a skoro ekspertem od popu, to automatycznie od wszystkiego, niestety też od Batmana.
Pisze więc Robert Leszczyński, że najnowszy Barman odniósł już teraz wyjątkowy zupełnie sukces, a prawdopodobnie ten sukces przerośnie wszystko, co we współczesnym kinie stało się dotychczas i do tychczas wszystko jest w porządku. W końcu nie Leszczyński to wymyślił. W porządku jest nawet to, że nie próbuje analizować nowego Batmana, ani w ogóle na temat filmu pisać, bo mógłby tu naturalnie polec, ale w pewnym momencie o reżyserze filmu pisze tak: "Jak to się stało, że akurat ten film odniósł tak bezprecedensowy sukces, a 38-letni Brytyjczyk bez dorobku pozostawił w polu takie tuzy światowej kinematografii, jak Spielberg czy Cameron?"
Reżyserem nowego Batmana jest - o czym absolutnie kuriozalnie w swoim tekście Leszczyński nie wspomina ani razu - jest Christopher Nolan - jak podaje strona imdb.com "Nominated for Oscar. Another 35 wins & 23 nominations" i przypomina, oprócz ostatniego, następujące filmy, choćby z ostatnich lat: The Prestige, Batman Begins, Insomnia, Memento.
Ekspert Leszczyński tymczasem, czołowy intelektualista III RP, pisze o Nolanie: "Brytyjczyk bez dorobku".
Nie chodzi tu o Leszczyńskiego jednak, z tego bowiem powodu, że Leszczyński jest tylko drobnym przykładem tego, co się wyprawia w tak zwanej eksperckiej domenie intelektualnej Polski.
Inny specjalista od spraw kultury, niejaki Wiesław Kot, do dziś pamiętam, jak recenzując film We Were Soldiers z Melem Gibsonem, film bezwstydnie patriotyczny i ojczyznotwórczy, film w którym ludzie są wyłącznie dzielni, mądrzy i wspaniali, napisał w tym samym Wproście, że film Byliśmy żołnierzami to ciężka, antyamerykańska krytyka wojny, zdemoralizowanych dowódców, bezwzględnych i okrutnych żołnierzy i poruszający obraz ich żon, topiących swoje beznadziejne życie w alkoholu.
Normalny, niewykształcony człowiek, siedzi w kinie i ogląda bohaterskich żołnierzy i ich kobiety - modlące się, pomagające sobie nawzajem, płaczące na tle gwiaździstego sztandaru - szuka tego alkoholu gdziekolwiek, choćby gdzieś na dziesiątym planie - zero; a intelektualista Kot pisze, że one chleją, bo ich zawiodła Ameryka.
Niedawno miałem okazję być na koncercie zespołu The Police. Koncert był absolutnie niezwykły. I to nie tylko z technicznego, czy muzycznego punktu widzenia. Całe przedstawienie stanowiło jeden wielki festiwal radości i muzycznego szaleństwa. W pewnym momencie, dwóch kompletnie oszalałych z emocji widzów, zorganizowało na Stadionie Śląskim tak zwaną falę, która już do końca, zupełnie samoczynnie wznosiła się nad całym stadionem.
Recenzja w Rzeczpospolitej tymczasem informuje, że koncert był tak okropnie nudny, że dwóch zdesperowanych fanów usiłowało ludzi rozruszać, organizując z ciężkim wysiłkiem tzw. falę.
W czerwcu w Warszawie wystąpił Bob Dylan. Ktoś kto był na koncercie opowiada, że Dylan śpiewał mnóstwo największych ze swoich przebojów, tyle że - tradycyjnie, jak to u niego w zwyczaju - tak zmienionych, że, jeśli się nie słuchało tekstu, trudno było poszczególne tytuły rozpoznać.
Recenzent Rzeczpospolitej pisze, że koncert, owszem, był świetny, tyle, że Dylan śpiewał piosenki wyłącznie z trzech ostatnich płyt.
Jak mogliście zauważyć, pisząc o upadku tego, co - można było wierzyć - upaść nie powinno, czyli o najbardziej podstawowej fachowości ludzi fachowych, bo przecież światowych i wykształconych, skupiam się wyłącznie na kulturze i to kulturze popularnej. Proszę mi jednak powiedzieć, jakie są gwarancje, że nieszczęście głupoty i niekompetencji spotkało tylko część tego świata. Jakie są gwarancje, że eksperci od muzyki poważnej, od sportu, od literatury, od malarstwa, czy wreszcie eksperci od socjologii, politologii, czy, patrząc już najszerzej, od polityki, nie są równie nedzni i intelektualnie żałosni, co Wiesław Kot, czy ten recenzent z Rzeczpospolitej?
Proszę mi powiedzieć, jakie są gwarancje, że w świecie, w którym według odgórnie zaaprobowanego porządku, obowiązuje jednak układ swego rodzaju piramidy, na której czubku siedzą - przykładowo - Grzegorz Miecugow i Ireneusz Krzemiński, a najniższą warstwę stanowią panie w moherowych beretach, nie doszło do ciężkiej intelektualnej korupcji.
Nie ma żadnych, a nam pozostaje tylko żałować, że dobry wojak Józef Szwejk jest postacią bardzo fikcyjną i przede wszystkim już bardzo historyczną.
On by nam coś na temat mógł wesołego powiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.