środa, 6 sierpnia 2008

Sławek i Sebek, czyli nowy model bliźniactwa

Skoro wczoraj było o tym, jak miłość sobie dzielnie poradziła z nienawiścią, dziś, siłą rzeczy, musi być o Platformie Obywatelskiej. I to nie o Platformie Obywatelskiej, jako o morzu miłości, ale o dwóch prominentnych przedstawicielach tej - już nawet nie partii - ale intelektualnej inicjatywy.
Mam tu na myśli Sławomira Nowaka i Sebastiana Karpiniuka. Od razu jednak muszę się wytłumaczyć. Nawet jeśli moje refleksje na temat tych dwóch działaczy będą skażone ironią posuniętą zbyt daleko, to uważam, że można mi to wybaczyć. W końcu żyję na tym świecie już bardzo długo - niektórzy mogą nawet powiedzieć, że dużo za długo - i mam swoje związane z wiekiem fobie.
No bo proszę sobie wyobrazić. Idzie człowiek spokojnie ulicą, a tu z naprzeciwka, a może jeszcze zza rogu, wychodzi na niego dwóch młodzianków: Sebek i Sławek. No przecież to jest równie traumatyczne przeżycie, a może i bardziej jeszcze, niż gdyby zamiast nich, pojawili się Sylwek i Ariel. Bez sensu? No, pewnie tak, ale mówiłem, że jestem starym dziadem.
Wczoraj, po raz drugi od mojego powrotu ze wsi, włączyłem TVN24 i od razu wpadłem na głęboką wodę. Wprawdzie w studio nie było red. Rymanowskiego, tylko red. Marciniak, ale za to zamiast Radosława Majdana, za nowocześnie błyszczącym stolikiem siedział Sławek.
Na ministra Nowaka mam baczenie właściwie od pierwszego razu, jak zobaczyłem jego dobrą, skupioną twarz i zatroskane oczy. Patrzę na tę twarz, na to zmarszczone czoło, w końcu na te usta wypowiadające słowa, które wprawdzie wychodzą z trudem, ale jak już wyjdą, to zostają i dźwięczą.
Bo trzeba Wam wiedzieć, że Sławek nie jest ot takim sobie zwykłym mówcą telewizyjnym. On nie jest kimś takim jak poseł Wenderlich, który siada na krzesełku, stawia oczy i nos w słup (on autentycznie potrafi stawiać nos w słup) i przez dziesięć minut, na jednym tonie, gada dokładnie to samo, co gadał dzień wcześniej i tydzień wcześniej.
On nie jest też kimś takim, jak poseł-senator Gowin, który - owszem - potrafi występować, niemniej ma opracowany tylko ten jeden rodzaj zamyślenia, taki troszkę zbliżony do zamyślenia człowieka nazwiskiem Amerigo Bonasera, w momencie, gdy Don Corleone zwraca się do niego słynnymi już słowami: "Bonasera, Bonasera, what have I ever done to you to make you treat me so disrecpectfully?" Smutek połączony z dumą.
Sławek od pierwszej sekundy, gdy oko kamery obejmie jego cały, tak starannie opracowany wizerunek, żyje. Jego twarz ani przez chwilę nie stoi w miejscu. On raz jest zafrapowany, za chwilę już inteligentnie rozbawiony, po chwili nagle filuternie złośliwy, by za moment wpaść w śmiertelną powagę. I cały czas dobiera słowa, walczy ze swoimi myślami, wypluwa z siebie skrawki zdań, marszczy czoło, mruży oczy, spuszcza głowę, unosi czoło, tu się uśmiechnie, to znów spoważnieje, a mówi... och, co on mówi!
Wczoraj red. Marciniak pyta ministra Sławka, co sądzi o wypowiedzi prezydenta na temat planowanego przez Platformę impeachmentu. Na twarzy Sławka pojawia się najpierw zawstydzenie, po ułamku sekundy nieśmiały uśmiech, w kolejnym ułamku sekundy powaga człowieka, który wie, że słowo jest słowem i pada odpowiedź, że jemu jest naprawdę niezręcznie komentować słowa prezydenta, którego on szanuje. Marciniak mówi, że podobno prezydent widział jakiś dokument, który omawia sprawę impeachmentu, na co Nowak, z poważną i zatroskaną miną, wyjaśnia, że może prezydent widział Konstytucję, bo tam rzeczywiście jest coś o impeachmencie, ale jemu trudno jest komentować. Bo on szanuje Prezydenta.
Po chwili pojawia się sprawa Palikota i jego obietnicy, że Platforma ustawowo zmusi Prezydenta do ujawnienia stanu zdrowia. Sprawa jest poważna. Sławek marszczy czoło i mówi, że jego zdrowie prezydenta nie interesuje. Nagle na jego twarzy pojawia się zmarszczka, rośnie, rośnie, rośnie, w oku jaśnieje błysk radości i dumy, bo okazuje się, że premier Tusk jest bardzo zdrowy, a zdrowy jest, bo się regularnie bada i prowadzi sportowy tryb życia i każdy człowiek, szczególnie już starszy, powinien się regularnie badać, bo w końcu ludzie mają prawo pytać, kto nami kieruje.
Słowa płyną a twarz gra wszystkimi barwami żywego umysłu. I w tym momencie obserwujemy ten niezwykły paradoks.
Żeby znów dać przykład, przywołam występ gwiazdy telewizji, Moniki Richardson w filmie Michaela Palina pt. New Europe. Monika Richardson rozmawia z Palinem po angielsku i widać, jak ona bardzo pragnie by jej angielski był co najmniej równie piękny, jak język samego Palina. Każde słowo, każda zgłoska, każdy dźwięk u Moniki Richardson są tak angielskie, że w pewnym momencie robi się słabo.
W filmie występuje mnóstwo nie-Anglików - Chorwatów, Czechów, Litwinów, Estończyków. Każdy z nich mówi po angielsku tak jak potrafi i każdy mówi po prostu normalnie; lepiej lub gorzej, ale normalnie. Monika Richardson nie mówi po angielsku. Ona udaje, że mówi po angielsku. I dlatego jest po prostu męcząca i żenująca.
I tu mamy fenomen Sławomira Nowaka. Z nim jest jednak jeszcze gorzej. O ile Monika Richardson, gdyby tylko chciała, mogłaby machnąć ręką na ten lans i zacząć mówić normalnie. Bo na pewno potrafi. Sławek Nowak już nie. On cały swój intelektualny i fizyczny wysiłek wkłada w to, żeby wyglądało, że myśli. Tymczasem on nie myśli. On jedynie udaje, że myśli, a za tym jego udawaniem stoi najzwyklejsza umysłowa pustka. Jeśli przestanie udawać, to nie zostanie już nic. W momencie, jak się przestanie napinać, pojawi się Sebek Karpiniuk.
I w tym momencie przeszliśmy do drugiej połówki tego duetu. Poseł Karpiniuk, to zjawisko już upełnie innego rodzaju. Kiedy ktoś nas prosi o przybliżenie jakiejść postaci, to mówimy, na przykład "No wiesz, coś takiego, jak Wiktor Zin", albo "Takie trochę skrzyżowanie Ala Pacino z Dustinem Hoffmanem", czy wreszcie - jak wyżej - taki trochę Amerigo Bonasera.
Z Sebkiem tak prosto się niestety nie da. On jest naprawdę wyjątkowy.
Tak sobie myślę, że może trzeba by było wziąć Jima Carrey'a w najbardziej spektakularnej fazie, a następnie pozbierać z tych wszystkich stęknięć Sławka Nowaka, kilka dziesięciominutowych sekwencji grepsów, zapisać je na dysku, wszczepić ten dysk panu posłowi gdzieś, wszystko jedno gdzie - byle by się przyjęło - i go uruchomić.
I wtedy będzie on trzymał tę jedną fikuśną minę i na jednym oddechu wypowiadał te swoje cudaczne teksty. Jak choćby to, że Prezydent dostał szału. I wtedy właśnie uzyskamy Sławka Nowaka w stanie czystym. Nowaka zawieszonego gdzieś wysoko między jedną miną a drugą, bez śladu tego nędznego aktorstwa, z tym samym pustym bezsensownym przekazem.
I wtedy ci dwaj wybitni politycy Platformy Obywatelskiej zaprezentują się nam tym, czym faktycznie są. Mianowicie nieudanymi, choć tak strasznie aspirującymi, kopiami swojego szefa - Donalda Tuska.
I to jest sedno całego mojego dzisiejszego wpisu. Otóż przez jakiś czas mówiło się tu i tam, że Donald Tusk właściwie jest kompletną miernotą i wszyscy w Platformie o tym wiedzą. Następnie, informacja ta uległa lekkiej korekcie, że mianowicie on - owszem - jest miernotą, ale nie wszyscy o tym wiedzą, ponieważ, ci, którzy to wiedzieli, zostali, z wyjątkiem może Grzegorza Schetyny i może jeszcze kogoś, których się Donald lęka, stopniowo odsunięci, a ci, którzy zostali, traktują swojego szefa, jako tzw. role model. Ci natomiast, którzy są w tym najlepsi, zostają nagradzani szczególną pozycją w hierarchii.
Nie wiem, ile jeszcze miesięcy Sławomir Nowak i Sebastian Karpiniuk utrzymają się w głównym nurcie Platformy Obywatelskiej, i nie wiem też, jak duże jest to towarzystwo, które już przebiera nogami, żeby przyskoczyć troszkę bliżej okolic premiera. Nie wiem też, czy Nowak i Karpiniuk faktycznie są najlepsi w swojej kategorii, czy może są tam jacyś politycy już od nich lepsi.
Wiem natomiast, że jeśli Platforma będzie w tym tempie obniżać poprzeczkę, będę musiał zweryfikować swój dotychczasowy pogląd, że najgłupszy polityk i tak jest mądrzejszy od przeciętnego dziennikarza.
PS - Wszystkich, którzy, nawiązując do mojego poprzedniego wpisu, zechcą mi zarzucić, że ja się tarzam w nienawiści, pragnę uprzedzić, że tak nie jest. Ja naturalnie szydzę z obu panów, jak tylko najlepiej potrafię, ale, żebym miał ich nienawidzić, to absolutnie jest niemożliwe. Od czasu, jak się dowiedziałem, że Sławomirowi Nowakowi urodził się syn, myślę o nim wyłącznie, jak o kochającym ojcu i mężu, na którego czekają w domu, a on też chętnie do tego domu wraca.
Natomiast, jeśli idzie o Sebastiana Karpiniuka, to jest jeszcze lepiej. Otóż muszę przyznać, że czuję z nim bardzo bliski związek kulturowy przez moje, bardzo podobne do jego, nazwisko. Uważam, że poseł Karpiniuk podobnie jak ja - jest chłopcem z małej wioski i gdzieś tam mieszkają jego bliscy, którzy się cieszą, że odnosi takie sukcesy, jest sławny i tak pięknie umie mówić. I to sprawia, że patrzę na niego ze swego rodzaju sympatią.
No a to, że obaj są tacy słabiutcy, jeśli idzie o to, co nauczyciele nazywają lotnością - nie oni pierwsi i nie ostatni. I naturalnie tego typu fakt nie stanowi zupełnie powodu, żebym miał kogokolwiek nienawidzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

W co zmienia się wosk, czyli wybieram Karola Nawrockiego

Prawo i Sprawiedliwość desygnowało do walki o polską prezydenturę Karola Nawrockiego i niemal natychmiast, z jednej strony, pojawiły się bia...