Nie wiem na ile jest to kwestia przypadku, ale wraz z naszymi dziesięcioma medalistami, plus pijany działacz, plus minister Drzewiecki, wczoraj w telewizorach pokazała się Monika Olejnik z Lechem Wałęsą, a jeszcze wcześniej, w niedzielne przedpołudnie red. Wroński z red. Zarembą. Mało tego. Tydzień zaczął się do tego stopnia burzliwie, że znów wszyscy mieliśmy marną przyjemność oglądać twarz niejakiego dr G. Może nie w ujęciach najnowszych, bo zdaje się pan doktor ponownie bardzo zajęty przy pacjentach, ale zdjęcia i filmy archiwalne jakoś nie pogniły, więc efekt wciąż piorunujący. Tyle z tego radości, że teraz już nie tylko Lech Kaczyński musi decyzją naszych super-sędziów przepraszać Wachowskiego, ale teraz kolejną już swołocz będzie przepraszał min. Ziobro, a wszyscy wiemy, że we dwójkę zawsze raźniej. Wszystko to świadczy o tym, że wraz z igrzyskami chyba też się już ostatecznie zakończyły wakacje i trzeba chyba nam będzie się zacząć na nowo przyzwyczajać do tego wszystkiego, co tak nam codziennie dokucza, a co jest w tak idealny sposób symbolizowane przez choćby wspomnianego już Lech Wałęsę. Niektórzy nazywają to obłędem.
Dlaczego pierwszy dzień roku powszedniego nasze media postanowiły uczcić akurat wyciągnięciem sprzed gadu-gadu byłego prezydenta? Wydawało się, że po ukazaniu się książki Gontarczyka i Cenckiewicza, przynajmniej przez kilka dłuższych miesięcy, zdziwaczały już kompletnie Lech Wałęsa nie będzie szczególnie eksploatowana. No bo oczywiście ja na przykład bym się nad nim chętnie poznęcał, ale jaki interes w kompromitowaniu Wałęsy ma zaprzyjaźnione z nim towarzystwo z TVN-u? Stało się jednak tak, że IPN opublikował pierwszą część listy osób prześladowanych przez komunę i – o zgrozo – na liście zabrakło, jak to pięknie w swoim czasie określili Mazurek z Zalewskim, pana Bolesława. TVN uznał to w sumie kompletnie nieistotne wydarzenie za newsa i postanowił przeprowadzić kolejną akcję mitologizacji pana B. I znów – w końcu na Wałęsę posypało się już tak dużo niezwykle przykrych oskarżeń ze strony właśnie IPN-u, że można było mu tę lukę po prostu darować. TVN nie darował, a jakby tego było mało, wypuścił na biednego Lecha wyposzczoną i wygłodniałą red. Olejnik.
Efektów jednak nie przewidziała ani telewizja, ani jej wybitna dziennikarka, ani skołowani widzowie, ani – być może – nawet sam nasz bohater. Jak kto nie widział i nie słyszał tego, co się wczoraj w telewizji TVN24 wieczorem wyprawiało, niech żałuje, a jak sobie życzy, niech poszuka na youtubie. Mam wrażenie, ze to akurat wydanie programu Moniki Olejnik będzie tam hitem co najmniej przez najbliższy tydzień. Dlaczego? Czy ze względu na to, co mówił Lech Wałęsa? Ze względu na jego wyborne żarty, albo może przez jeszcze bardziej wyborne wybuchy złośliwości? Czy może chodzi o jego wypowiedź, że nie ma przyjaciół, bo jego format jest zbyt potężny, bu gdziekolwiek, ktokolwiek mógł mu być przyjacielem? Czy hitowym fragmentem jego paplaniny był ten kawałek o tym, że jego przeciwnicy to antysemici? A może sądzicie, moi mili, że pan B. tak bardzo zasłużył się dla najnowszej historii polskiego wariactwa, że oskarżył arcybiskupa Nycza o współpracę z komunistycznymi służbami? Nic z tego. Ci, którzy Wałęsę znają choć troszeczkę, wiedzą, że tej główce już się nic nowego nie przydarzy i że, nawet jeśli poszczególne słowa dzisiejszego Wałęsy zawsze mają tę szczególną, z niczym nie porównywalną moc, to jedyne, co może się stać faktycznie podziać nowego, to tylko tyle, że tych, którzy sądzą, że były prezydent jest chory, zdziwi jego żwawość, a ci, którzy myśleli, że Wałęsa jest zdrowy jak Tusk, zobaczą, że Pan Prezydent coś jakby ostatnio słabo przytomny.
Powód, dla którego warto było popatrzeć na wczorajszą Kropkę na i, to sama Monika Olejnik. Uważam, że nie ma ceny, jakiej nie warto by było zapłacić za to by na twarzy Moniki Olejnik zobaczyć wyraz najprawdziwszego osłupienia. Znamy red. Olejnik dobrze, czasem aż zbyt dobrze, i wiemy co potrafi ona robić ze swoją twarzą. Znamy jej autentyczną wściekłość, mniej autentyczne oburzenie, kompletnie nieautentyczną uprzejmość. Znamy jej buciki, jej usteczka i jej oczka tak dokładnie, że cóż nam trzeba więcej? Jednak zobaczyć Monikę Olejnik w stanie najbardziej autentycznego porażenia, nie dlatego, że ktoś jej szepnął do słuchawki: „Pani Moniko – prosimy o porażenie”, ale dlatego, że pani Monika odpadła faktycznie, i to nie raz, czy dwa, czy trzy razy w ciągu 25 minut, ale praktycznie przez cały ten czas, to prawdziwa przyjemność i absolutnie wyjątkowy fakt historyczny.
Teraz, kiedy program się już dawno skończył i kiedy pierwszy szok w polskich domach już minął, zastanawiam się już zupełnie na spokojnie, z jakimi oczekiwaniami, czy nadziejami zasiadała Monika Olejnik do rozmowy z Lechem Wałęsą. Czego się spodziewała? Czy myślała, że Wałęsa powie coś nowego, czy może raczej liczyła na to, że uda się jej Wałęsę sprowokować do jakiegoś bardzo szczególnego wybuchu wściekłości? A może wierzyła, że po wakacjach Lech Wałęsa przyjdzie odświeżony i zrelaksowany i tak sobie spokojnie pogadają, żeby sobie telewidzowie pomyśleli, że ten nasz Lech to jednak super gość. Jakiś plan sama pani Monika i jej medialni mocodawcy musieli jednak mieć, o czym świadczy cały wczorajszy układ newsów, cały ton tefauemnowskich komentarzy, cała ta typowo kretyńska akcja propagandowa, którą wczoraj Brygida Grysiak i jej koledzy z uporem lepszej sprawy od rana prowadzili, narażając swoich wiernych fanów na tak zwany ciężki dysonans poznawczy. IPN opublikował swoją listę. Mistrzowie świata w rzucaniu schorowaną głową Lecha Wałęsy do tarczy, natychmiast ruszyli do swoich specjalnych zajęć, a tu tymczasem sam Pan Prezydent wyciął im psikusa, z którym nijak nie było już co zrobić i który już musiał pozostać, jak klasyczna medialna wtopa.
Więc po co TVN-owi było zapraszać Wałęsę? Nie można było wziąć jakiegoś Borowczaka, albo Henryka Wujca, czy nawet Jaruzelskiego przez telefon? Wstydu by nie było, a znaczna część publiczności mogłaby dalej z czystym sumieniem uważać Lecha Wałęsę za swojego bohatera. A tak wszystko w ciągu głupiej pół godzinki szlag trafił.
Teraz jednak to już jest zupełnie bez znaczenia. Nawet jeśli rzeczywiście urzec nas miał szczerze wyrelaksowany wizerunek pana B. Ponieważ Wałęsa – owszem – wyglądał na bardzo wypoczętego. Tyle że mniej więcej na tak wypoczętego, jak wypoczęty może się wydawać człowiek, któremu w szpitalu po kolejnym, bardzo już szczególnym, ataku szału, podano potrójną dawkę środków uspokajających na zmianę z rozweselającymi. A już niedługo, prawdopodobnie jedynym wspomnieniem po tym niezwykłym występie, oprócz oczywiście kompletnie rozbitej twarzy Moniki Olejnik w serwisach youtubie, będą te tysiące walających się znaczków z wąsatą głową, które Gazeta Wyborcza postanowiła wypuścić, by dać zarobić swojemu, od pewnego czasu, kumplowi - Jackowi Fedorowiczowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.