niedziela, 1 czerwca 2008

O tym, jak dobry Pan Premier kopie piłkę, a źli Polacy małe dzieci

Pan premier Donald Tusk, ponieważ postanowił był nieopatrznie uciec na tydzień od nieznośnych obowiązków do Peru, to i teraz nie ma jak jechać popatrzeć na swą ukochaną piłeczkę do Austrii i sobie beztrosko powrzeszczeć.
Piarowcy zakazali, a, jak wiemy, słowo specjalistów od wizerunku jest święte, szczególnie dla kogoś, kto poza wizerunkiem, nie ma dosłownie nic, więc pan Premier bez niego się nie rusza z domu. Zatem nie pojedzie i będzie się musiał męczyć ze swoimi ministrami, włóczyć bez celu po gabinetach, przeglądać papiery, z których i tak nic nie rozumie, a jak każą, to jeszcze wstawać rano i gdzieś jechać, uśmiechać się, a może nawet rozmawiać z ludźmi, którzy nawet nie umieją podbić piłki nogą dwa razy z rzędu.
Tragedia.
Przyznam, że osobiście nie głosowałem na Platformę, jestem tępym pisiakiem, ale i tak jest mi przykro, gdy myślę, że sytuacja, w jakiej znalazł się Donald Tusk może go zaprowadzić do domu wariatów, albo wręcz zabić.
Dlatego też, z pełnym z rozumieniem obserwowałem dzisiejszą wizytę pana Premiera na Lubelszczyźnie, słuchałem jego słów, z szacunkiem dla pracy odpowiednich specjalistów podziwiałem każdy gest Donalda Tuska i każdy odcień jego wizerunku. Biją w dzwony, trzeba się ratować. To wiem i to rozumiem.
Natomiast powiem absolutnie szczerze, nie mam pojęcia, dlaczego pod koniec swoich dni tryumfu, pan Premier postanowił zaangażować się w walkę o zakaz klapsów. Przede wszystkim pomysł, by w społeczeństwie, owszem robiącym głupstwa i niekiedy głęboko zdezorientowanym, ale jednak stosunkowo rozsądnym i myślącym, wyskakiwać z czymś tak nieprawdopodobnie kretyńskim, jak zakaz klapsów, wydaje się wyjątkowo nieprzemyślany. Jeśli się jest komunistą, albo kompletnie zbzikowaną feministką, czy jakimś popapranym ekologiem, rozumiem, trzeba mieć jakieś fantazje. Może to nawet być nakaz wtrącania się w życie rodzin.
Ale, kiedy się jest normalnie funkcjonującym obywatelem, na dodatek pod opieką specjalistów psychologów, socjologów, politologów, i wszelkich innych możliwych – logów, można by się było spodziewać czegoś więcej, niż głupkowate zakładanie sobie pętli na szyję.
Poza tym Donald Tusk pokazuje się publicznie od lat, jako taki czy inny liberał, a nie tępy socjalista, więc też wypadałoby się jakoś umieć w tego typu okolicznościach znaleźć.
I znów, rozumiem, że sytuacja jest trudna. Każdy widział tę głupkowatą peruwiańską czapeczkę i każdy już mniej więcej wie, co jest grane, więc wypada jakoś spróbować uciec od tego nieszczęścia. Więc Premier ucieka.
Ale tak? W taki sposób?
Opowiem teraz pewną historię, która, owszem może niektórych szokować, ale, która, jak sądzę, doskonale pokaże stan kompletnego zagubienia, w jakim znalazła się wizerunkowa kampania Donalda Tuska i jego partii.
Mam troje dzieci. Obecnie są już duże, dwoje się uczy, jedna córka studiuje i ogólnie rzecz biorąc, ponieważ jest okay, nie muszę się nimi za bardzo zajmować. Kiedyś jednak były małe, ja musiałem być bardziej czujny i w pogotowiu.
Szliśmy sobie pewnego dnia na spacer do parku. Najmłodsze dziecko siedziało mi “na barana”, bo było jeszcze malutkie, a dwoje pozostałych dreptało obok. W pewnym momencie, syn mój bezmyślnie wybiegł na jezdnię, prosto pod nadjeżdżający samochód, więc najpierw na niego ryknąłem, a ponieważ obie ręce miałem akurat zajęte trzymaniem córki, a mój stan emocjonalny wymagał czegoś bardziej spektakularnego, wymierzyłem mu staropolskiego kopa w tyłek. Tak się nieszczęśliwie stało, że obok nas stała jakaś pani, wówczas pewnie serdeczna miłośniczka Aleksandra Kwaśniewskiego, a obecnie – wszystko na to wskazuje – Donalda Tuska i zaczęła na mnie wrzeszczeć. Skoro ona zaczęła na mnie wrzeszczeć, to wszystkie moje dzieci się rozbeczały i zaczęły krzyczeć na tą panią, żeby się odczepiła od ich tatusia. Dlaczego? Bo wiedziały, że ich ojciec je kocha, że kopniak był wymuszony sytuacją, że nie był ani szkodliwy, ani groźny, ani tym bardziej nienawistny. Wiedziały też – bo były mądre i dobrze wychowane – że ich ojciec jest ich przyjacielem, a tak zwany głos opinii publicznej jest głosem wroga. Ja oczywiście rozumiem, że gdyby te słowa przeczytała jakaś paniusia, typu Kazimiera Szczuka, albo Magdalena Środa, to mógłbym prawdopodobnie za ułamek chwili zostać oskarżony o nieumyślne doprowadzenie do śmierci, a przynajmniej do trwałego uszkodzenia czegoś tam. Bo wiem, że kiedy już człowiek zwariuje choć trochę, ale naprawdę, to trudno jest ten proces zatrzymać. A oglądając i słuchając, choćby w TVN24, jednej i drugiej damy, mniej więcej się orientuję w stanie ich umysłowej kondycji i wiem też co się tam, w tych dziwnych głowach wyprawia.
Jednocześnie jednak, jestem przekonany, że zdecydowana większość ludzi w Polsce, doskonale wie, że, gdy mój syn dostał ode mnie tego słynnego kopniaka, nie stało się dokładnie nic, poza jeszcze jednym skromnym gestem nas rzecz dobrego rozwoju jednego dobrze zadbanego dziecka.
ziś, pokazują swoje szare oblicza ci wszyscy, którzy, albo z powodu jakiś chorych życiowych zaszłości, albo po prostu ze względu na ciężko zwichrowany intelekt, gotowi są mnie za ten mój występek wsadzić do wiezienia, a moje dzieci oddać pod opiekę specjalistów.
Trudno. Jakoś to przeżyję.
Jeszcze chwilę temu natomiast, wydawało mi się, że fakt iż Platforma Obywatelska i ich głupkowaty lider również pragną mnie osobiście widzieć w dybach, a moje dzieci we wzorcowym sierocińcu, jest czymś mocno zaskakującym.
Teraz jednak, kiedy już kończę wystukiwanie tej mojej refleksji, myślę sobie, że właściwie, czemu nie? Przecież to naturalne. To jest ten rodzaj umysłowości, ten rodzaj duszy, ta wrażliwość.
A poza tym polscy współcześni zapaterowcy, gdy już ostatecznie się zwinęli, muszą mieć godnych następców. Tusk z kolegami będą tu jak najbardziej na swoim miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...