piątek, 24 października 2014

Mohacz pomszczony...

Ponieważ właśnie wróciłem z Krakowa z targów, a jutro z samego rana wyjeżdżam tam ponownie, i jest już, dla mnie przynajmniej, koniec dnia, dziś bardzo krótko. Pewnie bym z pisaniem tej notki powstrzymał się do poniedziałku, ewentualnie do niedzieli wieczorem, gdyby nie fakt, że muszę choćby bardzo krótko opowiedzieć o sztandarowym w tych dniach projekcie Tomka Bereźnickiego i Gabriela Maciejewskiego „Święte Królestwo”. Komiks oparty o drugą część „Baśni jak niedźwiedź” jest czymś tak pod każdym dosłownie względem rewelacyjnym, że nie mogę się powstrzymać, by o tym choćby tych parę słów nie napisać.
Przede wszystkim edycja. Oczywiście nie byłem w stanie chodzić po wszystkich stoiskach wystawowych i porównywać to, co tam jest wystawione z produktem Bereźnickiego i Maciejewskiego, ale nie wyobrażam sobie, by w całej przestrzeni wystawowej, ale w ogóle w całej przestrzeni okupowanej przez wydawców książek w Polsce, można było znaleźć coś równie eleganckiego, czystego i zwyczajnie doskonałego. Zawsze mi się wydawało, że gdy idzie o oprawę, moje książki – z tymi przepięknymi obrazami Marka Kamieńskiego – spełniają wszystkie wymogi, by o nich powiedzieć, że to jest produkt pierwszej klasy. Bereźnicki i Maciejewski dziś zwyczajnie przekraczają granice.
No i sama zawartość. To jest, jak wskazuje sam tytuł, przeniesiony na język komiksu – swoją drogą komiksu na najwyższym poziomie zawodowstwa – fragment książki Maciejewskiego „Baśń jak niedźwiedź – część 2”, a więc, kto ową tematykę zna, wie, w czym rzecz. To co już do tej historii dodał Bereźnicki, to takie ujęcie tematu, że w efekcie otrzymujemy coś, co można by nazwać „komiksem totalnym”, gdzie mamy i obraz i słowo i niezwykle inteligentną aluzję i żart i całą serią zagadek typu: „Wytęż wzrok, gdzie ukrył się Jackson Pollock?”, które można rozwiązywać, czytając to dzieło drugi, czwarty, dziesiąty i siedemnasty raz. Niezwykle inspirująca rzecz!
W życiu nie sądziłem, że zanim umrę porwie mnie coś takiego, jak komiks, ale tym razem muszę się przyznać do zagrania bardzo paskudnego. Otóż książka, jak na to, co sobą przedstawia, nie jest zbyt droga i kosztuje tylko 60 złotych, co jednak z przyczyn nam znanych, dla mnie wciąż jest czymś nie do przejścia. Stało się jednak tak, że ja ją zobaczyłem, obejrzałem i uznałem, że ją muszę mieć. No i pewnie bym ją zwyczajnie Gabrielowi ukradł, gdyby nie to, że ją w bardzo podstępny sposób wyżebrałem. No i ją mam. I teraz na nią patrzę i mruczę pod nosem ze szczęścia, jak to rosyjskie dziecko, które dostało na urodziny gumę do żucia Donald i zapłakało ze wzruszenia: „Żwaczki Donałd. Nie magu uwierit. Nikamu nie dam. Budu chranit kak rielikwiu”.
Jutro mamy sobotę, po sobocie niedzielę i to są te dwa dni, kiedy można przyjechać do Krakowa na ulicę Galicyjską 9, znaleźć stoisko oznaczone numerem D 73 i sprawić sobie prawdziwą przyjemność. Od siebie już tylko dodam, że nie tylko w postaci tej akurat książki. Zapraszam w imieniu swoim i kolegów Artystów.

Jeśli ktoś ma jednak do Krakowa zbyt daleko, albo jesienne deszcze go osłabiły i nie może wychodzić z łóżka, pozostaje księgarnia pod adresem www.coryllus.pl. Tam jest wszystko to samo, tyle że trzeba będzie jeszcze ponieść opłatę pocztową. Tak czy inaczej, też warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...