poniedziałek, 27 października 2014

Czy System zrobi nam uczciwe wybory?

Dzisiejszy tekst jest o tyle dziwny, że choć nie jest felietonem z „Warszawskiej Gazety”, faktycznie wcześniej ukazał się u Bachurskiego, no i w pewnym stopniu powtarza tezy, przestawione tu wcześniej na blogu. Jednak ponieważ sposób ich prezentacji jest znacznie szerszy od tamtego, a o ile sobie dobrze przypominam, tamta notka nie znalazła dla siebie miejsca na tyle odpowiedniego, by pomogłoby jej ono trafić do większej liczby czytelników, zapraszam ponownie. Uważam, że jak najbardziej warto.

Nie wiem, jak to się stało, że mimo iż sprawa wydaje się oczywista już od lipca 2010 roku, dopiero od kilku miesięcy pojawiają się sugestie, że w Polsce fałszuje się wybory. Nie wiem, jak to się stało, a tym bardziej nie mam pojęcia, co z tej tak intensywnej ostatnio kampanii prowadzonej przez nasze media ma wynikać, ale jest faktem, że sprawa zrobiła się nagle niemal pierwszoplanowa. Jak się zdaje, poszło o to, że nagle pewna część komentatorów zauważyła, że w ostatnim czasie, przy okazji tych, czy nieco wcześniejszych wyborów, znacznie przybyło tak zwanych „głosów nieważnych”, a w dodatku, że owe głosy nieważne pojawiły się szczególnie zwłaszcza w rejonach, gdzie z reguły zwycięża Platforma Obywatelska, co by mogło budzić podejrzenia, że owe zwycięstwa w pewnym przynajmniej stopniu są budowane na cudownym rozmnożeniu owych głosów nieważnych.
Przyznam szczerze, że ten rodzaj zaangażowania po naszej, patriotycznej i niepodległościowej stronie, nie bardzo mi odpowiada i to wcale nie dlatego, że uważam owe podejrzenia za funta kłaków warte, czy choćby zbyt słabo udokumentowane – bo tak nie jest – ale z trzech zupełnie innych powodów. I tu dziś chciałbym je wyłuszczyć.
Otóż przede wszystkim, jeśli System nie pozwala odsunąć od władzy Platformy Obywatelskiej – a tylko działania na poziomie Systemu nas interesują – to wcale nie w taki sposób, że gdzieś w powiatach, czy gminach lokalni PSL-owcy, lub jacyś mocno zdesperowani działacze Platformy Obywatelskiej, postanowią nastawiać całą kupę dodatkowych krzyżyków na kartach z głosami na rzecz PiS-u. Jeśli System będzie bardzo chciał, by Prawo i Sprawiedliwość za żadną cenę nie przejęło władzy, wszystko załatwi na poziomie Państwowej Komisji Wyborczej i przysłowiowych już ruskich serwerów, a nie będzie się zdawał na mniejsze lub większe zaangażowanie lokalnych urzędników. Podobnie, jeśli System uzna, że ponieważ Platforma nie zapewnia już mu wystarczającego komfortu potrzebnego do spokojnego robienia interesów, to ich czas się skończył, to tych durniów z długopisami ustawią tak, że żaden z nich nawet nie piśnie, a zwycięstwo PiS-owi przyniosą na tacy. I to bez naszego łaskawego udziału. A zatem, emocjonowanie się fałszerstwami wykazywanymi na tych tak pieczołowicie rozrysowywanych mapkach moim zdaniem jest całkowicie bezużyteczne.
Drugi powód, dla którego uważam, że to całe gadanie o tym, że ponieważ władza fałszuje wybory, my tu na poziomie lokalnym powinniśmy stworzyć cały ruch na rzecz uczciwych wyborów, stanowi wyłącznie wypuszczanie powietrza z bezsensownie nadmuchanego balona, jest taki, że my nie jesteśmy w stanie stworzyć owego ruchu z tego prostego względu, że jest nas z jednej strony za mało, a z drugiej nie jesteśmy wystarczająco silni. Z tego co słyszę, w minionych wyborach swoich obserwatorów udało się nam umieścić w zaledwie połowie komisji wyborczych, a z tego, co już sam sobie w głowie układam, ludzi, którzy byli wystarczająco zdeterminowani i odpowiednio asertywni, by się postawić przedstawicielom lokalnych sitw było znacznie, znacznie mniej. Nie ma bowiem takiego sposobu, by w komisjach, których przewodniczący jest osobą na tyle zmotywowaną, by wraz z paroma pomocnikami fałszować wybory, ich głos miał jakiekolwiek znaczenie. I chciałbym widzieć tego biednego świadka owych przekrętów, jak wyciąga swój telefon komórkowy i fotografuje protokoły. Chciałbym to widzieć.
No i jest jeszcze trzeci powód dystansu, jaki zachowuję wobec dzisiejszej dyskusji na temat wyborczych fałszerstw i sposobów, by im zapobiec. Żeby jednak go przedstawić muszę cofnąć się wspomnieniami do roku 2010, kiedy to w wyniku smoleńskiej masakry, odbyły się przyspieszone wybory i Prezydentem III RP został ogłoszony Bronisław Komorowski. Otóż uważam, że dla każdego w miarę przytomnego obserwatora tego co się działo i w tygodniach poprzedzających owe wybory – a więc niezwykłą wręcz determinację Systemu, by nie dopuścić do zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego – ale przede wszystkim w noc liczenia głosów po drugiej turze, nie ulegało wątpliwości, że Bronisław Komorowski został prezydentem przez wyjątkowo bezczelne, nie udające nawet pozorów uczciwości, wyborcze oszustwo. Napisałem wówczas na blogu tekst, w którym wykazałem w sposób moim zdaniem najbardziej pełny, dlaczego faktycznym zwycięzcą wyborów był Jarosław Kaczyński. Dziś może pozwolę sobie przypomnieć fragment tamtej argumentacji:
Interesuję się polityką od wielu, wielu lat. I to nie interesuję się tak sobie, ale interesuję się bardzo. Od 1989 roku biorę udział we wszystkich możliwych wyborach i we wszystkich możliwych wyborach oddaję ważny i przemyślany głos. Pamiętam więc też świetnie, że nigdy wcześniej, w stosunku do tego co mieliśmy w tym roku, nie było takiej sytuacji, że na ostateczny wynik – wynik rozstrzygający – trzeba było czekać do ostatecznego komunikatu PKW. PKW podawało kolejne wyniki, najpierw po przeliczeniu pierwszych 20% głosów, następnie po przeliczeniu ponad połowy głosów, później po przeliczeniu ponad 70% głosów, wreszcie po przeliczeniu 90% głosów, i na końcu podawali ci państwo wynik ostateczny. Wynik wyborów – ten najważniejszy, a więc kto wygrał, znany był już po uwzględnieniu tzw. exit polls, a później był już tylko potwierdzany przez komunikaty PKW. Jeśli po przeliczeniu danych z pierwszych 20% komisji, okazywało się, że partia A, lub pan A prowadził nad partią B lub panem B z przewagą 2,6%, to w najgorszym razie, ta różnica mogła wzrosnąć lub się zmniejszyć, skacząc w międzyczasie raz to w górę, raz w dół, najwyżej o jakiś procent, lub – o zgrozo – dwa. A zatem zawsze już w niedzielę wieczorem, można było iść spokojnie spać, wiedząc przynajmniej, kto wygrał. I tak było przez lata.
Ostatnim razem, i to przy okazji pierwszej, jak i drugiej tury, było jak było. I nie muszę nawet tego szczegółowo opisywać. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku, Jarosław Kaczyński do momentu aż przeliczono wyniki z 52 % komisji, odnosił sukces, by ostatecznie ponieść bardzo wyraźną porażkę. Pamiętam bardzo dobrze, jak wyglądały komunikaty PKW za jednym i za drugim razem. Przewodniczący Komisji informował, że po przeliczeniu głosów z 20% komisji różnica między Komorowskim a Kaczyńskim spadła w stosunku do tzw. exit polls, dramatycznie. Dziennikarze, w stanie podwyższonej paniki pytali, czy to może jest tak, ze najpierw nadchodzą głosy ze wsi od chamów i durniów, na co Przewodniczący niezmiennie odpowiadał, ze absolutnie nie. Że głosy spływają równomiernie z całej Polski. Po przeliczeniu głosów z 50% komisji, okazywało się, że Komorowski najwyraźniej leży i kwiczy. Na to, dziennikarze w kompletnym przerażeniu pytali raz jeszcze, że może jednak za chwilę pójdą wielkie metropolie i wszystko się odwróci, na co Przewodniczący niezmiennie odpowiadał, że mowy nie ma. Że wszystko spływa równomiernie.
[…] Z matematyki jestem, jak to mówią, zimny. Rachunek prawdopodobieństwa, z mojego punktu widzenia, to wyłącznie coś co mi każe wierzyć, że w piątek prawdopodobnie pojadę do Dobrej relaksować z pewnym moim przyjacielem. Nie przeszkadza mi to jednak, by wiedzieć, że jeśli po przeliczeniu 52% głosów, liczonych demokratycznie i tak jak do tych co liczą napływają, Jarosław Kaczyński prowadzi nad Bronisławem Komorowski, po dodaniu tak samo liczonych pozostałych głosów ta różnica zmieniła się na korzyść Komorowskiego aż tak radykalnie, jak to miało miejsce w niedzielę 4 lipca, taka sytuacja jest zwyczajnie wykluczona. Ja mogę uwierzyć, że jeśli Kaczyński po uwzględnieniu głosów z ponad połowy komisji prowadził te pół procenta, czy ile to tam było, to ewentualnie mógł przegrać jednym procentem, lub – jakimś cudem – dwoma. Ale nie sześcioma!!! Gdyby tak było, należałoby przyjąć, że wyłącznie przez czysty przypadek, w pozostałych 48% komisji Bronisław Komorowski wygrał nagle ze średnią przewagą 10%! Przypominam jeszcze raz – sam Przewodniczący PKW wielokrotnie zapewniał, że głosy płyną zewsząd równym strumieniem.
W komentarzach pod tamtym tekstem pojawił się głos pewnego czytelnika, który zauważył coś niezwykle interesującego. Otóż wskazał on na to, że fałszowanie wyborów to jest coś, co w polityce – ale i nie tylko – określa się nazwą „game changer”. W momencie gdy reżim nie ogranicza się już tylko do brutalnej propagandy, a nawet do brutalnych prześladowań, czy choćby i nawet skrytobójstw, sytuacja jest jeszcze przynajmniej teoretycznie do opanowania. W końcu w Ameryce zamordowano dwóch prezydentów i państwo się od tego nie zawaliło, a nawet wręcz przeciwnie, wyszło z tego nieszczęścia wzmocnione. Jeśli jednak władza decyduje się na fałszowanie wyborów, to z tej sytuacji wyjście jest już tylko jedno – rewolucja. Poza rewolucją nie istnieje żaden inny sposób, by odwołać skorumpowany reżim. A jak wiemy, rewolucja to nie jest taka prosta sprawa. W pewnym sensie, rewolucja w dzisiejszych czasach – oczywiście mamy na myśli rewolucję uczciwą i niesprowokowana przez skryte biznesy – jest wręcz nie do przeprowadzenia. Tak napisał ów komentator, a ja sobie pomyślałem, że się z nim oczywiście zgadzam, natomiast uważam, że jeśli wobec tego co się stało zaprotestujemy jako naród, mamy szansę wyjść z tego obronną ręką. Do tego jednak warunek był jeden: z jednej strony należało uświadomić społeczeństwu, że wybory zostały sfałszowane i w tej sprawie zbudować ruch, a z drugiej postarać się, by ów ruch został oparty o coś, co już mieliśmy – mianowicie o Krzyż.
Niestety, poza tym jednym biednym moim tekstem i może paroma jeszcze biedniejszymi komentarzami gdzieś w Internecie, nie znalazłem jednego głosu, który zwracałby uwagę na to, co się właśnie stało. Nie zwrócili na to uwagi ani tak zwani prawicowi publicyści, ani nasi politycy, ani nawet sam Jarosław Kaczyński, tak okrutnie w tych wyborach oszukany. Zupełnie jakby albo uznano, że wyszło jak wyszło, albo że siły wroga są zbyt duże i nie ma się co kopać z koniem. Ja niestety powodów nie znam. Fakt jest taki, że w tej kwestii zapadła kompletna cisza. W efekcie, najpierw przegraliśmy te wybory, a w dalszej kolejności już sam Krzyż.
I proszę zwrócić uwagę, jaki jest dzisiejszy efekt tamtego zaniechania. Jedyne co z tego zostało, to z naszej strony apele, by w obliczu lokalnych fałszerstw przy liczeniu głosów nieważnych wysyłać naszych ludzi z aparatami fotograficznymi, a ze strony władzy szyderstwa, że myśmy już zupełnie zwariowali, skoro uważamy, że w Polsce fałszuje się wybory. Ale nawet tego mało. Jak może niektórzy z nas pamiętają, w pewnym momencie wystąpił sam Stefan Niesiołowski i właściwie przyznał, że w tamtą noc lipcową wygrał Jarosław Kaczyński, ale odpowiedzialna Polska stanęła na wysokości zadania i niemal rzutem na taśmę owo nieszczęście powstrzymała. I co? Czy coś się stało? Czy może poza paroma złośliwościami pod adresem „głupiego Stefka” to oświadczenie wywołało jakieś poruszenie? Oczywiście że nie. I nie ma się czemu dziwić. Przez ten czas bowiem obie strony dostały wystarczająco grubej skóry, żeby się przejmować jakimiś głupstwami sprzed lat.
A zatem, moim zdaniem podnoszenie dziś kwestii fałszowania wyborów i apelowanie o to, byśmy z tym „coś zrobili”, jest mocno spóźnione. My już tu nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Jak mówię: jeśli System sobie zażyczy, by Platforma rządziła przez najbliższe cztery, osiem, czy szesnaście lat, ona rządzić będzie. To co jest natomiast dla nas pocieszające, to to, że naprawdę wiele na to wskazuje, że i oni już dziś mają tej bandy durniów dość. I proces odsuwania ich od władzy jest już mocno zaawansowany. I tego nie zatrzyma nawet tych paru lokalnych działaczy z długopisami. Tak nam dopomóż Bóg!

Skończyły się targi w Krakowie, za niecały miesiąc nasze książki przyjeżdżają do Katowic, w grudniu już czeka Wrocław, później już Warszawa, tymczasem wszystko co ktokolwiek sobie zamarzy jest jak zwykle do nabycia na stronie www.coryllus.pl. Szczerze i gorąco zachęcam. Jeśli ktoś uważa za stosowne - i ma możliwości - wesprzeć ten blog finansowo, bardzo prosze o skorzystanie z podanego obok numeru konta. Bardzo wszystkim dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...